Reklama

Baluta: Z synem Hagiego oddajemy 1% rocznego dochodu dla biednych [WYWIAD]

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

13 września 2024, 10:23 • 13 min czytania 8 komentarzy

W Rumunii grania w piłkę nauczała go legenda, Gheorghe Hagi. W Anglii natknął się na Grahama Pottera, w Holandii spotkał Alana Pardewa, a w Ukrainie miał okazję pracować ze swoim selekcjonerem, Mirceą Lucescu. Tudor Baluta, dzisiaj piłkarz Śląska Wrocław, ma w CV ciekawą gamę klubów i trenerów, ale też gwiazd światowego futbolu. Był na jednym boisku z piłkarzami Juventusu na czele z Ronaldo, reprezentacją Hiszpanii z Busquetsem w środku pola czy Barceloną za kadencji Ronalda Koemana.

Baluta: Z synem Hagiego oddajemy 1% rocznego dochodu dla biednych [WYWIAD]

Nie wszystko poszło po jego myśli, bo choćby po transferze do Premier League Baluta cierpiał z powodu urazów. Ba, łącznie przez problemy ze zdrowiem stracił około dwa lata, ale zachował pozytywne myślenie. Opowiedział nam, jak wyglądała jego dotychczasowa droga po Europie, jak to jest przyjaźnić się z synem Hagiego, co wyjątkowego drzemie w rumuńskiej kadrze w kontekście EURO 2024 i dlaczego warto brać udział w charytatywnym projekcie „Common Goal” Juana Maty, na który 12-krotny reprezentant Rumunii oddaje 1% rocznego dochodu. Zapraszamy do lektury.

***

Czym różni się rumuńska piłka od polskiej?

Nie jestem w Polsce długo, ale widzę już kilka istotnych różnic. W Rumunii więcej gra się piłką. Nie ma takiego nastawienia na fizyczność, a bardziej na to, żeby jak najwięcej rzeczy robić z piłką przy nodze. Przez to mamy dużo zawodników typowo technicznych. Ale za to mam wrażenie, że w Polsce futbol jest bardziej dynamiczny i kontaktowy. Więcej kontrataków, więcej starć fizycznych. Z tego punktu widzenia to dobra rzecz, bo bardziej przypomina intensywność w topowych ligach. Poza tym w lidze rumuńskiej liczy się 6-7 zespołów, a reszta to inny poziom. W Ekstraklasie, jak widzę, każdy może wygrać z każdym.

Reklama

Które realia są bardziej skrojone pod ciebie?

Polski futbol jest bliższy temu, co widziałem w Premier League…

No właśnie. Byłeś w Brighton, masz dobre porównanie.

Tak, aczkolwiek nawet w Premier League masz zespoły na dwóch różnych biegunach. Brighton chce operować piłką, tworzyć okazje, dominować przeciwnika w posiadaniu. Ale klub z podobnej półki może mieć zupełnie inne nastawienie i chcieć grać bardziej bezpośrednią piłkę, bez tych wszystkich ozdobników. A co do Polski – podoba mi się tu, bo widzę, że mam margines do poprawy w aspektach fizycznych.

Akurat w Rumunii grałeś dla FCV Farul, który mógł jeszcze bardziej skupiać się na piłce w samej piłce ze względu na trenera, Gheorghe’a Hagiego.

To prawda. Jego największą inspiracją był Ajax Amsterdam z lat 70., który trzy razy z rzędu wygrał Puchar Europy. Uwielbiał ich. Opowiadał nam o grze pozycyjnej z tamtych czasów, o tym jak można zmiażdżyć rywali pressingiem i szybką wymianą podań. Swoją filozofię potrafił fajnie przedstawić, bazował na przykładach z kariery i dało się odczuć, że to działa. Przynajmniej dla mnie, bo śmiało mogę powiedzieć, że to był mój najlepszy piłkarski nauczyciel.

Reklama

Jako trener to bardziej romantyk, czy może bliżej mu do typu zabijaki?

