Reklama

„Trener wszystkich trenerów”. Historia legendarnego Miroslava Blaževicia

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

08 września 2024, 10:58 • 19 min czytania 7 komentarzy

Uwielbiał rozmawiać o sobie. Wywiady z nim w istocie nie były wywiadami, bo wystarczyło rzucić w eter kilka haseł, żeby rozpoczął niekończący się przypływ anegdot. Opowiadanych z charyzmą i dużą energią, taką jaką miał na boisku nawet jako 80-letni staruszek. Wołali na niego „Ciro”, to imię, które miało odzwierciedlać cechy przywódcze i mocny charakter. Każdy, kto miał okazję go poznać, przyznawał, że nie jest do końca normalny, ale za to pozytywnie nakręcony. Z szerokim uśmiechem, białą szarfą na szyi, będącą symbolem szczęścia, z papierosem w ustach i wiecznym przekonaniem, że jest najlepszym trenerem na świecie, który potrafi z każdego zrobić zawodnika klasy światowej.

„Trener wszystkich trenerów”. Historia legendarnego Miroslava Blaževicia

Jonathan Wilson, znany autor książek, powiedział o nim: – Miał duszę innowatora. Przekonywał, że wynalazł coś jako pierwszy, nawet jeśli to nie do końca była prawda. W swoim mniemaniu był pionierem, człowiekiem z ogromnym wpływem na futbol. Kiedy słuchało się go w jednym tygodniu, a potem w drugim, dostrzegało się mnóstwo kontrastów i niezgodności. To był często stek bzdur, ale taki, który miał popychać ludzi do przodu.

Robert Matteoni, autor m.in. biografii Luki Modricia: – Miałem 20 lat i dopiero zaczynałem pracę jako dziennikarz. Zabrał mnie do restauracji i mówił do mnie w taki sposób, jakbym był dla niego najważniejszą osobą na świecie. 

Bozo Susec, legendarny chorwacki komentator: – Kiedy byłem młodym dziennikarzem, spotkałem się z nim i mnie zaszokował. Pytał, jak pracuję, co dokładnie robię, jakie mam podejście do sportu i życia, a potem ciągle powtarzał „Chłopaku, jesteś fenomenalny”.

Slaven Bilić, 54-krotny reprezentant Chorwacji: – Pamiętam, jak przyszedł do mnie na jednym treningu i powiedział „Słuchaj, synu, jesteś najlepszym stoperem na mundialu”. Wiedziałem, że to najprawdopodobniej duża przesada, leciał ze mną w kulki, ale to nie miało znaczenia. Motywował mnie.

Reklama

Było w tym mnóstwo aktorstwa i kiczu, ludzie nie byli głupi, ale jednocześnie uwielbiali „Ciro” za jego niepoprawnie optymistyczne myślenie. W 1968 roku, w wieku 33 lat, zaczął pracę w trzecioligowym szwajcarskim FC Vevey. Klubowa sprzątaczka zdziwiła się, że trener pracuje do późnego wieczora, ale on odpowiedział: „Proszę pani, pewnego dnia zostanę selekcjonerem reprezentacji”. Wyśmiała go, mówiąc: „Tak, a ja pewnego dnia będę miss Szwajcarii”.

„Trener wszystkich trenerów”. Miroslav Blazević i jego historia

Od trenowania półamatorów, przez mistrzów świata i Europy, po kozaków w Chorwacji

Osiem lat później „Ciro” faktycznie poprowadził „Helwetów”. Co prawda tylko przez chwilę, był to epizod trwający zaledwie dwa mecze, ale jak sobie założył, tak zrobił. Urodził się w bośniackim Travniku jako ósmy z rodzeństwa, ale miał ogromną słabość do Szwajcarii ze względu na rodzinne korzenie. Piłkarzem był przeciętnym, w kadrze nigdy nie zadebiutował, a lokalną renomę wyrobił sobie dopiero w ostatnich latach kariery, w barwach FC Sion, zanim odniósł ciężką kontuzję kolana. Tam zagrał w Pucharze Intertoto i sięgnął po Puchar Szwajcarii. I tak jak wygrał go jako zawodnik w 1965, wkładając do gabloty pierwsze trofeum w historii klubu, tak powtórzył to osiągnięcie w roli szkoleniowca w 1974 roku.

