Reklama

Jak Flick odbudował polskiego bramkarza. Szczęsny gotowy na wielkie mecze

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

18 lutego 2025, 10:52 • 6 min czytania 29 komentarzy

Wojciech Szczęsny – od zera do bohatera. Wyszydzany po czerwonej kartce z Realem Madryt i kuriozalnych interwencjach z Benfiką, niepostrzeżenie stał się talizmanem Flicka. Od kiedy stanął w bramce, jego drużyna wygrywa niemal wszystko. Ba, potrafi zwyciężyć, tracąc dwa gole z Królewskimi, albo cztery ze wspomnianą ekipą z Lizbony. A my doczekaliśmy się czasów, kiedy o wyniku Barcy decydują Polacy. Jeden strzela decydującego gola, drugi zachowuje czyste konto i broni w stuprocentowych sytuacjach.

Jak Flick odbudował polskiego bramkarza. Szczęsny gotowy na wielkie mecze

Futbol kocha takie historie. Niechciany przez Juventus i niemogący doczekać się ciekawej oferty, która wyzwoliłaby w nim słabnący ogień do treningowej rutyny i do tak podobnych do siebie ligowych kolejek, odwiesił buty na kołek. Potem kontuzja jednego z najlepszych bramkarzy świata i konieczność znalezienia dlań zastępstwa w jednym z globalnych gigantów. Oferta dla świeżo upieczonego emeryta pojawiła się zupełnie niespodziewanie. Chociaż wszyscy wiedzieli, że decyzja będzie na “tak”, cała Polska wstrzymała oddech. Wojciech Szczęsny podpisał kontrakt z wielką Barceloną!

Czekając na debiut

Potem było długie oczekiwanie na debiut. Trzy miesiące trwało odrdzewianie Polaka po kilku tygodniach radosnego “dolce far niente”. Warto dodać, że owo odrdzewianie trwało jeszcze przez kolejne kilka meczów. Starcia z Realem Madryt i Benfiką na największych futbolowych scenach przyniosły bowiem wiele wątpliwości, czy Wojtek nie jest już aby po drugiej stronie rzeki.

Bywał elektryczny, nie czuł piłki, ani kontaktu z przeciwnikiem. Faulował, prokurował karne, notował puste przeloty przy wyjściach poza pole karne. Inaki Pena, który jednak do gry nogami dryg ma, wydawał się wtedy bramkarskim gigantem, potwierdzając to też pojedynczymi paradami, choćby w El Clasico.

W futbolu, jak w każdej dziedzinie, na tym najwyższym poziomie, trzeba mieć jednak coś jeszcze. Coś nieuchwytnego oddzielającego dobrych od wybitnych. I Inaki Pena może mieć wiele, ale tej iskry nie ma i mieć już nie będzie. Wiedział to Xavi, wie o tym też Hansi Flick. Przecież w ubiegłym sezonie również ze składu na kilka miesięcy wypadł Marc-Andre ter Stegen. Niemiec leczył kontuzję pleców od końcówki listopada do początku lutego. Był to najgorszy okres Blaugrany w całym sezonie. To wtedy do dymisji po ligowym meczu z Villarreal podał się Xavi, wtedy Katalończycy odpadli z Pucharu Króla i dostali łomot od Królewskich w finale krajowego Superpucharu.

Reklama

Kto lepszy?

Pena nie robił wtedy jakichś poważnych błędów. Ciężko było mieć do niego pretensje o zawalony mecz. Zagrał w tym okresie w 17 spotkaniach, wpuścił 32 gole, a po minimum dwa wpuszczał m.in. z belgijskim Royalem Antwerp, późniejszym spadkowiczem z Almerii, czy czwartoligowym Barbastro. Po prostu defensywa z 25-latkiem był dziurawa jak szwajcarski ser, co widać było po powrocie ter Stegena, któremu może i przydarzył się niejeden babol, ale drużyna z nim w bramce traciła mniej goli i grała po prostu lepiej.

W tym sezonie? Poza absurdalnym początkiem i wygraniu czternastu z szesnastu pierwszych spotkań w sezonie, przyszła dla Blaugrany niewytłumaczalna zapaść w listopadzie i grudniu. Tylko jedno zwycięstwo w siedmiu meczach i osunięcie się w ligowej hierarchii z pozycji niekwestionowanego lidera, były również udziałem Peni. Za to Szczęsny, nieco się niecierpliwiąc, czekał wciąż na debiut.

