Konrad Bukowiecki, reprezentant Polski na igrzyskach w Paryżu, stwierdził niedawno, że olimpijczyk to ktoś, kto zasługuje na szacunek. I tak, to się zgadza. Ale też nie przesadzajmy – bycie reprezentantem Polski nie oznacza bowiem, że masz immunitet i nikt cię już nigdy nie skrytykuje. Jeśli zepsułeś swój występ, to dostaniesz krytyką po twarzy. Albo się na to godzisz, albo będziesz zaskoczony po każdym słabszym występie.
***
Wszystko zaczęło się od wpisu na Instagramie Konrada, który ten opublikował jakiś czas po igrzyskach.
„Wycieczkowicz, kompromitacja, żenada, beznadzieja…
To tylko niektóre z określeń, które przez ostatnie dni dane jest mi czytać w komentarzach i wiadomościach. Ci, którzy to piszą myślą chyba, że żeby pojechać na Igrzyska Olimpijskie trzeba wysłać podanie do PKOl, a oni biorą tych co popadnie. Otóż nie, trzeba się zakwalifikować, trzeba spełnić szereg kryteriów żeby znaleźć się w reprezentacji olimpijskiej i pojechać na najważniejszą imprezę sportową na Świecie. Nie zawsze się wygrywa, każdy sportowiec ma swoje problemy, jednym idzie lepiej, innym gorzej, ale ludzie… TO SĄ IGRZYSKA OLIMPIJSKIE!!! Każdy kto może nazwać się Olimpijczykiem jest z tego dumny, to zaszczyt i honor, którego doświadczają nieliczni. Prawda jest taka, że nigdy nie dogodzisz wszystkim. Jakbym się nie zakwalifikował pisaliby, że jestem tak słaby, że nawet nie jadę na Igrzyska. Zakwalifikowałem się – też źle, bo po co tam jedziesz? Jak nie zdobywasz medalu jesteś śmieciem, taka jest niestety narracja niedzielnych kibiców, którzy raz na 4 lata oglądają sport w tv i znają się na wszystkim najlepiej.
Dajcie sobie i nam trochę więcej luzu 😉
Pozdrawiam, Wasz ulubiony wycieczkowicz”
Czy Bukowiecki ma tu rację? Ma, przynajmniej po części. Faktycznie zakwalifikowanie się na igrzyska to już coś. Faktycznie, żeby tam pojechać, trzeba wypełnić szereg kryteriów. Inna sprawa, że to nie tak, że każdy, kto jedzie na igrzyska, zasługuje później na szacunek za samo osiągnięcie tegoż faktu.
I sam Konrad Bukowiecki jest tu idealnym przykładem.
***
No bo tak. Bukowiecki to nie młodzieniaszek, który zasługuje na poklepanie po głowie za to, że się w Paryżu znalazł. Gość ma 27 lat, to dla niego trzecie igrzyska, co zresztą podkreślał w innych miejscach. I jasne, być trzykrotnym olimpijczykiem – to brzmi dumnie. Można pogratulować. Tyle że na tym powinno się skończyć.
Awansowałeś? Super, gratulacje. A teraz przedstawmy swoje oczekiwania.
Te powinny być dostosowane do sportowca. W przypadku Bukowieckiego raczej nie liczyliśmy na nic wielkiego. Od lat trapią go problemy zdrowotne, dawno nie pchał tak daleko, jak potrafił w przeszłości. Ale w tym sezonie potrafił 20.44 m. Wynik bez sensacji, 45. na świecie, 21. w Europie. Trudno mówić, że to światowa czołówka. Niemniej jednak dwójka z przodu, a to coś.
I te 20 metrów to jakieś minimum przyzwoitości, gdy mówimy o człowieku, który w karierze pchał i ponad 22. Tym bardziej jeśli dwudziestkę już w tym roku był w stanie osiągnąć. Na najważniejszej imprezie, na którą szykuje się formę, powinien więc zakręcić się w tych okolicach, powalczyć o najlepszy w danym roku rezultat. Jasne, są czynniki zewnętrzne, choćby zdrowie, które mogą to uniemożliwić. On sam mówił, że w jego przypadku miało ono duży wpływ, a w Paryżu dał z siebie 120 procent.
Na ile metrów się to przełożyło? 18.83 m. 28. wynik w stawce 32. zawodników. Konrad wyprzedził trzech kulomiotów, z czego dwóch nie zanotowało w kwalifikacjach mierzonego pchnięcia. I to regres. W Rio – gdzie pojechał jako 19-latek – był w finale, ale tam spalił wszystkie trzy próby, więc skończył na 12. miejscu. W Tokio był 23. W Paryżu o pięć pozycji niżej.
Jednym zdaniem: Polak idzie w dół. I dziwi się krytyce.
***
Zadajmy więc proste pytanie: czy w takim razie Bukowiecki zasługuje na szacunek kibica? Z jednej strony tak, z drugiej – no nie. Można szanować jego dokonania, można to, że pojechał na igrzyska. Ale nie ma co się dziwić fali krytyki (podkreślmy: krytyki, komentarze oparte na hejcie to inna rzecz i tu ma rację, mówiąc o nich głośno), która spadła na niego czy innych polskich zawodników – choćby naszych płotkarzy, bo ci zaprezentowali się katastrofalnie w stosunku do oczekiwań.
Przy czym sam Konrad najpewniej to wie. W mix zonie* przy okazji Memoriału Kamili Skolimowskiej, mówił:
– Nie twierdzę, że świetnie się zaprezentowałem w Paryżu, bo jeśli jestem dumny, to z kwalifikacji, a nie osiągniętego wyniku. – Ale wcześniej cały temat ujął też tak: – Poruszyłem temat hejtu na sportowców. Wydaje mi się, że po prostu ludzie, którzy na co dzień częściej oglądają piłkę nożną i łatwo przychodzi im krytykowanie piłkarzy, teraz, kiedy odpalali telewizor, a tam leciały igrzyska, to przerzucili się na krytykowanie lekkoatletów, zapaśników, kolarzy czy kogokolwiek, kto w nich startował. Wychodzi na to, że każdy, kto nie wracał z igrzysk z medalem, jest po prostu do niczego.
I nie, z tym zgodzić się nie możemy, drogi Konradzie. Z jakiegoś powodu powszechnie chwalono twoje koleżanki z lekkoatletycznej kadry – Klaudię Kazimierską i Weronikę Lizakowską. Pozytywne komentarze zbierały też osoby takie jak Miłosz Redzimski, Natalia Bajor, Michał i Krzysztof Chmielewscy, Aneta Rygielska, Katarzyna Niewiadoma, Anita Włodarczyk czy Roksana Słupek. Wiesz dlaczego? Ano dlatego, że każda z wymienionych osób zrobiła albo to, czego po niej oczekiwano, albo nawet coś lepszego. A to rekord życiowy, a to powalczyły o podium, a to po prostu zaprezentowały się dobrze (jak Redzimski, który przecież odpadł w zaledwie 1/16 turnieju tenisa stołowego) i widać było po nich, że chcą. To różni ich występy od twojego.
I tak, zgodzę się. Nie zasłużyłeś na hejt. Ale też, kurczę, nie ma ci czego gratulować. Sam o tym wiesz. To że po raz trzeci zostałeś olimpijczykiem – to już przeszłość. Gratulacje za ten fakt mogłeś otrzymać, gdy się na igrzyska dostałeś – zresztą z rankingu, po dłuższym oczekiwaniu – co teraz nie ma jednak już większego znaczenia. Reprezentowanie kraju na arenie międzynarodowej jest istotne, wiadomo, ale jeśli zajmujesz 28. miejsce i właściwie nie widać po tobie, byś był gotowy na walkę o cokolwiek, to pozostanie istotne niemal wyłącznie dla ciebie.
Dla kibica? Ten faktycznie może się zastanawiać, po co tam pojechałeś.
***
– Mnie, jako młodemu chłopakowi, olimpijczyk kojarzył się z kimś, kto darzony jest dożywotnim szacunkiem – mówił Bukowiecki. – A teraz okazuje się, że już sam wyjazd na igrzyska czyni cię jeszcze gorszym niż ten, który na te igrzyska nie pojedzie, bo jeśli startujesz w nich, a nie zdobędziesz medalu, to także pojawiają się komentarze. I tutaj dochodzimy do pewnego absurdu. Gdybym się na te igrzyska nie zakwalifikował, to mówiliby, że jestem tak słaby, że nawet nie zdołałem się tam dostać. Zresztą u mnie ten hejt zaczął się pojawiać, już gdy ogłosiłem, że zdobyłem kwalifikację na moje trzecie igrzyska. Wtedy czytałem, że po co tam jadę. Po tym, co przeszedłem przez ostatnie lata, moim głównym celem była kwalifikacja w ogóle, czyli bycie w światowym topie. Jestem dumny z tego, że po raz trzeci w karierze pojechałem na igrzyska
Sam nie lubię hasła „turysta”, o którym wspominał Konrad przy innej okazji. Pod tym względem w pełni się z nim zgadzam. Uważam, że jest nieuczciwe dla zawodników, którzy ciężko harują, by się na igrzyska dostać, a jak już się dostali, to mają pełne prawo tam pojechać. Zresztą myślę, że warto docenić fakt, że mimo naprawdę wielu problemów Bukowiecki zdołał się na tę imprezę zakwalifikować.
Ale to pierwszy etap. Drugim jest pokazanie się na niej z jak najlepszej strony. Jeśli tutaj nie podołasz, to nie dziw się krytyce. Olimpijczyk nie ma immunitetu, nie jest prezydentem czy królem. Zawiedziesz? No to sorry, dostanie ci plaskaczem się po twarzy. Wiadomo, w Internecie często przybiera to formy zbyt brutalne, z tym trzeba walczyć. Hejt nie jest bowiem czymś, co powinno się akceptować.
I skoro to mamy ustalone, to zapytać trzeba: nie no, Konrad – dożywotni szacunek, naprawdę? Na szacunek pracuje się cały czas. Ba, to działa tak, że można szanować kogoś za jedną rzecz, a krytykować za wiele innych.
Tak więc Konrad: szacunek za Rio, bo finał olimpijski w wieku 19 lat to fajna rzecz. Szacunek za medale mistrzostw Europy, bo to spore osiągnięcie. Szacunek za finał mistrzostw świata. Szacunek za kolejne dwie kwalifikacje olimpijskie mimo problemów.
Ale występy w Tokio i Paryżu to spieprzyłeś. I za nie nikt nie zawoła w twoją stronę: „szacun!”. Trzeba się z tym pogodzić.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
*cytaty za „Przeglądem Sportowym”
Czytaj też:
- Od 16 łuczników na wózkach, do 4000 sportowców z całego świata. Jak powstały igrzyska paraolimpijskie
- Polak poleciał na igrzyska bez trenera. „Rywalizuję z synem wiceprezesa. Zrobiono mi to specjalnie”
- „W każdym wywiadzie słyszę to samo. Co oni myślą?”. Rozmowa z Olą Kałucką, medalistką igrzysk
- Naukowiec bije na alarm: „Stan kondycji fizycznej dzieci jest dramatyczny”
- Opowieść o prezesie z politycznego nadania. Historia Radosława Piesiewicza