Ma aurę twardego gościa. Oczekuje respektu, tak jak z respektem traktuje innych ludzi, nie zważając na to, kim są. Jest świetnym i wymagającym człowiekiem, ale niedobrze jest mu podpaść. Uwierz mi: nie chciałbyś wejść z nim w starcie. Potrafi słuchać, nie każdy trener to potrafi, ale jak ty nie słuchasz jego, masz problem. Zresztą byłoby to głupie choćby dlatego, że to legenda, która ma mnóstwo do przekazania nowym pokoleniom.

Zdarzyło ci się z nim pokłócić?

Zdarzyło nam się mieć różnicę zdań. Normalnie jestem spokojny, ale gdy czuję, że jest taka potrzeba, wyrażam swoją opinię. Było kilka takich momentów, kiedy powiedziałem trenerowi, co myślę. Nie zgadzałem się z nim w pomniejszych kwestiach na treningu, ale nie odrzucił mnie za to, bo jako były wybitny piłkarz pewnie zdawał sobie sprawę, że w futbolu są takie nieprzyjemne rozmowy, które też trzeba odhaczyć. Ale nie zmieniły one naszej dobrej relacji.

Może to kwestia temperamentu? Po EURO 2024 widać było, ile mają go sobie Rumuni. Zachwycaliście pasją i energią.

Mamy to we krwi i blisko nam do Latynosów. A jeśli chodzi o turniej, faktycznie Rumunia zagrała niesamowicie jak na swoje możliwości. Sam nie byłem częścią składu, ale odwiedzałem chłopców na siłowni. Grałem w kwalifikacjach i mam tam przyjaciół, których chciałem wspierać. Widziałem to wszystko od środka. To trudne do opisania. Piłkarze razem z kibicami stworzyli jedną drużynę. Nie graliśmy na 100%, tylko na 200% w każdym meczu. To coś, co nas cechuje. Czujemy, jako reprezentanci Rumuni, że musimy oddać coś krajowi. To taka duma, która napędza.

Podkreśliłeś zespołowość, a myślę, że to kluczowe, jak spojrzymy na lepsze na papierze reprezentacje, które zawodzą na turniejach. 

Pewnie nawiązujesz do Polski, ale nie oglądałem ich meczów. Wiem, że wasza grupa była szalona, ale macie świetnych piłkarzy. A jako Rumuni mamy takie poczucie, że chcemy światu coś pokazać, udowodnić. Takie momenty jak międzynarodowy turniej traktujemy jak arenę, na której można zapracować na lepszą przyszłość. Tak po prostu jest, taka natura. Każdy w kadrze wie, że jak jest odpowiedni duch zespołu, to każdemu z osobna gra się lepiej. Jeśli nie masz tych dobrych relacji na poziomie reprezentacji, uważam, że nie da się odnieść sukcesu. Jest mało treningów, czas jest ograniczony.

Dlatego ten emocjonalny aspekt, związek z barwami narodowymi i kolegami z szatni, moim zdaniem jest tak ważny. W klubie jest inaczej, bo nawet jak każdy żyje w swoim świecie, pojedynczo albo w grupach, wiele można nadrobić umiejętnościami, samym treningiem, taktyką z tygodnia na tydzień. A na kadrę przyjeżdżasz jak na obóz, na którym wszyscy muszą stanąć w jednym szeregu.

Jeśli jest się rumuńskim piłkarzem, pozostanie w Rumunii jest traktowane jak niepowodzenie?

Nie, nie sądzę. Jeśli grasz w CFR Cluj czy FCSB, tych największych klubach, które kwalifikują się do europejskich pucharów, nie masz czego się wstydzić. Dla wielu Rumunów to wręcz wymarzone doświadczenie, choć przyznam, że w świecie naszego futbolu wciąż wiele rzeczy trzeba poprawić. Zarządzanie, infrastruktura, większa konkurencyjność w lidze… Ale zmierzamy w dobrym kierunku. I oczywiście każdy chciałby grać w topowej lidze. Nie jest tak, że na Rumunii powinna skończyć się przygoda piłkarska. Jest mnóstwo głodnych zawodników wyjeżdżających za granicę i podobnie jest pewnie w Polsce. Uważam, że ten głód powinien być zawsze. Ta myśl, że chcesz być w lepszym miejscu.

Ty akurat wylądowałeś w Brighton, które w 2019 roku kupiło cię za 2,5 mln euro. Miałeś 19 lat – to był „no-brainer”? Czułeś się gotowy na wyzwanie w Premier League?

