29 lipca 1948 roku. Dzień otwarcia letnich igrzysk w Londynie, pierwszych powojennych. W tym samym czasie, w znacznie mniejszej miejscowości, odbyła się impreza sportowa, w której wzięło udział ledwie 16 osób. Od niej jednak miała się zacząć historia igrzyska paraolimpijskich. Choć wtedy nikt jeszcze nie myślał, że takie powstaną. Jak doszło do tego, że w rozpoczynającej się dziś paraolimpiadzie w Paryżu udział weźmie ponad 4000 sportowców z niemal 170 krajów? Oto historia ruchu, który odmienił postrzeganie i życie osób z niepełnosprawnościami.
Igrzyska paraolimpijskie. Historia
Na igrzyskach od zawsze
Na początku trzeba napisać jedno: sportowcy z niepełnosprawnościami uczestniczyli w olimpijskich zawodach na długo przed tym, jak powstały igrzyska paraolimpijskie. Już w czasach starożytnej Grecji opowiadano o Demokratesie, kalekim zapaśniku, który wyszedł na środek areny i wygrał wszystkie swoje walki na jednych z ówczesnych igrzysk. Ponoć po wejściu na stadion wyrysował wokół siebie krąg i wyzwał rywali, by ci spróbowali go za niego wypchnąć. Żaden nie podołał.
Z kolei historia nowożytnych igrzysk przyniesie nam choćby osobę George’a Eysera, który w 1904 roku brał udział w zawodach gimnastycznych mimo faktu posiadania sztucznej nogi. Imponował też Węgier Károly Takács, który po amputacji prawej ręki (jego wiodącej!), nauczył się strzelać z lewej. I był w tym absolutnie wybitny – w 1948 i 1952 roku zostawał mistrzem olimpijskim. Startowała również Lis Hartel, dwukrotna srebrna medalistka igrzysk w ujeżdżaniu, która przez polio straciła władzę w obu nogach.
Współczesna historia też przynosi nam podobne przypadki – choć to zwykle sportowcy startujący już na igrzyskach olimpijskich oraz paraolimpijskich. Przykłady? Choćby „nasza” Natalia Partyka, doskonała tenisistka stołowa, wielokrotna mistrzyni paraolimpijska, która czterokrotnie startowała również na igrzyskach. Obok niej warto wymienić Natalię du Toit, pływaczkę z RPA, która straciła lewą nogę w wypadku samochodowym, jak i innego reprezentanta tamtego kraju – Oscara Pistoriusa. Choć jego historia, jak dobrze wiemy, skończyła się dramatem, który Oscar sam na siebie sprowadził.
Ta trójka startowała na igrzyskach, ale też wiedziała, że może powalczyć o medale na imprezie, na której będzie rywalizować z sobie równymi przeciwnikami. W czasach Takacsa czy Hartel nie było takich możliwości. Jak więc doszło do tego, że powstały igrzyska paraolimpijskie?
Zacząć musimy od pewnego lekarza.
Człowiek z wizją
Pochodził z żydowskiej rodziny, a urodził się… na Górnym Śląsku, w Toszku. Zwał się Ludwig Guttmann. Na Śląsku chodził też do gimnazjum – maturę zdał w 1917 roku. Tam również uczęszczał, jako wolontariusz, do szpitala górniczego. Dziś przypuszcza się, że na taką decyzję wpływ mogła mieć babcia, która na wsi przygotowywała ziołowe mikstury, mające pomóc chorym, czym zafascynował się jej wnuk. Jak się okazało, ważny stał się dla młodego Ludwiga jeden przypadek – górnika, który trafił na szpitalne łóżko ze złamaniem kręgosłupa.
Guttmann analizował stan jego zdrowia i czynił na ten temat dokładne notatki, choć od swojego opiekuna w szpitalu usłyszał, że nie ma co marnować czasu, bo górnik i tak umrze w ciągu paru tygodni. Tak się też zresztą stało, jednak Ludwig czasu poświęconego na przypadek tej jednej osoby nie uważał za zmarnowany, wręcz przeciwnie – być może to już wtedy postanowił zająć się paraplegikami, czyli osobami z porażeniem kończyn, najczęściej dolnych.
Mówiąc prościej: sparaliżowanych od pasa w dół.
Guttmann trafił na Uniwersytet Wrocławski, potem uczył się też we Freiburgu. Tam zainteresował się sportem i obserwował osoby regularnie go uprawiające. Wkrótce na stałe zdecydował zająć się neurochirurgią. Wrócił wówczas do Wrocławia, bo tam stacjonował Otfrid Foerster, neurolog wręcz światowej sławy. Po kilku latach Ludwig został dyrektorem szpitala żydowskiego we Wrocławiu, choć w tamtym okresie proponowano mu podobne stanowiska w obu Amerykach. Odmówił, chciał zostać blisko Foerstera.
