Żeby być słabym w jakiejś dziedzinie, nie trzeba wiele. Ale żeby być najgorszym – no, tutaj trzeba mieć talent i predyspozycje, które często idą w parze z oszukiwaniem kibiców i trenerów. O ile tych pierwszych na bazie ich emocji da się czasami nabić w butelkę, o tyle drugich nie rozumiemy, kiedy tak źle odczytują rzeczywistość. A ona jest brutalna i powinna być też oczywista: Paweł Dawidowicz to obrońca beznadziejny i basta.
Z poważaniem, redakcja Weszło. Panie selekcjonerze, proszę to przeczytać, zastanowić się i wyciągnąć właściwe noworoczne wnioski. Nie, nie czepiamy się na siłę. Nie, nie podpinamy pod popularną narrację. Jak wychodzi słońce i robi się cieplej, mówimy, że jest cieplej i fajniej. A jak na murawę w koszulce reprezentacji wychodzi Dawidowicz, mówimy, że “expected goals” u przeciwnika wzrasta o połowę.
Nie można mieć pretensji o to, że stwierdza się fakty. To nie opinia. Opinia jest wtedy, jak dwóch facetów się kłóci, co lepsze: brunetka czy blondynka. Ale żeby podobną dyskusję prowadzić o piłkarzu Hellasu, to trzeba pokłócić się z własnym rozumem.
Okej, ale my tu gadu-gadu, a nie każdy musi wiedzieć, o co chodzi. No więc Włosi trochę szybciej niż Michał Probierz wpadli na to, że Dawidowicz do grania na wysokim poziomie może się jednak nie nadawać. Portal tuttomercatoweb.com ogłosił, że najgorszym zawodnikiem pierwszej części sezonu Serie A był właśnie Polak. Żeby nie było za smutno, równie dużą liczbę “punktów” zebrał jego kolega z zespołu. Ostateczny wynik pochodził ze średniej not za każde spotkanie, a było ich 10. Słabych, cieniutkich albo bulwersujących.
Nie dziwi nas to w ogóle. Jak widać, wychodzi na to, że wiemy my, wiedzą włoscy dziennikarze i kibice, ale prawda objawiona nie dotarła jeszcze do selekcjonera. Wiadomo, że Michał Probierz lubi pójść własną drogą i zrobić coś na przekór. Ale nie sądziliśmy, że będzie aż tak uparty. A może niedowidzi? Może to czas, żeby zgodnie z tradycją kontynuowaną przez wielu poprzedników (wyjątkiem Paulo Sousa), na zgrupowania kadry wreszcie zakładać okulary?
“Krzyżyk na drogę” to wiadomość, którą powinien otrzymać dzisiaj Paweł Dawidowicz. Okej, dorzućmy utarte konwenanse: wszystkiego najlepszego, zdrówka (tu bez żartów, przyda się), szczęścia, pomyślności. Ale jak już kac posylwestrowy minie, oczekiwalibyśmy po selekcjonerze również jasnej i ostrzejszej deklaracji. Nie wyobrażamy sobie, żeby jeden z największych badziewiaków ligi włoskiej grał w reprezentacji. Mamy swoje problemy i często musimy przebierać w europejskich odrzutkach, ale nie jesteśmy Łotwą czy Estonią – z całym szacunkiem do Łotwy i Estonii. Nie jesteśmy skazani na każdego, kto gra w topowej lidze.
Najwyraźniej przed Michałem Probierzem ta jeszcze jedna lekcja do przerobienia, że “być” nie znaczy to samo co “grać”. A Dawidowicz na boiskach Serie A jest, a nie gra. W piłkę to może grać Piotrek Zieliński, a nie wyrobnik z dołu tabeli, który nabija spotkania we włoskiej elicie tylko dlatego, że na jego pozycji są jeszcze gorsi. To z kolei piszemy w ramach przypomnienia, że ogólna klasa rozgrywek nie wyklucza obecności piłkarzy, którzy mogliby mieć trudności nawet w Ekstraklasie.
Dawidowicz nigdy nie miał być i nie będzie polskim Hummelsem. Nigdy też nie miał iść drogą Glika czy Pazdana na EURO 2016, którzy mimo swojej przaśnej memiczności gwarantowali jakąkolwiek jakość i charakter. Dawidowicz ma tylko to pierwsze, no, prawie: budzi uśmiech, ale politowania. Dajmy facetowi spokój, sam nie zrezygnuje, bo nie wypada. No bo jak – ktoś z takim statusem miałby odmówić występu z orzełkiem na piersi? Dla niego to darmowy lot w biznes klasie. Przyjemny oczywiście do momentu, gdy trzeba wyciągać Aviomarin.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Kogo powinien brać Raków? Rocha kontra Rondić
- Rok 2025 w sporcie. Na co warto czekać?
- Figiel: „Będąc trenerem, muszę umieć postawić się na miejscu zawodnika”
Fot. Newspix