Atletico do 72. minuty dzisiejszego hitu wydawało się gotowe odegnać demony środowego meczu Ligi Mistrzów przeciwko Realowi. A potem otrzymało trzy ciosy w 20 minut i czwarty – na dobicie, w samej końcówce spotkania. Los Rojibancos nie wykorzystali wypracowanej przez siebie przewagi, za to Barcelona udowodniła, że tkwi w tej drużynie wielki charakter, który najpewniej doprowadzi ją do mistrzostwa Hiszpanii. Po dzisiejszym starciu fani Dumy Katalonii mogą bowiem w oddali widzieć już zarysy trofeum.
120 minut walki. A potem rozpacz
Atletico wracało na swój stadion po środowym starciu z Realem Madryt. Starciu, które mogło złamać ducha w sercach i kibiców, i piłkarzy Los Rojiblancos. Przez 120 minut rewanżowego meczu Ligi Mistrzów Atleti prowadziło bowiem z Królewskimi. Ba, było przy tym lepszym zespołem, przeważało, miało swoje okazje – kilkukrotnie jedynie świetnie broniący Thibaut Courtois ratował Real przed utratą drugiej bramki – ale ostatecznie doprowadziło jedynie do dogrywki, a później – rzutów karnych.
A w nich wiadomo. Podwójne dotknięcie piłki przez Juliána Alvareza i anulowany gol. Poprzeczka po strzale Marcosa Llorente. Gol Antonio Rudigera, przy którym Jan Oblak miał już ręce na piłce. I kolejna porażka z Realem w LM. Taka, która może pogrążyć nawet najsilniejszych psychicznie zawodników.
CZYTAJ TEŻ: DLACZEGO CZASEM COŚ WIDAĆ, A CZASEM NIE?
Pytaniem w przypadku Atleti pozostawało więc: czy Diego Simeone zdoła podnieść swoich piłkarzy? Czy natchnie ich do maksymalnego wysiłku z Barceloną w meczu, który może okazać się decydujący w walce o mistrzostwo? Widzieliśmy przecież, jakie problemy po tamtej europejskiej konfrontacji miał wczoraj Real Madryt w meczu z Villarrealem, który wygrał, owszem, ale będąc ekipą o wiele od rywali gorszą. Atletico musiało pozbierać się po środowej rywalizacji nie tylko fizycznie – choć miało więcej od Królewskich czasu na odpoczynek – ale i mentalnie.
Jaka ekipa miała to jednak zrobić, jeśli nie Rojiblancos? Simeone od zawsze stawiał przecież na charakter, na walkę, na – ujmując to tak kolokwialnie, jak tylko się da – jazdę na dupach, podgryzanie rywali, rozpychanie się dłońmi, nogami i łokciami. Zresztą z Barceloną już to w tym sezonie pokazywali – w pierwszym meczu ligowym bronili się przez większość czasu, ale z 0:1 zrobili 2:1 i wygrali po golu w samej końcówce. W Pucharze Króla prowadzili 2:0, żeby stracić cztery gole, ale ostatecznie – znów w ostatnich minutach – zdobyć bramkę na wagę remisu.
W obu przypadkach działo się to na wyjeździe. U siebie więc mieli być tym bardziej groźni.
Królowie 2025 roku
Barcelona przed tym meczem była w zupełnie innej sytuacji. Swoje starcie w Lidze Mistrzów rozegrała we wtorek, stosunkowo komfortowo wygrała z Benfiką. W ostatnich tygodniach, nawet miesiącach zresztą stałą się jedną z najpewniej grających ekip w całej Europie. Po fatalnych dla Barcy listopadzie i grudniu, od stycznia przyszło ożywienie. Duma Katalonii odrobiła straty do Realu w La Lidze, wyszła na pozycję lidera. Przed dzisiejszym spotkaniem miała serię sześciu z rzędu triumfów w rozgrywkach ligowych.
Do tego znów genialnie grał Raphinha. Ożył środek pola. Lamine Yamal może nie strzelał – choć przełamał się ostatnio z Benfiką – ale za to doskonale potrafił obsłużyć partnerów. Obrona też prezentowała się znacznie lepiej, a Wojciech Szczęsny śrubował rekord meczów bez porażki w barwach Blaugrany.
