Reklama

Jak obejrzeć mecz Ligi Mistrzów i nie zasnąć… Występują: Aston Villa i Juventus

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

27 listopada 2024, 23:13 • 5 min czytania 5 komentarzy

Aston Villa i Juventus Turyn zaserwowały nam w ten listopadowy wieczór marne widowisko. To, że nie było bramek można jeszcze wybaczyć, ale to, że nikt za bardzo nie chciał nawet próbować ich strzelać jest już jednak grzechem ciężkim. Kibice na Villa Park żyją wieczorami z Ligą Mistrzów, będąc przez tyle lat na głodzie wielkiego europejskiego futbolu w wydaniu klubowym. Przed pierwszym gwizdkiem zaczęło się od fajerwerków, tych w sensie dosłownym, skończyło się jednak na kapiszonach na boisku.

Jak obejrzeć mecz Ligi Mistrzów i nie zasnąć… Występują: Aston Villa i Juventus

Aston Villa do tego meczu przystępowała po bezprecedensowym podczas dwuletniej kadencji Unaia Emery’ego kryzysie. Seria czterech kolejnych porażek i brak zwycięstwa w sześciu ostatnich spotkaniach we wszystkich rozgrywkach sprawiły, że rewelacyjna atmosfera świetnego początku sezonu i forma, która do niego doprowadziła, gdzieś uleciały.

Juventus z kolei wciąż szuka swojej tożsamości pod wodzą nowego trenera Thiago Motty. Miota się od ściany do ściany, z jednej strony biorąc udział w nieprawdopodobnych futbolowych spektaklach jak epickie zwycięstwo nad RB Lipsk w Lidze Mistrzów (3:2) czy obwołany już meczem sezonu w Serie A remisowy bój z Interem Mediolan (4:4). Po chwili za to rani oczy kibiców niedającymi się oglądać produktami futbolopodobnymi jak bezbramkowe starcia z Napoli i Milanem w lidze. Potrafi przez cztery spotkania nie stracić gola, żeby z Interem dać sobie wbić cztery sztuki w niecałe czterdzieści minut.

Największym wyzwaniem jest jednak pomór, jaki dopadł turyńską ekipę. Lista kontuzjowanych piłkarzy rośnie w przerażającym tempie, a Motta do Birmingham zabrał ostatecznie ledwie siedemnastu zawodników, w tym trzech bramkarzy, co oznacza, że wśród piłkarzy z pola miał do dyspozycji jedynie cztery zmiany i to graczy raczej nawet nie z drugiego, ale raczej trzeciego szeregu.

Dwie zranione drużyny spotkały się więc na Villa Park, aby oddalić od siebie kryzys, w którym już się znajdują, bądź są na jego progu. Tymczasem od pierwszego gwizdka nie wyglądało zupełnie jakby któremuś zespołowi szczególnie na tym zależało.

Reklama

– To nie będzie tak otwarty mecz jak w Lipsku. Będziemy musieli zagrać swoją grę, dobrze zarządzać kluczowymi momentami i grać w bardzo kompaktowy sposób – zapowiadał Motta przed meczem. Nie wiedzieliśmy jednak, jak bardzo nie żartował.

Przez pierwsze pół godziny nie działo się nic. Komentujący ten mecz panowie Glamowski i Rudzki starali się wywołać wilka z lasu, dopatrując się wielkich szans i okazji tam gdzie ich nie było, szczególnie gloryfikując i rozprawiając przez kilka minut o strzale głową Pau Torresa nad bramką Di Gregorio, podczas gdy golkiper Starej Damy nawet nie musiał interweniować przy tym uderzeniu.

Juventus kompletnie na te dwa kwadranse nie dojechał, a The Villans za wszelką cenę chcieli udowodnić, ze kryzys ma się całkiem dobrze u rewelacji ubiegłego sezonu Premier League. Choć to oni prowadzili grę, nic z tego nie wynikało.

Dopiero pod sam koniec pierwszej części trochę nam się rozbujały oba zespoły. Mieliśmy w końcu dwa celne strzały, po jednym z każdej strony. Niebywale aktywny był Conceicao, całkiem groźny strzał oddał Watkins, a poprzeczkę po uderzeniu z rzutu wolnego obił Lucas Digne.

Ten ostatni był najbliżej tego, żeby w końcu otworzyć ten mecz strzelając bramkę do szatni, bo Di Gregorio nie miałby najmniejszy szans na reakcję. Wynik jednak się nie zmienił, tak samo jak obraz tego spotkania po przerwie. Oczy dalej bolały od zapałek, którymi trzeba było przytrzymywać powieki, żeby nie zasnąć. Lepsze wrażenie sprawiała Aston villa, ale za wrażenia artystyczne punktów w futbolu wciąż się nie przyznaje.

Najciekawszym momentem drugiej połowy była sytuacja w której przed kolejnym rzutem wolnym tuż przed polem karnym Bianconerich pokłócili się kto ma go wykonywać Lucas Digne i Leon Bailey. Spoiler: Bailey odepchnął Digne, po czym walnął pięć metrów nad bramką.

Reklama

W końcu sprawy w swoje ręce wziął najaktywniejszy w Juventusie Conceicao. Najpierw była sytuacja, w której wyprowadził kontrę z własnej połowy, uruchomił w bocznym sektorze Baileya prostopadłym podaniem, po czym sam za chwilę wbiegł w pole karne, żeby wykończyć całą akcję, minimalnie się myląc.

Potem wywalczył rzut rożny, a po dośrodkowaniu oddał strzał, który już nieuchronnie zmierzał  do siatki, gdyby nagle nie wyrósł jak spod ziemi bramkarski geniusz z Argentyny. Emiliano Martinez wyciągnął piłkę z gatunku tych “nie do wyciągnięcia”, kiedy to milimetry dzieliły ją od tego żeby przekroczyć linię bramkową.

Czy to napędziło nam spotkanie w końcówce? Nic z tych rzeczy. Dla Starej Damy chyba najsmutniejszym faktem było to, że wśród rezerwowych nie było kim postraszyć. Aston Villa niby na ławce miała dużo więcej jakości, ale zmiany wniosły mniej więcej tyle samoc co w drużynie gości, czyli nic.

Aston Villa zrobiła w tym meczu więcej, żeby wygrać, ale ostatecznie nawet gol Rogersa w doliczonym czasie gry nie został uznany po interwencji VAR-u, dopatrującej się faulu na Di Gregorio. Nawet więc ostatnia szansa nie została wykorzystana. Kto zasnął w pierwszej połowie i obudził się po końcowym gwizdku, nie stracił nic, a zyskał kilka cennych minut snu, aby obejrzeć skróty pozostałych spotkań, w których ku zdziwieniu kopaczy z Birmingham i Turynu, padły bramki.

Oba zespoły zanotowały po dwa zwycięstwa w dwóch pierwszych kolejkach tegorocznej Champions League, ale im dalej w las tym gorzej. Wprawdzie dla The Villans debiutancki sezon na poziomie wciąż może być uznawany za bardzo udany. Trzy zwycięstwa (w tym 1:0 z Bayernem) i remis w pięciu meczach to całkiem znośna statystyka. Wygląda jednak na to, że sufitem obu dzisiejszych zespołów będzie 1/8 finału tegorocznej edycji. Bo w dalszych fazach Ligi Mistrzów nie ma miejsca dla takich usypiaczy…

Aston Villa – Juventus Turyn 0:0

WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:

Fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

5 komentarzy

Loading...