Gdyby nie szczęśliwy przypadek, Liam Lawson prawdopodobnie nigdy nie dostałby się do Formuły 1. Nie to, że 22-latek nie ma papierów na jazdę wśród elity – do królowej motorsportu trafiali bowiem kierowcy znacznie gorsi od niego. Jednak na początku 2019 roku Nowozelandczyk był już o krok od zaprzestania marzenia o byciu kierowcą wyścigowym. Jego karierę uratował Helmut Marko, który miał okazję widzieć Lawsona na żywo… choć nie ze względu na niego Austriak pofatygował się oglądać wyścigi na drugim końcu świata. Obecnie Liam do końca roku zastąpi w bolidzie Daniela Ricciardo w zespole Visa Cash App RB Formula 1 Team. A w niedalekiej przyszłości ma nawet szansę, by prowadzić bolid w głównym zespole Red Bulla.
SPRZEDALI DOM, BY SYN SPEŁNIAŁ MARZENIE
Obserwując zachowanie Lawsona w mediach, 22-latek może się wydawać bardzo – ujmijmy to dyplomatycznie – mało rozgarniętym człowiekiem. Trudno się temu dziwić. To naturszczyk, który nie ukończył nawet liceum. Wszystko dlatego, że chłopak z odległej Nowej Zelandii prędko zdał sobie sprawę, że aby osiągnąć sukces w motorsporcie, musi wejść w ten świat na maksa. Poświęcić mu wszystko.
Na jego szczęście, znalazł w swoim marzeniu wsparcie w osobach rodziców – Jareda i Kristy. A warto zaznaczyć, że państwo Lawson nie należeli do grona bogaczy. Liam nie miał więc startu porównywalnego do Lance’a Strolla, którego ojciec jest współwłaścicielem zespołu Astona Martina, czy Olliego Bearmana, którego tata stoi na czele spółki ubezpieczeniowej wartej setki milionów funtów.
— Rodzice sprzedali swój dom, żebym mógł dalej się ścigać. To ogromne poświęcenie. Dali mi absolutnie wszystko, żebym mógł się ścigać nawet gokartami, bo to taki drogi sport — mówił Lawson w podcaście Talking Bull.
Sportem motorowym fascynował się już od najmłodszych lat, a wszystko za sprawą ojca, który był miłośnikiem Formuły 1. Poza tym Liam uczęszczał do przedszkola z Matthew Paynem. Obaj wychowali się na tej samej ulicy, a Payne w przyszłości także został kierowcą wyścigowym. W kontekście Lawsona ta przyjaźń jest o tyle ważna, że tata i wujek Payne’a także byli kierowcami wyścigowymi.
— Znam Matta od drugiego roku życia. Zaczął jeździć gokartami, kiedy zaczęliśmy chodzić do szkoły podstawowej. Miałem chyba sześć lat, kiedy pojechaliśmy [z tatą] go obejrzeć i w ten sposób mniej więcej dowiedzieliśmy się, na czym polega ten sport – wspominał Lawson w rozmowie z Fox Sports.
Liam Lawson w 2016 roku. Fot. Instagram/liamlawson30
Jednak wsparcie rodziców, którzy sprzedali posiadłość, a także inspiracja i pomoc w postaci przyjaciela oraz jego familii, na nic by się zdały Lawsonowi w drodze do Formuły 1. Nie pomógłby nawet sponsoring Sir Colina Giltrapa – nowozelandzkiego biznesmena i fana motoryzacji.
Los Liama Lawsona najbardziej bowiem odmienił jeden telefon…
TELEFON Z PRZYPADKU
Pod względem sportów motorowych, Nowa Zelandia posiada dość specyficzną sytuację. Z jednej strony, Kiwi wydało na świat dziesięciu kierowców Formuły 1. Jak na kraj liczący około pięciu milionów obywateli, to ogromna liczba. Wśród nich znalazł się Denny Hulme, mistrz świata z 1967 roku. A także Bruce McLaren – założyciel jednego z najbardziej utytułowanych zespołów F1 w historii. Innymi słowy, Nowa Zelandia posiada w Formule 1 kawał tradycji, której pozazdrościć mógłby niejeden kraj z Europy.
