Reklama

“W sporcie żyjesz po to, żeby pracować. Uwiera mnie to”. Wyznania polskiego lekkoatlety

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

30 listopada 2024, 09:30 • 16 min czytania 15 komentarzy

Jest rówieśnikiem Natalii Bukowieckiej i jak wspomina – kiedyś był od niej lepszy. Od tamtego czasu kariera Tymoteusza Zimnego znacząco wyhamowała, ale nie podchodzi do tego bardzo emocjonalnie, bo “nigdy nie chciał być sportowcem”.  Choć lekkoatletycznej furtki nie zamyka, w ostatnich miesiącach odnalazł się w świecie modelingu oraz social mediów. – Towarzyszy mi takie poczucie, że gdyby nie sport, mógłbym się bardziej wszechstronnie rozwijać. Obecnie zatem jestem trochę w rozkroku – mówi. 

“W sporcie żyjesz po to, żeby pracować. Uwiera mnie to”. Wyznania polskiego lekkoatlety

Wielowarstwowo utalentowany 26-latek w 2021 roku poleciał na igrzyska w Tokio, gdzie pełnił rolę rezerwowego w sztafecie 4×400 metrów. Szansę na olimpijski występ w Paryżu zabrały mu z kolei operacje ścięgien Achillesa i pięt, po których nie zdążył wrócić do pełni formy. Zimny w ostatnim czasie jednak nie próżnował, bo zaliczył występ w… TVN-owskim “Top Model”.

W rozmowie z Weszło Tymek zdradza swoje trudne doświadczenia z przeszłości. Opisuje, co siedziało mu w głowie, kiedy był młodym lekkoatletą. A także opowiada, jak odnalazł się w świecie telewizji i mody.

KACPER MARCINIAK: Porozmawiajmy o 400 metrach. Twój kolega po fachu Łukasz Krawczuk stwierdził, że ten dystans wybrał jego. Bo gdyby mógł robić coś innego, to by to robił.

TYMOTEUSZ ZIMNY: Chyba nikt sam nie wybrałby 400 metrów.

Reklama

Ty natomiast kilka lat temu opowiadałeś, że towarzyszy ci czasami taki ból, że nie wiesz, czy po treningach stać czy siedzieć.

Tak w pigułce wygląda trening czterystumetrowców. Zakwaszenie mięśni jest na tyle duże, że jego poziom czasem wykracza poza skalę. To jest serio taki ból, że nie jesteś w stanie ani siedzieć, ani leżeć, ani stać. I to trwa 20 do 40 minut. Tyle potrzebujesz, żeby z powrotem normalnie funkcjonować.

Osobą, o której słyszałem, że wyjątkowo dobrze znosi zakwaszenie jest Natalia Bukowiecka – stąd bierze się jej wytrzymałość na finiszu dystansu. Każdy może mieć delikatnie inną tolerancję.

Tak. Z Natalią na dobrą sprawę znam się w sumie najdłużej ze wszystkich osób w środowisku, bo przyjaźnimy od momentu, kiedy polecieliśmy na mistrzostwa świata juniorów młodszych w Cali. Mieliśmy chyba z 16 lat. Można powiedzieć, że razem rozpoczynaliśmy swoje kariery. I faktycznie na początku było tak, że ja byłem dużo lepszy od niej. Później byliśmy na równi. Aż w końcu Natalia zrobiła “boom”.

U ciebie to też początkowo była bardzo szybka kariera. Miałeś 18 lat, pobiłeś rekord Polski juniorów. Miałeś 19 lat, pojechałeś na mistrzostwa Europy seniorów. Człowiek w takich realiach nie wyobraża sobie pewnie, że to może nagle wyhamować.

Ale ja też nigdy nie chciałem być sportowcem. Więc zawsze zdawałem sprawę, że to wszystko jest kwestią czasu. Nie przyzwyczaiłem się do wyników, bo lekkoatletyka to nie było moje marzenie. Raczej chwilowa przygoda, która moim zdaniem trochę za długo się “zagościła”. Żeby zostać w sporcie i żeby być w sporcie to jednak nigdy nie był plan.