Czasy w końcu się jednak zmieniły, w III Rzeszy rozpoczęły się prześladowania Żydów. Guttmann robił co tylko mógł, by ochronić żydowską społeczność, wkrótce jednak sam wyemigrował. W marcu 1939 roku wraz z żoną i dziećmi trafił do angielskiego Dover. Szybko doceniono tam jego wiedzę i umiejętności. Po czterech latach zaproponowano mu objęcie posady dyrektora szpitala w Stoke Mandeville, gdzie leczono żołnierzy z obrażeniami kręgosłupa, doznanymi na froncie II wojny światowej.
Ludwig Guttmann. Fot. Wikimedia
Guttmann na tę propozycję przystał, w co nie mogło uwierzyć wielu jego kolegów. Ci nie rozumieli, czemu Ludwig zamienia dobrze zapowiadającą się karierę w Oxfordzie na szpital z przypadkami wręcz beznadziejnymi. Ten jednak zrobił to, co postanowił. I była to być może najważniejsza decyzja w jego życiu. Taka, która miała odmienić życia wielu innych osób.
Żołnierzom z urazami kręgosłupa dawano wtedy jakieś dwa lata życia – tyle była w stanie zagwarantować ówczesna medycyna. Ludwig Guttmann nie chciał się z tym jednak pogodzić i, wbrew opinii brytyjskich lekarzy, postanowił spróbować przedłużyć życie swoich pacjentów. Jak? Choćby poprzez próby „przywrócenia” ich społeczeństwu. I tu wkroczył do akcji sport.
– Zorientowałem się, że sport dla niepełnosprawnych ma ogromny wpływ na to, jak patrzy na nich społeczeństwo. Kiedy zobaczyłem, jak sport jest akceptowany przez sparaliżowanych, logicznym było rozpoczęcie pewnego ruchu sportowego – mówił po latach sam Guttmann. I dodawał: – Gdybym miał wskazać największe osiągnięcie w mojej karierze medycznej, to byłoby nim wprowadzenie sportu do rehabilitacji osób z niepełnosprawnościami.
Pacjentom zmniejszył dawki podawanych im leków, zachęcał do ruchu i zaproponował szeroką gamę zajęć – od rękodzieł i czynności praktycznych, aż po sporty, takie jak polo na wózkach, rzut oszczepem czy koszykówkę. Wierzył, że w ten sposób będzie zdolny osiągnąć dwie rzeczy. Po pierwsze chciał, by sami paraplegicy uwierzyli, że mogą funkcjonować w społeczeństwie, odzyskując przy tym poczucie własnej godności. Po drugie, by to społeczeństwo uznało ich za jego pełnoprawnych członków, nawet jeśli ci jeździli na wózkach. Przy okazji okazało się, że zajęcia pełniły ważną funkcję terapeutyczną – żołnierze przezwyciężali w ten sposób traumy związane z pobytem na froncie i doznanym urazem.
Guttmann jeszcze o tym nie wiedział, ale rozpoczął wtedy prawdziwą rewolucję w świecie sportu.
Zaczęło się od łucznictwa
To był wspomniany już 29 lipca 1948 roku, dzień rozpoczęcia igrzysk olimpijskich w Londynie. Dziś nie wiadomo, czy Guttmann wybrał go umyślnie, czy też zupełnie przypadkowo. W każdym razie postanowił zorganizować wówczas zawody łucznicze, w których udział wzięło szesnaście osób – czternastu mężczyzn i dwie kobiety – z porażeniem dolnych kończyn. Stoke Mandeville Games, jak je nazwano, miały od tamtej pory odbywać się co roku.
Po czterech latach – akurat w roku kolejnych igrzysk olimpijskich – zawody stały się międzynarodowe. Do Anglii przyjechała wówczas grupa holenderskich parasportowców, a Guttmann zaczął używać zwrotu „igrzyska dla niepełnosprawnych”, choć wtedy jeszcze nie była to oficjalna nazwa imprezy.
– Jak istotne są takie igrzyska dla niepełnosprawnych? Bardzo. Zarówno z psychicznego, jak i fizycznego punktu widzenia. Najważniejsze jest jednak to, że na powrót wracają do społeczeństwa – mówił filmowcom, którzy realizowali materiał z kolejnych Stoke Mandeville Games. Cztery lata później doktor otrzymał Fearnley Cup, nagrodę wręczaną tym, którzy „poświęcają się olimpijskim ideałom”.
