Wpadki dopingowe są od lat nieodłącznym elementem zawodowego sportu. Dotyczy to też tenisa, który widział już afery z udziałem Simony Halep, Marii Szarapowej czy Richarda Gasqueta. Od niedawna środowisko żyje natomiast sprawą związaną z liderem rankingu ATP, Jannikiem Sinnerem. Przypadek Włocha jest jednak wyjątkowy. Nie zastosowano wobec niego wielomiesięcznego zawieszenia, a zarzuty umyślnego stosowania zabronionych substancji zostały ostatecznie oddalone. Takiej decyzji przyjrzała się Światowa Agencja Antydopingowa, uznając wyrok za nieprawidłowy i żądając dla Sinnera nawet dwuletniej dyskwalifikacji. Czy taki scenariusz może się ziścić? Jak rozwiązywano podobne przypadki w przeszłości? I dlaczego WADA w ogóle wkroczyła do akcji?
Kłopotliwy i dobrze znany clostebol
Clostebol. Nazwa, która zawodowych sportowców przyprawia o dreszcze, bo przecież wykrycie takiego środka w organizmie w większości przypadków może wiązać się z zawieszeniem czy wykluczeniem przez międzynarodowe federacje. Tak dotkliwa kara stawia czasem pod znakiem zapytania całą – nierzadko wieloletnią – karierę.
Ale to też nie tak, że clostebol ujawniony w wyniku badań antydopingowych za każdym razem oznacza bardzo długą przerwę dla zawodniczki lub zawodnika. Pokazał to choćby przypadek Doroty Borowskiej, polskiej kajakarki, której występ na tegorocznych igrzyskach olimpijskich był zagrożony właśnie przez wykrycie zabronionego środka w jej organizmie. Borowska tłumaczyła się użyciem zawierającego clostebol aerozolu w leczeniu jej psa. Ostatecznie takie wyjaśnienie wraz z szerszym badaniem zostało uznane przez Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu w Lozannie (CAS), a Polka na igrzyskach wystąpiła.
Podobny scenariusz ziścił się również w dopingowej historii Jannika Sinnera. W marcu tego roku lider rankingu ATP został poinformowany o pozytywnym wyniku próbki wskazującej właśnie na obecność clostebolu. I był to szok dla całego tenisowego środowiska, choć przecież dyscyplina widziała już wiele przypadków stosowania niedozwolonych substancji zarówno przez zawodniczki, jak i zawodników. Sinner szybko wytłumaczył się z takiego stanu rzeczy, wskazując jako winnych swoich fizjoterapeutów. Umberto Ferrara miał bowiem nabyć lek z clostebolem, a następnie zalecić jego stosowanie Giacomo Naldiemu.
Jannik Sinner. Fot. Newspix
– Zawodnik wyjaśnił, że substancja dostała się do jego organizmu w wyniku urazu jednego z członków ekipy tenisisty, który stosował na własnej skórze dostępny bez recepty spray (możliwy do kupienia we Włoszech) zawierający clostebol w celu wyleczenia małej rany. Członek zespołu używał tego środka między 5 a 13 marca, w tym czasie zapewniał również Sinnerowi codzienne masaże i terapie, co doprowadziło do nieświadomego skażenia przezskórnego – przekazała w specjalnym oświadczeniu Międzynarodowa Agencja Integralności Tenisa (ITIA).
I wybuchł mały skandal. Tegoroczny triumfator US Open i Australian Open znalazł się w ogniu krytyki i to nie tylko ze względu na zawartość nieszczęsnego clostebolu w jego organizmie. Próbka wykazała bowiem mniej niż miliardową grama, czyli ilość, która realnie nie wpłynęła w żaden sposób na formę Włocha. Co natomiast oburzyło środowisko, to fakt potraktowania sprawy i samego Jannika przez ATP, o czym pisaliśmy przy okazji jego zwycięstwa w US Open.
CZYTAJ TEŻ: JANNIK JEST WIELKI. SINNER WYGRAŁ US OPEN I TO… PROBLEM DLA ATP [KOMENTARZ]
Sinner po wykryciu dopingu dalej pojawiał się bowiem na kortach. Nie było wielomiesięcznego zawieszenia, znanego z innych tego typu przypadków w tenisowym świecie. Nie było długiego procesu, nie było także problemu z włączeniem zawodnika do kolejnych turniejów. W bardzo krótkim czasie uznano natomiast wyjaśnienia Jannika za wystarczające, a na koniec oczyszczono go z zarzutów, przyjmując, że nie przyjął środka celowo. Poniósł oczywiście karę, choć odebranie 400 punktów rankingowych oraz 325 tysięcy dolarów za występ w Indian Wells – czyli turnieju, podczas którego clostebol znajdował się w organizmie lidera rankingu ATP – to przecież niewielka strata w kontekście na przykład kilkunastomiesięcznej dyskwalifikacji.