Generalnie praca „Ciro” w latach 70. była dla niego przepustką do świata większego futbolu. W latach 1971-1976 prowadził FC Sion, a w 1976-1980 Lausanne-Sport – kluby z drugiej półki ligi szwajcarskiej. Później nadarzyła się wspomniana okazja w reprezentacji, po niej dosłownie chwila w Rijece, aż wreszcie w tamtym czasie realizacja marzenia każdego chorwackiego szkoleniowca, czyli angaż w Dinamie Zagrzeb. Jeszcze przez rozpadem i wojną, w latach 1980-1983, „Ciro” sięgnął po mistrzostwo i puchar Jugosławii. Co ciekawe, od razu po wygraniu ligi wrócił do Szwajcarii i w 1984 roku kibicom Grasshoppers też dał tytuł mistrzowski.

W swoim stylu nie mógł jednak usiedzieć za długo w jednym miejscu. Po sezonie skorzystał z oferty kosowskiej Prisztiny, później znowu wpadł do Zagrzebia, ale tym razem do klubu „Poetów”, NK Zagrzeb. I ni stąd, ni zowąd trafił do FC Nantes na prawie trzy sezony. To była inna galaktyka w porównaniu z zespołami, których doświadczył wcześniej. W latach 1988-1991 trenował m.in. Marcela Desailly’ego i Didiera Deschampsa, wówczas młodych Francuzów, którzy w kolejnych dekadach w wyjątkowy sposób zapisali się w historii sportu. Ale również Jorge Burruchagę, mistrza świata z 1986 roku, wybitnego w Belgii Franka Vercauterena, zdobywcę Pucharu UEFA z Anderlechtem, czy Maxime’a Bossisa, mistrza Europy z 1984.

Reklama

Właśnie nad Sekwaną „Ciro” po raz pierwszy dotknął piłkarzy klasy światowej. Owszem, nic wtedy z nimi nie wygrał, ale ta przygoda była kluczowa o tyle, że nauczył się z takimi ludźmi rozmawiać. To był jego największy atut, wręcz nieodzowny, jeśli spojrzymy na dalszą część historii w reprezentacji Chorwacji. Tam „Ciro”, pan selekcjoner Miroslav Blazević, stał się legendą, którą w XXI wieku zaczęto nazywać „trenerem wszystkich trenerów”. To właśnie jemu Zlatko Dalić dedykował srebrny medal zdobyty na mundialu w Rosji i brązowy z Kataru. Swojemu mentorowi, który w 1998 roku jako pierwszy selekcjoner chorwackiej kadry przyniósł państwu chwałę po wejściu na najniższy stopień podium. Trzy lata po niezwykle krwawym konflikcie w Bośni i Hercegowinie. Pod symbolem nowego otwarcia.

Showman, bajerant, mistrz motywacji. „Ciro” miał w rękawie nawet historie z Hitlerem

Zawsze powtarzał, że jest najlepszy na świecie. Nie mówię, że był złym czy świetnym trenerem, ale był dla nas idealny. Gdyby umieścić Fabio Capello, Alexa Fergusona albo Arsene’a Wengera w naszym zespole, to nie zadziałałoby tak jak w jego przypadku. Był dla każdego ojcem i świetnym motywatorem – opowiadał Slaven Bilić, jeden z żołnierzy „Ciro” na historycznym mundialu we Francji.

I dodał: – Nie potrzebowaliśmy trenera, który uczyłby nas, jak podawać piłkę. Z nim grało się przeciwko, powiedzmy, Estonii i wiedziało, że to tylko Estonia na wyjeździe. Ale on i tak stopniowo nas motywował, miał swoje gierki. W jego głowie było pełno pomysłów typu: „Trochę ich pobudzę, ale tylko trochę, coś im opowiem, wyluzuję, a potem zachęcę, żeby poszli do klubu nocnego”. Ale następnego dnia na odprawie mówił o Estonii, jakby to była cholerna Brazylia. Wiesz, że kłamie, wiesz, że to nieprawda, ale w końcu mówisz sobie: ku*wa, może ma rację, w sumie będzie ciężko.

„Okej, tu mamy takiego lewego obrońcę Estonii, potrafi to i to”. Przedstawiał nam zawodników i zapisywał ich nazwiska na tablicy, ale wiedzieliśmy, że źle je zapisuje. Przekazywał, jaki ten facet jest szybki, jaki jest dobry, ale kiedy tak opowiadał, zdawaliśmy sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy nie widział tego piłkarza w swoim pieprzonym życiu.

„Ciro” był mistrzem motywacji. Nawet jeśli opowiadał bajki, jakimś cudem trafiał do serc i głów piłkarzy. A gdy akurat uznał, że to nie czas i miejsce na barwne anegdoty oraz porównania do historii, uderzał w prostsze, choć wciąż pompatyczne tony. Lubił zestawiać futbol ze śmiercią. Uważał, że jeśli zespół nie jest gotowy umrzeć na boisku za sukces, nie nadaje się do wielkich rzeczy. A „Ciro”, tak jak przy okazji ćwierćfinału MŚ w 1998 roku, miał w myślach tylko jedno: zrobić coś wielkiego, wygrać z Niemcami.

Całą noc myślałem o planie na mecz. Miałem problem z Oliverem Bierhoffem. Brakowało mi piłkarza, który mógłby pokonać go w powietrzu, dlatego stwierdziłem, że najlepiej będzie kompletnie zablokować dośrodkowania. Myślałem nawet, żeby opowiedzieć chłopcom historię o Rommelu i Montgomerym. Rommel był dużo lepszy w strategii, ale brakowało mu paliwa. Niemieckie czołgi miały ograniczone manewry, w końcu nie mogły się poruszać, więc Montgomery wygrał – wspominał „Ciro”. Zdradził tym, jak pomysłowy potrafi być, skoro tuż przed najważniejszym meczem w karierze miał w zanadrzu opowieść o pogromcy najzdolniejszego dowódcy Hitlera z wojen w Afryce.

Okładka filmu „The Ćiro Effect”

Szedłem do szatni z myślą, że im o tym opowiem. Spojrzałem na siebie w lustrze i… byłem trochę zielony. Pomyślałem: „O mój Boże, czy ja umrę?”. Czekali na mnie: Davor Suker, Zvonimir Boban, Alen Boksić… Miałem wszystko rozpisane, kilkanaście kartek papieru, ale nie wyciągnąłem ich. Nie mogłem, bo myślałem: „Czy umrę?”. Patrzyłem na piłkarzy, w szatni zapadła cisza i po kilku chwilach zobaczyłem, że mają ten sam zielony kolor twarzy. Moja opowieść z taktyką na Bierhoffa trwałaby 7-8 minut i wiedziałem, że przez tyle czasu nie będę w stanie utrzymać ich uwagi, a robiło się coraz bardziej zielono. Wreszcie zgniotłem kartki papieru i rzuciłem je na ziemię. Powiedziałem w myślach: „Pieprzyć teorię”, a na głos: „Panowie, musicie dziś wyjść, umrzeć za chorwacką flagę i wszystkich ludzi, którzy oddali za nią swoje życie”.

Żadnych taktyk z Bierhoffem, nic. Trzeba zrozumieć psychologię zawodników. Trzeba mieć tego rodzaju relacje z zespołem, żeby komunikować swój stan duszy. 3-5-2, albo 4-4-2? To bzdura. Najważniejsze jest to, czy chcą wygrać, czy nie. Czy są gotowi umrzeć na boisku, czy nie? – dokończył wspomnienie „Ciro”, który dostał odpowiedź na swoje pytanie w 85. minucie, gdy Suker strzelał gola na 3:0.

Wprowadził Chorwację na szczyt jako pierwszy. Status legendy dawał mu pracę aż do śmierci

Ale słowa „Ciro” o tym, że ustawienie zespołu na boisku to bzdura, są… bzdurą. To on kilkadziesiąt lat temu nazywał się wynalazcą gry z trójką stoperów i wahadłami: – Należałem do awangardy. Wszyscy grali 4-4-2, a ja wymyśliłem 3-5-2. W 1982 wygrałem tak mistrzostwo z Dinamem Zagrzeb i Niemcy skopiowali to ode mnie. Musiałem wymyślić nowy system pod konkretny rodzaj zawodników. Potrzebowałem lepszej spójności między liniami. Kiedy przeciwnik był w posiadaniu piłki, wszystkie linie musiały znajdować się w promieniu 20 metrów, z grupowymi atakami na rywali. Kiedy zdobywaliśmy piłkę, poszerzaliśmy odległości między liniami, bo nie ma głębi bez szerokości.

Gdy chorwacki dziennikarz zapytał, czy tego systemu na początku lat 80. nie wymyślił aby Carlos Bilardo, selekcjoner reprezentacji Argentyny, „Ciro” odpowiedział ze śmiechem: – Co ten ku*as może wiedzieć? Który to był rok?

Wiedział, że opowiada bzdury. Wiedział też, że dziennikarz wie. Ale jak przyznał Slaven Bilić, wydumane historie często powtarzane przez „Ciro” prędzej czy później przyjmowano jako element rzeczywistości. Machało się na to ręką, bo każdy widział, że jest słownym człowiekiem, który skutecznie realizuje swoje idee. Gdyby było inaczej, nie dowiózłby wielkiego osiągnięcia w 1998 roku. Pokonał Niemcy, przegrał w półfinale z Francją, ale wygrał mecz o trzecie miejsce z Holandią. Chorwacka prasa pisała po turnieju, że przed każdym z tych meczów „Ciro” chodził po radę do astrologów. Słuchał, jakie gwiazdy ma podglądać. W kosmosie szukał odpowiedzi, czy akurat następnego dnia odniesie zwycięstwo. To było jedno z jego największych dziwactw.

Od tamtej pory właściwie aż do śmierci „Ciro” mógł przebierać w ofertach. Wśród nich znalazła się nawet propozycja z Hajduka Split, śmiertelnego rywala Dynama Zagrzeb, która wywołała falę poruszenia, ale przełamała pewne stereotypy. W nowym stuleciu, które w teorii rozpoczął jako 66-letni emeryt, z różnym skutkiem pracował jako trener (kolejność zachowana):

  • reprezentacji Iranu
  • NK Osijek
  • NK Varazdin
  • NK Zagrzeb
  • NS Mura
  • Hajduka Split
  • Neuchatel Xamax (Szwajcaria)
  • reprezentacji Bośni i Hercegowiny
  • SH Shenhua (Chiny)
  • reprezentacji olimpijskiej Chin
  • Mes Kerman (Iran)
  • Sloboda Tuzla (Bośnia)
  • NK Zadar

Łącznie 19 klubów i pięć reprezentacji od 1963 do 2015 roku, a w tym dziesięć trofeów. Zdawało się, że swoje mowy motywacyjne o umieraniu na boisku przyjął bardzo dosłownie, tak dosłownie, że prędzej nogi odmówią mu posłuszeństwa, niż on sam zrezygnuje z pracy trenera. „Jeśli nie oddasz wszystkiego piłce nożnej, nie dasz jej nic” mawiał. „Ciro” był wieczny. 

Ojciec-alkoholik, miłość do zakonnicy, mistrz Jugosławii. Barwne i trudne życie „Ciro”

Z okazji premiery filmu dokumentalnego „Nigdy nieopowiedziana historia. Miroslav „Ciro” Blazević” z 2021 roku, chorwacka legenda w ten sposób przemówiła do publiki: – Moje dzieciństwo było bardzo biedne, a później, w młodości, kiedy byłem już żonaty, nie mieliśmy z żoną pewności, czy zjemy następny posiłek. Moje życie było zwykłą próbą przeżycia i musiałem to wszystko przetrwać. Nawet ta praca trenerska, która może wyglądać inaczej z zewnątrz, daje tak naprawdę niewiele satysfakcji i mnóstwo rozczarowania. Kiedy podsumowuję całe swoje życie, mam ochotę zamknąć się w swoim pokoju i tak bardzo płakać, żeby nie przestać. Nic w moim życiu nie było łatwe.