Dla mnie to była i będzie najlepsza liga na świecie, więc oczywiście, że no-brainer. Kiedy tylko usłyszałem o tym zainteresowaniu, miałem ciarki. Wtedy co prawda Brighton nie było tak znane jak dziś, ale już zaczęło budować swoją markę w elicie. Grał tam Florin Andone z mojego kraju, więc było mi łatwiej się zaadaptować. Ale to był duży skok. Odczułem to. Potrzebowałem wypożyczeń, żeby po prostu grać, bo do pewnego momentu nie mogłem liczyć na grę w pierwszym zespole. Wtedy też w klubie stawiano na bardziej doświadczonych zawodników, co po kilku latach bardzo się zmieniło. Generalnie ta przygoda nie poszła po mojej myśli, doszły jeszcze problemy z kontuzjami, ale nie żałuję tego transferu. Trenowałem ze świetnymi zawodnikami i poznałem tam naprawdę inspirującego trenera, Grahama Pottera.

Jak zestawiłbyś go z Hagim?

Bardzo podobni pod względem filozofii gry. Nie bez przyczyny słynne stało się „Potterball”. Czułem, że dzięki niemu jestem w tym samym świecie futbolu, tylko z lepszymi piłkarzami. Wszystko robiliśmy z piłką. Przez całe treningi, które trwały 90 minut, ciągle mieliśmy futbolówkę przy nodze.

A potem poznałeś zupełnie innego trenera z angielskiej karuzeli, Alana Pardewa, ale już na wypożyczeniu w ADO Den Haag.

Też ciekawy człowiek. Bardziej teoretyk, dużo bazował na swoich doświadczeniach z Premier League. Bezpośredni trener, inny, ale zaliczam to na plus. Nie dało się go nie słuchać. Miał to coś. Szkoda tylko, że ten okres w 2020 roku był szalony z powodu pandemii. Ten czas, który spędziłem w Holandii, był znacznie krótszy niż powinien, ale myślę, że to samo mogłoby powiedzieć wielu piłkarzy. Belgowie i Holendrzy podeszli do sprawy inaczej i nie zrestartowali rozgrywek jak inni. Zamiast dograć pozostałe kolejki, skończyliśmy granie na początku marca. Dlatego ten epizod niestety trwał mniej niż dwa miesiące, a pandemia tak wszystko wywróciła, że znalazłem kolejny klub dopiero w październiku.

Tak, na sezon 2020/2021 trafiłeś do Dynama Kijów. Dlaczego akurat ten kierunek?

Kilka miesięcy wcześniej Dynamo objął Mircea Lucescu, dziś nasz selekcjoner. To był główny powód mojej decyzji, ale wiedziałem też, że Dynamo jest jednym z największych klubów w tej części Europy. W dodatku grało w Lidze Mistrzów, więc wszystko złączone razem było zachęcające.

Tam też nie wszystko poszło po twojej myśli. Miałeś poważną kontuzję, straciłeś wiele miesięcy, ale z drugiej strony trzeba przyznać, że zdążyłeś zetknąć się z najlepszymi piłkarzami na świecie. Choćby te 7 minut na boisku z Barceloną to coś, co na pewno się pamięta, chociaż mówiłeś w jakimś wywiadzie, że miałeś grać od 1. minuty we wcześniejszym meczu na Camp Nou, ale złapałeś koronawirusa.

Dokładnie. Przed wyjazdem do Hiszpanii, dwa dni przed meczem, mieliśmy testy. Było ich bardzo dużo, szczególnie przy okazji Ligi Mistrzów. Spodziewałem się, że zagram w pierwszym składzie, takie dostawałem sygnały, ale okazało się, że zachorowała połowa drużyny. Trener Lucescu przed dniem wylotu przyszedł do szatni z listą i powiedział, że około 12 piłkarzy ma pozytywny wynik testu, w tym ja. Musieliśmy siedzieć przed telewizorem w Kijowie. Myślałem, że to sen, że to się nie dzieje. Niestety. O tyle dobrze, że w rewanżu zagrałem i było to super doświadczenie. Krótkie, ale pamiętne. Pedri, Coutinho, Griezmann… Było wokół tego meczu dużo emocji, nie baliśmy się, ale na samym końcu różnica w jakości przeważyła. Mimo to każdy, kto tam był, mógł się czegoś nauczyć.

Wtedy Barcelona grała bez Messiego, ale za to widziałeś z ławki w Turynie drugiego najlepszego kozaka w historii – Cristiano Ronaldo.

To był taki dzień, którego nie mógłbym sobie wymarzyć nawet jako dzieciak. Wyobraź sobie, że masz 8-9 lat i oglądasz w telewizji Ronaldo grającego w Manchesterze United. Podziwiasz go, ale nie możesz dotknąć. Następnego dnia budzisz się i idziesz do szkoły, życie toczy się dalej, a kilkanaście lat później masz okazję dzielić z nim to samo boisko w Lidze Mistrzów. Emocjonalnie byłem wtedy jak ten dzieciak.

Walczyłeś o jego koszulkę po meczu?

Nie byłem w to zamieszany! Ale aż nie mogłem się wystarczająco nacieszyć, że spotkałem go na boisku. Na wielkim stadionie, we Włoszech, w najlepszych rozgrywkach na świecie. A los dał mi jeszcze okazję spotkać się z innym idolem, też legendą Realu Madryt, Sergio Ramosem. I Sergio Busquetsem, jednym z najlepszych pomocników w historii.

Właśnie chciałem cię o to zapytać. Masz taki mecz w reprezentacji, który zagrałeś przeciwko Hiszpanii. 2019 rok, 0:5, brutalna weryfikacja, ale z drugiej strony bezcenne doświadczenie. Jak się grało przeciwko Busquetsowi?

Nigdy nie spotkałem się z czymś takim, grając w środku pola. Wydawało mi się, że ten gość schował w głowie po prostu mapę. Miał takie rozumienie przestrzeni, że nie dało się przewidzieć, co zrobi, kiedy przyjmie piłkę. Jak dobrze pamiętam, w tamtym meczu nie stracił żadnej piłki. Nie dało się za nim nadążyć, bo zanim zrobiłeś ruch, on już wiedział, gdzie będą jego koledzy i gdzie zagra piłkę. Szczerze mówiąc, na analizach, jak patrzy się na jego grę, to wygląda na łatwe. Ale jak próbujesz przewidzieć jego zagranie albo zrobić odbiór, zawsze jesteś spóźniony.

Masz coś wspólnego z innym hiszpańskim ex-piłkarzem, Juanem Matą. Z tego co się dowiedziałem, oddajesz 1% rocznego dochodu na jego fundację „Common Goal”.

Tak, to projekt, który poprzez futbol pomaga dokonywać zmian socjalnych w konkretnych państwach. W 2022 roku dołączyliśmy do niego razem z Ianisem Hagim, synem Gheorghe’a. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Uznaliśmy, że warto regularnie pomóc innym ludziom, a szczególnie dzieciom, które mają trudną sytuację finansową i socjalną. Jako że „Common Goal” współpracuje z organizacjami z całego świata, zaczęliśmy oddawać pieniądze na rzecz Rumunii. To niewielki gest, ale może sprawić, że ktoś dostanie szansę na lepszą edukację i jednocześnie grę w piłkę. Ogółem lepszą przyszłość.

Ianis Hagi i Tudor Baluta – pierwsi Rumuni w projekcie „Common Goal”

Taka decyzja wzięła się z czegoś konkretnego, może wydarzenia w twoim życiu? Często tak bywa, że decydujesz się pomagać innym, mając w pamięci własne przykre historie.

Nie pochodzę z bogatej rodziny, ale też nie było tak, że czegoś mi brakowało. Rodzice robili wszystko, żebyśmy z siostrą mieli dobre dzieciństwo. Tak więc nie było tak, że stąd wzięła się ta decyzja. Po prostu zawsze miałem empatię do ludzi, którzy mają trudne sytuacje życiowe i nie mogą być, powiedzmy, w takim miejscu jak ja. Okej, może nie jestem jedną z najbogatszych osób na świecie, ale futbol wiele mi dał. Jestem zdrowy i robię to, co zawsze chciałem. A jeśli mogę przy okazji jako piłkarz pozytywnie wpłynąć na życie innych ludzi, zrobię to. Zresztą każdy może. Nieważne, ile od siebie dasz. Jeden euro miesięcznie od ciebie, drugiej osoby, trzeciej, piątej, dziesiątej i to już coś znaczy. Warto pomagać wedle uznania, co akurat uważamy za słuszne. Bo to może być równie dobrze wysyłanie ubrań czy jedzenia.