To był rok 1956. Wtedy w zawodach brały już udział grupy sportowców nawet z Australii, Egiptu czy Portugalii. Impreza się rozrastała. Aż w 1960 wyjechała za morze – do Rzymu, a więc miasta, w którym odbywały się wówczas faktyczne igrzyska olimpijskie. W pierwszych Stoke Mandeville Games – bo wciąż tak je zwano – na kontynencie udział wzięło 400 sportowców z 23 (lub 24, źródła nie są zgodne) krajów.
Podróż za igrzyskami
Rywalizowano wówczas w koszykówce, pływaniu, łucznictwie, szermierce, rzutowych konkurencjach lekkoatletycznych, snookerze, tenisie stołowym i pięcioboju. Cała impreza rozpoczęła się sześć dni po zakończeniu igrzysk olimpijskich i okazała się wielkim sukcesem. Na trybuny przychodziło sporo fanów, ceremonię otwarcia oglądało 5000 osób. Osoby z niepełnosprawnościami pokazały, że też mogą walczyć o sportowe sukcesy. Papież Jan XXIII nazwał wtedy Guttmanna „Coubertinem paraolimpiady”. I to mimo tego, że nazwa ta wciąż nie funkcjonowała oficjalnie – zaczęła dopiero w okolicach 1984 roku.
Stoke Mandeville Games zaczęły wyjeżdżać za faktycznymi igrzyskami – co cztery lata opuszczały Wielką Brytanię i ruszały za morze. W 1964 roku aż do Tokio, cztery lata później – ze względu na problemy organizacyjne w Meksyku – zorganizowano je w Tel Awiwie, potem przyszła kolej Heidelbergu w Niemczech. Regularnie dodawano nowe konkurencje, zaczęto też eksperymentować przy wózkach inwalidzkich (co świadczy o postępującej profesjonalizacji zawodów), chcąc między innymi zmniejszyć ich wagę. Stale zwiększała się też liczba uczestników, którzy cieszyli się możliwością rywalizacji.
– Guttmann odmienił mój świat, ponieważ dał mi zdecydowanie więcej pewności siebie. Zrozumiałam, że mogę się równać z każdym. Nie wiem, gdzie byłabym bez niego. Moje pierwsze paraigrzyska zaliczyłam w Tokio. Miałam na tyle szczęścia, że wróciłam z dwoma medalami, w tym jednym z pierwszych historii zawodów na bieżni – mówiła Caz Walton, dziesięciokrotna mistrzyni paraolimpijska.
We wspomnianym już Heidelbergu zadebiutowała reprezentacja Polski. Z Niemiec nasi sportowcy wrócili z 33 medalami, które zdobyło 22 zawodników. Co ciekawe, Polacy byli pierwszą nacją zza żelaznej kurtyny, która wzięła udział w tej imprezie. Na kolejnych paraigrzyskach radzili sobie jeszcze lepiej, a w holenderskim Arnhem (rok 1980) zajęli nawet drugie miejsce w klasyfikacji medalowej, zdobywając 75 złotych krążków, a 177 ogółem. Lepsze były tylko Stany Zjednoczone, które miały tyle samo złotych, ale więcej srebrnych medali.
Mimo wszystko to był jednak okres, w którym ruch paraolimpijski miał spore problemy (co widać choćby po tym, że “odłączyły” się one od miast-organizatorów igrzysk, czasem organizowano je nawet w zupełnie innych krajach), poziom rywalizacji sportowej nie był najwyższy, a do tego pojawiło się dużo nowych konkurencji. Od paraigrzysk w 1976 roku nastąpiła bowiem bardzo istotna zmiana – pojawiła się też możliwość startów dla osób o innych schorzeniach niż paraplegia (choć wciąż startować mogło mniej osób niż obecnie). Stoke Mandeville Games otworzono dla szerszej rzeszy ludzi. Wiele do życzenia pozostawiała wtedy jeszcze klasyfikacja sportowców do odpowiednich grup, przez którą liczba konkurencji niesamowicie się rozrosła.
Z czasem wyróżniono sześć kategorii klasyfikacji: sportowcy po amputacjach, porażeniu mózgowym, z niepełnosprawnością intelektualną, na wózkach, niewidomi oraz „Les Autres”, czyli inni, nienależący do pozostałych kategorii. To wszystko dzieli się potem jeszcze na mniejsze „podklasyfikacje”. W tamtych czasach tak dokładnego podziału nie było, a w dodatku stosowano klasyfikację medyczną, która dopiero z czasem zmieniła się na funkcjonalną – gdy zaczęto dzielić sportowców nie tylko wyłącznie na podstawie ich schorzeń, ale też możliwości i osiągnięć, a wiele z kategorii, których zrobił się ogrom, złączono. To jednak temat na inną dyskusję.
