Reklama

Piękni czterdziestoletni. Jak LeBron i CR7 przesuwają granice wieku w sporcie

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

25 grudnia 2024, 08:15 • 11 min czytania 19 komentarzy

O ile jeszcze dwadzieścia lat temu 40-latek miał raczej wygląd i mentalność Stefana Karwowskiego z kultowego polskiego serialu, to współczesny mężczyzna osiągający ten nobliwy wiek wciąż ma jeszcze przed sobą całkiem sporo poza kryzysem wieku średniego i nieuchronną starością. Ale kiedy 40. urodziny na najwyższym poziomie przeżywają dwie legendy sportu, uznawane przez wielu za najlepszych w historii swojej dyscypliny, to trzeba powiedzieć wprost: mamy do czynienia z fenomenem. LeBron James i Cristiano Ronaldo polaryzują i budzą skrajne opinie od ponad dwóch dekad, ale jedno trzeba powiedzieć ponad wszelką wątpliwość. Przesunęli bariery wieku dla wielkich gwiazd sportu, jak nikt dotąd.

Piękni czterdziestoletni. Jak LeBron i CR7 przesuwają granice wieku w sporcie

A 40-tkę obaj będą świętować w najbliższych tygodniach. LeBron – dzień przed Sylwestrem, a CR7 5 lutego. Obaj łamią wszelkie bariery i rekordy, ścigając się już tylko sami z sobą. A wcale nie jest tak, że zdominowali swój sport w stopniu niekwestionowanym, jak choćby Michael Jordan czy Pele w swoim czasie. Mieli wielkich rywali i pewnie także przez to stawali się lepsi. Ronaldo miał swoje nemezis, z którym ścigał się na gole, tytuły i Złote Piłki – Leo Messiego. James rywali miał tabuny i choć wielu zabierało mu tytuły, to miana króla do dziś nie odebrał mu nikt.

Do tego obaj dominowali i wciąż potrafią dominować w dyscyplinach wybitnie kontaktowych. Nie są to sporty, w których jedynym ograniczeniem są własne fizyczne i mentalne bariery, które mogą powodować, że młodzi cię w końcu dogonią. Na tym poziomie tylko katorżnicza praca nad każdym mięśniem i stawem pozwala myśleć o utrzymaniu tak długo takiej formy. Formy na którą polują i młodzi i gniewni, i boiskowi rzeźnicy i dżentelmeni. W sportach, w których co mecz trzeszczą kości, a im dalej w sezon tym intensywniej, są uznawani za okazy zdrowia, omijając kontuzje zarówno dzięki obsesyjnej pracy nad własnym ciałem, jak i jakiejś niespotykanej puli genetycznej.

Warto dodać, że są to przy okazji dyscypliny najbardziej kompetytywne, które uprawia cały świat, a ich popularność wykracza poza ramy sportowej rywalizacji. Poza krykietem, który uprawia miliard Hindusów, ale w zachodnim świecie niemal nieobecnym, nie ma drużynowych sportów bardziej rozpoznawalnych i tak chętnie oglądanych i uprawianych.

40

W takim środowisku już samo bycie na szczycie to wielkie osiągnięcie, a utrzymanie się na nim przez kilka, a potem kilkanaście lat to fenomen. Ale spędzanie 40. urodzin wciąż na poziomie niebotycznym albo dostępnym jedynie dla kilkunastu/kilkudziesięciu osób uprawiających ten sam sport – tego jeszcze w całej historii pogoni za piłką, czy to za pomocą rąk czy nóg, jeszcze nie było. 

Reklama

A zdarzali się już przecież długowieczni sportowcy, weterani, nawet wśród tych największych. Najczęściej jednak odcinali już kupony od dawnej sławy, człapiąc po boisku, od czasu do czasu tylko przypominając o dawnej dominacji. Kareem Abdul-Jabbar był chyba wśród koszykarskich gigantów najdłużej na topie. Niemal do 40-tki, choć ciężko powiedzieć, że w tym wieku jeszcze decydował o obliczu swojego zespołu. Odchodził w wieku 42 lat, wciąż wielki, ale już nie wybitny. Smutny był za to widok 40-letniego Michaela Jordana, do którego tak chętnie wciąż jest porównywany LeBron. Dogorywający na peryferiach NBA, przypominający od wielkiego dzwonu dawnego siebie i nie potrafiący już zdominować przeciwnika, jak zwykł to robić w swoim prime.

A LeBron? Jeszcze kilka miesięcy temu poprowadził jako kapitan i jedna z dwóch najważniejszych gwiazd swoją drużynę narodową do złota w jednym z najlepszych koszykarskich turniejów olimpijskich w historii. W swoim klubie wprawdzie tytuły mu już nie grożą, ale wciąż sieje strach swoim firmowym wejściem pod kosz i z drużyną przeciętniaków razem z Anthonym Davisem potrafi napsuć krwi największym, pozostając indywidualnie wciąż jednym z kilku najlepszych koszykarzy świata.

Jego fizyczność jest nieprawdopodobna nawet na tle o dwadzieścia lat młodszych rywali. Mogąc wciąż rywalizować na każdej z pięciu pozycji jest wybrykiem natury dużo większym od niebywale hype’owanego Victora Wembanyamy, czy niegdyś Shaquille’a O’Neala. To tak jakby jakiś piłkarz grał na każdej pozycji w polu i na każdej z nich był jednym z najlepszych na świecie. Witamy w świecie 40-letniego LeBrona!

Co z naszym drugim solenizantem? On aż tak wszechstronny nie jest, ale też porównuje się go z innymi piłkarskimi matuzalemami. Zdarzali się przecież wybitni bramkarze zostawający nawet mistrzami świata w wieku 40 lat (Dino Zoff). Byli Maldini, Giggs, ale oni kończąc 40 lat byli już zdecydowanie po drugiej stronie góry. Ronaldo dalej jest jednak w okolicach szczytu. Na niedawnych mistrzostwach Europy to on wciąż był alfą i omegą silnej przecież portugalskiej kadry i nikt z jego kolegów nawet nie pomyślał o tym, że przyszedł czas na detronizację. Wielu malkontentów powie, że gra w egzotycznej lidze, w której bramki strzelają się same. Tymczasem on i tak wciąż ma ich tam najwięcej. 

Wpływ obu panów na swoje dyscypliny mierzy się w obecnych czasach miarą hejtu i uwielbienia. A oni wciąż generują skrajne opinie i emocje. Jamesa albo się uważa za GOAT-a (Greatest of All Time), albo za przereklamowanego pozera. Ronaldo z jednej strony jest wyśmiewany za swoje emocjonalne zachowania na boisku (płacz, gestykulacja), a z drugiej cały stadion robi z nim “Siuuuuu” (prawda, Narodowy?). Dzieciaki biegają w jego koszulkach (najczęściej sprzedawany trykot na świecie), a profesjonalni piłkarze innych reprezentacji biegają za nim, żeby zrobić sobie selfie (prawda, “Zielu”?). 

Reklama

Także rekordy Cristiano w liczbie zdobytych bramek długo pozostaną nietknięte. Nawet gigantyczny wyczyn Roberta Lewandowskiego sprzed kilku tygodni, czyli osiągnięcie 100 bramek w Lidze Mistrzów, to przy nieziemskim wyniku Portugalczyka (140) rezultat “zaledwie” wybitny, a strzelenie przez CR7 135 bramek w 217 meczach dla swojej drużyny narodowej wykracza już poza granice poznania.

Rekordy LeBrona stały się już wręcz nudne. Ostatnie lata co kilka miesięcy przynoszą kolejne epokowe osiągnięcia, które też są podkręcane do imentu w mediach społecznościowych, co dodatkowo dokłada swoją cegiełkę do legendy. Ostatnio wałkowana była choćby pierwsza w historii sytuacja, kiedy w meczu NBA zagrał z własnym synem. To klika się także dlatego, że Amerykanin robi rzeczy kosmiczne, niedostępne dla reszty śmiertelników. A kiedy w ubiegłym roku bił ponad 30-letni rekord liczby zdobytych punktów w NBA, do historii przeszła fotografia całej trybuny ze skierowanymi smartfonami w jego stronę podczas oddawania historycznego rzutu. Każdy chciał uwiecznić moment, kiedy historia działa się na naszych oczach. 