Absolutnie się zgadzam i muszę od razu zapytać o syna Hagiego. Widziałem, że znasz go od czasów akademii, więc pewnie wiesz, jak znosi cień ojca. I jak dobry jest?

Dla mnie jest jednym z największych talentów w Rumunii, ale też ambitnym i pracowitym gościem. Mamy ze sobą dużo wspólnego, dlatego tak dobrze się trzymamy. Graliśmy w jednym klubie i reprezentacji, a poza tym spędzamy razem wakacje. W sumie najbardziej imponuje mi u niego umiejętność gry obiema nogami. Pamiętam, jak jeszcze go nie znałem i byliśmy nastolatkami, ale już ściągał na siebie dużą uwagę ze względu na nazwisko. To nie było dla niego łatwe, odczuwał dużą presję, wręcz szaloną. A był tylko dzieciakiem, który chciał grać w piłkę. I widziałem, jak wykonuje rzuty wolne i karne raz lewą, raz prawą nogą. Myślałem sobie „Co on wyprawia? To jakieś show?”. A potem go poznałem, zagraliśmy i powiedziałem sobie, że na żywo albo w telewizji nie widziałem innego piłkarza, który tak dobrze grałby obiema nogami. Jak go pytałem, sam nie wiedział, którą nogę ma dominującą.

Czego mógłby się od ciebie nauczyć?

Grania w obronie! Bo ja muszę zasuwać w obie strony, a on robi to głównie w jedną.

Kim byłbyś, gdyby nie futbol?

Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, ale mogę powiedzieć, że przykładałem się do nauki. Traktowałem szkołę nie jak przykry obowiązek, tylko jak potrzebną edukację, która może się kiedyś przydać. Nikt nie mógł zagwarantować, że zostanę piłkarzem. Chcesz tego, robisz co możesz, ale nie wiesz, co przyniesie przyszłość. W każdym razie miałem to szczęście, że we wczesnym wieku dostawałem sygnały, że to się uda. Nie musiałem myśleć nad planem B. Piłka nożna zawsze była na pierwszym planie.

Da się ją łączyć z dobrą edukacją. To nie musi się wykluczać.

To prawda, chociaż rozumiem, kiedy ktoś zaniedbuje szkołę, bo futbol pochłania mnóstwo energii. Pamiętam, jak tata się opierał. Chciałem, żeby zapisał mnie do jakiegoś klubu, ale przez długi czas odmawiał. Prosiłem go, mając pięć lat, ale finalnie na zorganizowane treningi zacząłem chodzić dopiero kilka lat później. O tyle dobrze, że w mojej rodzinie sport był zawsze. Mieliśmy zwyczaj, żeby w każdą niedzielę chodzić do parku i grać w różne rzeczy: od koszykówki, przez tenis stołowy, po piłkę nożną. Oczywiście przyjdzie taki moment, kiedy będzie trzeba myśleć o życiu po końcu kariery, mieć ten plan B jako A. Ale mam nadzieję, że takie plany jeszcze bardzo daleko przede mną, bo tu i teraz nie mam pojęcia, co będę robił za 15 lat.

Ale na pewno masz pojęcie, dlaczego warto odwiedzić Rumunię.

Zacząłbym od pięknej architektury. Stare, ale ładne budownictwo, historyczne zabytki, cały klimat wokół nich… Jak chodzę po Wrocławiu, momentami mam wrażenie, jakbym był w Rumunii. Najlepszą rzeczą jest jednak fakt, że na lato mamy morze, a zimą można pojechać w góry. Ta różnorodność jest dużym atutem, a przy tym wydaje mi się, że w wielu miejscach można poczuć się jak w Hiszpanii. Mamy wiele zamków, rzeki, piękną przyrodę, lasy, Draculę! Warto.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

8 komentarzy

Loading...