CZYTAJ TEŻ: NIEPOKONANY NASZ WOJCIECH SZCZĘSNY KOCHANY
Wszystko się tu zgadzało. Jednak jeśli ktoś miał w tym sezonie Barcelonie zagrozić, to chyba właśnie Atletico. Bo i poprzednie dwa mecze udowodniły, że Diego Simeone wreszcie znalazł na tę ekipę jakiś patent. To zaskakiwało, bo przez lata nie potrafił tego zrobić i regularnie Barcy ulegał. Ale to nowe, lepsze Atletico – nastawione nie tylko na walkę, ale potrafiące też ładnie rozegrać czy to atak kombinacyjny, czy znakomicie wyprowadzić kontratak – okazało się przeciwko ekipie Hansiego Flicka zaskakująco skuteczne.
I dziś też to pokazywało. Ale tylko do czasu.
Dwa ciosy
Ten mecz od początku wyróżniał się jednym – intensywnością. Wszyscy biegali, wszyscy walczyli. Atletico faktycznie nie wyglądało jak ekipa, która jest w dołku po tym, co stało się w Lidze Mistrzów – a wręcz przeciwnie, zachowywało się, jakby chciało zmazać tamtą plamę, ucieszyć swoich kibiców. Choć początkowo było o to trudno, bo przewagę miała jednak Barcelona. Inna sprawa, że przez długi czas nie potrafiła jej w żaden sposób zaznaczyć. Świetną okazję miał tylko Lamine Yamal, ale przestrzelił obok słupka.
Potem długo nie mieliśmy klarownych okazji ani pod jedną, ani pod drugą bramką. Raz co prawda Wojciech Szczęsny udanie wybronił sam na sam, ale i tak odgwizdano spalonego.
Aż wreszcie przyszła 44. minuta. Świetne podanie do Roberta Lewandowskiego, ten minimalnie uciekł obrońcy, piłkę dobrze wypuścił sobie na lewą nogę i trafił nad rękami interweniującego Oblaka, ale… w poprzeczkę. Polak nie wykorzystał świetnej okazji i to niemal z miejsca się zemściło. Słoweński bramkarz zaczął bowiem akcję długim wykopem, zgranie głową od partnera z zespołu przejął Antoine Griezmann, podał do Giuliano Simeone, ten odegrał do Juliana Alvareza, a Argentyńczyk cztery dni po tym feralnym karnym trafił do bramki, uderzając piłkę właściwie idealnie z punktu rzutu karnego.
𝐀𝐋𝐄 𝐓𝐎 𝐙𝐀𝐆𝐑𝐀𝐋𝐈!
Król Julián Álvarez daje prowadzenie Atlético Madryt po fantastycznej akcji!
Już teraz zapraszamy na drugą połowę do Eleven Sports 1!
#lazabawa
pic.twitter.com/p0PZwMvGZd
— ELEVEN SPORTS PL (@ELEVENSPORTSPL) March 16, 2025
Błyskawiczny atak przyniósł więc Atleti prowadzenie tuż przed przerwą.
Po niej przeważała Barcelona. Znów jednak brakowało jej decydującego a to podania, a to strzału. Gospodarze z kolei umiejętnie się bronili i wyczekiwali swoich szans. W końcu taką dostali. Znów szybki atak, tym razem Conor Gallagher podał w polu karnym do Alexandra Sørlotha, a Norweg – który dziesięć minut wcześniej zameldował się na boisku – po raz trzeci w tym sezonie trafił przeciwko Barcelonie. Było tu też nieco kontrowersji, bo wcześniej piłkę ręką dotknął blisko pola karnego gospodarzy Rodrigo de Paul, ale że od tamtego czasu futbolówkę zdążyli przejąć zawodnicy Barcelony, a potem ją stracić, to VAR nie mógł na to zareagować.
To była 70. minuta, a goście otrzymali drugi cios. Jeszcze nie nokautujący, ale ewidentnie zawiśli po nim na linach.