Głos sprzeciwu, niekiedy nawet oburzenia, wyrazili przede wszystkim inni sportowcy. Denis Shapovalov, Tara Moore, Nick Kyrgios czy nawet Novak Djoković byli zgodni w tym, że Jannika Sinnera potraktowano bardzo ulgowo, jako powód wskazując jego wartość dla ATP i aktualną pozycję w światowym tenisie. Włoski zawodnik rzekomą pobłażliwość wobec jego osoby tłumaczył natomiast faktem szybkiego złożenia wyjaśnień. Nie miał z tym problemu, bo cały sztab rzekomo zorientował się od razu, że chodzi o clostebol w środku wykorzystywanym przez masażystę do wyleczenia rany na jego dłoni.
To z kolei przekonało nie tyle ATP, co przede wszystkim wspomnianą już ITIA. Ale wątpliwości co do słuszności uniewinnienia Sinnera z zarzutów umyślnego stosowania niedozwolonych substancji ma mimo wszystko WADA, czyli Światowa Agencja Antydopingowa. I domaga się dwuletniego zawieszenia dla Jannika.
WADA wkracza (czasem) do akcji
Organizacja, na której czele stoi obecnie Witold Bańka, podważyła zasadność wyroku ITIA. Co więcej, nie poprzestała jedynie na słowach, a przeszła do czynów, składając odwołanie do wspomnianego Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu w Lozannie, czyli CAS. Ale po kolei.
Przede wszystkim, WADA miała do tego pełne prawo. W hierarchii znajduje się bowiem ponad ITIA, pełniąc funkcję światowego organu do spraw dopingu w sporcie. I to właśnie w decyzji podjętej przez Międzynarodową Agencję Integralności Tenisa dostrzeżono pozornie niewielką, ale w konsekwencji mającą ogromne znaczenie dla Sinnera nieprawidłowość. WADA, kierując wniosek o dyskwalifikację Włocha, dąży jednocześnie do zmiany orzeczenia z „braku winy lub zaniedbania” na „brak znaczącej winy lub zaniedbania”. I dopiero taki status sprawy byłby według organizacji zarządzanej przez Bańkę uznany za zgodny z obowiązującymi przepisami.
Światowa Agencja Antydopingowa pismo do CAS złożyła 26 września. Taki ruch WADA skomentowała lakonicznie, wydając krótkie oświadczenie na swojej oficjalnej stronie internetowej. Co natomiast w tym wszystkim istotne, to to, że wraz z ewentualną dyskwalifikacją wyniki osiągnięte przez Sinnera nie mają zostać unieważnione. I na tym WADA postanowiła zaprzestać dalszego komentowania sprawy włoskiego tenisisty.
Czy jednak tak radykalne działanie i domaganie się długiej dyskwalifikacji na pewno jest zasadne w przypadku Jannika Sinnera? Lider rankingu ATP stwierdził niedawno w wywiadzie, że czuje się rozczarowany i zaskoczony tym, że cały incydent znów jest brany na tapetę. Czasem decyzje podejmowane przez Światową Agencję Antydopingową budzą wątpliwości nie tylko u samych sportowców, ale i niezależnych obserwatorów.
Tak było w głośnej sprawie chińskich pływaków startujących na igrzyskach w Tokio, którzy – jak ustalili dziennikarze niemieckiej stacji ARD i amerykańskiego New York Times – byli na dopingu podczas turnieju olimpijskiego w stolicy Japonii. W organizmach aż 23 sportowców wykazano obecność trimetazydyny, a sama niedozwolona substancja miała z kolei zostać wykryta w hotelowej kuchni, z której korzystali Chińczycy. Tak przynajmniej mówi ich wewnętrzne śledztwo, którego sama WADA nie kontrolowała ze względu na „ograniczone podczas pandemii koronawirusa możliwości”.
Światowa Agencja Antydopingowa ma prawo do odwołania się od każdego orzeczenia wydanego przez dowolny organ antydopingowy na świecie. Nie zrobiła tego w przypadku wspomnianych pływaków z Chin, choć mogła, ale za to swoją szansę wykorzystała w sprawie Jannika Sinnera. I również nie można mieć do niej większych zastrzeżeń, bo tak po prostu działa. Ale czy na pewno warto było angażować CAS w przypadku włoskiego tenisisty?
