Dokładnie jedenaście lat temu Michael Schumacher uległ poważnemu wypadkowi na nartach, który całkowicie zmienił jego życie. Dziś nie wiemy do końca, jak te wygląda, bo Niemiec wciąż nie pokazuje się publicznie, a rodzina starannie dba o to, by do mediów nie przedostały się jakiekolwiek informacje o stanie legendy Formuły 1. “Nie jest już Michaelem, którego znamy z Formuły 1” – mówi o nim Jean Todt, jedna z nielicznych osób, która może odwiedzać siedmiokrotnego mistrza świata. Czy to oznacza, że już nigdy nie zobaczymy “Schumiego”?
Zawsze szczęśliwy, raz pechowy
Michaela Schumachera tak naprawdę nie trzeba przedstawiać nikomu. To człowiek, który swoimi osiągnięciami zapracował na miano absolutnej ikony Formuły 1, ale też legendy sportu. Jego poczynania na torach śledziły z zapartym tchem miliony fanów, podczas gdy ich idol zawodził naprawdę rzadko. Ma to zresztą odzwierciedlenie w jego dorobku – mówimy bowiem o siedmiokrotnym mistrzu świata.
Ale dokonania Schumachera w motorsporcie były już wielokrotnie zarówno przedstawiane, jak i omawiane. Dziś bardziej mówi się już o tym, czy zobaczymy jeszcze kiedykolwiek Michaela w przestrzeni publicznej. Bo przecież nadal jest niesamowicie chroniony przez swoją rodzinę, która z ogromną wytrwałością dba o jego powrót do zdrowia. Ten trwa już dokładnie jedenaście lat.
Jean Todt, były kierowca rajdowy, a później szef Ferrari i prezydent FIA, stwierdził, że los był przez całą karierę niesamowicie łaskawy dla Michaela. Jeżdżąc najczęściej na granicy możliwości swoich i samochodu, zawsze koniec końców udawało mu się uniknąć wypadków, które mogłyby pozbawić go życia. I paradoksalnie to, co nie nadeszło podczas uprawiania jednego z najniebezpieczniejszych sportów świata, dotknęło Schumachera w momencie, gdy kompletnie się tego nie spodziewał.
Kiedy w końcówce grudnia 2013 roku wylądował w Méribel, francuskim kurorcie położonym w Alpach, nie był zadowolony z warunków, jakie zastał na stokach. Powiedział swojej żonie, Corinnie, że śnieg nie jest optymalny, by zjeżdżać na nartach w pełni bezpiecznie. Zaproponował nawet zmianę miejsca wypoczynku rodziny – na Dubaj, w którym Schumacherowie mieliby skakać ze spadochronem. Zostali jednak w Méribel.
Michael nie był już wtedy kierowcą Formuły 1. Karierę zakończył dwukrotnie, raz odchodząc po sezonie 2006, i drugi raz – po powrocie w 2010 – ogłaszając ostateczny rozbrat z królową motorsportu w 2012 roku. Kiedy na dobre odchodził od rywalizacji na torze, miał już 43 lata. – Czuję, że nadal jestem w stanie rywalizować z najlepszymi, ale czasami przychodzi czas, aby się pożegnać i tym razem może to być pożegnanie na zawsze – powiedział na konferencji prasowej Schumacher.
Mógł się wreszcie skupić na tym, co kochał jeszcze bardziej niż bicie kolejnych rekordów w bolidach Formuły 1. Na rodzinie. Na żonie, a także dzieciach – Micku i Ginie. Choć w trakcie swojej kariery zawsze robił wszystko, by najbliżsi nie czuli się zaniedbani, to nie miał dla nich z pewnością tyle czasu, ile by chciał. Ale, jak wspominała córka “Schumiego”: kiedy wracał z zawodów, zawsze bawił się z nią i Mickiem. Mimo tego, że przecież musiał być piekielnie zmęczony.