Reklama

Szło ci jednak tak dobrze, że raczej nie chciałeś z tego rezygnować.

Tak, ja bardzo to polubiłem. Fajnie było wyznaczać sobie jakieś cele i później je realizować. Pamiętam pierwsze mistrzostwa świata w Londynie w 2017 roku, gdzie poznałem wielkie gwiazdy lekkoatletyki na stadionie rozgrzewkowym. Mieszkaliśmy też w hotelu z reprezentacją USA. Miałem zatem szybkie wejście do wielkiego sportu, do dużego świata. I to było super.

Szczególnie jak się ma te naście lat, to sport jest fajną bramą do nowych rzeczy i daje bardzo dużo możliwości.

Podróże, do tego całkiem dobre pieniądze dla młodego człowieka…

Dokładnie. Mogłem sobie pozwolić na rzeczy, na które w moim wieku nikt nie mógł sobie pozwolić. Raz, że podróżowanie po świecie. A dwa, nawet kupowanie sobie rzeczy. Będąc w liceum mieszkałem sam, mogłem się utrzymywać z własnych środków. Więc to naprawdę bardzo szybko poszło. W czym też zasługa, trzeba podkreślić, sponsorów, których miałem. Gdyby nie oni, moja sytuacja byłaby nieco inna.

W sporcie męczyło cię poczucie kontroli? To, że jednak jesteś uwiązany przez cały rok?

Przez wiele lat mi to nie przeszkadzało. Ale z upływem czasu zaczęło uwierać, że całe moje życie jest dostosowane tylko pod starty, pod zgrupowania. Nie masz praktycznie życia prywatnego. Z małymi wyjątkami – bo na przykład Natalia związała się z lekkoatletą, więc inaczej mogła swoją rzeczywistość poukładać.

Sporo osób nie rozumie, że nie mogę wielu rzeczy robić. Nie mogę nagle polecieć gdzieś na weekend. Bo mam w piątek oraz sobotę trening, których nie jestem w stanie odpuścić. A nawet kiedy wyjdzie mi – powiedzmy – jakiś wyjazd rodzinny, to zawsze muszę myśleć o tym, czy będę w stanie zrobić trening. Wiesz, jeśli jest lato, to super. Będą lepsze warunki. Ale czy tam gdzie polecę, znajdę jakiś stadion? I czy dam radę się na niego dostać?

Z zagranicą co prawda nigdy nie było z tym problemów. W Polsce za to zawsze. Bo jeżeli nie jesteś zawodnikiem danego klubu, to nie wolno ci wejść na obiekt. To zawsze uważałem za kuriozalne, że w Polsce tak trudno, nawet jeśli jesteś profesjonalnym sportowcem, dostać się na jakikolwiek stadion. To jest żenada.

Wracając: im byłem starszy, tym bardziej zaczęło mi przeszkadzać, że żyjesz po to, żeby pracować, czyli robić treningi, startować. A nie pracujesz po to, żeby żyć. Tak wyglądają sportowe realia i trzeba się z tym pogodzić albo nie. Mnie zaczęło to trochę uwierać. Plus nie podobało mi się, jak mocno trzeba walczyć o wiele rzeczy z polskim związkiem. Uważam, że szkolenie często nie działa, tak jak powinno działać.


Tymoteusz Zimny (po lewej) w trakcie mistrzostw świata w Londynie w 2017 roku

Perspektywa trzeciej osoby jest taka, że masz fajne życie, bo jesteś sportowcem. Ale z drugiej strony: tobie tym bardziej może towarzyszyć poczucie, że coś cię omija. Każdy twój miesiąc to trening albo zawody, kiedy twoi znajomi mają często większą wolność.