My wrócimy do historii. Dodajmy do niej od razu dwie ważne rzeczy – że od 1976 roku organizować zaczęto też zimowe paraigrzyska, to po pierwsze. A po drugie, że cały ruch zyskał rozpęd od 1988 roku, gdy Seul ugościł paraolimpijczyków. Bo zrobił to znakomicie.
Gwałtowny rozwój
To właśnie w Seulu powróciła tradycja organizowania paraolimpiad w tych samych miastach, w których odbywały się też igrzyska olimpijskie. W Korei sportowców z niepełnosprawnościami zaproszono zresztą na dokładnie te same obiekty. Zawodników zjawiło się ponad 3000, reprezentowali 60 krajów. Wielu sędziów i oficjeli z igrzysk przeszkolono też pod kątem paraolimpijskiej imprezy i pracowali przy obu. Zadbano też o wszelkie ułatwienia dostępu w obiektach, w których parasportowcy zamieszkali (bo, to jedyna różnica, mieli inną wioskę, niż sportowcy bez niepełnosprawności). Koreańczycy wyznaczyli pewien standard, do którego potem nawiązywali kolejni organizatorzy.
Dla wielu to wtedy narodziły się faktyczne igrzyska paraolimpijskie. Tym bardziej, że oficjalnie używano już wówczas tej właśnie nazwy, a dodatkowo niesamowicie zwiększyła się medialna „reprezentacja” imprezy – o wynikach sportowców informowano już właściwie na całym świecie, a trybuny zapełnione były fanami, którzy przyszli skuszeni darmowymi biletami. I zobaczyli, że to – jak i wcześniej rozegrane igrzyska – fantastyczna sprawa.
Cztery lata później, w Barcelonie, wykonano kilka innych, ważnych kroków, w celu uznania igrzysk paraolimpijskich za istotną część ruchu olimpijskiego (choć oficjalnie jeszcze nie do końca do niej należały) – znicz olimpijski zapalał niepełnosprawny łucznik, Antonio Rebollo, a na ceremonii otwarcia paraolimpiady poprzez nagranie wypowiadał się sam Stephen Hawking. Półtora miliona osób oglądało tamte paraigrzyska w telewizji. Impreza zdobywała rozpoznawalność.
Co istotne – w tamtym okresie finalnie kształtowały się kwestie formalnie. Już w 1960 roku powstała pierwsza organizacja zrzeszająca niepełnosprawnych sportowców, ale przez wiele lat chodziło tylko – jak i na paraigrzyskach – o tych na wózkach. Dopiero z czasem włączono i innych, o których zabiegała kolejna z organizacji (International Sport Organisation for the Disabled). W międzyczasie powstać zdążyło jednak i kilka innych. Innymi słowy: zrobił się chaos.
W 1982 cztery największe organizacje powołały International Co-coordinating Committee Sports for the Disabled in the World. Tę przydługą nazwę skracano do ICC i to właśnie za sprawą tegoż Komitetu przez kilka lat zarządzano sportem osób z niepełnosprawnościami. Po kilku latach dołączyły też inne organizacje – dla sportowców głuchych oraz tych z niepełnosprawnościami intelektualnymi. Widać było jednak potrzebę reorganizacji.
Ta nadeszła w 1989 roku. To wtedy powstał Międzynarodowy Komitet Paraolimpijski, utworzony na wzór MKOl, który swoją siedzibę znalazł w niemieckim Duesseldorfie. To stamtąd (a potem z Bonnu) zarządzać zaczęto całym ruchem paraolimpijskim i lobbowano za tym, by uznano go oficjalnie za wchodzący w skład rodziny olimpijskiej. Barcelońskie paraigrzyska jeszcze nie były oficjalnie organizowane przez MKP, ale te zimowe w 1994 roku – w Lillehammer – już tak.
Kolejne lata przyniosły jednak kilka problemów. W Atlancie komitet organizujący „normalne” igrzyska nie planował współpracować blisko z organizatorami paraigrzysk, przez co impreza nie była odpowiednio opakowana medialnie, a sportowcy rywalizowali na niemal pustych stadionach (aczkolwiek to właśnie w USA sponsorzy zainteresowali się na poważnie ruchem paraolimpijskim). W Sydney z kolei wybuchła wielka afera, gdy odkryto, że reprezentacja Hiszpanii w koszykówce w kategorii niepełnosprawności intelektualnych, posłała do Australii ekipę złożoną… w dużej mierze ze zdrowych sportowców, którzy tylko udawali chorych.
