Mecz Motoru z Lechią to jedno z tych spotkań, o których będzie się mówiło w tramwajach (a w Lublinie w trolejbusach). Nie dlatego, że było tak wybitne. Pudło Mbaye Ndiaye to coś niewiarygodnego nawet jak na starcie beniaminków. Nie wiemy, co musiałoby się stać, żeby to przebić. Chyba gola musiałby strzelić Kacper Sezonienko, ale wiemy, że to niemożliwe.
Piłka na drugim, może trzecim metrze. Bramka pusta jak kasa Lechii w grudniu. Rywali brak, no… trzeba to strzelić. Na siłę moglibyśmy oczywiście dopatrzeć się jakichś okoliczności łagodzących (piłka lekko skoczyła), ale dajcie spokój. Gdyby Senegalczyk nie zechciał parodiować swojego zawodu, Motor prawdopodobnie skończyłby z trzema punktami.
JAK ON TEGO NIE TRAFIŁ!?
PUDŁO SEZONU!
Mbaye Jacques Ndiaye pomylił się z najbliższej odległości! Musicie to zobaczyć!
Transmisja meczu z Lechią w CANAL+ SPORT 3 i w serwisie CANAL+: https://t.co/b5oaS4zUYF pic.twitter.com/uaSjwT49h2
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) February 1, 2025
Nie szło gospodarzom w tym meczu. W niczym nie przypominali tego rockandrollowego zespołu z rundy jesiennej. Wszystko się jakby wywróciło do góry nogami – nie funkcjonował atak, za to defensywa pracowała jak dobrze naoliwiona maszyna. Wiele o obrazie tego spotkania mówi fakt, że kiedy lublinianie trafili już do siatki w 78. minucie, to jednocześnie zaliczali swoje pierwsze celne uderzenie. Wcześniej Motor – poza tym kosmicznym pudłem Ndiaye – nie był nawet blisko okazji bramkowej.
Tak, tak, to Lechia była stroną, która przeważała, dominowała, była pewniejsza i miała ciekawsze pomysły, które jednak regularnie wybijali jej z głowy Bartos i Najemski (zwłaszcza ten drugi). Czuliśmy się trochę nieswojo w tej sytuacji, bo – co tu kryć – nie pokładamy szczególnie dużej wiary w gdański twór, który dopiero na dzień przed powrotem Ekstraklasy odzyskał licencję na grę.
A może niesłusznie? Może wciąż warto dać szansę? Na ten moment drużynę uśmiechniętego Johna Carvera od bezpiecznej strefy dzielą trzy punkty. Nie tak dużo. „Dajemy sygnał do walki” – taki transparent zawisł w sobotę na sektorze kibiców z Gdańska, ale identyczną postawą wykazali się zawodnicy, którzy serio zagrali nieźle. To już dużo. Jak na Lechię – nawet bardzo dużo. I obrona wyglądała solidnie, i w ataku przyjezdni wyglądali obiecująco.
W pierwszej połowie w zasadzie tylko oni próbowali coś tworzyć. Obejrzeliśmy ciekawy strzał Wjunnyka zza szesnastki, uderzenie Bobceka w słupek, kilka szarż Chłania. W drugiej do głosu zaczął dochodzić Motor, ale Lechia szybko zareagowała na jego trafienie, bo po ośmiu minutach mieliśmy znów remis. W dojściu do wyrównania pomógł Scalet, który zagrał ręką we własnym polu karnym, i być może też sędzia Lasyk, który dostrzegł przewinienie po obejrzeniu sytuacji na monitorze. Piszemy “być może”, bo to typowy karny na zasadzie „na dwoje babka wróżyła” i trudno podjąć się jego jednoznacznej oceny. Fakty są takie, że wapno na gola zamienił Mena.
Nowe twarze? O Seferze nie powiemy póki co zbyt wiele, chyba jeszcze nie jest w formie, za to swego rodzaju zaskoczeniem okazał się Jakub Łabojko, który przez ostatnie pół roku szukał klubu, z miejsca wszedł do składu pod nieobecność Sampera i wyglądał zupełnie solidnie. Gdybyśmy nie wiedzieli, że za nim taka przerwa w grze, to raczej byśmy się tego nie domyślili. O nowych nabytkach Lechii – co oczywiste – nie da się niczego napisać.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Czarodziej, artysta, pan piłkarz. Po prostu: Afonso Sousa
- Dyrektor sportowy z Premier League w Legii? Wysoka pensja, rasizm i Bułgarzy
- W Izraelu był bohaterem, w Motorze ma być gwiazdą. “Dorastałem bez PlayStation”
Fot. newspix.pl