Skoczkowie dołują. O naszych biegach narciarskich czy kombinacji norweskiej nie ma co pisać. Podobnie o narciarstwie zjazdowym, bo choć są tam dwie zawodniczki wkradające się na miejsca punktowane, to żadna w tym sezonie nie walczy o podia. Co więc zostaje? Być może snowboard. Ale przede wszystkim – łyżwy. I w short tracku, i w łyżwiarstwie szybkim mamy bowiem medalistów mistrzostw świata.
Żaden z polskich skoczków nie stał jeszcze w tym sezonie na podium. A jeśli chodzi o medale zimowych igrzysk, to w tym roku na sześć dotychczasowych edycji tej imprezy w XXI wieku, aż pięciokrotnie to właśnie w skokach zdobywaliśmy medale – nie udało się tylko w Turynie, gdzie o krążki zadbali Tomasz Sikora w biathlonie i Justyna Kowalczyk w biegach. Biegi – właśnie za sprawą Kowalczyk – przynosiły nam krążki łącznie z trzech igrzysk. Do tego dwukrotnie mogliśmy też liczyć na łyżwiarzy oraz łyżwiarki.
I wychodzi na to, że w 2026 to na tych ostatnich będzie musiała skupić się nasza uwaga.
Owszem, jest jeszcze snowboard, gdzie mamy mistrza świata z 2023 roku w osobie Oskara Kwiatkowskiego (który nie obroni tytułu, bo ma kontuzję) i brązową medalistkę sprzed dwóch lat, czyli Aleksandrę Król-Walas (która w tym roku powalczy nawet o złoto). Ale tam stawka jest niesamowicie wyrównana, a wkraść się na podium bardzo trudno. W łyżwach tych szans po prostu mamy więcej, co pokazały i mistrzostwa świata na dystansach w łyżwiarstwie szybkim, i te – rozgrywane w tym samym czasie, ale po drugiej stronie świata – w short tracku.
W tych pierwszych popisał się Władimir Semirunnij. Władek nie ma co prawda jeszcze obywatelstwa Polski, ale dzięki zastosowaniu odpowiednich przepisów może już startować pod polską flagą i zdobywać medale dla nas. Wcześniej musiał odbyć dwuletnią karencję po zmianie barw z rosyjskich – postanowił o tym niedługo po agresji na Ukrainę, choć na ogół nie chce mówić o polityce (jego rodzina nadal mieszka w Rosji). Dla nas najważniejsze, że każdy jego krążek jest biało-czerwony.
Władimir Semirunnij. Fot. Newspix
A na MŚ na dystansach zdobył je dwa. Brązowy na 5000 metrów i srebrny na 10000 metrów. W polskim łyżwiarstwie to pewna nowość. Do tej pory mieliśmy głównie specjalistów od dystansów krótszych – Zbigniew Bródka największe sukcesy święcił przecież na 1500 metrów. Ale to tylko może nas cieszyć, bo wśród sprinterów i “średniodystansowców” też mamy mocnych zawodników i zawodniczki – takich jak Marek Kania (aktualnie 5. w klasyfikacji PŚ na 500 metrów), Andżelika Wójcik (2. na 500 metrów) czy Kaja Ziomek-Nogal (5. na 500 metrów). Do tego nieźle poczynają sobie nasze sztafety.
A teraz doszedł do tego Władimir. I dołożył kolejne szanse na medale.
W dodatku na tym nie koniec. Bo o podia na igrzyskach postarać mogą się też Polacy na krótszym torze. O short tracku w kontekście szans medalowych mówiło się już w 2022 roku, głównie za sprawą Natalii Maliszewskiej. Ale u niej wyszedł pozytywny wynik testu na koronawirusa, przegapiła swoją koronną konkurencję (500 metrów), wystartowała jedynie na dwu- i trzykrotnie dłuższym dystansie. A w dodatku w 2023 roku została zawieszona na 14 miesięcy za przegapienie testów antydopingowych.
Wróciła przed tym sezonem. I wróciła mocna. Na mistrzostwach świata w short tracku zdobyła bowiem trzy medale. W sztafecie kobiet wywalczyła srebro, razem z Nikolą Mazur, Kamilą Stormowską i Gabrielą Topolską. W sztafecie mieszanej – ze Stormowską, Michałem Niewińskim, Diane Sellierem i Łukaszem Kuczyńskim – brąz. A indywidualnie? Też brąz, w rywalizacji na 500 metrów oczywiście. Innymi słowy, Maliszewska pokazała, że przez okres zawieszenia nie straciła na łyżwiarskiej jakości.
Natalia Maliszewska. Fot. Newspix
I dobrze. Bo wraz z innymi łyżwiarzami daje nam nadzieję na to, że w Cortinie d’Ampezzo nie zostanie przerwana olimpijska passa Polski – w końcu w XXI wieku zawsze przywozimy z igrzysk choć jeden medal.
Fot. Newspix
CZYTAJ WIĘCEJ O SPORTACH ZIMOWYCH NA WESZŁO: