Aleksandra Kałucka lubi się rozwijać. W sporcie doszła dzięki temu do brązowego medalu igrzysk w Paryżu. W edukacji, jak dotąd, do licencjatu w matematyce, a zaraz zacznie studia w Edynburgu. 22-latka przyznaje też, że chciałaby zerwać z łatką, którą jej przyklejono i nie być nieustannie łączona z wadą wzroku i problemami w pierwszych miesiącach życia. – To już trochę odgrzewany kotlet – mówi nam.
KACPER MARCINIAK: Zauważyłem pewną powtarzalność w przekazie medialnym. Niedowidzenie na jedno oko, bycie wcześniakiem, obawy lekarzy o przyszłe funkcjonowanie są w praktycznie każdym artykule na twój temat na pierwszym miejscu. Nie jest to dla ciebie delikatnie irytujące?
OLA KAŁUCKA: Moja mama powiedziała kiedyś o tych sprawach w wywiadzie i dlatego to się ciągnie latami. I szczerze mówiąc, nie wiem, czy chciałabym być z nimi łączona. Ja uważam, że mam też inne wartości do przekazania. I nie chcę być ciągle stawiana jako “ta inna”.
Jeśli zdobywasz medal i po chwili dostajesz pytanie o problemach ze wzrokiem, to jest to trochę nie na miejscu. I jest to frustrujące. Co mam powiedzieć? Tak, zgadza się? No i co? Jakoś żyję od lat i nie przeszkadza mi to w funkcjonowaniu.
Jako sportowiec chcesz być oceniana za swoje wyniki. A nie mieć cały czas łatkę heroski, która pokonuje przeciwności losu.
Ale to jest klikalne, wiesz o co chodzi? Oczywiście czasem warto przybliżyć moją historię, bo dużo rodziców ma wcześniaki i traktuje je jak jajko, które może się w każdej chwili rozbić. A to są normalni ludzie. Sama znam parę wcześniaków. I żyją, i czują się świetnie. Myślę, że rodzice takich dzieci bywają nadopiekuńczy i bardzo się o nie boją. Więc kiedy zobaczą mnie, mogą pomyśleć: da się. Bycie wcześniakiem to nie koniec świata.
Natomiast denerwuję mnie, jak u mnie jest to często powtarzane. Zdobywasz medal. Uwaga, idziesz do wywiadu. I znowu słyszysz od kogoś to samo pytanie. Nie było wtedy na to miejsca i czasu. Jaka zresztą jest twoja opinia? Jestem otwarta.
Ja też uważam, że nie było to dobre miejsce i czas. Choć jak powiedziałaś, ten temat jest klikalny. Dla upewnienia: mówimy cały czas o wywiadzie z Eurosportem?
Tak. Początkowo prowadziła go moja siostra. A potem pani zabrała jej mikrofon i zadała pytanie o wadę wzroku. Ja powiedziałam, że właśnie zdobyłam medal olimpijski i to nie jest dobry moment, żebym na to odpowiadała. Było to w telewizji, dużo osób to zobaczyło. Pojawił się hejt, zarówno w moją stronę, jak i pani dziennikarki.
Więc tak, jak zazwyczaj jestem o to pytana, to odpowiadam. Ale czasem jest już “enough”.
Powiedziałaś, że “wydała” was mama.
Kiedy miałam czternaście lat, poszłam z siostra i mamą do Dzień Dobry TVN. Byłyśmy dziećmi, więc oczywiście zapytano ją o nasze dorastanie. I wtedy powiedziała, że byłyśmy wcześniakami. Że spędziłyśmy wiele miesięcy w szpitalu. Że nie widzimy na jedno oko. Więc dziennikarze to podchwycili.
Miał wyjść materiał o tym, jak się wspinam. A był materiał o tym, jakim jestem chorym dzieckiem. Tak to się zaczęło. Dlatego teraz przy podobnych okazjach staram się za bardzo nie poruszać prywaty. Jestem sportowcem.
A, no i też słyszę pytania, czy mam chłopaka.
To pewnie kolejny klasyk.
Tak. No ale na końcu zawsze w wywiadach staram się być miła. Nie wiem, czy wychodzi.
A kiedy w TVN-ie mama puściła parę z ust i zaczęła o tym wszystkim opowiadać, to waszą reakcją było: “mamo, co ty robisz”?
Nie, bo ja wtedy jeszcze nie wiedziałam, czy w ogóle będę mieć karierę sportową. Kilka lat później Natalia wystartowała jednak na Igrzyskach Europejskich i wtedy TVP Sport tę naszą historię podchwyciło. A w tym roku miały oczywiście miejsce igrzyska olimpijskie, na których ja wystartowałam. I znowu padło to pytanie. Wiesz, to już trochę odgrzewany kotlet. Wyobraź sobie, że masz pięć wywiadów i w każdym poruszasz to samo.
W przypadku wady wzroku pojawia się też pytanie, jak to robisz, że rywalizujesz z innymi dziewczynami. Ba, wygrywasz z nimi. A ty przecież nie masz porównania. I nie myślisz na zasadach, że inni mają inaczej czy lepiej.
Tak, i to od dziecka. Zresztą jeśli widzisz na jedno oko, to naprawdę nie ma dużej różnicy. Co oni kurde myślą? Że ja nie dostrzegam chwytów?
Może że wspinasz się na pamięć albo zgadujesz.
No chyba (śmiech).
Zahaczmy o igrzyska w Paryżu. Po tym, jak kwalifikację olimpijską wywalczyła Ola Mirosław, wiedziałaś, że razem z siostrą rywalizujesz o jedno pozostałe miejsce dla Polki. Miałyście więc trochę czasu, żeby się przygotować do momentu, w którym jedna z was straci szansę na igrzyska.
Zacznijmy od tego, że ja trochę zepsułam poprzedni sezon. Popełniałam dużo błędów. Nie kończyłam biegów. Miałam zresztą w 2023 roku dwie szanse, kiedy biegłam o igrzyska. I je zepsułam. Nie wytrzymywałam presji. A w międzyczasie bilet wywalczyła Ola Mirosław, która oczywiście na niego zasłużyła.
Byłyśmy więc z siostrą przygotowane na to, co się musiało stać. Ale to było ciężkie. Bo wiesz, że masz siostrę, która jest dla ciebie najważniejsze. I obie dążycie do tego samego. Więc z jednej strony bardzo chciałam pojechać na igrzyska. A z drugiej nie chciałam, żeby mojej siostrze było przykro.
Przed decydującymi kwalifikacjami powiedziałyśmy do siebie “niech wygra lepsza”. No i okazało się, że ja zdobyłam bilet na igrzyska. Bardzo byłam z siebie dumna. Bardzo się cieszyłam. Ale moja siostra płakała. Było nam ciężko. Bliźniaki zawsze mają między sobą specjalną więź.
Z perspektywy czasu myślę jednak, że z siostrą zgodziłybyśmy się, że ja w tym sezonie byłam lepsza. A w poprzednim to ona pojechała na Igrzyska Europejskie i prezentowała wyższy poziom. Taki jest sport. Ale myślę, że medal z Paryża jest naszym wspólnym medalem. Zrobiłyśmy to razem. Gdyby nie moja siostra, to by mnie tam nie było.
Jak wyglądały te pierwsze dni? Po tym, jak wszystko stało się jasne, że wystartujesz w Paryżu.
Dążysz do kwalifikacji olimpijskiej. Walczysz o nią przez bardzo długi czas. I nagle jest takie “oh my god”. Jedziesz na igrzyska. Stało się. Dopiero się zaczyna.
Byłam bardzo zdeterminowana, żeby odnieść sukces w Paryżu. Podporządkowałam temu wszystko. Można powiedzieć, że nie miałam życia. Tylko trening, regeneracja, jedzenie, fizjoterapia, trening mentalny z psychologiem. Mieszkałam sześć tygodni w Lublinie i w głowie miałam tylko jedno. No i jeszcze obronę pracy. Na początku lipca się obroniłam. Był to więc tym bardziej intensywny czas.
Natomiast dzięki temu, że zmieniłam otoczenie, bo na co dzień mieszkam w Tarnowie, odłączyłam się od ludzi, którzy mogliby budować presję. Byłam tylko ja, trener i mój pies. Do tego uciekłam z social mediów. Nie miałam kontaktu ze światem. Po to, żeby nie czytać tych prognoz medalowych. Analiz, które wróżyły mi podium. Bo ja nie lubię, jak wiesza się krążek na szyi przed startem. Zrobiłam więc wszystko, żeby skończyło się dobrze. I tak się stało. Jestem z siebie mega dumna.
A jak wyglądała perspektywa Natalii w tamtym czasie?
Była oczywiście smutna. Cel, który miała, który każdy sportowiec ma, się nie zrealizował. Więc oczywiście był to dla niej cięższy czas. Ale wiem, że tu nie chodziło o mnie. Nie była na mnie zła, ani nic z tych rzeczy. Po prostu ten system jest, jaki jest [tylko dwie zawodniczki z kraju mogą uzyskać kwalifikację do danej konkurencji – przyp. red.]. Ja się starałam ją wspierać. Pojechała na Puchar Świata. Była tam druga, więc super. Miała kryzysowy moment, ale go przeszła. To było ciężkie dla nas obydwu.
Plan od początku był taki, żebyście obydwie poleciały do Paryża?
Tak. Od samego początku to wiedziałyśmy. Niezależnie od tego, która z nas tam będzie startować. Zresztą w poprzednim roku, kiedy Natalia była na Igrzyskach Europejskich, to ja też wspierałam ją z trybun. Więc było dla mnie “obvious”, że w Paryżu będziemy razem. No i jeszcze moja mama też była gotowa na wyjazd.
Wracając do tego nieszczęsnego wywiadu w Eurosporcie: to była spontaniczna akcja?
Dokładnie. Jak zdobędziesz na igrzyskach medal, to idziesz oczywiście do miejsca, gdzie przeprowadza się wywiady. Natalia akurat w trakcie zawodów była ekspertką Eurosportu. Więc stwierdziła i powiedziała, że ona zrobi ze mną rozmowę.
Byłaś zdziwiona? Czy stwierdziłaś, że to cała Natalia?
No to było bekowe. My lubimy takie rzeczy odwalać. Ja się w ogóle spodziewałam hejtu. Że będzie jakieś chamskie pytania mi zadawać (śmiech).
Mówiłaś, że bardzo dużo zawdzięczasz swojej psycholożce, Dominice Zapotocznej.
Tak. Pracuję z Dominiką od stycznia 2022 roku. Żartuję sobie, że bez niej zrobiłabym na igrzyskach kupę w majtki. Musisz mieć odwagę, żeby wyjść na scenę igrzysk olimpijskich i pobiec na sto procent. Nie myśleć o niczym, tylko zrobić swoje. Cały sezon pracowałyśmy pod kątem igrzysk, żebym była jak najlepiej przygotowana.
Zawdzięczam jej bardzo dużo, bo była niezwykle zaangażowana w tym procesie. Zawsze mogłam do niej zadzwonić, zawsze mogłam na nią liczyć. Ale muszę też dodać, że w tym roku pomogło mi bardzo dużo osób. Ja często powtarzam, że sama sobie muszę być wdzięczna, bo to ja wykonuję tę pracę. Ale wsparcie innych ludzi jest też nieocenione.
Podczas igrzysk cały czas byłam na telefonie z Dominiką. To są bardzo ciężkie zawody.
Dyscyplina, siła mentalna, spokojna głowa są w waszej dyscyplinie szczególnie ważne. Bo jeden błąd na ściance oznacza praktycznie koniec zabawy.
Tak. Na ściance nie możesz myśleć o wyniku. Musisz mieć w głowie technikę, a nie to, czy właśnie wygrywasz, czy przegrywasz. Chodzi też o koncentrację. O to, żeby stres cię nie zjadł. Bo jeśli się zepniesz i zaczniesz biegać tak kwadratowo, no to masz bieg do śmietnika. Zaraz zrobisz jakiś błąd. W Paryżu zresztą widziałam, że dużo zawodniczek po prostu nie wytrzymywało. Dlatego tym bardziej cieszyłam się, że udało mi się ładnie biegać i zrobić życiówki.
Zwróciłaś uwagę na ciekawą rzecz. Kiedy jako sportowcy wygrywacie, to spływają do was tysiące gratulacji. A kiedy coś się nie uda, to ten telefon nie wibruje. Sportowiec zostaje sam.
Tak, przegrywanie jest samotne. Zauważyłam w Polsce taką rzecz, że jeśli wygrasz, to wszędzie słyszysz, że zrobiłaś zajebistą robotę. Patrzysz na telefon i widzisz, że napisała do ciebie nawet pani z matematyki. A kiedy przegrasz, to zostaje tylko zawodnik. Ja w poprzednim roku sporo przegrywałam. I to było samotne przegrywanie.
Ja tego nie robię dla oklasków czy dla pieniędzy. Więc dla mnie to jest smutne. Każdy polski sportowiec zrobi wszystko, żeby się dobrze przygotować do igrzysk olimpijskich. Dosłownie wszystko.
Jakbyś usłyszał przed zawodami, że masz zrobić przysiady, bo to ci zagwarantuje wygraną, to byś je zrobił. A medali na koniec będzie zawsze znacznie, znacznie mniej niż uczestników. Tak po prostu jest. Dlatego zachęcam ludzi, żeby czasem napisali do sportowców, kiedy im coś nie wyjdzie.
Wiele osób myśli, że jak sportowiec przegra, to jest bardzo zły. I chce, żeby zostawić go w spokoju.
Pewnie czasem tak bywa. Zależy od osoby. Ja tam lubię, kiedy ktoś do mnie napisze. Że oglądał i widział, że coś się wydarzyło. Choć ja to trochę w głowie przepracowałam. Nie potrzebuję oklasków. Ale kiedyś było smutno, kiedy była cisza.
Powiedziałaś, że medal igrzysk w Paryżu jest nie tylko twój, bo to medal sióstr Kałuckich.
Tak. Bo wszystko co osiągamy, to osiągamy razem. Wielokrotnie powtarzałam, że gdyby nie moja siostra, to by mnie tu nie było. Jestem tego w stu procentach pewna. Już samo trenowanie z zawodniczką, która jest na identycznym poziomie sportowym, daje dużo. Dzięki siostrze mam też nieocenione wsparcie. Wie, co czuję podczas zawodów. Mogę z nią porozmawiać. To też osoba, z którą mogę być w stu procentach szczera. Czasem mnie za coś zrypie. Powie, że gwiazdorzę. A czasem mi po prostu pomoże. Więc to nasz wspólny medal.
A jak ostrych wymiarów nabierała wasza rywalizacja na przestrzeni lat? W okresie nastoletnim rodzeństwo potrafi sobie dogryźć.
Pamiętam, że jak kiedyś przegrywałam z moją siostrą, to się bardzo wkurzałam i płakałam. Jak to nastolatki, dużo kłóciłyśmy się z moją siostrą. Ale nigdy nie rywalizowałyśmy ze sobą w sposób niezdrowy. Nie było takiej sytuacji, że na przykład ja wygrałam zawody, a Natalia się do mnie potem nie odzywała. Czasem bywa tak, że jednej pójdzie, drugiej nie i płaczemy obie z różnych przyczyn (śmiech). Ale nie ma negatywnej energii. Zazwyczaj po prostu ciśniemy bekę. I mówię, że wygrałam i jestem lepsza, ha!
Tak się w tym wymieniamy, bo jak mówiłam: znajdujemy się na identycznym poziomie sportowym. Na przemian zdobywamy medale. Dzielimy się po równo.
Od lipca jesteś licencjonowaną matematyczką. To dziedzina nauki to druga rzecz, w której błyszczysz?
Tak, zawsze byłam dobra z matematyki. Pamiętam, że w podstawówce brałam udział w różnych konkursach. Samych studiów nie byłam pewna, bo wiele ludzi myślało, że nie dam sobie na nich rady. Że wspinanie się i nauka to jednak za dużo. Ja jednak i tak chciałam spróbować. Miałam bardzo dużo frajdy z tego, że się rozwijam.
Matematyka jest mega podobna do sportu. Trenujesz swój mózg i musisz się systematycznie uczyć, żeby coś z tego zrozumieć. Bardzo lubię moment, kiedy po tygodniu kucia, analizowania wreszcie rozgryzasz jakiś temat. Jest w tym dużo satysfakcji.
Stąd też podjęłam decyzję o studiach w Edynburgu, żeby się dalej rozwijać. Nie mogę się już doczekać tego, co mnie tam czeka.
A jaki miałaś temat licencjatu, jeśli możesz zdradzić?
Analiza statystyczna we wspinaczce sportowej kobiet.
Czyli tematycznie. A co cię czeka w Edynburgu?
Idę na matematyką stosowaną obliczeniową. Chciałam już studiować ją w Polsce, ale ta specjalizacja się nie otworzyła, więc byłam na matematyce finansowej i ubezpieczeniowej, co mnie tak nie jarało. Teraz będę miała więcej praktycznych rzeczy.
Skoro lubisz liczby: myślisz, że gdzie leży ta bariera rekordu świata we wspinaczce kobiet, którą trudno będzie pobić? Ola Mirosław już niemal złamała 6 sekund.
Uprawiamy stosunkowo nową dyscyplinę. Uważam, że się dalej będzie rozwijać. Jestem wdzięczna Oli, bo ona pokazuje, że się da. Gdyby nie było takiej osoby, która była cały czas ustanawiała nowy rekord, to byśmy wszyscy stwierdzili, że jesteśmy zajebiści i nie musimy się rozwijać. A dzięki niej wiemy, że cały czas nie dotarliśmy do tej bariery.
Myślę, że wkrótce złamiemy sześć sekund i będą wyniki z piątką z przodu. Co jest niesamowite, bo pamiętam, że ja byłam pierwszą Polką, która zeszła poniżej ośmiu sekund. Miało to miejsce w 2018 roku. Wtedy nikt by nie pomyślał, że za kilka lat będziemy biegać tak szybko, jak biegamy teraz.
Ja w ogóle nie wiedziałam w Paryżu, że Ola poprawiła rekord świata. Byłam skupiona na sobie. Dowiedziałam się dopiero po eliminacjach. Ale to też nie chodzi często o to, żeby robić jak najlepsze czasy. Tylko, żeby w stanie wygrywać biegi. Emma Hunt w eliminacjach miała drugi wynik. A potem odpadła w ćwierćfinale, bo zrobiła błąd.
W naszej dyscyplinie najważniejsza jest po prostu powtarzalność. Dziewczyny, które w Paryżu znalazły się na podium to były te dziewczyny, które nie popełniły żadnego dużego błędu. Były najskuteczniejsze.
Na Weszło TV rozmawialiśmy z Marcinem Dzieńskim, przedstawicielem męskiej wspinaczki sportowej w Polsce. Na pytanie – czy możemy spodziewać się nowych Mirosław i Kałuckich – odpowiedział, że w Polsce są młodzi zawodnicy. Ale jest ich dosłownie kilku. Potwierdzasz?
Tak. Warto powiedzieć, że od kiedy w 2018 roku weszłam do kadry kobiet, to się ona nie zmieniła. Więc to już pokazuje, że młodych zawodników jest kilkoro. Takie dwie, trzy osoby, które mogłyby nas w przyszłości zastąpić. Zobaczymy. Nie mam większej wiedzy na temat juniorów, tego, jak kto biega, ale to nie są duże grupy.
Zresztą ja do dzisiaj mam rekord Polski młodzieżowców sprzed gdzieś ośmiu lat, mimo tego, że ten sport się bardzo szybko rozwija. I w teorii starsze wyniki powinny być poprawiane.
Ale myślisz, że wasze sukcesy na igrzyskach popchną trochę wspinaczkę w Polsce do przodu?
Mam nadzieję, że to trochę ludzi zmotywuje. Pokazałyśmy, że się da. Plus może przez to, że my już zdobyłyśmy te medale, to juniorzy będą mieć teraz łatwiej. Bo finansowanie Związku będzie lepsze. Trzeba też liczyć, że dzięki igrzyskom więcej osób się dowie o naszym sporcie. Zacznie go uprawiać. I za dziesięć lat będziemy mieć super kadrę.
Jest medal, jest skończony licencjat. IO w Los Angeles to obecnie odległa opowieść, ale pewnie przed tobą jeszcze niejedne igrzyska.
Szczerze cieszę się, że impreza olimpijska jest co cztery lata. Bo mnie ten okres od Tokio do Paryża sporo kosztował. Cały czas tylko słyszałam o tych igrzyskach (śmiech). Chcę więc trochę od tego odpocząć. Nie myśleć o kwalifikacjach, o trenowaniu, o zawodach.
Mam jednak nadzieję, że może w Los Angeles uda mi się wystartować z moją siostrą. Z sezonu na sezon będzie coraz ciężej, bo poziom jest coraz wyższy. Liczę jednak, że sama będę stawała się szybsza. I na pewno chcę wystartować w Los Angeles, potem może Brisbane. Jeśli tylko zdrowie pozwoli.
W sezonie 2025 raczej nikt o igrzyskach mówić nie będzie. Pewnie cię to cieszy?
Tak. Jak mówiłam: nieustannie przez pół roku słyszałam tylko o jednym.
Jak byliśmy teraz w Paryżu, to każdy sportowiec miał podobnie: był po okresie, kiedy wszystko w jego życiu toczyło się wokół igrzysk. A mnie zdziwiło, jak to się szybko kończy. Ktoś zrobi jeden bieg. Trzy razy rzuci młotem. Sześć razy oszczepem. I nagle zakończyłaś start. I jest koniec tej otoczki. To niesamowite, jak to szybko mija.
ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK
Czytaj też:
- Polak poleciał na igrzyska bez trenera. „Rywalizuję z synem wiceprezesa. Zrobiono mi to specjalnie”
- Naukowiec bije na alarm: „Stan kondycji fizycznej dzieci jest dramatyczny”
- Opowieść o prezesie z politycznego nadania. Historia Radosława Piesiewicza
Fot. Newspix.pl