Remontada w tempie ekspresowym
Wiecie jednak, kto jeszcze regularnie opierał się o liny? Rocky Balboa. A swoje i tak powygrywał. No i Barcelona też ewidentnie z tych lin planowała wstać. Ba, właściwie to wyglądało tak, że po prostu się od nich odbiła i od razu wyprowadziła mocnego prawego sierpowego. Gospodarze wpuścili bowiem głęboko na swoją połowę Inigo Martineza, a ten sfrustrowany faktem, że żaden z partnerów nie pokazuje mu się do podania, dośrodkował do Roberta Lewandowskiego. Polak przyjął na klatkę, uderzył jeszcze z powietrza, już upadając na murawę i zmieścił piłkę tuż przy słupku Oblaka.
𝐆
𝐋
𝐑𝐎𝐁𝐄𝐑𝐓𝐀 𝐋𝐄𝐖𝐀𝐍𝐃𝐎𝐖𝐒𝐊𝐈𝐄𝐆𝐎!
Świetnie zachował się w tej sytuacji snajper Blaugrany i mamy już tylko 2:1!
Co tu się jeszcze wydarzy?
#lazabawa
pic.twitter.com/FtvLZSzRLp
— ELEVEN SPORTS PL (@ELEVENSPORTSPL) March 16, 2025
To była 72. minuta. Kibice Atletico jeszcze nie skończyli cieszyć się golem na 2:0, a Barca znów miała kontakt.
Sześć minut później było już 2:2. Piłkę w pole karne gospodarzy kąśliwie zacentrował Raphinha (a może nawet była to próba strzału?), strącił ją głową Ferran Torres – wprowadzony na boisko nieco ponad 10 minut wcześniej – i doprowadził do wyrównania. W tym momencie było widać, że graczom Atletico zmiękły nogi. Zaczęli popełniać znacznie więcej błędów w rozegraniu, przestali być skuteczni w wyprowadzaniu szybkich ataków, nie potrafili oprzeć się narastającej dominacji Barcelony.
Efekt? W 92. minucie stracili bramkę na 2:3. Lamine Yamal uderzył, piłka odbiła się od Reinildo, całkowicie zmieniła kierunek lotu i zaskoczyła Jana Oblaka. Hansi Flick szalał przy linii bocznej, młody skrzydłowy przełamał się po kilku miesiącach bez gola w lidze, a kibice na stadionie nie mogli uwierzyć, że po tym, co stało się w Lidze Mistrzów, teraz przeżywają kolejny dramat. Barcelonie wystarczyło w końcu ledwie 20 minut, by doprowadzić nie tyko do remisu, ale i do prowadzenia.
𝐂𝐎 𝐙𝐀 𝐂𝐎𝐌𝐄𝐁𝐀𝐂𝐊 𝐁𝐋𝐀𝐔𝐆𝐑𝐀𝐍𝐘!
FC Barcelona przegrywała już 0:2, ale wywozi komplet punktów z Madrytu po golach Lamine Yamala i Ferrana Torresa na 4:2!
𝐖
𝐖! #lazabawa
pic.twitter.com/2qvzWEdigg
— ELEVEN SPORTS PL (@ELEVENSPORTSPL) March 16, 2025
Atleti mogło jeszcze mieć nadzieję – sędzia doliczył w końcu sześć minut, do tego celebracja bramki nieco się piłkarzom gości przedłużyła. Jednak ich ataki nic nie dały, a w końcówce popełnili spory błąd przy wyprowadzaniu piłki z obrony, który na bramkę zamienił Ferran Torres, ostatecznie pogrążając gospodarzy. Z 2:0 zrobiło się 2:4, a przy okazji perspektywa walki o mistrzostwo znacznie się oddaliła. Barcelona z kolei wróciła na pozycję lidera La Ligi. Duma Katalonii ma co prawda tyle samo punktów, co Real Madryt, ale lepszy wynik meczu bezpośredniego, a do tego mecz mniej – bo w poprzedniej kolejce odwołano jej starcie z Osasuną.
Po dzisiejszej remontadzie Duma Katalonii jest więc na pole position do mistrzostwa. I jeśli będzie walczyć tak, jak dzisiaj, to je zdobędzie.
Atletico Madryt – FC Barcelona 2:4 (1:0)
- 1:0 Alvarez – 45′
- 2:0 Sorloth – 70′
- 2:1 Lewandowski – 72′
- 2:2 Torres – 78′
- 2:3 Yamal – 90+2′
- 2:4 Torres – 90+8′
Fot. Newspix