„Ciro” akurat w tej kwestii nie przesadził. Chorwaci go podziwiali, bo mimo przyjmowanych ciosów nie tracił na swoim optymizmie, a przecież były ku temu poważne powody, takie jak dotkliwe problemy ze zdrowiem, czy specyficzne dzieciństwo. Dość powiedzieć, że dorastał w biedzie w czasie trwania II wojny światowej, a kiedy skończył 16 lat, matka, chcąc uchronić go przed ewentualnym powołaniem do wojska, namówiła do bycia księdzem. Ale gdy tylko „Ciro” przybył do klasztoru, zakochał się w jednej z zakonnic i szybko okazało się, że to nie będzie jego sposób na życie. Wtedy po raz pierwszy się zagubił. Łapał się byle czego, pomagając nawet w przenoszeniu skrzynek z nielegalnego przemysłu zbrojeniowego. A w międzyczasie, jakby nigdy nic, wygrywał mistrzostwo Jugosławii w biegach narciarskich.

Już wtedy „Ciro” miał dar w zapobieganiu konfliktów. Ludzie z jego otoczenia powtarzali, że powinien zostać dyplomatą. Niestety zaczęło się od sprzeczek z ojcem-alkoholikiem, który często bił matkę „Ciro”: – Wygrywałem mistrzostwo, wracałem do domu, a on pytał mnie, czy się z nim nie napiję. Miałem 18 lat. Wiedziałem, czym to się kończy i obiecałem sobie, że nigdy nie będę pić. Zarzucał mi, że tak nigdy nie zostanę mężczyzną. Że nie da się nim być, nie pijąc. Ale czy można nazwać mężczyzną człowieka, który pijany przychodzi do domu, przyprowadza pijaków i tłucze talerze? Bije i obraża żonę? Raz wziąłem go za rękę i powiedziałem: „To koniec. Nie będziesz źle traktował matki”. On na to: „Liczę do trzech i masz mnie puścić”.

Nie puściłem. Ścisnąłem go bardziej, patrzyłem mu w oczy z nienawiścią. Byłem jeszcze dzieckiem, ale silnym, a on był pijany. Nie doszło do bójki, ale to pomogło. Gdy usłyszałem po latach, że jest ciężko chory, wybaczyłem mu. Nie ukrywam: płakałem. Mimo wszystko, ojca ma się jednego.

„Ciromania”. Blazević słowami potrafił okiełznać największe gwiazdy, ale był też świetnym trenerem

Matka, którą uważał za świętą, nauczyła go prostej zasady: jeśli A źle mówi o B, idź do B i powiedz mu, że A nie może przestać go chwalić. To nie było banalne, a z perspektywy trenerskich doświadczeń rewolucyjne jak na metody pracy Chorwata. Właśnie dzięki tej zasadzie w szatni „Vatreni” nie dochodziło do konfliktów. Szatni pełnej egocentrycznych gwiazd, trudnych i wybuchowych charakterów. Sam „Ciro” przyznał kiedyś, że przez sześć lat jego kadencji nie było poważnego rozłamu między zawodnikami. A mógł taki nastąpić zwłaszcza na mundialu w 1998 roku, kiedy Alen Boksić był w złym humorze z powodu bardzo dobrej prasy, jaką miał jego kolega z linii ataku, Davor Suker. 

Dałem mu „przypadkowo” podsłuchać, jak mówię, że Suker był zdenerwowany na brak pomocy Boksicia, że Suker dzięki niemu strzela gole. Boksić miał usłyszeć pewne słowa i pomyśleć, że Suker go docenia i potrzebuje – przyznał po latach „Ciro”, którego nie obchodziło, że król strzelców tamtego turnieju w życiu by czegoś takiego nie powiedział. Najważniejsze, że chytrym sposobem udało się zabić zazdrość między napastnikami, a podobne fortele selekcjoner stosował oczywiście przy innych piłkarzach. Musiał wysilić się na oryginalność, bo w tamtym okresie Chorwacja miała przecież gwiazdorską ekipę z Prosineckim, Bobanem, Asanoviciem, Jarnim, Biliciem, Sukerem i Boksiciem.

„Ciro” zdobywał sobie szacunek takich zawodników przede wszystkim osobowością. Piłkarskim CV nie powalał, a przed rozpoczęciem przygody trenerskiej po wyemigrowaniu do Szwajcarii był zmuszony do pracy jako… woźny. Zanim trafił z powołaniem i pracą w wymarzonym zawodzie, musiał podszkolić język francuski. Trochę to trwało, od kilku klubów z niższych lig się odbił, ale w Vevey byli tak zachwyceni jego umiejętnościami interpersonalnymi, że dali mu kilkuletni kontrakt. Trudne miłego początki, ale z biegiem czasu w parze z tą „bajerką” niekiedy szły znakomite wyniki.