Jednocześnie to państwo niewielkie i, przede wszystkim, znajdujące się na krańcu świata. Z położonego na północy kraju Auckland, nawet do Sydney, czyli najbliższej metropolii w Australii, dzielą nas blisko trzy godziny lotu. Spory kawał drogi. Tę Lawson musiał pokonywać już w wieku piętnastu lat, gdy ścigał się w australijskiej Formule 4. Robił to z powodzeniem, ale mierzył jeszcze wyżej. Kiedy objeździł się w Nowej Zelandii i zajął drugie miejsce w swoim debiutanckim sezonie wspomnianej F4, postanowił spróbować swoich sił w Europie.
W 2018 roku Nowozelandczyk przeniósł się do niemieckiej Formuły ADAC. W barwach zespołu Van Amersfoort Racing, jako debiutant z odległego kraju zaprezentował się tam naprawdę dobrze. Zajął bowiem drugie miejsce w klasyfikacji generalnej i pokonał kierowców, którzy później jeździli bądź też dalej jeżdżą w Formule 2. Jednak ten wyczyn nie wzbudził przesadnego zainteresowania jego osobą wśród juniorskich zespołów dużych ekip. A właśnie na tego rodzaju angaż Lawson liczył, przedzierając się przez pół świata na Stary Kontynent i decydując na życie w internacie w Wielkiej Brytanii.
Nie osiągnąwszy tego celu, nie miał wyboru i musiał wracać w rodzinne strony. Na początku 2019 roku wziął udział w nowozelandzkiej serii Toyota Racing Series. To o tyle ciekawe wyścigi, że odbywają się na przełomie stycznia i lutego. Przez takie umiejscowienie w kalendarzu co rok przybywa na nie wielu młodych kierowców z całego świata. Traktują oni TRS jako niezłą formę przygotowań do swoich głównych serii. Przed Lawsonem ścigali się tam chociażby Lando Norris, Lance Stroll czy Guanyu Zhou.
Lawson rywalizujący w Toyota Racing Series w 2019 roku. Fot. Instagram/liamlawson30
Występujący w zespole M2 Competition Lawson na przywitanie się z nową serią wygrał dwa z trzech wyścigów na torze w Cromwell. Później zwyciężał jeszcze cztery razy, a kolejne sześć wyścigów kończył na podium pokazując, że wygrana w pierwszym weekendzie rywalizacji nie była przypadkiem. Ale to właśnie występ w Cromwell okazał się kluczowy dla dalszej kariery Lawsona. Tak się bowiem złożyło, że to ściganie obserwował sam Helmut Marko – szycha Red Bulla i człowiek odpowiedzialny za akademię tego zespołu.
– Dostałem powołanie [od Red Bulla] po pierwszym weekendzie w Nowej Zelandii, dowiedziałem się o tym jeden lub dwa dni po wyścigu. Siedziałem w kawiarni – pamiętam, gdzie dokładnie. Powiedziano mi i oczywiście zareagowałem bardzo emocjonalnie. Zasadniczo zostałem powołany w idealnym momencie i uratowało to moją karierę. Zostały mi cztery tygodnie mistrzostw, a potem nie miałem już żadnego planu… – twierdził Lawson.
Oczywiście Marko nie udał się na drugi koniec świata specjalnie dla Liama. Nowozelandczyk miał to szczęście, że w M2 Competition jeździł też Lucas Auer – rodak Helmuta, który znajdował się wtedy w Red Bull Junior Team. Auer w całej serii zajął trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej z dorobkiem 270 punktów. Triumfował w niej Lawson z dorobkiem 356 oczek. Na 11 wyścigów w których wspólnie brali udział, 17-letni Nowozelandczyk wygrał aż 8.
Dziś Liam jest jednym z najbardziej obiecujących kierowców młodego pokolenia w Formule 1. Z kolei 30-letni Auer z F1 miał tyle wspólnego, że w 2017 roku był kierowcą testowym Force India. Red Bull bardzo szybko odpalił go ze swojego juniorskiego programu.
