Polski mecz w Lidze Mistrzów, jak to ładnie brzmi! Europa gra, a my mamy swoich przedstawicieli w najlepszej piłkarskiej lidze świata. No, ale potem trzeba jeszcze wyjść i faktycznie zagrać – niestety u Piotra Zielińskiego były z tym problemy.
A mógł się Piotrek uratować, zaliczył przecież asystę, kiedy dobijał swój strzał podaniem do Martineza, a potem został oddelegowany do rzutu karnego. Uderzył niestety słabo: ani wyjątkowo precyzyjnie, ani specjalnie mocno, raczej idealnie dla bramkarza i Wellenreuther z tego prezentu skorzystał. Swoją drogą, bardzo naciągana była ta jedenastka: Thuram wsadził nogę w linię biegu obrońcy, ale kompletnie nie miał kontroli nad piłką. Przewrócił się, arbiter obejrzał to na VAR-ze, gdzie dostał tylko jedno ujęcie (to najbardziej korzystne dla Thurama) i wskazał na wapno.
Polski mecz, to i zapachniało Ekstraklasą w kontekście sędziowania. Niemniej skoro już się stało, trzeba było strzelić, a Zieliński zrobił wiele, by jednak nie strzelić.
Mógł mieć więc gola, asystę i pewnie wielu by zapomniało, że grał słabo. Trochę jak w gorszych (dla niego) reprezentacyjnych czasach – nie podawał do przeciwnika, nie tracił piłek, ale nie było w tym wszystkim żadnego błysku. Kółeczko, do najbliższego, drugie kółeczko, też do najbliższego. Bez przekonania i ciągnięcia swoich do przodu.
Moder? Lepszy, przede wszystkim biorący na siebie odpowiedzialność za grę Feyenoordu, najciekawszy w linii pomocy Holendrów. Podobnie jak Zieliński – bliski gola, natomiast w zupełnie innej sytuacji, nie z karnego, a po wejściu na krótki słupek i strzale w poprzeczkę. Szkoda, że nie wpadło, lecz mamy nadzieję, że nie będziemy musieli tej próby wspominać jak jego obicia też poprzeczki w Premier League, na zasadzie: co by było, gdyby.
Dziś nie wpadło, ale Moder będzie jeszcze strzelał w Lidze Mistrzów.
Niemniej i jemu można coś zarzucić, bo to jego niecelne podanie zaczęło akcję Interu na 2:0. Wiadomo – potem wydarzyło się jeszcze naprawdę dużo, Moder nie podawał jak Kapić w Częstochowie, ale zwrócić uwagę trzeba.
A sam mecz był dość specyficzny, bo naprawdę długo nie zanosiło się, że Inter wygra. Długo w pierwszej połowie sensowniejszą ekipą byli gospodarze, którzy atakowali, mieli swoje okazje, ale brakowało wykończenia. Pod koniec jednak Inter chwilę pograł piłką na połowie Feyenoordu, wrzucił i… Thuram strzelił.
Ot tak, po prostu.
Od tego czasu Inter się ogarnął i faktycznie pokazywał, że ma więcej jakości, co mógł przypieczętować wynikiem 3:0. Ale nie przypieczętował, bo, no właśnie…
Ech, szkoda.
FEYENOORD – INTER 0:2 (0:1)
- 0:1 – Thuram 38′
- 0:2 – Martinez 50′
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Kokaina, romanse i Los Angeles Lakers. Jack Nicholson w Mieście Aniołów
- Na spontanie po mistrzostwo Anglii. Wielka improwizacja Kevina Keegana
- Mistrzowie-widmo. Niezauważone triumfy Evertonu
- Apetyt Sevilli, wahania Capello, ręka Messiego. 18 lat temu LaLiga wymknęła się spod kontroli
Fot. Newspix.pl