Choćby w Dinamie, w którym panował totalny chaos, „Ciro” dał radę wygrać rozgrywki ligowe. Kibice czekali na to od 22 lat, mając za sobą świeży smak upokorzenia, jakim było zajęcie 12. miejsca w lidze. „Ciro” przywrócił klubowi chwałę w pięknym stylu. Z kolei w Grasshoppers też okazał się idealnym zadaniowcem na trudne okoliczności. Szwajcarski zespół po nagłej śmierci osierociła tamtejsza legenda, Hennes Weisweiler, ale okazało się, że Chorwat potrafi utrzymać drużynę na najwyższym poziomie. A kiedy pracował w stolicy Kosowa, na atrakcyjne mecze jego klubu przychodziło 30 tysięcy fanów, co w pewnym momencie nazwano „Ciromanią”.

Kontrowersyjna, polityczna strona „Ciro”. Jak legenda chciała zostać… prezydentem

„Pan Optymizm”, bo w ten sposób nazwała go jedna z chorwackich gazet w latach 90., miał tak dobrą opinię w środowisku piłkarskim, że nie przeszkodziły mu nawet bardzo dyskusyjne znajomości i poglądy. Był prawicowcem i nacjonalistą, bliskim przyjacielem i partnerem do gry w tenisa kontrowersyjnego Franjo Tudjmana, pierwszego prezydenta Chorwacji po rozpadzie Jugosławii. Dysydenta, komunisty i autokraty, który uczynił z „Ciro” selekcjonera, a później przyznawał mu cenne medale dla honorowego obywatela.

Znana jest także koleżeńska relacja „Ciro” z byłym prezydentem Iranu, Mahmudem Ahmadineżadem, który nazywał Izraelczyków rasistami i krytykował państwa zachodnie za obojętność wobec bombardowania cywili w Gazie. Sam „Ciro”, kiedy pracował w Iranie w wieku 76 lat, raz opowiedział się za irańskim przywódcą: – Bardzo lubię Ahmadineżada, ponieważ jest odważnym i silnym człowiekiem, tak jak ja. Sprzeciwia się światu i stanowi zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych, dlatego nie dziwią sankcje nałożone przez Waszyngton. Ale Iran powinien mieć prawo do pokojowego wykorzystania energii nuklearnej.

„Ciro”, oprócz życia wśród polityków, pewnego razu sam postanowił wejść na scenę polityczną. W 2005 roku wystartował z kampanią prezydencką w Chorwacji, tyle że… zebrał marne 0,8% głosów. Społeczeństwo darzyło go szacunkiem, ale w wyborach nie traktowało do końca poważnie. W pierwszej rundzie zagłosowało na niego 18 tysięcy osób, podczas gdy zwycięzca, Stjepan Mesić, mógł liczyć na ponad milion sympatyków. „Ciro” był wtedy trochę jak polski odpowiednik Stanisława Żółtka z 2020 roku. Wypowiedziami dawał się zapamiętać, szedł pod prąd, ale momentami aż przesadzał z karykaturalnością. W dodatku miał zwyczaj używania wulgarnych słów w co drugim zdaniu, czego na potrzeby polityki w pełni nie potrafił wyciszyć. Ba, gdy mówił o innych politykach przed kamerami, nie szczędził im uszczypliwości. Tak jak po latach choćby Macronowi, prezydentowi Francji, o którym powiedział: „Mądry jak Einstein, a jednocześnie naiwny jak dziecko”.

Ale, co znowu warto podkreślić, dyplomatą był wybitnym. A w połączeniu z genem showmana tym bardziej imponujący był jego epizod w reprezentacji Bośni i Hercegowiny. Mało kto przyjął „Ciro” z otwartymi rękami. Piłkarze odmawiali przyjeżdżania na kadrę, poprzedni selekcjoner wyleciał z hukiem, a kibice oczekiwali, że federacja ściągnie mocne nazwisko. Gdy usłyszeli, że przychodzi Blazević, czyli przyjaciel Tudjmana, człowieka znienawidzonego w Bośni, rozpoczęły się protesty. Ale nawet w takich okolicznościach, po kilku wywiadach i niezłych wynikach, „Ciro” potrafił oczarować źle nastawioną publikę. „Bośnia jest najlepsza na świecie”. „Bośniacy, Serbowie i Chorwaci powinni się kochać”. „Życie tutaj to najlepsze, co mnie spotkało”. Kupili to.