W grudniu 2013 roku był już w pełni oddany rodzinie. Mimo słabych w jego ocenie warunków zjazdowych panujących w Méribel, postanowił wybrać się na narty ze swoim synem. Poruszali się po trasie dla początkujących, by 14-letni wówczas Mick czuł się swobodnie i bezpiecznie. I kiedy wszystko wydawało się być pod kontrolą, Michael stracił równowagę. Upadając, uderzył głową w kamień.
I będę z tobą, w zdrowiu i chorobie
Powiedzieć, że Schumacher miał w Méribel pecha, to jak nie powiedzieć nic. Choć, z drugiej strony – gdyby nie kask, który zresztą wskutek wypadku pękł, co tylko wskazuje na ogromną siłę uderzenia, mówilibyśmy dzisiaj o niemieckim kierowcy już tylko w czasie przeszłym. Na miejscu zdarzenia dość szybko pojawiły się służby ratunkowe. Przepytał je dokładnie “Bild”, dowiadując się, że biały puch w miejscu incydentu momentalnie pokrył się krwią. Samego Michaela zabrano śmigłowcem ratunkowym. Początkowo do małego szpitala w Moutiers, ale gdy podczas lotu stracił przytomność i został zaintubowany, podjęto decyzję o wyborze bardziej zaawansowanej placówki w Grenoble.
Początkowa diagnoza? Stłuczenie mózgu, urazy wewnątrzczaszkowe i zmiany krwotoczne. Stan? Krytyczny. Wspomniany przez Todta łaskawy los ten jeden raz odwrócił się od Michaela.
Dzień po wypadku Niemca wprowadzono w stan śpiączki farmakologicznej. Nieco ponad dwa tygodnie później Sabine Kehm, niegdyś dziennikarka, a później menedżerka Schumachera, wydała optymistyczny komunikat – sytuacja została opanowana, życiu kierowcy nie zagraża niebezpieczeństwo. I nikt wówczas nie zakładał jeszcze, że przez ponad dekadę od tej wiadomości, Michael nadal nie pojawi się w przestrzeni publicznej.
Michael i jego żona, Corinna. Fot. Newspix
Wręcz przeciwnie, nastroje w styczniu 2014 roku były diametralnie inne. Wiadomość przekazana przez Kehm musiała przecież oznaczać, że wszystko zmierza ku dobremu, że ten groźnie wyglądający wypadek był jedynie incydentem na nartach, z którego już niedługo sam Michael będzie się śmiał, wspominając go w swoim stylu – z szerokim, charakterystycznym dla niego uśmiechem. Nic bardziej mylnego.
Schumacher miał przejść dwie trudne operacje w noc po wypadku w Méribel. I choć uratowały jego życie, to zmieniło się ono diametralnie. Legendarny kierowca, który wcześniej opiekował się wieloma osobami, wspierając nie tylko rodzinę, ale też rozmaite inicjatywy charytatywne, sam zaczął wymagać sporej pomocy. Niemieckie media mówiły o zespole składającym się z kilkunastu specjalistów pracujących z Michaelem każdego dnia nad jego powrotem do zdrowia.
– Nasza prywatność to nasza sprawa. Tak zawsze mówił Michael. I nieustannie dbał o to, by chronić nas, więc teraz to my chronimy jego – mówiła w filmie poświęconym jej mężowi Corinna Schumacher. Trzymając się tych słów, nigdy nie była zbyt chętna, by przekazywać w mediach informacje na temat aktualnego stanu siedmiokrotnego mistrza Formuły 1. Nigdy nie przeszło jej też przez głowę, by zostawić męża w tak trudnym dla nich obojga przecież momencie.
“Oglądamy razem wyścigi”
Corinna ulokowała Michaela w ich szwajcarskim domu. Stał się on jednocześnie nowoczesną placówką medyczną, przystosowaną do potrzeb Schumachera. A tych jest sporo, bo legenda Formuły 1 miała utracić niemal całkowicie kontrolę nad swoim ciałem. Problemy pojawiły się jeszcze w szpitalu w Grenoble, gdzie “Schumi” przebywał 170 dni, z czego większość z nich był w śpiączce. I choć próbowano go wybudzać, to najczęściej kończyło się to fiaskiem, a jedynymi przebłyskami nadziei były “chwilowe stany świadomości”.
