W 2018 roku Israel Adesanya do UFC wkraczał z zamiarem zostania legendą tej organizacji. Wojownikiem, który wielkością mógłby równać się z Conorem McGregorem. I choć przez lata był jedną z głównych gwiazd organizacji Dany White’a, to kariera The Last Stylebendera ostatecznie nie potoczyła się po jego myśli.
Najpierw przed wyrównaniem wyczynu Irlandczyka i zostaniem mistrzem dwóch dywizji jednocześnie, Nigeryjczyka powstrzymał Jan Błachowicz. Później Israel trafił na swoje nemezis w postaci Alexa Pereiry. A gdy już zdołał się zrewanżować Brazylijczykowi za wcześniejsze porażki, to przegrał dwie kolejne walki. W ten oto sposób człowiek chcący być awatarem MMA znalazł się na gali UFC Fight Night 250 w Rijadzie. Gdzie w sobotę zawalczy o swój dalszy los w federacji zarządzanej przez Danę White’a.
KIEDYŚ BYŁ NAJLEPSZY
Nie będziemy tu ponownie przedstawiać całej sylwetki Adesanyi. O tym możecie przeczytać w tekście Damiana Smyka, który polecamy [KLIK]. W telegraficznym skrócie przypomnijmy tylko: 35-latek urodził się w Lagos, stolicy Nigerii, lecz od dziesiątego roku życia wychowywał się w Nowej Zelandii. To tam zapałał miłością do sztuk walki, skutecznie podsycaną przez filmy z Brucem Lee czy seriale anime, których jest fanem. Stąd też wziął się jego pseudonim – The Last Stylebender – stanowiący aluzję do tytułu, jakim określany był Aang, główny bohater serialu Awatar.
– Aang jest władcą wiatru i został awatarem. Jako awatar musi opanować wszystkie żywioły – ziemię, ogień, wodę i powietrze. Ja mam tak samo. Opanowuję wszystkie style i elementy mieszanych sztuk walki. Moim przeznaczeniem jest zostać awatarem tej gry – tłumaczył Adesanya.
Nigeryjczyk miał świetne warunki, by podbić UFC. Po pierwsze, fizyczne: Israel wyrósł na rosłego chłopaka. Z jednym wyjątkiem (aczkolwiek pamiętnym, zwłaszcza przez polskich fanów UFC) występował w kategorii średniej, czyli do 83,9 kg. Mierzył przy tym 193 centymetry wzrostu i dysponował ponad dwumetrowym zasięgiem ramion. Po drugie, prezentował styl, który rozpalał kibiców. Owszem, sam zainteresowany głosił hasła o tym, że chce być mistrzem w każdej płaszczyźnie walki. Jednak do organizacji Dany White’a przychodził nie tylko z rekordem 11-0 w MMA, ale też mianem wielkiego mistrza kickboxingu, który legitymował się bilansem 75 zwycięstw i ledwie 4 przegranych. Ponadto Adesanya próbował też sił w boksie. Innymi słowy, zawsze był bardziej strikerem niż zapaśnikiem.
Po trzecie, Israel to typ showmana. W oktagonie potrafił zmiatać rywali, ale kibice kupili też jego styl bycia. Tę wrodzoną zadziorność, podchodzącą wręcz pod arogancję i bezczelność względem rywali. Ten luz, kiedy wychodził do klatki, prezentując układ taneczny. Nawet pomimo sprzeciwów Dany White’a, który nie jest fanem tego rodzaju popisów zawodników.
– Cóż, on [Adesanya – dop. red.] jest interesującym facetem, ale nie lubię tych wejść. (śmiech) Walczę z nim o nie za każdym razem, gdy organizujemy galę. […] Ale wiesz co? W przypadku Israela to działa. Posiada osobowość, która umożliwia mu takie wejścia, w dodatku ten facet naprawdę potrafi tańczyć. Mamy [w UFC] wielu ludzi, którzy tanecznym krokiem wkraczają do klatki, choć prawdopodobnie nigdy i nigdzie nie powinni tańczyć – powiedział szef UFC.