No i też wiesz, że pracujesz od dziewiątej do siedemnastej, a potem nic cię nie obchodzi. I możesz w piątek po pracy wyjechać sobie gdziekolwiek na weekend. Robisz, co chcesz. A w lekkoatletyce czasem ponad 200 dni w roku spędzasz na zgrupowaniach. Tak było na przykład przed igrzyskami w Tokio. To jest bardzo dużo czasu.

Wcześniej też za bardzo nie miałem porównania wśród znajomych, przyjaciół. Nie dochodziło do mnie, jak się funkcjonuje nie będąc profesjonalnym sportowcem. Ale jak już masz to porównanie, to wcale nie jest łatwo to zaakceptować.

Lekkoatletyka jest jednak dość specyficzna. Są sporty, w których po sezonie następuje kilka miesięcy okresu “ogórkowego”.

Moja siostra akurat jest w związku z byłym siatkarzem reprezentacji Polski, który teraz gra w klubie w Tokio, a kiedyś była z piłkarzem. Dobrze zatem wiem, jak to wygląda w innych sportach. I zawsze trochę zazdrościłem. Szczególnie że dyscypliny drużynowe działają na nieco innych zasadach. Jak nie masz formy, to bywa, że popłyniesz z nurtem. I nikt nawet nie zauważy, że zanotowałeś jakiś spadek.

Natomiast lekkoatletyka to jednak sport indywidualny. I tutaj nie da się ani niczego przeskoczyć, ani niczego ukryć.

Wypowiedziałeś w innym wywiadzie zdanie, która mnie bardzo zainteresowało. Zawsze miałem w głowie, że wojsko w przypadku sportowca oznacza pełnienie funkcji reprezentatywnej. Po prostu promujesz zawód żołnierza. A ty musiałeś się tłumaczyć przed kontrolą, jak spędzałeś swój czas wolny.

Pierwszy rok w wojsku był bardzo spoko. Trenowałem wówczas z Józefem Lisowskim. Ale z czasem ta współpraca zaczynała być bardzo ciężka, bo trener kompletnie nie słuchał moich sugestii. W ogóle nie reagował na to, co ja mówiłem. Tak naprawdę istniał jeden plan treningowy, który robili wszyscy zawodnicy. Nie było żadnej personalizacji.

A ja trenowałem już wówczas z dziewięć lat. I byłem w stanie wyczuć, kiedy coś idzie w dobrą stronę, a kiedy w złą. Bo przychodzi moment, że zaczynasz rozumieć swoje ciało. Doskonale wiesz, co się dzieje. Ale trener był głuchy na moje prośby. Więc w końcu powiedziałem, że chciałbym zmian, bo nie podoba mi się, jak to wygląda. Przez kolejne dwanaście miesięcy zmian jednak nie było. Stąd w trzecim roku naszej współpracy oznajmiłem, że chciałbym odejść z klubu z Wrocławia i zmienić trenera, bo wydaje mi się, że nic z tego nie będzie.

No i wtedy zaczęły się schody, bo trener za wszelką cenę nie chciał rezygnować z tej współpracy. Uniemożliwiał mi wiele spraw. Usunął mnie ze szkolenia centralnego. Zastraszał na różne sposoby. A wojsko właśnie na jego prośby pomagało mnie kontrolować – wydając rozkaz, żeby nie opuszczać Wrocławia. Tym samym na przykład jak była pandemia i wszyscy z niego wyjechali, to ja byłem sam w mieszkaniu. Musiałem być w obrębie garnizonu wrocławskiego. I chodzić na treningi, na które trener i tak nie przychodził, bo się bał koronawirusa. Więc przeważnie robiłem te treningi w pojedynkę.

Nie rozumiałem, czemu muszę być akurat we Wrocławiu. Byłem sam w domu, nie mogłem się z nikim spotykać, z żadnym znajomym, bo wszyscy wyjechali. To była dla mnie walka psychiczna. Wyglądało to trochę tak, że oni traktowali mnie jako swoją własność. Czuli, że mogą decydować o moim życiu, o moim czasie i tak dalej. To było nie do zaakceptowania.