Ale wreszcie Michael się wybudził, co oznaczało początek żmudnej rehabilitacji. Walki choćby o minimalny, samodzielny ruch lub jakikolwiek kontakt. Pielęgniarki, które opiekowały się wówczas Schumacherem, mówiły, że wprawdzie bywał najprawdopodobniej świadomy tego, co dzieje się wokół niego, ale nie można było się z nim porozumieć.
Półroczny pobyt w szpitalu miał zdewastować go fizycznie. W początkowym etapie rekonwalescencji nie mógł przyjmować stałych pokarmów, co w połączeniu z brakiem ruchu odbiło się na jego wadze. Kiedy wypisywano go z placówki w Grenoble, ważył podobno około 50 kilogramów.
Corinna po wydaniu komunikatu o powrocie męża do domu liczyła na chwilę oddechu. Musiała mierzyć się z ogromną presją, do czego przyczyniali się też paparazzi walczący o sensacyjne newsy. Jeden z dziennikarzy był bezczelny na tyle, że jeszcze kiedy Michael leżał w szpitalu, przebrał się za księdza, po czym udał się do kliniki, by tam rzekomo wspierać modlitwą legendę Formuły 1. I choć w porę go zdemaskowano, to takich momentów nie brakowało. Każdy z nich uderzał bezpośrednio w Corinnę, która w 2014 roku ostatecznie podjęła radykalną decyzję, by zaprzestać przekazywania wieści o stanie męża.
Przez kolejnych pięć lat tak naprawdę tylko najbliższa rodzina wiedziała, jak obecnie wygląda Schumacher i czy leczenie przynosi oczekiwane rezultaty. Osób, które mogły zobaczyć wielkiego mistrza, była zaledwie garstka, o co zresztą pieczołowicie dbała Corinna. Odwiedzin zabroniła między innymi Eddiemu Jordanowi, w którego zespole “Schumi” debiutował w Formule 1.
– Nie mam o to żalu. To była najstraszniejsza sytuacja dla Corinny, Giny i Micka. Przez ten cały czas Corinna nie mogła pójść na imprezę, na lunch, na żadne spotkanie ze znajomymi. Jest jak więzień, a do tego każdy chciałby z nią porozmawiać o Michaelu, choć ona zdecydowanie nie potrzebuje, by jej o tym przypominać co minutę – powiedział Jordan w rozmowie z “The Sun”.
Tym, który natomiast został do Schumachera dopuszczony, jest Jean Todt. Przyznał, że nie spędzają już czasu jak kiedyś, bo to po prostu niemożliwe, ale oglądają razem wyścigi. Legenda Formuły 1 miała zresztą słuchać ryku bolidów w ramach terapii, by przypomnieć sobie czasy największych sukcesów na torze.
Wciąż bez wieści
Wspomnianych pięć lat bez żadnego komunikatu rodziny na temat Schumachera przerwały wiadomości o pobycie kierowcy w paryskim Hôpital européen Georges-Pompidou. Francuska placówka jest od lat miejscem, gdzie dokonuje się innowacyjnych operacji, które dają szansę pacjentom znajdującym się nierzadko w niesamowicie trudnej sytuacji.
I zdecydowanie należy do nich Michael Schumacher. Zdecydowano więc, że w Paryżu będzie leczony z wykorzystaniem komórek macierzystych przez specjalistyczny zespół, na którego czele stał Philippe Menasche. Ale, jak można było się spodziewać, lekarz udzielał jedynie enigmatycznych wypowiedzi na temat swojego nowego pacjenta.
– Nie dokonuję cudów. Nie przeprowadzamy żadnych eksperymentów, co jest obrzydliwym określeniem, które nie odpowiada poważnej wizji medycyny. W ciągu ostatnich 20 lat poczyniono duże postępy, ale prawda jest taka, że wciąż wiemy bardzo niewiele na temat komórek macierzystych – stwierdził w rozmowie z mediami Menasche.