A propos mediów społecznościowych obie ikony perfekcyjnie potrafią wykorzystać to narzędzie, żeby jeszcze bardziej nakręcać hype wokół siebie. Obaj są, a jakże, najpopularniejsi na “socialach” wśród swoich kolegów po fachu, a CR7 generuje największe liczby wśród sportowców w ogóle. Na instagramie, uznawanym za najlepszy miernik popularności celebrytów, jest niekwestionowanym numerem 1 w kategorii open. Oprócz katorżniczych treningów, epickich momentów, obaj dzielą się też z fanami migawkami z życia prywatnego, co tylko dodatkowo napędza im followersów.

2016

Podobieństw między obiema ikonami jest jednak dużo więcej. Obaj byli uznawani za wielkie talenty już od najmłodszych lat, choć trzeba przyznać, że to wokół Amerykanina szaleństwo rozpętało się dużo wcześniej, jeszcze gdy był nastolatkiem. CR7 miał trochę czasu na spokojniejszy rozwój, zanim wokół niego również zapanowało wariactwo. 

Przez długi czas wydawali się efektowni, ale nie efektywni. Lista ich filmików ze sztuczkami i spektakularnymi zagraniami na YouTubie była dużo dłuższa niż lista, zwłaszcza drużynowych, sukcesów. Jeśli zdobywali tytuły albo mistrzostwa, mówiono, że ktoś inny odegrał kluczową rolę, że to nie oni byli gamechangerami. Jeśli bili rekordy, albo wygrywali w pojedynkę mecze, to nie te wagi najcięższej.

Wszystko zmienił rok 2016. Obaj byli już po trzydziestce, obaj sporo już wygrali i byli wśród najlepszych w historii swoich dyscyplin. Cristiano Ronaldo zdobywał właśnie swoją trzecią Ligę Mistrzów, ale wciąż brakowało mu wielkiego sukcesu z kadrą narodową, co zwykle w futbolu oddzielało wielkich od największych. I właśnie wtedy, podczas Euro na francuskich boiskach, jakże pamiętnych także dla nas, był twarzą mistrzostwa kontynentu, jakie jedyny raz w historii zdobyła Portugalia. 

Najpierw wprowadził swoją ekipę niemal w pojedynkę do fazy pucharowej, a tam, w każdym meczu z boiska potrafił natchnąć swoją drużynę, nieprzesadnie wtedy opakowaną talentem i wsparciem z ławki trenerskiej (ach, ile tu polskich akcentów, prawda panie Santos?), żeby pokonywać kolejne rundy. A jego występ finałowy, na takim poziomie, był absolutnie niezwykły i przeszedł do historii. Schodząc z kontuzją w 25. minucie przez niemal cały mecz (z dogrywką) stał przy linii bocznej kuśtykając i dyrygując kolegami jako kapitan, trener i mentalny coach w jednym. To był miara jego mistrzostwa, po której nikt już nie kwestionował jego cech przywódczych i wpływu na drużynę.

Podobnie było z LeBronem. Kiedy zdobywał mistrzostwa w Miami, hejterzy uwielbiali podkreślać jaki dream team stworzyli działacze klubu z Florydy wokół “Króla”. Dwa tytuły były zdobywane nie po jego fantastycznych rzutach, albo akcjach. Oczywiście, bez niego nie byłoby tych tytułów, ale kluczowe i pamiętne momenty były udziałem innych.

Wszystko zmieniły finały z 2016 roku. James wrócił już wtedy do rodzinnego Ohio i z Cleveland Cavaliers po raz trzeci znalazł się w finale, próbując wreszcie zdobyć pierwszy tytuł dla tego klubu. Na tym etapie też był już uznawany za jednego z największych graczy w historii i maszynę do zdobywania punktów, ale brakowało mu kropki nad “i”.

W finale wraz z kolegami stanął naprzeciw Golden State Warriors, jednej z najlepszych drużyn w dziejach NBA, świeżo po tym jak pobili rekord wygranych (dzierżony do tej pory przez jordanowskie Byki) w sezonie zasadniczym. 

Faworyci w finale wygrywali już w serii do czterech zwycięstw 3:1, ale Cavaliers odrobili straty, a w finale powstrzymali zabójczą ofensywę Warriors. Lebron był w każdym meczu niekwestionowanym liderem zespołu, a jeśli myślimy o tamtych finałach, to poza zwycięskim rzutem Kyrie Irvinga w decydującym meczu numer 7, to mamy przed oczami tylko ten “blok wszech czasów”, jakim poczęstował Andre Iguodalę James. 