Musimy traktować się z szacunkiem. Nie wprowadzajmy chaosu. Bądźmy normalną cywilizacją. Pamiętam, jak graliśmy mecz z Serbią, byłem wtedy selekcjonerem Chorwacji. Nagle zgasły wszystkie światła na stadionie, co mogło być oznaką sabotażu. Kiedy światła wróciły, nagle 70 tysięcy widzów zobaczyło, że piłkarze dwóch drużyn przytulali się, chronili na wszelki wypadek. To był taki gest, który pokazał, że sportowcy nie uznają szowinizmu i nienawiści. Chorwaci, Serbowie, Bośniacy, zwłaszcza Bośniacy – wszyscy jesteście najlepsi. Po co to burzyć? Jesteśmy dobrzy, tylko nie warto z nami zadzierać – powiedział „Ciro” jako selekcjoner bośniackiej kadry na jednej z konferencji prasowych.

Co ciekawe, kiedyś zadarł z nim Edin Dżeko. „Ciro” ciągle ganił go za jedną sytuację na zgrupowaniu kadry, w której bośniacki snajper nie dotrzymał dyscypliny. Po latach myślał, że nie da się tego wybaczyć. Ale się mylił, i to bardzo: – Nigdy nie byłbym takim piłkarzem, gdyby nie trener Blazević” usłyszałem od niego, kiedy zobaczyłem premierę swojego filmu. Tak, nie wiedziałem, kogo zaproszą. Naprawdę przez te wszystkie lata myślałem, że mnie nienawidzi. Nie rozmawialiśmy. Źle go traktowałem, przyznaję. Podobnie miałem zresztą z Mario Mandzukiciem, którego trenowałem w NK Zagrzeb. Kilka tygodni temu przez telefon powiedział mi coś takiego jak Dżeko. Pytał, jak się czuję, czy czegoś mi trzeba. Ale na koniec powiedziałem mu tylko ze śmiechem: „Kochany Mario, dla mnie nie ma już ratunku!” – opowiedział Ciro dwa lata przed śmiercią.

„Nie boję się śmierci. W niebie stworzę drużynę aniołów”. Najważniejsza walka „Ciro”

Śmierć. Najmocniejszy przeciwnik „Ciro”. Kiedy zapukała do jego drzwi po raz pierwszy pod postacią raka trzustki, wygrał. Kiedy chciała wślizgnąć się po raz drugi jako czerniak, też ją odprawił. Dopiero za trzecim razem, jako rak prostaty, niestety osiągnęła swoje. Zabrała „Ciro” w lutym 2023 roku, choć ten już znacznie wcześniej głośno przyznawał, że jego dni są policzone. Przeżył dwie trudne operacje, miał dłuższe przerwy między kolejnymi klubami, ale jak tylko poczuł się lepiej, szukał kolejnych wyzwań.

Futbol trzymał go przy życiu. W Tuzli, niedługo przed faktycznym końcem kariery, zapowiedział: – Mam młody umysł. Jestem entuzjastą i zrobię tutaj dobrą robotę. Nie spocznę, dopóki nie przywrócę klubu do najwyższej ligi. I zrobił to. Przyszedł na drugą część sezonu, w której Sloboda Tuzla, zwycięzca Pucharu Intertoto z lat 80., wróciła na pierwsze miejsce w tabeli. „Ciro” odniósł kolejny sukces paradoksalnie rok po nieudanym epizodzie w NK Zagrzeb, po którym wygłosił takie słowa: – To prawdopodobnie koniec mojej kariery. Brutalny koniec.

Ale ostatni zespół poprowadził w Zadarze. Wbrew temu, co zalecał mu lekarz, wbrew temu, że miał już prawie 80 lat i kolejny atak raka za pasem. – Bolą mnie kości, ale dam radę. To będzie misja zakończona powodzeniem, bo jestem najlepszym trenerem na świecie – powiedział we wrześniu 2014 roku, jednak już na początku 2015 wreszcie musiał zrozumieć, że ciało odmawia posłuszeństwa.