Stwierdziłeś, że osoby z twojego otoczenia opowiadały, że mógłbyś o tym wszystkim książkę napisać.

Zapomniałem już niektóre te historie, więc muszę zacząć je spisywać, ale było naprawdę źle. W pewnym momencie chciałem kupić sobie bilet i opuścić zgrupowanie w RPA, bo po prostu już nie mogłem wytrzymać z tą atmosferą. Trener nie potrafił się pogodzić z tym, że ktoś może chcieć odejść od Lisowskiego. Nie mógł tego zrozumieć.

Później działo się wiele różnych rzeczy. Powiedział też, że jeżeli nie on, to do igrzysk w Tokio poprowadzi mnie jego przyjaciel, który specjalizował się w treningach na 800 metrów. To były bardzo, bardzo ciężkie czasy.

Rok temu przyszedłeś operację. Nie wyrobiłeś się z formą do Paryża i miałeś długi odpoczynek od startów. Jak to teraz u ciebie wygląda? Czy głód sportowy powraca, czy zacząłeś oddalać się od lekkoatletyki?

Ku mojemu zdziwieniu… zaczyna powracać. Myślałem, że tak nie będzie, ale odpocząłem psychicznie, fizycznie chyba też. I wydaje mi się, że moja głowa wyparła te wspomnienia, które są negatywne. Jak i również trudy wynikające z treningów środowych i sobotnich, czyli temp. Poniekąd o tym zapomniałem, a w głowie pozostały mi fajne chwile na dużych zawodach, jakieś triumfy, miłe rzeczy, które się działy podczas zgrupowań.

Ale jak wspomniałem, w życiu lekkoatlety przeszkadzało mi to, że nie mogę rozwijać się na innych płaszczyznach, że sport pochłania zbyt wielką część mojego czasu. Kiedy ja robię i mam ambicję robić jeszcze wiele innych rzeczy. Towarzyszy mi takie poczucie, że gdyby nie sport, to mógłbym się bardziej wszechstronnie rozwijać. Obecnie zatem jestem trochę w rozkroku.

W trakcie wolnego czasu, który miałeś, poszedłeś do Top Model. Uznałeś, że to dobry moment, aby sprawdzić się gdzieś poza sportem?

Plan był taki, żeby zostać dostrzeżonym i żeby dobrze to poprowadzić. Bo miałem nadzieję, że przejdę te pierwsze etapy, dostanę się dalej i będę częścią całego sezonu. I to się udało. Chciałem również przekazać fajne i wartościowe treści nastolatkom oraz młodzieży, bo też się tym zajmuję. Prowadzę spotkania mentorskie, które są dla mnie bardzo ważne.

Chcę dać coś społeczeństwu, szczególnie dzieciom z mniejszych miejscowości, czyli takim jak ja. Stawiają mnie w roli swojej inspiracji, a ja dostrzegam, jak wiele dla nich znaczą słowa, że trzeba w siebie wierzyć. Bo często pochodzą ze środowisk, gdzie nie mogą czegoś takiego usłyszeć. Co jest dla mnie tym bardziej szokujące, że moimi największymi fanami zawsze byli moi rodzice oraz moja siostra. To oni pchali mnie w górę.

Jestem przyzwyczajony do tego, że najbliżsi są wielkim wsparciem. A w wielu przypadkach tak to nie wygląda. Jest wręcz przeciwnie: słyszysz, że nie masz po, co się starać, bo i tak zostaniesz na tej wsi, na której się urodziłeś. I nie ma sensu nigdzie mierzyć. Mam trochę pomysłów, które chciałbym realizować, żeby móc pomagać takim ludziom. Top Model było taką kanwą, na której planowałem już w tym kierunku działać.


Tymoteusz Zimny (fot. Instagram)

W programie miałeś trochę przewagi nad resztą uczestników. Kamera oraz telewizja nie były ci w końcu obce.

Tak się złożyło, że w trakcie kręcenia finałowego odcinku pojawiło się pytanie, czy się stresujemy tym wszystkim. I jasne, zawsze jest delikatny stresik. Ale nie da się go porównać z występem w Londynie na stadionie, gdzie ogląda cię z trybun prawie 80 tysięcy ludzi.

Takie wewnętrzne emocje są może podobne. Ale w przypadku sportu, jeżeli mój występ będzie dobry, to po biegu po prostu umrę. I będę do siebie dochodził 40 minut. Więc z góry wiem, że to będzie ciężki dzień, że będę po prostu wykończony. W Top Model lekki stresik się pojawiał, ale i studio jest dużo mniejsze – nawet w trakcie odcinka finałowego znajdowało się w nim z 200 osób. Oczywiście zasięg programu jest ogólnopolski. Ale nie spoczywa na moich barkach odpowiedzialność reprezentanta kraju. Nikt nie będzie mnie rozliczał z tego, że coś nie wyszło i straciliśmy medal w sztafecie.

Mówimy o kompletnie innych psychicznych doświadczeniach. Oczywiście można szukać podobieństw, ale Top Model to na końcu zabawa. Jak się pomylisz, to nic się naprawdę nie stanie. Jeżeli się nie przewrócisz i tylko pomylisz choreografię, to widz tego tak naprawdę przeważnie nie zobaczy. Ta odpowiedzialność za bardzo nie istnieje, podczas gdy w sporcie jesteśmy rozliczani i oceniani przez kibiców, przez polski związek, przez sponsorów. To długa lista.

Charakter sportowca pomaga w tego typu programie czy w modelingu? Bo ten zawód to jednak w dużej mierze rywalizacja.

Tak, na pewno istnieje element rywalizacji. Ja mam też bardzo zadaniowe podejście. Chcę coś zrobić i mieć to z głowy, ale też zrobić to dobrze. Sportowy charakter na pewno jest więc w tym zajęciu pożądany. Ja też byłem przygotowany na trudne sytuacje. Mogłem mieć faktycznie przewagę w przypadku różnych działań pod presją, czy biorąc pod uwagę ciągłą obecność kamer, do których jestem przyzwyczajony po latach występów na zawodach.

Dużo mi też na pewno pomogło to, że jako dziecko zajmowałem się wieloma rzeczami. Jeździectwem, tańcem. To wszystko okazało się przydatne podczas programu. Do tego zresztą też zachęcam wszystkich, żeby być aktywnym na wielu płaszczyznach. Bo nigdy nie wiesz, kiedy coś, czego się nauczysz, okaże się przydatne.

Ten charakter sportowca ukazał się, kiedy odpadałeś z programu. Bardzo broniłeś swojej racji, swojego zdjęcia.

Tak. Przeczuwałem, że to będzie ten panel, w którym zostanę wyeliminowany. Co zresztą ciekawe, backstage bardzo zareagował entuzjastycznie na moje zdjęcie. Słyszałem hałas. Słyszałem, że zostało ono przyjęte z aplauzem. Wiedziałem, że jest dobre i ciekawe. Więc nurtowało mnie, jak to zostanie rozwiązane.

No i po tej pozytywnej reakcji backstage’u całe jury było jednak na nie. Nie wiadomo dlaczego, bo zdjęcie nie było złe, a na dodatek zupełnie inne niż pozostałych uczestników. No ale to już każdy sobie może odpowiedzieć na pytanie, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Ja nie mogę, jeszcze przez chyba pięć lat.

W przeszłości wypowiadałeś się o hejcie w sporcie. Ciekawi mnie, czy w ostatnich tygodniach poczułeś, że w świecie rozrywki oraz telewizji z tym tematem jest jeszcze gorzej?

Na pewno wiedziałem, że hejt w trakcie Top Model się pojawi. Ale akurat w moim wypadku było bardzo dużo przychylnych komentarzy, a niewiele tych negatywnych. A co do lekkoatletyki: ja miałem na myśli, że powinno się doceniać sportowców za to, że poświęcają swoje zdrowie, życie, czas. Nawet jeśli nie wyjdzie im występ, to naprawdę już nie dowalajmy, że poszło fatalnie, że są tragiczni. Bo tak jak powiedziałem: oni naprawdę poświęcają całe swoje życie dla sportu.

To mnie irytuje najbardziej, że kiedy nie pójdzie jakiś start, to ludzie myślą, że mają prawo, żeby z tobą jechać. Normalna krytyka jest okej, ale uważam, że granica tego ocenienia zostaje przekroczona w momencie, kiedy opinia robi komuś krzywdę. To wtedy jest już hejt. W wypadku tych modelingowych rzeczy, wydaje mi się, że panuje trochę większy luz.

Wszystko na końcu jest bardzo subiektywne. Bo jednemu zdjęcie czy filmik może się bardzo podobać, a komuś nie przypadnie do gustu. W sporcie jak pobiegniesz źle, to pobiegłeś źle. Trudno się wtedy z tym kłócić. Natomiast jeśli polecisz na igrzyska i nawet nie przebrniesz przez eliminacje – to wciąż jest poziom, który jest niedostępny i nigdy nie będzie dostępny dla większości ludzi, dla większości sportowców. Stąd myślę, że naprawdę należy takich zawodników doceniać.

Jesteś jednym z tych sportowców, którzy od dawna prężnie działają na Instagramie. A modeling to jest pewnie w obecnych czasach tak w 90 procentach Instagram?

Może nie w 90 procentach, ale na pewno jest jego sporą częścią. Bo jeżeli klienci decydują się na jakiegoś modela, modelkę, to często poszerzają zakres, powiedzmy, zadań również na sociale. Więc warto, żebyś miał je rozbudowane i żeby to wyglądało dobrze.

Poza tym jak byliśmy na castingach, to nasze Instagramy też służyły jako takie “detail booksy”. To znaczy: dyrektorzy castingów czy bookerzy sprawdzają, jak wyglądamy nie na sesjach, tylko na zdjęciach, które robimy sobie sami. Więc Instagram jest istotnym narzędziem wykorzystywanym do pracy.

Kluczowe jest to, żebyś potrafił siebie sprzedać? Nie chodzi tylko o twarz i wymiary?

Świat mody jest obecnie tak elastyczny, że te kanony się już mocno pozmieniały. Bardzo liczy się też to, co robisz oprócz tego, że jesteś modelem czy modelką. Twoja aktywność na innych polach i po prostu to, co sobą reprezentujesz. Niekoniecznie chodzi o sam wygląd oraz wpasowywanie się w jakiś kanon.


Tymoteusz Zimny (fot. Instagram)

A polscy sportowcy według ciebie nie zawsze dobrze wykorzystują potencjał Instagrama, potencjał social mediów?

Myślę, że w przypadku lekkoatletyki mamy w tym temacie bardzo duże pole manewru. Polski związek natomiast kompletnie nie czuje social mediów. Prowadzi je tak, jakbyśmy mieli pierwszą dekadę XXI wieku. Jeśli chodzi o zawodników, to uważam, że potencjał najbardziej został zmarnowany w przypadku dziewczyn po igrzyskach w Tokio. Za odniesionymi tam sukcesami nic nie poszło. A naprawdę były olbrzymie szanse, żeby choćby swoją popularność zmonetyzować. Ale uważam, że tutaj powinna być duża rola polskiego związku. Przydałaby się osoba, która by pomagała lekkoatletom. Przede wszystkim tym, którzy są w przedziale trzydzieści plus i nie odnajdują się tak dobrze w realiach Instagrama czy TikToka.

Z drugiej strony mam wrażenie, że młodzi zawodnicy już wiedzą, powiedzmy, organicznie, jak działać w social mediach. Starsi natomiast w przeszłości trochę popsuli rynek Instagrama dla lekkoatletów. Przykładowo: piszą do ciebie w sprawie współpracy i zgadzasz się – mając duże konto na Instagramie – wziąć udział w jakiejś kampanii w zamian za odkurzacz albo zgrzewkę wody kokosowej, kiedy powinieneś mieć za to płacone. Ale możesz po prostu nie posiadać takiej wiedzy. I brać to, co dają.

To nie powinno tak funkcjonować. Ale też ja też mam znajomych, którzy pracują w agencjach PR-owych. I rozumiem, że przeważnie marki mają osobny budżet na współprace i chcą za nie płacić. Tylko najpierw badają grunt, czy ktoś zrobi coś za barter, czy nie. Jeśli jednak spędzasz ponad 200 dni w roku na zgrupowaniach, nie masz kontaktu z takim środowiskiem, to kiedy do ciebie napiszą, naturalnie cieszysz się z nowego odkurzacza.

Polski Związek Lekkiej Atletyki chyba faktycznie nie jest aż tak aktywny w świecie social mediów jak PZPN czy PZPS.

Chyba trochę to poszło do przodu, ale o kilka lat za późno. Format, w którym działają, jest też dość staroświecki. Te wywiady i inne materiały ogląda się źle. Mamy XXI wiek, czasy TikToka, Instagrama. I uważam, że osoba odpowiedzialna za prowadzenie tych mediów powinna to być młoda, powinna to czuć. Bo to są platformy dla właśnie odbiorców w młodym wieku.

Facebook czy strona www to natomiast kierunek dla osób raczej czterdzieści plus. I tym powinna zajmować się również osoba, która czuje ten klimat, która być może jest właśnie w takim przedziale wiekowym. Natomiast formaty shortsów czy vlogów to już coś innego. Trzeba wiedzieć, jak to robić, jak to powinno wyglądać.

Luźne pytanie  na koniec. Kto jest najlepszym modelem wśród lekkoatletów, poza tobą? Bo znajdziemy paru mocnych zawodników. Natalia Bukowiecka była na okładce “Vogue’a”, Kajtek Duszyński też wziął udział w paru sesjach…

Tak, to prawda. Natalia była też w jednym odcinku Top Model jako gość specjalny. Brała udział z nami w pokazie, co było jej pierwszym takim doświadczeniem i na pewno fajną przygodą. Wspomniałbym również o Ani Kiełbasińskiej. Przyjaźnimy się od wielu lat, spędzamy ze sobą sporo czasu i też robimy sobie zdjęcia.

Uważam generalnie, że w szczególności sylwetki lekkoatletek mocno odbiegają od sylwetek kobiet, które nie trenują. Więc myślę, że jest tutaj spory potencjał. Do artystycznych sesji, do prezentowania różnych ciuchów. Można byłoby poszaleć.

ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK

Czytaj więcej o lekkoatletach:

Fot. Newspix.pl/Instagram

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

“To było pokazanie stabilizacji”. Kapitan Górnika ważnym symbolem dla klubu

Kamil Warzocha
0
“To było pokazanie stabilizacji”. Kapitan Górnika ważnym symbolem dla klubu
Hiszpania

W Katalonii zaczyna wrzeć z powodu Olmo. “Laporta do dymisji”

Kamil Warzocha
1
W Katalonii zaczyna wrzeć z powodu Olmo. “Laporta do dymisji”

Lekkoatletyka

Anglia

I tak nikt inny nie grał, więc rzuciliśmy okiem na wygraną Arsenalu z Brentford

Antoni Figlewicz
3
I tak nikt inny nie grał, więc rzuciliśmy okiem na wygraną Arsenalu z Brentford

Komentarze

15 komentarzy

Loading...