Jannik Sinner. Fot. Newspix
Z jednej strony, chodzi o czystą sprawiedliwość i – w myśl tej zasady – jeśli Jannik jest faktycznie w świetle wszystkich przepisów całkowicie niewinny, to z Lozanny nie napłyną niekorzystne dla niego wieści. Z drugiej zaś, nikt tak naprawdę odpowiedzialności nie unikał, bo Sinner szybko złożył stosowne oświadczenia, nie podważał też obecności clostebolu w próbkach, a jedynie wskazywał na nieumyślne wprowadzenie niedozwolonego środka do swojego organizmu i z takim tłumaczeniem zgodziła się ITIA.
I owszem, można mieć do tej organizacji oraz ATP pretensje o nadmierną pobłażliwość dla Włocha. Tylko czy kara ewentualnej rocznej bądź nawet dwuletniej dyskwalifikacji jest w tym wypadku adekwatna do rozmiarów popełnionego wykroczenia? Byłaby to na pewno sytuacja bez precedensu, bo nie zdarzało się wcześniej, by lider rankingu został w taki sposób ukarany ze względu na wpadkę dopingową. Choć tych w tenisie nie brakowało.
Zanieczyszczone suplementy i… kokainowe pocałunki
Wykrycie zabronionej substancji w organizmie znanego sportowca to zawsze wydarzenie odbijające się szerokim echem. Tak też było, kiedy Simona Halep otrzymała aż czteroletnią dyskwalifikację w wyniku pozytywnego testu na obecność roksadustatu. Podobnie jak w większości takich przypadków, środek miał znajdować się w przyjętym przez zawodniczkę suplemencie diety. Jej sprawa, trwająca od US Open 2022, toczyła się jednak w znacznie innych okolicznościach niż ta z Sinnerem w roli głównej. Rumunka – w przeciwieństwie do Jannika – pozostawała w zawieszeniu nie przez kilka dni, a cały rok. W tym czasie nie mogła brać udziału w żadnym turnieju, czekała jedynie na decyzję ITIA.
Pierwotnie była ona dla Halep druzgocąca – cztery lata dyskwalifikacji. Tenisistka odwołała się do CAS, gdzie sędziowie zauważyli, że, istotnie, roksadustat nie został przez byłą liderkę rankingu WTA przyjęty umyślnie, tylko ze względu na skażony suplement, ale i tak dopuściła się ona zaniedbania, choć nie było ono znaczące. Z tego względu jej karę skrócono do dziewięciu miesięcy.
Simona Halep. Fot. Newspix
Było więc niby podobnie, jak w przypadku Sinnera, ale jednak zupełnie inaczej? Taki pogląd ma sama Simona Halep, otwarcie krytykując w rumuńskich mediach postępowanie wobec swojego włoskiego kolegi. Tenisistka, która karierę wznowiła w 2024 roku, zauważyła, że jej sprawa została oceniona w inny sposób i niekoniecznie była to tyle kwestia obrony, co miejsca w rankingu. A przecież każdego sportowca powinny obowiązywać w zakresie dopingu te same zasady – niezależnie od tego, czy jest numerem jeden, czy dwieście.
Przypadek Simony Halep nie był oczywiście odosobniony. Na przyjmowaniu zakazanych substancji przyłapano jedną z największych gwiazd kobiecego tenisa, Marię Szarapową. Rosjanka nie przeszła testów dopingowych w trakcie Australian Open w 2016 roku, bo w jej organizmie wykryto meldonium. Lek został wciągnięty przez WADA na listę zabronionych krótko przed samym turniejem, Szarapowa utrzymywała natomiast, że bierze go przynajmniej od dekady – i to ze względów zdrowotnych. A informacji od Światowej Agencji Antydopingowej z nowym wykazem niedozwolonych środków po prostu nie sprawdziła.
Kosztowało ją to sporo, bo oprócz błyskawicznego rozwiązania kontraktów przez trzech głównych sponsorów (Nike, Porsche i Tag-Heuer), rosyjską tenisistkę zdyskwalifikowano na dwa lata. Ostatecznie CAS zmniejszył karę do 15 miesięcy, Szarapowa do tenisa wróciła w 2017, ale z sezonu na sezon grała już coraz mniej meczów. Karierę sportową zakończyła oficjalnie w 2020 roku.