Ta nieprawdopodobna defensywna akcja miała miejsce w samej końcówce tamtego spotkania i to ona odmieniła jego bieg. LeBron miał wreszcie w pełni “swoje” mistrzostwo. To on był w drużynie królem, generałem i po części trenerem, bo na ławce zasiadał wtedy absolutny żółtodziób Tyronn Lue, który wiele decyzji konsultował właśnie z Jamesem. I podobnie jak w przypadku CR7 już nikomu nie wpadło do głowy, aby polemizować z tezą o wielkości “Króla”.

2024

Osiem lat później obaj panowie w taki sposób już nie dominują. Wciąż jednak są blisko szczytu. Obaj mają taki status, że ciężko byłoby wyobrazić ich sobie w drużynie, gdzie są jednymi z największych gwiazd, a nie największą, stąd pewnie ich niemoc do zdobywania tytułów na niwie klubowej w ostatnich latach. Inna jest sytuacja w drużynach narodowych, gdzie ich koledzy, nawet ci wielcy, potrafią usunąć się w cień, kiedy grają obok swojego idola.

Umiejętności naszych dwóch czterdziestolatków i ich technika użytkowa wciąż stawiają ich w gronie najlepszych graczy profesjonalnie uprawiających futbol czy koszykówkę. Przesuwają też granicę wieku dla swoich następców. O ile nie dziwi nas 40-letni młociarz, żużlowiec czy skoczek narciarski zdobywający tytuły (choć i tak na topowym poziomie są to jedynie wyjątki), to w sportach zespołowych i to tych najbardziej kompetytywnych na najwyższym poziomie do tej pory takich przykładów brakowało.

“Oszukiwanie” organizmu jest jednak coraz bardziej zaawansowane. Profesjonalna suplementacja, żywienie i trening indywidualny zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach, coraz lepsze rozumienie gry i korzystanie z doświadczenia poprzez lepsze ustawienie i antycypację boiskowych wydarzeń. To wszystko wciąż daje im przewagę nad młodymi i pozwala przedłużać swoją sportową przygodę i radość z gry nie jako takiej, ale z gry o najważniejsze trofea. 

Czy za kilka dekad będziemy obserwować na mundialach czy Euro starcia 50-latków? Tego wykluczyć nie można, patrząc na kierunek. Wszak jeszcze kiedy nasi solenizanci zaczynali swoje kariery 30-latek w zawodowym sporcie był uznawany za “starego”. Dziś jest w kwiecie wieku i nierzadko osiąga swoje najlepsze indywidualne liczby. Za CR7 idzie przecież Messi, który spuentował swoją wybitną karierę stając się niezaprzeczalnie najlepszym zawodnikiem mundialu w wieku 35 lat. Robert Lewandowski w wieku 36 lat przeżywa właśnie (mimo mini-kryzysu w ostatnich tygodniach) być może najlepszą piłkarską jesień w życiu na absolutnie najwyższym możliwym poziomie. 

Czterdziestolatek nie ma już więc zmęczonej twarzy Karwowskiego z nieodłącznym papierosem przy ustach i rosnącym brzuszkiem ukrywanym pod tweedowym garniturem. Czterdziestolatek ma mięśnie herosa, twarz wściekłego na kolegów, nienadążających za wybitnym koszykarskim umysłem LeBrona, albo zapłakane oczy CR7, który dając z siebie absolutnie wszystko w każdym meczu wciąż goni za marzeniami, nadal nie przyjmując do wiadomości, że wszystkiego wygrać się nie da. Pięknych czterdziestoletnich będzie przybywać w zawodowym sporcie, a urodziny takich legend jak LeBron James czy Cristiano Ronaldo warto świętować jako triumf miłości do sportu jako takiego oraz doskonałe połączenie pasji, talentu i nadludzkiej pracy, jakie wciąż są udziałem tych dwóch.

WIĘCEJ O OBU IKONACH NA WESZŁO:

fot. Newspix 

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Koszykówka

Komentarze

19 komentarzy

Loading...