O CO WALCZY LIAM?
Na oficjalnej stronie Lawsona można znaleźć ciekawy fakt z jego kariery. Jak czytamy, Liam wygrał w debiucie w 8 z 9 serii samochodów jednomiejscowych, w których się ścigał. Były to kolejno: nowozelandzka Formuła First (2015), Formuła Ford (2016), F4 (2017), F3 Asia (2018), Toyota Racing Series (2019), F3 Dallara (2019), Toyota Racing Series FT-60 (2020) i Formuła 2 (2021). Wprawdzie statystyka jest delikatnie przekłamana, bo nie uwzględnia Formuły 1, w której już zadebiutował. Ponadto w Formule 4 triumfował w pierwszym weekendzie startów, nie wyścigu. Ale mimo wszystko robi ona wrażenie. Rzadko który kierowca może pochwalić się tym, że wygrał swój pierwszy wyścig na zapleczu królowej motorsportu.
Mniej korzystną statystyką jest, że Lawson zwyciężał zaskakująco mało serii w swojej dotychczasowej karierze. Triumfował bowiem tylko we wspomnianej TRS w 2019 roku oraz trzy lata wcześniej w Formule Ford. 22-latek w bardziej prestiżowych kategoriach wszędzie był co najmniej solidny, ale nie zamiatał konkurencji. W 2021 roku zajął 9. miejsce w swoim debiutanckim sezonie Formuły 2. Rywalizował tam między innymi z Oscarem Piastrim czy Guanyu Zhou. W tym samym sezonie sprawdził się też w DTM-ach w barwach AF Corse. Czyli w ekipie, w której obecnie występuje Robert Kubica. W samochodzie Ferrari kolegą Lawsona był Alex Albon, zaś AF Corse triumfowało w klasyfikacji zespołowej. Z kolei w swoim drugim sezonie ścigania w Formule 2 zajął w klasyfikacji generalnej miejsce na najniższym stopniu podium.
Kolejnym przełomem w karierze Lawsona był ubiegły sezon, kiedy otrzymał szansę wskoczenia do bolidu AlphaTauri. Pierwotnie miejsce tragicznego Nycka de Vriesa zajął Daniel Ricciardo. Jednak kiedy Australijczyk doznał kontuzji, samochód ekipy z Faenzy powierzono właśnie Lawsonowi. A ten w pięciu przejechanych wyścigach pokazał się z niezłej strony. Zdobył punkty podczas Grand Prix Singapuru, co Holendrowi nie udało się w dziesięciu startach. Ponadto Lawson cztery razy ukończył rywalizację na pozycji lepszej od kolegi z zespołu – Yukiego Tsunody.
Yuki Tsunoda i Liam Lawson. Fot. Newspix
Można więc stwierdzić, że w obecnym sezonie historia się powtarza, bowiem Nowozelandczyk ponownie przejmuje bolid po Ricciardo. Z tą różnicą, że teraz otrzymuje szansę na stałe, do końca kalendarza. I ma o co walczyć w pozostałych sześciu wyścigach. Obsada bolidów Visa Cash App RB Formula 1 Team w następnym roku nie jest jeszcze rozstrzygnięta. Wiadomo, że jedno miejsce należeć będzie do Tsunody, którego kontrakt obejmuje starty w kolejnym sezonie. Ale jeżeli Lawson spisze się w końcówce obecnych zmagań, to najprawdopodobniej jemu RB zaproponuje jazdę w drugim bolidzie.
Pamiętajmy też, że VCARB to siostrzany zespół Red Bull Racing, w którym w kolejnych latach dojdzie do ważnej zmiany. Obie ekipy korzystają bowiem z jednostek napędowych Hondy, ale taka sytuacja potrwa jeszcze tylko przez rok. W nową generację bolidów, która nastanie z sezonem 2026, Red Bull wkroczy z autorskim silnikiem. Dla Lawsona to ważna i dobra wiadomość.