Ten przyszedł dopiero w styczniu. Premierowa dla Polaka potyczka z czwartoligowcem w Pucharze Króla przez wielu obserwatorów oceniana była jako wyraźny podział – Pena broni w lidze i Champions League, Szczęsny w krajowych pucharach. Flick jednak w styczniu nieustannie rotował golkiperami, a dopiero pod jego koniec odważnie postawił na Szczęsnego.

Wielu ekspertów pukało się w głowę. Ba, nawet u nas pojawiały się teksty, że fajnie, że Szczęsny pobronił jeszcze w wielkim klubie, ale tylko ignorant zostawiałby na ławce wciąż niedającego do tego powodu Penę. Flick jednak widział coś więcej i nie wyrwały go z tej pewności nawet nierozważne, żeby nie powiedzieć niemądre, zachowania byłego golkipera Juventusu w finale SuperCopa z Królewskimi, czy w epickim starciu z Benfiką w Lidze Mistrzów (5:4), w którym Wojtek zawalił co najmniej dwie bramki. Tylko tu powstał problem, bo Barca, mimo tych wpadek Polaka nagle… zaczęła seryjnie wygrywać.

Jak hartowała się stal

Remontada w Lizbonie (z 2:4 na 5:4 w ostatnim kwadransie) pozostanie być może w klubowej historii kamieniem węgielnym drużyny Flicka, która czekała na taki mecz, kiedy wyjdzie obronną ręką z naprawdę trudnej sytuacji, a polski bramkarz był też jej częścią, bo o ile w pierwszej połowie się nie popisał, to pod koniec spotkania wygraną sytuacją sam na sam z Angelem Di Marią dołożył swoją cegiełkę do tego sukcesu.

Reklama

Od tamtego czasu Barcelona już tylko wygrywa. Czasem wysoko (7:1 z Valencią, 4:1 z Sevillą), a czasem jak na faworyta przystało przepycha mecze (po 1:0 z Alaves i Rayo). Polak ma jedno zadanie – wpuścić co najmniej jednego gola mniej niż strzelą jego koledzy. I na razie “dowozi”. 9 wygranych i remis, pięć czystych kont – to jego aktualny bilans w Barcelonie. W ostatnich meczach widać też, że Szczęsny przestał być elektryczny i zaczął dawać pewność, której nie jest w stanie dać obrońcom Pena. Widać to w coraz śmielszej komunikacji z kolegami na murawie, a także w kolejnych coraz lepszych paradach.

W spotkaniu z Sevillą, jak stwierdzili komentatorzy odebrał Dodiemu Lukebakio gola sezonu, a z Rayo miał trzy trudne interwencje, w tym dwie w jednej akcji. Wybronił wszystko, dając sygnał, że jakby kolejni zawodnicy pospieszyli z dobitką, też by to obronił. Zachwytom nad Szczęsnym nie ma końca po wczorajszym meczu.

Limit wpadek wykorzystany

Flick czekał, bo wie że każdy bramkarz ma limit błędów w sezonie, które musi popełnić. W końcu stracony gol w fazie ligowej Ligi Mistrzów, nawet najbardziej kuriozalny, nie zaboli jak ten, który padnie w półfinale czy finale tych rozgrywek. A błąd w wygranym meczu jest równie nieważny jak wspaniałe interwencje w przegranym. Budował Szczęsnego, zachowując spokój po jego wpadkach, wiedząc, że na najważniejsze spotkania będzie gotowy, a do 34-letniego Polaka w najwyższej formie, Pena nie jest w stanie doskoczyć.

“Tek”, jak nazywają go w Katalonii, może Barcelonie wybronić mecze, których 25-letni Hiszpan by nie zdołał. To tak jak w ubiegłym sezonie z Łuninem, który bronił świetnie przez cały sezon gdy kontuzję leczył Courtois, ale gdy Belg był zdrowy, to on zagrał w finale Ligi Mistrzów, nawet jeśli miał za sobą ledwie trzy pełne spotkania. Carletto wiedział, że warto podjąć takie ryzyko i się nie pomylił.

A my choć nasz rodzimy futbol wciąż bramkarzami stoi, cieszmy się występami Polaka na tym poziomie. Choć akurat na liczbę bramkarzy w czołowych ligach narzekać nie możemy, to Wolfsburg, Bologna, Nicea czy Monaco to jednak nigdy nie będzie ta półka, na której siedzi obecnie Szczęsny.

Do tego na tej najwyższej półce coraz bardziej się urządza, o czym świadczą choćby coraz głośniejsze spekulacje o pozostaniu w klubie na kolejny sezon. A jeśli Barca utrzyma formę do końca tej kampanii, to – tak jak stwierdził Polak w jednym z wywiadów po meczu z Rayo – coś specjalnego może się wydarzyć w tym sezonie.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania