Cóż to był za wspaniale popieprzony mecz! Mieliśmy w nim trzy bramki światowej klasy, trafienie po akcji pełnej rykoszetów, dwa gole gościa, którego wielu uważało już za emeryta, oraz dwa celne strzały w doliczonym czasie. W to szare, listopadowe popołudnie w Krakowie oglądaliśmy piłkarskie fajerwerki. Więcej odpalili ich katowiczanie, którzy ograli Cracovię 4:3.
Masz szansę, by zostać liderem Ekstraklasy. Naprzeciwko ciebie staje drużyna, która niedawno w Pucharze Polski odpadła z trzecioligowcem, w lidze przegrywała ostatnio u siebie z kiepską Koroną Kielce, a dodatkowo jest pozbawiona jednego z liderów, Bartosza Nowaka. Wystarczy, że ją pokonasz i wskakujesz na czoło tabeli. Wymarzona sytuacja, prawda? W teorii – tak. W praktyce gospodarze nie sprostali dziś GieKSie.
Gośćmi dowodził dziś Mateusz Mak, czyli facet, który rozgrywał… pierwszy mecz w tym sezonie w podstawowym składzie w lidze, a ogółem przebywał w obecnych rozgrywkach Ekstraklasy na boisku całe 86 minut. Nie przeszkodziło mu to jednak w zdemolowaniu niedoszłego lidera.
Najpierw mieliśmy rzut wolny, podyktowany niesłusznie przez Damiana Sylwestrzaka. Zdaniem arbitra Mateusz Kowalczyk był faulowany przed polem karnym, powtórki każą jednak wątpić w zasadność tej decyzji. Mak podszedł do piłki, przycelował w mur, po czym poprawił z woleja tak, że klękajcie narody.
Przy pierwszym golu Mateuszowi pomógł sędzia, przy drugim – Jakub Jugas. Zwrotu „jak w czeskim filmie” używamy w sytuacji absurdalnej, tu pasuje znakomicie nie tylko dlatego że stoper gospodarzy pochodzi z tego kraju, ale i z powodu, że chłop… podał piłkę głową do Maka. Ten wpadł w pole karne i dopełnił formalności.
Kiedy piłkarz GieKSy podwyższał wynik, na boisku nie było już Adama Zrelaka. Napastnik katowiczan nabawił się urazu w bardzo nietypowych okolicznościach. Wszystko zaczęło się od Henricha Ravasa, który niespodziewanie… podał mu piłkę z własnego pola karnego. Zrelak chciał skorzystać z tego prezentu bramkarza i szybko oddał strzał, nie dość, że było to jednak fatalne uderzenie, to jeszcze padł po wszystkim na murawę i już do gry nie wrócił.
Nietypowa była też sytuacja, w której Cracovia strzeliła gola kontaktowego. Otóż najpierw dośrodkowanie z lewej strony boiska odbiło się rykoszetem od piłkarza GKS-u, potem mieliśmy rykoszet numer dwa – po strzale Mikkela Maigaarda.
Akcja, która dała gospodarzom kontakt, miała miejsce w doliczonym czasie gry pierwszej połowy. Kibice Cracovii zapewne uznali, że poniesie ich drużynę do odrabiania strat po przerwie. Mało kto z nich mógł przypuszczać, że kolejne trafienie będzie dziełem rywali, a precyzyjniej Adriana Błąda. Piłkarz z Katowic odkrył w sobie wewnętrznego Juninho Pernambucano i załadował taką bombę sprzed pola karnego, że Ravas powinien dać jutro na mszę, że piłka nie trafiła go w głowę, bo chyba by ją urwała.
Przy stanie 1:3 zabawa się nie zakończyła, ba, ona się dopiero rozkręcała! Wyzwanie Błąda podjął Maigaard, który popisał się równie efektownym trafieniem z dystansu. Duńczyk trzymał swój zespół w kontakcie z rywalem, bo zupełnie niewidoczny był krakowski superstrzelec Benjamin Kallman. O Finach zwykło się mówić, że bywają zimni i niedostępni, on te cechy przeniósł dziś na boisko, na którym zupełnie nie współpracował z kolegami. Do pewnego momentu, bo w doliczonym czasie popisał się spektakularną główką, a publika w Krakowie oszalała.
Remontada się udała, przed meczem remis by nas nie cieszył, ale w takich warunkach – a i w owszem. Tak mogli kombinować w tym momencie kibice Cracovii. Problem w tym, że na GieKSie ta bramka nie zrobiła żadnego wrażenia.
Mówiąc o mieszkańcach Śląska, często wspomina się ich pracowitość. Taką mrówką był dziś Kowalczyk, cichy bohater tego spotkania. Chłop biegał bez wytchnienia, a w decydującej akcji meczu przedłużył piłkę głową do Sebastiana Milewskiego, który w czystej pozycji nie mógł się pomylić. To znaczy w sumie mógł, wiadomo, to Ekstraklasa, ale jednak tego nie zrobił!
Ten mecz to była jazda bez trzymanki godna kultowego filmu Adrenalina z Jasonem Stathamem albo koncertu AC/DC z najlepszych lat. Panowie, dziękujemy pięknie za te emocje. Przed Jagiellonią, Rakowem, Lechem i Legią ciężkie zadanie, by jutro przeskoczyć tak wysoko zawieszoną poprzeczkę.
Zmiany:
Legenda
Fot. Newspix