Nie jest żadną tajemnicą, że chociaż Tsunoda przez cztery lata jazdy w Formule 1 podniósł swoje umiejętności, to za trzymaniem miejsca dla Japończyka w RB przemawiają inne argumenty. Oczywiście nie do końca sportowe. Za toa takie jak właściwy paszport. Yuki generuje zainteresowanie w 125-milionowym kraju o wysokiej kulturze sportów motorowych. 24-latek posiada też ogromne wsparcie Hondy, czyli wspomnianego już dostawcy silników do bolidów Red Bulla. Ta współpraca jednak niedługo się zakończy. Sami odpowiedzcie sobie na pytanie, czy to przypadek, że Tsunoda jest związany kontraktem akurat do 2025 roku. Oznacza to, że jeśli Liam poradzi sobie w końcówce tego roku, to z nim VCARB może wiązać swoją przyszłość i traktować w zespole priorytetowo. Albo przynajmniej na równi z japońskim kierowcą.
Mało tego, spore zamieszanie panuje także w głównym zespole Red Bulla. Max Verstappen wprawdzie posiada kontrakt aż do 2028 roku, ale znajduje się w nim klauzula głosząca, że mistrz może opuścić ekipę z Milton Keynes wraz z odejściem wspomnianego Helmuta Marko. Zostawmy jednak Holendra, którego pozycja w zespole jest niepodważalna.
W znacznie gorszej sytuacji znajduje się Sergio Perez, który notuje co najwyżej przeciętne wyniki. Meksykanin od dwunastu wyścigów nie potrafi dojechać do mety na lepszej pozycji niż szóste miejsce. Cztery razy skończył nawet bez punktu, z czego trzykrotnie nie ukończył wyścigu. W tym całkiem niedawno w Baku. Tam walka o podium wyszła mu tak, że na jednym z ostatnich okrążeń zderzył się z Carlosem Sainzem.
Wprawdzie Red Bull związał się z Perezem umową do 2026 roku, ale szefostwo zespołu znajduje się obecnie pod gigantyczną presją. W klasyfikacji konstruktorów przegonił ich McLaren, a i zespół Ferrari traci do Czerwonego Byka ledwie 34 punkty. Jeżeli Red Bull skończy rywalizację na trzecim miejscu, to Perez będzie jednym z głównych winowajców takiego rezultatu. Zresztą w mediach sporo mówiło się o tym, że Sergio powinien zostać zastąpiony jeszcze w trakcie sezonu. A wraz z końcem roku – odejść na emeryturę. Choć sam zainteresowany na portalu X rozwiał wątpliwości dotyczące tych plotek, to pamiętajmy, że w tej układance nie wszystko zależy od jego widzimisię.
Sorry 😂🤣🤣🤣🤣🤣 pic.twitter.com/rPIHpYDVGH
— Sergio Pérez (@SChecoPerez) September 29, 2024
Jak to wszystko ma się do Lawsona? Ano tak, że 22-latek obecnie jest o krok od tego, by zdobyć miejsce w zespole VCARB. Jeżeli sprawdzi się w gorszym bolidzie, to całkiem prawdopodobna jest opcja, w której kierownictwo Red Bulla postawi na niego w głównej ekipie. Rzecz jasna, kosztem Checo.
I aż ciężko uwierzyć, że taki scenariusz miałby zerowe prawdopodobieństwo, gdyby kilka lat temu pewien stary Austriak nie pojechał na drugi koniec świata oglądać jednego ze swoich rodaków, który koniec końców nigdy nie spełnił pokładanych w nim nadziei.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj więcej o Formule 1:
- Daniel Ricciardo żegna się z F1. “Najbardziej wyrazista osobowość w tym świecie”
- Franco Colapinto: polsko-ukraińskie korzenie, Boca Juniors i niepewna przyszłość w F1
- Narastające problemy Red Bulla. Czy Verstappen obroni mistrzostwo?
- Yuki Tsunoda – przeklina, uwielbia żurek i chce być mistrzem świata