W dalszym ciągu nie wiadomo, czy leczenie w paryskim szpitalu przyniosło jakiekolwiek efekty. Co natomiast jest pewne, to że na opiekę nad Michaelem Corinna poświęca coraz więcej pieniędzy z domowego budżetu. Obecnie mówi się o kwotach rzędu 115 tysięcy funtów tygodniowo. A to oznacza rocznie – po przeliczeniu na złotówki – 30 milionów. Na tyle dużo, by z konieczności sprzedać letnią rezydencję Schumacherów znajdującą się w Norwegii.
Dla najbliższych Michaela nie ma to jednak większego znaczenia. Liczy się to, by głowa rodziny miała zapewnione jak najlepsze warunki. Mówił o tym zresztą syn wielkiego “Schumiego”, Mick, który ze łzami w oczach stwierdził, że oddałby absolutnie wszystko, by móc porozmawiać z tatą o wyścigach i motorsporcie.
Przełomowy rok?
Obecnie Schumacher ma się już znajdować nie w Szwajcarii, nie Paryżu, a na Majorce. I to właśnie w hiszpańskiej rezydencji rodziny Gina-Maria wzięła ślub pod okiem ojca. Miał on pojawić się na ceremonii, tym samym pierwszy raz od jedenastu lat pokazując się publicznie. Choć tak naprawdę trudno tu mówić o wystąpieniu przed szerszym gronem, bo uroczystość była ściśle chroniona i przeznaczona jedynie dla garstki osób. Czy te wieści oznaczają jednak, że w leczeniu pojawił się postęp?
Przez lata Michael Schumacher dbał o to, by jego życie prywatne było poza blaskiem reflektorów. To zapewniło Mickowi i Ginie możliwość względnie normalnego dorastania. Względnie, bo oczywiście bywali niepokojeni przez dziennikarzy, stanowiących nieodłączny element wizerunku jednego z najpopularniejszych kierowców na świecie. “Schumi” robił jednak wszystko, by mimo okoliczności jego najbliżsi czuli się komfortowo. Zachowywał przy tym zawziętość, która była dla niego tak charakterystyczna na torze.
I tę cechę w całości przejęła Corinna Schumacher. Dlatego, mimo wielu medialnych domysłów, w tym tych po ślubie Giny, wciąż tak naprawdę nie wiadomo, co dzieje się obecnie z Michaelem. Bo choć jego stan oceniają lekarze z całego świata, to na dobrą sprawę w dalszym ciągu jest to jedynie wróżenie z fusów i zwykłe spekulacje.
– Michael jest tutaj. Inny, ale jest tutaj, a to daje nam siłę. Jesteśmy razem, mieszkamy razem w naszym domu. Chodzimy na terapię. Robimy wszystko, co w naszej mocy, aby Michael poczuł się lepiej, bardziej komfortowo. I żeby po prostu poczuł naszą rodzinę, naszą więź. Staramy się żyć dalej jako rodzina, tak jak Michael to lubił i nadal lubi. I żyjemy dalej – przekazała w 2021 roku w filmie “Schumacher” żona legendy motorsportu. Jean Todt dodał z kolei, że jego przyjaciel “nie jest już Michaelem, którego znamy z Formuły 1”.
3 stycznia siedmiokrotny mistrz F1 skończy 56 lat. W sierpniu obchodzi natomiast wraz z Corinną perłowe gody, czyli trzydziestą rocznicę ślubu. W kwietniu z kolei ma zostać dziadkiem, bo Gina-Maria spodziewa się dziecka. I pozostaje trzymać kciuki za to, by ten wyjątkowy dla niego rok okazał się również przełomowy w kontekście powrotu do zdrowia.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o Formule 1:
- Od przyjaciół do wrogów, czyli o co poszło Verstappenowi z Russellem?
- Mad Max. Verstappen w tym roku był najlepszy pod każdym względem
- Wychowany wśród mistrzów. Jack Doohan i jego przedwczesny debiut w F1
- Polsko-ukraińskie korzenie, Boca Juniors i niepewna przyszłość, czyli Franco Colapinto w F1
- W słabszym bolidzie, a może w innym zespole? Jaka przyszłość czeka Verstappena?