ODEBRANA NIEŚMIETRELNOŚĆ
W UFC – i w ogóle w MMA – Adesanya był niepokonany aż do 2021 roku. Mistrzowski pas wagi średniej amerykańskiej organizacji wywalczył już w siódmej walce. Przy czym szybko zdał sobie sprawę z tego, że w dywizji do 83,9 kg nie ma już poważnych wyzwań. A przecież chciał być watarem mieszanych sztuk walki. Pragnął wielkości na miarę Conora McGregora. Dlatego też Nigeryjczyk podjął decyzję o zaatakowaniu tytułu w kategorii półciężkiej. Gdyby mu się to udało, stałby się dopiero piątym w historii organizacji zawodnikiem, który dzierżyłby jednocześnie pasy dwóch dywizji.
Na przeszkodzie Israelowi stanął jednak Cieszyński Książę. Jan Błachowicz we własnej osobie.
Kto wie – być może Adesanya nie docenił Polaka. Może myślał, że nasz rodak to stosunkowo słaby czempion. Przynajmniej w porównaniu do Jona Jonesa, który nieco ponad rok wcześniej zwakował tytuł. Tymczasem, choć Nigeryjczyk w klatce górował szybkością i nieźle obijał łydkę Błachowicza, to Polak w stójce nie pękał i dał trzy wyrównane rundy ze specjalistą w tej płaszczyźnie. Natomiast w dwóch ostatnich sprowadził pretendenta do parteru, gdzie udowodnił światu, że Adesanya jednak nie opanował walki we wszystkich stylach. Tym sposobem po ciężkiej, ale ze strony Jana bardzo mądrej walce, to jego ręka poszybowała w górę, gdy ogłaszano werdykt sędziowski.
Adesanyi pozostało więc powrócić na swoje podwórko. Tam pokonał kolejno Marvina Vettoriego, Roberta Whittakera i Jareda Cannoniera. Zajmowali oni miejsca w pierwszej trójce rankingu kat. średniej, ale też byli osobami, z którymi starcia aż tak nie grzały publiczności. W końcu na Whittakerze The Last Stylebender kilka lat wcześniej zdobył pas mistrza. W rewanżu pokonał go zaś jednogłośną decyzją sędziów. Vettori został przez Israela pokonany w 2018 roku przez split decision. Walka była wyrównana, lecz werdykt nie budził kontrowersji. Drugi pojedynek był więc zorganizowany nieco na siłę, choć warto docenić Włoski Sen, który przyczynił się do niego serią pięciu kolejnych wygranych. W klatce jednak Adesanya całkowicie go zdominował.
Lecz w listopadzie 2022 roku wojownik urodzony w Afryce spotkał się ze swoim nemezis. Był nim Alex Pereira. Brazylijczyk, którego Adesanya zdołał poznać jeszcze za czasów kariery w K-1. Poatan wówczas dwukrotnie z nim wygrał. Z czego za drugim razem, przez soczysty nokaut lewym sierpowym. Chociaż na przestrzeni całej walki to Israel prowadził na punkty i wyraźnie naruszył rywala.
– Ah shit, here we go again – mógłby powtórzyć za głównym bohaterem GTA: San Andreas Adesanya, po trzecim starciu (ale pierwszym w UFC) z Pereirą. Ponownie bowiem prowadził na punkty. Ba, w pierwszej rundzie wyraźnie naruszył oponenta, którego przed nokautem uratował gong. Ale cóż z tego, skoro Brazylijczyk w ostatnim starciu nieustannie napierał? Aż wreszcie przyparł mistrza do siatki, wystrzelił – a jakże – lewym prostym, po czym wykończył Adesanyę kanonadą ciosów.
Jasne, w całej tej historii nie wolno zapomnieć o ich rewanżowym starciu. Tam w drugiej rundzie Pereira ruszył do ataku. Dwa razy trafił niezłym low-kickiem, po czym poprawił celnym prawym na tułów. Reakcja oponenta utwierdziła go w przekonaniu, że za chwilę ponownie go wykończy. Tymczasem Adesanya odwinął mu prawym sierpem na ucho, poprawił ponownie tą samą bronią i zakończył walkę. Odgonił tym samym demony, odegrał się na najgroźniejszym wrogu.
Ale czy aby na pewno?