Kiedy w 2011 roku w ciele „Ciro” zdiagnozowano poważny nowotwór, ludzie wokół nie potrafili uwierzyć, że nie stracił werwy do życia. Stał się paradoksalnie jeszcze weselszy, a po dziesięciu latach walki z rakiem prostaty wręcz onieśmielał podejściem do swojego stanu zdrowia: – Wszyscy mi mówią, że dobrze wyglądam, ale diagnoza jest okropna. Ale walczę, walczę! Nie wiem, na ile uda mi się pokonać tę paskudną chorobę, ale walczę dalej. Przez ostatnie dwa lata błagałem Sabahudina [reżysera filmu o Miroslavie Blazeviciu], żeby nie kręcił tego filmu. Twierdziłem, że w Chorwacji jest wielu ważniejszych ode mnie, ale gdy zdałem sobie sprawę, że zbliżam się do końca… Cóż, kichnąłem, kaszlnąłem i powiedziałem: dobra, zróbmy ten film. Ale o jedno was proszę – nie opłakujcie mnie. Moje dni są policzone. Wiem to. Nie boję się śmierci. W niebie stworzę drużynę aniołów!

Kiedy Miroslav Blazević wypowiadał te słowa na deskach teatru w Zagrzebiu przy okazji wcześniej wspomnianego filmu, Zlatko Dalić nie mógł powstrzymać napływu łez. Jego „trenerski ojciec” umierał. Pobił go, zrobił dla reprezentacji Chorwacji więcej niż legenda, ale nigdy tego nie przyznał. Z kolei „Ciro”, oczywiście ze śmiechem, powiedział: – Czy jestem zazdrosny? Tak jak każdy nauczyciel, który widzi, że uczeń staje się lepszy niż on. Dlaczego jest lepszy ode mnie? Bo częściej modli się do Boga! Też muszę nad tym popracować.

Zadziwiał nawet jako staruszek. Zawsze, aż do samego końca, widział siebie pracującego na boisku

W lutym 2022 roku, rok przed śmiercią, znowu zadziwił Chorwatów. Kiedy jeden z dziennikarzy zapytał, jak czuje się psychicznie, usłyszał: „Mentalnie jestem na poziomie zera, ale będzie lepiej”. I na pewno nie spodziewał się, że po tych słowach „Ciro” dorzuci tak mocną deklarację: – Powiem tylko, że nawet w tym wieku (87 lat) jestem pożądany, pytają o mnie. Już raz powiedziałem, że chciałbym umrzeć na ławce rezerwowych. Jeśli trochę wyzdrowieję, zostanę ważnym doradcą w dużym klubie. Nie mogę powiedzieć, jakim.

„Ciro” na turnieju szachowym. Uwielbiał grać w szachy

Naprawdę wracasz do futbolu?

Tak szybko, jak to możliwe. Lekarz musi dać zielone światło.

Okej, ale na jakim etapie leczenia jesteś?

Nadal jestem w trakcie chemioterapii. Kiedy ten cykl się skończy, przeprowadzę badanie, aby sprawdzić, czy udało im się powstrzymać „wroga” przed chodzeniem po moich najważniejszych narządach. Jeśli nie, już po mnie. Niestety ta terapia jest tak silna, że ​​ma mnóstwo skutków ubocznych. Wyniszcza mnie.

Czego zatem życzysz sobie z okazji 87. urodzin?

Żeby rano stanąć na nogi i powiedzieć: „Dzisiaj czuję się lepiej”.

Rok później, 8 lutego 2023 roku, dwa dni przed 88. urodzinami, zielonego światła nie było. Nie było też czerwonego, żółtego, białego. Dla „Ciro” wszystkie po prostu zgasły. Na zawsze.

NAPISAŁ KAMIL WARZOCHA

Źródła: vecernji.hr, croatiaweek.com, theguardian.com, balkaninsight.com, tehrantimes.com, n1info.ba, spiegel.de, espn.com, gol.dnevnik.hr, meridiansport.ba, 

Fot. Wikipedia/Youtube/Twitter

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

7 komentarzy

Loading...