Maria Szarapowa. Fot. Newspix
Wpadkę dopingową zaliczyła ponadto inna z najlepszych tenisistek na świecie, Martina Hingis. Badania pod kątem wykrycia w organizmie zakazanych substancji wykonane podczas Wimbledonu 2007 ujawniły u zwyciężczyni pięciu singlowych turniejów wielkoszlemowych śladowe ilości kokainy. Sprawą zajmowała się wówczas Międzynarodowa Federacja Tenisowa (ITF), która z automatu nałożyła na Hingis dwuletnią dyskwalifikację, co wynikało z ówczesnych przepisów antydopingowych. Był to przypadek, po którym tego typu wpadki zaczęły być oceniane indywidualnie, zastępując stosowanie obligatoryjnej w takich sytuacjach kary.
Sporo spraw dotyczących obecności w organizmie niedozwolonych środków związanych jest również z tenisistami ze światowej czołówki. Narkotyki, a konkretnie metamfetaminę, znaleziono w próbkach Andre Agassiego. Sytuacja miała miejsce w 1997 roku, a tenisista, jak sam przyznał później w autobiografii, okłamał ATP twierdząc, że substancję wsypano mu do drinka. To natomiast poskutkowało bardzo krótkim zawieszeniem.
Kokainę, podobnie jak u Hingis, wykryto też w 2009 u Richarda Gasqueta. Francuz tłumaczył się z tego faktu dość kuriozalnie, winę zrzucając na pocałunek z nieznaną mu kobietą na imprezie w Miami. To właśnie ona miała zażywać narkotyk, a nie tenisista, w którego organizmie znaleziono faktycznie jedynie śladowe ilości zakazanego środka. Ale kara i tak nie ominęła Gasqueta – choć najpierw wnioskowano o dwa lata dyskwalifikacji, okres ten skrócono do roku, a ostatecznie zaledwie do okresu od maja do lipca 2009. Było to jednak dla francuskiego zawodnika bolesne, bo oznaczało wykluczenie zarówno z French Open, jak i Wimbledonu.
Marin Cilić został z kolei zdyskwalifikowany w 2013 roku na dziewięć miesięcy, co było pokłosiem stosowania przez niego niketamidu, czyli substancji pobudzającej. Po tej wpadce Chorwat pozbierał się szybko, bo już w kolejnym sezonie triumfował w US Open.
Niestety, w kontekście afer dopingowych nie zabrakło polskiego akcentu. Aż trzy niedozwolone środki znalazły się w próbkach Kamila Majchrzaka, który jednak udowodnił przed ITIA, że ich obecność w organizmie wynika ze spożycia zanieczyszczonych suplementów. Organizacja uznała tłumaczenie tenisisty, choć ten otrzymał karę aż 13 miesięcy zawieszenia. Jak przyznawał później w wywiadach, mógł się od takiej decyzji odwołać i udać do CAS, ale sprawa trwałaby prawdopodobnie dużo dłużej, dlatego Majchrzak przyjął orzeczenie z 2023 roku.
Polak nie szczędził gorzkich słów pod adresem ATP w kontekście sprawy Jannika Sinnera. Na profilu w mediach społecznościowych napisał, że wiadomości z tenisowego świata są dla niego „szokujące i wyjątkowo dotkliwe”. – Nie zagłębiałem się w szczegóły dla własnego zdrowia i komfortu psychicznego. Jednak fakt, że ja przez większość czasu trwania mojej sprawy nawet nie mogłem postawić nogi na nieprywatnym korcie – a wychodzi na to, że inni mogą normalnie grać i spełniać marzenia w tej samej sytuacji – nie daje mi spokoju. Jestem zdruzgotany i zszokowany. Ale tak jak wspominałem, może nie mam racji. Poza tym kogo obchodzi to, co ja myślę, chłopak spoza czołówki – stwierdził na Instagramie Majchrzak.
Słowa polskiego tenisisty wziął sobie być może do serca ktoś z WADA, odwołując się w sprawie Jannika Sinnera do CAS. Jak zakończy się cała sprawa? Trybunał w Lozannie prawdopodobnie przychyli się do decyzji ITIA, choć tak naprawdę trudno jednoznacznie stwierdzić, czego można się spodziewać w tym wypadku. Jedno jest natomiast pewne – im dłużej wszystko będzie się przeciągać, tym gorzej dla całego tenisa.
BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI
Fot. Newspix.pl
Czytaj więcej o tenisie: