Patryk Chojnowski zdobywa złoty medal. Wskakuje na stół. Robi cieszynkę w stylu tureckiego strzelca. Napina mięśnie i krzyczy. Taki obrazek akurat na igrzyskach paralimpijskich wywołał pewną konsternację. Polak nie przejmuje się jednak wątpliwościami co do jego niepełnosprawności. – Niech sobie ludzie komentują i piszą, co chcą. Ja wiem, co mi dolega. Zawsze się znajdą hejterzy, którzy siedzą na kanapie z orzeszkami w ręce – mówi nam.
Co dokładnie dolega Patrykowi? Oddajmy mu głos: „Mam jedną nogę krótszą prawie o cztery i pół centymetra od drugiej. Mam martwicę stawu skokowego. Mam ten staw zablokowany, unieruchomiony, nie mogę w nim ruszać w żadną stronę. Mam niedowład dwóch palców w stopie. Mój obwód łydki oraz obwód uda w tej nodze są niemal dwa razy mniejsze niż w zdrowej. Jest ona też dużo słabsza.”
Nasz tenisista stołowy do sportu niepełnosprawnych trafił w wieku 20 lat. I z miejsca przykuł uwagę innych reprezentacji. Mówi, że ich protesty miały miejsce tylko w początkowej fazie jego kariery. Bo przechodził wszystkie kontrole. Dostawał zielone światło. I od 2012 roku zdobył aż cztery złote medale igrzysk paralimpijskich. W tym dwa w Paryżu.
W klasie dziesiątej w paratenisie stołowym rywalizuje z osobami bez przedramienia. Ale jak mówi: też zawodnikami, którzy nawet jakby się rozebrali, to wciąż nie dostrzeglibyśmy ich niepełnosprawności. Problemy z biodrem, stopą czy neurologiczne. O każdym można powiedzieć coś innego.
Fakty są takie, że w swojej konkurencji Patryk Chojnowski jest gigantem. I trochę martwi go podejście do sportu paralimpijskiego, jakie panuje w Polsce. – Teraz kiedy przywieźliśmy medale, mamy swoją krótką chwilę. Ale wydaje mi się, że to działa na zasadzie: okej, odbębnijmy szybko tych paralimpijczyków. A my nie chcemy być nagradzani ze względu na współczucie. My krzyczymy wynikami – opowiada.
KACPER MARCINIAK: Skąd się to w ogóle bierze, że jesteśmy aż taką potęgą w paratenisie stołowym?
PATRYK CHOJNOWSKI: Dużo zrobiło to, że od samego początku mieliśmy możliwość rozwijania się i trenowania z osobami pełnosprawnymi. Ja sam dopiero w wieku 20 lat dołączyłem do sportu osób niepełnosprawnych. Wcześniej nawet nie wiedziałem, że mam taką możliwość i po prostu trenowałem z osobami pełnosprawnymi. Nie wiedziałem, że moje schorzenie klasyfikuje się do niepełnosprawności.
I pewnie ten czynnik rywalizacji ze wszystkimi najlepszymi zawodnikami w Polsce teraz procentuje. To samo mogą powiedzieć Natalia Partyka, Karolina Pęk, czy Piotr Grudzień. Od samego początku mieliśmy styczność z tym tenisem stołowym na najwyższym poziomie.
To jest dość wyjątkowe, że dyscyplina paralimpijska jest aż tak zbliżona poziomem do dyscypliny olimpijskiej. Widać to patrząc na Ciebie czy Natalię Partykę, która była nawet na kilku igrzyskach olimpijskich.
Tak, my niejednokrotnie pokazywaliśmy, że jesteśmy w stanie wygrywać z osobami ze sportu osób pełnosprawnych w tenisie stołowym. Ja myślę, że w swojej karierze wygrałem z kilkunastoma olimpijczykami, którzy byli teraz w Paryżu. Nawet przed samym wyjazdem do Francji w meczu półfinałowym LOTTO Superligi pokonałem Miłosza Redzimskiego z kadry Polski.
Tenis stołowy niepełnosprawnych jest zatem na bardzo wysokim poziomie.
Dostarcza też niezłych emocji. Ty w finale w Paryżu odrobiłeś stratę 4:9 w piątym secie.
Dokładnie. My w Paryżu pokazaliśmy również, że potrafimy sprzedawać ogrom emocji. Mój mecz był zdecydowanie tego przykładem. Chyba nikt nie wymyśliłby takiego scenariusza, że wygram od stanu 4:9. Szczególnie że reprezentant Chin miał trzy piłki meczowe, w tym dwie takie, które mógł wykorzystać. Dramaturgia była olbrzymia.
Dla ciebie było to chyba szczególnie satysfakcjonujące wygrać w takim stylu? Skoro w Rio de Janeiro sam w finale nie wykorzystałeś piłek meczowych.
Wydaje mi się, że takie mecze są najdłużej zapamiętywane, nie tylko przeze mnie. Bo kiedy zwyciężasz jednostronnie, 3:0 albo 3:1, to często traktujesz to jak kolejny odhaczony pojedynek. A triumfy w takim stylu jednak mocniej na nas działają.
W Rio faktycznie nieszczęśliwie się potoczyło, że to reprezentant Chin – inny niż w Paryżu, Ge Yang – wykorzystał moje słabości i wygrał finałowe spotkanie. Tamte igrzyska generalnie nie układały się dla mnie za dobrze. Pojechałem na nie z kontuzją barku. Przed samym startem nie trenowałem prawie miesiąc. Do końca nie byłem pewny, czy uda mi się wystąpić w Brazylii. A ostatecznie awansowałem do finału, miałem piłki meczowe.
Niestety, nie dowiozłem tego do końca. Potem pięć lat czekałem na okazję, żeby się zrewanżować. I to się udało w Tokio. Odzyskałem złoty medal oraz tytuł mistrza.
A w Paryżu ponownie zdobyłeś złoto. Zaplanowałeś, że po ewentualnym zwycięstwie skoczysz na stół i zrobisz celebrację w stylu tureckiego strzelca? Czy to był wybuch spontaniczności?
Nie, to absolutnie nie było planowane. Ogrom emocji przejął kontrolę nad tym, co tam się wydarzyło. Ja niczego nie planowałem, to było wszystko spontaniczne. Nawet nie myślałem o tym, że zrobię tę pozę.
Potem filmik z twoją celebracją złotego medalu trochę się poniósł po Internecie. Było sporo negatywnych komentarzy. Że paralimpijczyk wskakuje na stół i wygląda na w pełni zdrowego faceta.
Ja doskonale wiem, co mi dolega. To nie jest tak, że po prostu sobie wszedłem do sportu niepełnosprawnych. Musiałem przejść masę kontroli, masę badań. A później znieść lata protestów z innych państw, które chciały mnie wykluczyć z tego sportu.
Mogę pełnoprawnie, według zasad startować w sporcie osób niepełnosprawnych. Moje problemy może nie są widoczne na pierwszy rzut oka, kiedy mam założone buty i wysoko pociągnięte skarpetki. Ale trzeba wspomnieć, że ja też występuję w kategorii, która zrzesza najbardziej sprawnych z niepełnosprawnych sportowców. Więc często te nasze schorzenia są naprawdę niewidoczne.
W przypadku wielu zawodników, którzy ze mną rywalizowali – też by się nikt niczego u nich nie dopatrzył. Natomiast moje problemy są bardzo uciążliwe w dyscyplinie, którą uprawiam. Mam jedną nogę krótszą prawie o cztery i pół centymetra od drugiej. Mam martwicę stawu skokowego. Mam ten staw zablokowany, unieruchomiony, nie mogę w nim ruszać w żadną stronę. Mam niedowład dwóch palców w stopie. Mój obwód łydki oraz obwód uda w tej nodze są dwa razy mniejsze niż w tej zdrowej. Jest ona też dużo słabsza.
Tych rzeczy jest sporo. A granie w tenisa tylko je potęguje. Ponieważ ten staw regularnie – raz na dwa czy trzy miesiące – pęka. I ta stopa jest wtedy ogromna.
Mam taką niepełnosprawność, która jest codziennie odczuwalna i to życie z bólem stało się mnie normalnością. Codziennie rano czuję poirytowanie, że ta noga boli. I przeszkadza nawet w takich codziennych, zwykłych rzeczach – jak podczas spacerów. Nie jest tak zawsze, ale bywa, że po krótkiej, trwającej 5 czy 10 minut przechadzce czuję ból. I pojawia się spora frustracja. Ale jak mówiłem: zdążyłem się do tego przyzwyczaić i sobie z tym radzić.
Prześledziłem twoich rywali. I znalazłem jednego, który ma podobną sytuację do ciebie. Manuel Echaveguren. Problemy z biodrem, niewidoczne z perspektywy kibica.
W mojej kategorii jest kilkunastu zawodników, którzy mają tego typu niepełnosprawność. Nie wszyscy się zakwalifikowali na igrzyska. Problemy z biodrem ma też Austriak Krisztian Gardos. Jest wiele osób, które nawet gdyby ściągnęły wszystkie ubrania, to nie dopatrzylibyśmy się u nich niepełnosprawności.
Znajdziemy też graczy z delikatnymi problemami neurologicznymi. To są schorzenia nie do wykrycia przez przeciętnego kibica. No i to tyle, więcej nie mogę dodać.
Ale nie myślałeś o tym, że trochę się wpakowałeś z tym wskoczeniem na stół? Że ludzie zaczną się zastanawiać: ej, jak on to zrobił?
Nie, absolutnie nie. Jako paralimpijczycy jesteśmy osobami niepełnosprawnymi, ale i tak jednymi z najsprawniejszych na świecie, ponieważ udało nam się zakwalifikować na igrzyska. To warto podkreślić: osoby, które rywalizują w paralimpiadzie, są sprawniejsze niż dziewięćdziesiąt procent naszego społeczeństwa.
Nawet nie wyobrażacie sobie, jakie rzeczy robili na siłowni paralimpijczycy. Jestem wraz z moim przyjacielem właścicielem siłowni w Gdańsku. I dobrze wiem, że ćwiczenia, jakie wykonują, oraz ciężary, jakie podnoszą przykładowo lekkoatleci startujący w zawodach paralimpijskich wykraczają ponad możliwości przeciętnego człowieka.
Mój skok na stół tenisowy, który ma wysokość metra, to naprawdę nie jest żaden wyczyn. Kiedy na tych samych igrzyskach paralimpijskich zawodnicy skaczą wzwyż ponad dwa metry czy w dal sześć albo siedem metrów. Albo biegają na setkę w granicach 11 czy 12 sekund. Ba, chłopaki na jednej nodze potrafią skakać 1.80 m w zawodach w skoku wzwyż.
Przy moim wzroście [197 cm – przyp. red.] wystarczyło zresztą podnieść nogę, żeby dostać się na stół. To nie było nawet wskoczenie, tylko wejście. Ale mnie ta dyskusja w ogóle nie rusza. Niech sobie ludzie komentują i piszą, co chcą. Jak powiedziałem wcześniej: ja wiem, co mi dolega.
Zawsze się znajdą ci przysłowiowi hejterzy, którzy siedzą na kanapie z orzeszkami w ręce i wiecznie im coś nie pasuje. A ja nie robię nic złego. Ja się cieszę, że mogę dostarczać innym niepełnosprawnym dużo emocji, motywacji oraz wiary w siebie.
Mówiłeś, że wewnątrz środowiska paratenisa stołowego pojawiały się z związku z twoimi występami protesty?
Tak, to było na samym początku. Przez moje pierwsze trzy, cztery lata w sporcie niepełnosprawnych. Wiadomo, o co chodziło. Pojawiła się nowa osoba z dużymi umiejętnościami i na różne sposoby chciano mnie z tego paratenisa wykopać. Ale wychodziło tak, że przechodziłem każdą kontrolę. Lekarze z różnych państw byli zgodni w sprawie tego, co mi dolega. I żaden nie podważał mojej niepełnosprawności.
Jestem więc tu, gdzie jestem, z czystą kartą, z czystym sumieniem. I zostanę do końca.
Te protesty brały się ze strony osób decyzyjnych w reprezentacjach? Czy samych zawodników?
Nie wiem, jak to dokładnie wyglądało za kulisami. Być może jacyś zawodnicy narzekali, potem to szło dalej i działacze w końcu składali protesty.
Czyli nie miałeś takiej sytuacji, że ktoś po meczu ci nie chciał ręki podać?
Nie, nie. Zawodnicy właśnie wiedzą, co mi jest. Wiadomo, że kiedy swego czasu przyszła nowa osoba, pojawił się mocny rywal, to jeśli nie szło wyprosić go w sposób sportowy, to próbowano innych rzeczy. Ale nigdy nie było takiej sytuacji, żeby ktoś mi ręki nie podał.
Zauważ, że w sporcie paralimpijskim protesty są bardzo często. W Paryżu ktoś dostrzegł poduszkę na fotelu Róży Kozakowskiej. I została zdyskwalifikowana, mimo tego, że nie pomagało jej to w żaden sposób w kwestii wynikowej.
Nikt nie będzie patrzył na to, że to sport paralimpijski i coś wypada czy nie wypada. Jeśli jest zatem okazja do protestu, to ludzie będą ją składać. Za każdym wynikiem idą jakieś pieniądze. Każdy walczy o swoje. Czasami w mało przyjemny sposób. Więc szkoda tej sytuacji Róży. Byłem nią bardzo zaskoczony, choć w trakcie turnieju starałem się odciąć od mediów. I może nie wszystko jest dla mnie zrozumiałe.
Wiem, że przed startem zawsze zawodnicy oddają sprzęt do sprawdzenia sędziom. A obóz Róży chyba tego nie zrobił?
Nie jestem pewien. Ale na pewno byli zdania, że poduszka w żaden sposób jej nie pomagała. I nie było z nią problemu podczas mistrzostw świata.
U nas wygląda to tak, że musimy oddać rakietkę do kontroli. Sprawdza się, czy nie jest za gruba, czy nie są używane zabronione substancje, które wpływają na przyczepność czy szybkość. Jeżeli rakietka nie przejdzie dwa rady kontroli, to możemy dać drugą. I jeżeli z tą też będą problemy, to kończy się to dyskwalifikacją.
Dodatkowo przed samym turniejem mamy możliwość sprawdzenia, czy nasz sprzęt jest zgodny z przepisami. Więc takie rzeczy na najważniejszej imprezie czterolecia są zazwyczaj maksymalnie dopieszczone. Dlatego dla mnie ta sytuacja z Różą była trochę kuriozalna. Że przez taką głupotę został jej ten medal zabrany. Ale mówię: nie wiem, czy sami tego nie dopilnowali, czy ktoś im zrobił takiego psikusa.
Myślisz, że w 2024 roku igrzyska paralimpijskie i generalnie sport niepełnosprawnych są odpowiednio opakowane medialnie, promowane?
Powiedziałbym, że jesteśmy zauważani chwilę przed i chwilę po igrzyskach. Okej, wtedy gdzieś tam się nas zaprasza. Ale później znowu jest cisza. Przez te trzy i pół roku, jak nie więcej. Ja nie wiem, czy nie jesteśmy traktowani w okolicach igrzysk paralimpijskich z takim współczuciem. Dobra, są ci niepełnosprawni, przywieźli medale. Dajmy im chwilę.
No i to jest słabe, bo to nie tak, że my jeździmy tylko na igrzyska. Ale co roku są mistrzostwa Europy czy mistrzostwa świata. Główne imprezy, z których, przynajmniej w tenisie, przywozimy masę medali, w tym większość złotych. Więc to przykre, że o tych wynikach nie mówi się nawet trochę.
Ja mogę się tutaj odnieść do tego, co się działo w Paryżu i do tego, co się dzieje w innych państwach. Tam wszystko jest jeden do jednego. Osoby niepełnosprawne są traktowane na równi z pełnosprawnymi. Czy to medialnie, czy też jeśli chodzi o wynagrodzenia. W Paryżu nie było różnic w porównaniu do igrzysk olimpijskich. Wszystkie stadiony, wszystkie areny były wypchane. My wychodząc na miasto nie mieliśmy chwili spokoju, bo ludzie nas zaczepiali, gratulowali.
I nie mówię tu pojedynczych osobach, ale kilkudziesięcioosobowych grupach. Jak tylko wyjęliśmy medale, albo byliśmy w strojach kadrowych, to nie dało się funkcjonować. I to było piękne, jak Francja i Paryż ogarnęły to wszystko medialne, że paralimpijczycy byli aż tak dostrzegani i doceniani.
A w Polsce jesteśmy daleko, daleko, daleko z tyłu. Teraz przywieźliśmy medale, mamy swoją krótką chwilę. Ale wydaje mi się, że to działa na zasadzie: okej, odbębnijmy szybko tych paralimpijczyków. A my nie chcemy być nagradzani ze względu na współczucie. My krzyczymy wynikami. Pokazujemy, że jesteśmy najlepsi w tym, co robimy i chcemy być oceniani, pokazywanie przez pryzmat wyników. Nie przez współczucie albo politowanie.
A masz wrażenia, że trochę traktuje się was infantylnie? Pojawiliście się w śniadaniówce. I program rozpoczął się od oklasków na stojąco dla was, jako bohaterów. To nie miałoby miejsca w przypadku żadnego pełnosprawnego olimpijczyka.
Fajnie, że jesteśmy zapraszani, ale byliśmy tam zaproszeni grupą. I ciągle pytano nas o to, jak fajnie było w tym Paryżu. Nie mówię, że to coś złego, ale skoro mamy chwilę, to promujmy ten sport. Rozmawiajmy o rzeczach poważnych, a nie tylko o tym, jakie uczucia nam towarzyszyły w trakcie zdobywania medali i czy podobała nam się wioska.
Pytania były mało konkretne, tak bym to określił. Tym bardziej, że byliśmy bardzo dużą grupą i nie każdy miał okazję się za bardzo wypowiedzieć. Prowadzący też nie byli skorzy do poruszania trudniejszych albo bardziej kontrowersyjnych tematów. I tak szczerze: my się tam dziwnie czuliśmy. Tak to zostawię.
Nieraz słyszałem, że paralimpijczcy chcą być traktowani przede wszystkim jako sportowcy. Ciągłe przylepianie wam łatek herosów może irytować.
Bardzo częste jest to uczucie politowania. A my wiemy, jakie wartości niesiemy ze swoimi wynikami. Też wkładamy w sport ciężką pracę. Trenujemy tak samo ciężko i robimy to samo, co sportowcy pełnosprawni. Więc nie chcemy być traktowani jak dotychczasowo.
Hunter Woodhall, jeden z najbardziej znanych paralimpijczyków, podkreślał, że on jedzie do Paryża „compete”, a nie „participate”. Czyli rywalizować, a nie brać udział. Bo to drugie określenie jest trochę nadużywane.
Dokładnie, my nie jedziemy na igrzyska paralimpijskie po to, żeby one się odbyły. Ale przede wszystkim rywalizujemy na płaszczyźnie sportowej. Odnosząc się do tenisa stołowego: poziom w tej dyscyplinie jest coraz wyższy. Coraz trudniej jest zdobywać medale. Cały świat nie śpi, tylko się rozwija. My w Polsce też wiemy, co mamy robić, żeby za wszystkim nadążać.
Ale nie ukrywam, że potrzebujemy wsparcia. Bo po prostu z tym wszystkim jesteśmy sami. Jak się nie odezwiemy, jak sami nie wywalczymy, nie poprosimy, nie postękamy, nie zapytamy, no to nic w Polsce nie dostaniemy.
Z drugiej strony: jest pełno dyscyplin w sporcie pełnosprawnych, które mają podobne położenie. Na przykład kajakarstwo. To znaczy zwraca się uwagę na nie tylko w trakcie imprezy czterolecia. Panuje spora dysproporcja między nimi a siatkówką, piłką nożną czy tenisem.
Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że siatkówka, piłka nożna czy tenis to są w ogóle inne światy. Pod kątem medialnym, pod kątem sponsorskim. Bardzo bym sobie życzył, żebyśmy za naszego życia choć zbliżyli się do tego poziomu. Aczkolwiek bardzo w to wątpię. Szczerze, ja naprawdę nie wiem, co moglibyśmy zrobić, żeby to poszło do przodu. Żebyśmy, jako paralimpijczycy nie byli pokazywani tylko raz na cztery lata.
Nie mam pojęcia. My jedziemy na igrzyska, robimy wszystko to, co należy do zawodników. Zdobywamy medale. Ja nie wiem, czy to społeczeństwo nie chce nas oglądać? Czy to kwestia mediów? Nie wiem. Jakbyśmy wiedzieli, co możemy zrobić, to na pewno byśmy to zrobili.
Przed nami nie ma żadnych barier, więc chcemy ten sport osób niepełnosprawnych promować, rozwijać. Ale co bym mógł jeszcze zrobić, żeby to szło do góry?
ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK
Czytaj też:
- Pobiła rekord Europy, wiedząc, że ma raka. U mnie tak jest: albo grubo, albo wcale [WYWIAD]
- Ola Kałucka: „W każdym wywiadzie słyszę to samo. […] Co oni myślą? Że nie widzę chwytów?”
- Polak sędziował finał igrzysk. „Emocje były wielkie. Musiałem uważać, żeby nie poleciały łzy”
- Poleciał na igrzyska bez trenera. „Rywalizuję z synem wiceprezesa. Zrobiono mi to specjalnie”
Fot. Newspix.pl