PORAŻKI PO UDANEJ ZEMŚCIE
Owszem, Israel pokonał Brazylijczyka. Jednak przyglądając się karierom tych gości po rewanżu w UFC, doprawdy trudno nie stwierdzić, że to Pereira lepiej poradził sobie w amerykańskiej organizacji. Alex w trakcie nieudanego starcia miał rocznikowo 36 lat. Mierzy tyle samo wzrostu, co Adesanya – 193 cm – jednak zawsze sprawiał wrażenie bardziej masywnego gościa. Ciągłe pilnowanie limitu wagi średniej wpływało na jego dyspozycję. Dlatego Pereira postanowił się przenieść do dywizji półciężkiej (93 kg). I na „dzień dobry” sprzedał wielkiemu rywalowi korespondencyjnego pstryczka w nos. W debiucie w nowej wadze pokonał bowiem Jana Błachowicza. Następnie Poatan wywalczył pas w starciu z Jiřím Procházką. Brazylijczyk dzierży ten tytuł do dziś. Czwartą walkę w jego obronie da 9 marca, a jego rywalem będzie Magomied Ankalajew. Jeżeli Pereira wygra i to starcie, to może być nawet o krok od hitowej walki z Jonem Jonesem w wadze ciężkiej. Innymi słowy, może wznieść się na sam szczyt.
Tymczasem Adesanya od chwili wielkiego triumfu poniósł dwie porażki. I były to przegrane w fatalnym stylu. Pięć miesięcy po odzyskaniu pasa, musiał uznać wyższość Seana Stricklanda. Zadziwiające było to, że Amerykanin potrafił zdominować Nigeryjczyka w stójce, która do tej pory była jego główną bronią. Smaczku całej historii dodawał fakt, że Stricklandowi w przygotowaniach pomagał… Alex Pereira.
Ta druga przegrana – i jak na razie ostatnia walka Israela w UFC – była jeszcze boleśniejsza. The Last Stylebender w niczym bowiem nie przypominał pewnego siebie, wyszczekanego gościa, który brylował nie tylko w oktagonie, ale też na konferencjach. Już przed starciem z amerykańskim Tarzanem, podczas spotkań medialnych był wycofany i skryty. Tym razem jednak dał się totalnie zdominować Dricusowi Du Plessisowi. Afrykaner i były mistrz KSW w pewnym momencie podczas konferencji prasowej doprowadził nawet Adesanyę do łez zarzucając mu, że ten nie jest prawdziwym mistrzem z Afryki. W końcu wraz z rodzicami, jako dziecko przeprowadził się do Nowej Zelandii. Wojownik z RPA wykorzystał również to, że Nigeryjczyk pochodzi z bogatej rodziny i nie jest żadnym bohaterem ludu.
– Czy zabierasz ze sobą służących, kiedy wracasz do Afryki? Czy zabierasz ze sobą służących, kiedy wracasz? – pytał prowokująco Du Plessis, pijąc do dzieciństwa rywala, który opowiadał, że w Nigerii posiadał służbę.
– Bracie, zamknij się, kurwa. Nie masz pojęcia o mojej historii i nie wiesz, kim jestem – próbował odgryźć się Adesanya. Jednak robił to bezskutecznie. Widać było, że Stillknocks wszedł mu do głowy.
Dricus
made Adesanya
cry at the press conference ahead of their fight pic.twitter.com/MFFPEajTxj
— 𝗢𝗳𝗲𝗻𝘁𝘀𝗲 𝗠𝘄𝗮𝘀𝗲
(@unclescrooch) August 16, 2024
Sama walka była wyrównana. Pretendent rozpoczął ją z większym animuszem, wykorzystując przewagę w dystansie. Drugie stracie zgarnął mistrz, ale w trzecim 35-latek ponownie był aktywniejszy i nękał czempiona osłabiającymi ciosami na korpus. Du Plessis za to bardziej skupiał się na obijaniu nóg rywala. W rundzie numer 4 taka taktyka przyniosła efekt, bowiem Israel w pewnym momencie, unikając ciosu rywala, po prostu potknął się z powodu obolałej kończyny. Wprawdzie zdołał powrócić do stójki, jednak Dricus wyczuł, że to dobra pora do ataku. Trafił Israela kilka razy w głowę, po czym z dziecinną wręcz łatwością zdobył plecy rywala i założył mu duszenie.
Owszem, porażka z mistrzem mogła boleć Adesanyę oraz jego fanów. Jednak przegrana sama w sobie nie stanowi powodu do wstydu. W przeciwieństwie do stylu, w jakim do niej doszło. Z całej konfrontacji z Du Plessisem momentami najbardziej zapadającymi w pamięć zostały bowiem łzy dawnego czempiona na konferencji prasowej i to, jak łatwo odpuścił w decydującym momencie.
DO TRZECH RAZY SZTUKA?
