Gdybyśmy opublikowali ten tekst po 30 minutach meczu, mało kto mógłby mieć do nas pretensje. Bylibyśmy wtedy jak ci kibice na Mestalla, którzy stwierdzili, że nie ma sensu dalej siedzieć na stadionie, skoro zobaczyli już wszystko. A słowo “wszystko” w tym przypadku oznacza dosłownie kolejny wpierd*l od Barcelony.
Historia bardzo szybko zatoczyła koło, choć ekipa Flicka trochę się opuściła. Dzisiaj cztery sztuki ustrzeliła nie w 24 minuty, a w 30, ale w sumie jakie to ma znaczenie. Ćwierćfinał Pucharu Króla nieformalnie skończył się wraz z hattrickiem Ferrana Torresa, który dał wyraźny sygnał, nie po raz pierwszy zresztą, że nasz polski staruszek nie może oczekiwać stałego abonamentu na granie.
To nawet nie wyglądało jak zabawa. To był wyrachowany wyrok na piłkarzach Valencii, którzy w słabszym składzie osobowym niż 26 stycznia służyli za pachołki treningowe. Pyk, cyk, bramki padały jedna za drugą, aż wreszcie przy stanie 4:0 z każdą minutą trybuny traciły pewnie jakieś kilkadziesiąt osób. Z jednej strony głupio, jeśli jesteś kibicem przegrywającej drużyny, a z drugiej rozumiemy, że ktoś na widok katalońskiego walca mógł mieć zawroty głowy. Trudno przyjąć do wiadomości fakt, że jeden zespół w ciągu dwóch tygodni strzela ci kilkanaście goli i robi z ciebie pośmiewisko.
O cud zakrawały akcje, w których jakiś piłkarz Valencii potrafił zablokować strzał albo powstrzymać szarżującego rywala. Znowu, tak jak 26 stycznia w meczu ligowym (7:1 na Montjuic), mieliśmy wrażenie, że na torze spotykają się bolidy o zupełnie różnych prędkościach. I to nie w ramach elity, absolutnie nie. Obrazilibyśmy drugo czy nawet trzecioligowców, porównując ich do Nietoperzy z ukręconymi skrzydłami i radarem działającym na metr.
Gdyby Barcelona co tydzień grała z taką Valencią, z palcem w nosie miałaby w maju jakieś 150 strzelonych goli. Może nie byłyby to najciekawsze rozgrywki na świecie, ale jedni mieliby regularne lekcje futbolu, a drudzy kilku piłkarzy ze Złotym Butem w gablocie. A skoro mowa o strzelcach, powinniśmy zwrócić szczególną uwagę na Ferrana Torresa, który tylko w tym sezonie cztery razy pokonywał bramkarza Valencii, a ogółem ma już 10 trafień. Na tle dorobku Lewandowskiego może nie brzmi to ekskluzywnie, ale jak dodamy kontekst roli w zespole i rozegranych minut, wyjdzie nam kapitalny współczynnik jak na tej klasy piłkarza.
Zapracowanie na 10 goli i 3 asysty, bez nawet 1000 minut w sezonie, jest dużą sztuką. Taka przydatność Ferrana, powiedzmy sobie głośno i wyraźnie, zabiera Lewandowskiemu nietykalność. Oczywiście trudno sobie wyobrazić, żeby Hiszpan zastępował Polaka od 1. minuty w najważniejszych meczach, to właściwie niemożliwe, ale w następnych miesiącach na pewno nie będzie tak, że Robert odbębni wszystkie spotkania.
Hansi Flick otrzymał kolejny dowód, że najlepszy strzelec Barcelony wcale nie jest nieodzowny. Ba, w kilku meczach ofensywa Barcy była bardziej nieprzewidywalna, funkcjonowała inaczej, co zdawało egzamin jako scenariusz na konkretnych przeciwników. Tak jak dzisiaj, choć nie będziemy przesadzać z pochwałami, bo Valencia nie jest idealnym wykładnikiem. Na Mestalla przyjechałby Lech, opędzlowałby Gąsiorowskiego i spółkę nie raz, nie dwa, no i skończyłoby się podobnie.
Ach, no i warto odnotować, że dobry mecz rozegrał Wojtek Szczęsny. Miał kilka ważnych interwencji, był pewny w każdym elemencie i musi dostać pozytywną ocenę. Mimo że było pozamiatane po dwudziestu minutach, nawet bramkarz z leżakiem w polu karnym miał okazję urozmaicić sobie wieczór. Kilka razy ta mierna Valencia, ledwo, bo ledwo, ale potrafiła stworzyć zagrożenie, a nawet strzeliła gola ze spalonego. Prawie obroniła honor. Była blisko.
Valencia – FC Barcelona 0:5 (0:4)
- 0:1 – Torres 3′
- 0:2 – Torres 17′
- 0:3 – Lopez 23′
- 0:4 – Torres 30′
- 0:5 – Yamal 59′
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Działaczowskie innowacje, które Cezary Kulesza wniesie do UEFA
- Najbardziej zapracowany człowiek od transferów w Legii? Goncalo Feio
- Sensacja okienka: Polak blisko transferu do Radomiaka! [NEWS]
Fot. Newspix