Już przed starciem Adesanyi z Du Plessisem pojawiały się głosy, że reprezentant Nigerii otrzymał szansę walki o pas nieco na wyrost. Że pod względem sportowym, bardziej sprawiedliwy byłby drugi pojedynek Dricusa ze Stricklandem. Najwyraźniej jednak Dana White stwierdził, że co się odwlecze, to nie uciecze. Dwaj pogromcy Israela spotkają się ze sobą 8 lutego, podczas gali UFC 312.
Z kolei Adesanya, który aktualnie zajmuje drugą pozycję w rankingu UFC wagi średniej, zawalczy w tę sobotę na UFC Fight Night 250. Z jednej strony da więc walkę wieczoru w Arabii Saudyjskiej, co jest pewną nobilitacją w dzisiejszym świecie sportu. Jednak zarazem będzie to pierwszy występ The Last Stylebendera poza główną serią gal UFC od lipca 2018 roku. I trudno nie dojść do wniosku, że to starcie o być albo nie być dawnego mistrza w organizacji Dany White’a. Już przed pojedynkiem z Du Plessisem pisaliśmy, że Adesanya potrzebuje spadochronu od zaraz [KLIK]. Jak się okazało, nikt mu go nie podał i sam zainteresowany się w niego nie zaopatrzył, wobec czego w walce dosłownie i w przenośni uderzył o glebę.
Trzecia z rzędu porażka najpewniej na dobre pogrzebie szanse 35-latka na szybkie odzyskanie mistrzowskiego pasa. A on sam raczej nie będzie zainteresowany pełnieniem drugoplanowych ról na kolejnych galach. W końcu sam marzył o tym, by być nie tylko głównym bohaterem największych widowisk UFC, ale wręcz i całej organizacji.
Adesanya nie będzie miał jednak łatwego zadania w Rijadzie. Jego rywalem jest bowiem Nassourdine Imawow. Obywatel Francji, aczkolwiek pochodzący z – cóż za zaskoczenie! – Dagestanu. W MMA posiada rekord 15-4, ale na uwagę zasługuje fakt, że w ostatnich ośmiu walkach pokonać zdołał go wyłącznie przewijający się w tym tekście Sean Strickland. Dzięki tym wynikom Nassourdine aktualnie zajmuje piąte miejsce w zestawieniu UFC wagi średniej.
Nassourdine Imawow
Styl Imawowa można określić przede wszystkim jako uniwersalny. Dagestańskie korzenie słusznie sugerują, że 28-latek radzi sobie w zapasach. Ale swoją przygodę ze sportami walki zaczynał od boksu. Być może z tego względu w stójce operuje zwykle rękami. Jego ulubioną metodą wykończenia jest przyparcie rywala do siatki i zasypanie go tam serią uderzeń. I są to bardzo celne ciosy – w końcu pseudonim Snajper nie wziął się znikąd. Jeżeli ta kanonada nie wystarcza do przerwania pojedynku, Imawow sprowadza wtedy rywala do parteru. Innymi słowy, młodszy z uczestników walki wieczoru będzie miał czym postraszyć byłego mistrza.
W dalszym ciągu to jednak Adesanya będzie faworytem tego starcia. Pomimo wieku, powinien on dysponować nad rywalem przewagą szybkości, co może okazać się kluczowe w przypadku prowadzenia walki w stójce. Jeżeli mielibyśmy zaufać obrazkom pokazywanym między innymi na jego popularnym kanale YouTube (1,17 mln subskrybentów), 35-latkowi nie brakuje motywacji w walce o jego być albo nie być na szczycie wagi średniej.
Lecz nawet najładniej zmontowane klipy z sali treningowej nie odpowiedzą na pytanie, jak bardzo Adesanya jest już wojownikiem naruszonym. W jaki sposób jego organizm reaguje na przyjęte ciosy i czy wola walki Israela nagle nie zostanie przełamana po którymś z nich. Tego jednak dowiemy się dopiero po pierwszym gongu. I być może jednym z ostatnich w karierze Nigeryjczyka w UFC.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj więcej:
- Alex Pereira – trzeźwy alkoholik, Kamienna Pięść i pogromca Adesanyi
- Dynastia wojowników. Jak klan Nurmagomiedowów podbił światowe MMA?
- Krew, pot, przyjaźń i osobiste dramaty w tle. Historia jednej z najbrutalniejszych walk w MMA
- Komu kibicuje Wasiak? Krwawy powrót i wygrana ze złamaną ręką [KULISY KSW]