To na kilka lat zatrzymało rozwój sportu dla osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi, ale nie zatrzymało MKP. Wręcz przeciwnie – w 2001 roku Komitet doprowadził do podpisania umowy z MKOl, zgodnie z którą obie organizacje miały blisko współpracować przy organizacji kolejnych igrzysk i paraigrzysk, a te drugie miały być organizowane zawsze w tym samym mieście co pierwsze. Aktualnie porozumienie to obowiązuje do 2032 roku. Paraigrzyska stały się częścią ruchu olimpijskiego, przez co zaczęły budzić jeszcze większe zainteresowanie – sportowców, fanów, mediów i sponsorów.
Widać było to już w Atenach, ale to igrzyska w Pekinie (2008) i Londynie (2012) wprowadziły sport paraolimpijski na nowy, nieznany wcześniej poziom. Transmitowano wówczas zdecydowaną większość konkurencji i zawodów. Zmagania opisywano na całym świecie, a medaliści paraolimpiad witani byli w swoich krajach z honorami, jakie przypadały wcześniej głównie pełnosprawnym zawodnikom. W Londynie po raz pierwszy udział w paraigrzyskach wzięło ponad 4000 osób. A to przecież nie był koniec – w Rio pojawiło się ich jeszcze więcej, a w Tokio, mimo pandemii, minimalnie wynik z Brazylii przebito. W stolicy Japonii pojawiło się wówczas 4403 sportowców.
Sport paraolimpijski odniósł wielki sukces. A wszystko zaczęło się od szesnastki łuczników-amatorów i jednego człowieka, który chciał, by ci poczuli się ważni dla społeczeństwa.
Czas na Paryż
Już o 20 w Paryżu zacznie się ceremonia otwarcia igrzyska paraolimpijskich. Wcześniej ogień olimpijski rozpalono 24 sierpnia w Stoke Mandeville – gdzie od teraz mają się odbywać wszystkie takie ceremonie i ogień paraolimpijski ma rezydować tam na stałe, na pamiątkę początków ruchu paraolimpijskiego – i przez kilka kolejnych dni podróżował do stolicy Francji. Najpierw przez tunel pod Kanałem La Manche, potem podzielono go na dwanaście pochodni, które złączyły się już w Paryżu.
W sztafecie nieść miało go wiele znanych osobistości. Choćby… Jackie Chan, ale też komicy, aktorzy, raperzy czy kosmonauta Jean-Francois Clervoy. No i, oczywiście, sportowcy – olimpijscy i paraolimpijscy. Sama ceremonia odbyć ma się w podobny sposób, co ta sprzed miesiąca, czyli poza stadionem. Ale to będzie można zobaczyć na własne oczy. A co istotnego jeszcze przyniosą nam paryskie igrzyska?
Jackie Chan z ogniem paraolimpijskim. Fot. Newspix
Przede wszystkim aż 169 państw-uczestników, z kilkoma debiutami. Po raz pierwszy na paraigrzyskach wystąpią przedstawiciele Erytrei, Kiribati czy Kosowa. Po przerwie wracają tam sportowcy z Timoru, Makau, Mjanmy, Tongi, Trynidadu i Tobago, Turkmenistanu, Wysp Salomona, Vanuatu czy Bangladeszu (ci ostatni nie występowali od 2008 roku). Wystartować w Paryżu ma około 4000 osób, najwięcej z Chin, Brazylii i Francji – w każdym z tych przypadków dobrze ponad 200.
Liczba konkurencji? Spora, bo będzie ich aż 549, rozegranych w 22 dyscyplinach, czyli tylu, ile było też w Tokio. Konkretnie? W badmintonie, bocci, goalballu, jeździectwie, judo, kajakarstwie, kolarstwie, koszykówce na wózkach, lekkoatletyce, łucznictwie, piłce nożnej pięcioosobowej, pływaniu, podnoszeniu ciężarów, rugby na wózkach, siatkówce na siedząco, strzelectwie, szermierce na wózkach, taekwondo, tenisie na wózkach, tenisie stołowym, triathlonie i wioślarstwie.
W paraigrzyska i towarzyszące im inicjatywy solidnie zainwestowali organizatorzy. Ponad półtora miliarda dolarów przeznaczono na poprawę edukacji, zatrudnienia i dostępności dla osób z niepełnosprawnościami. Zorganizowano też szereg zajęć na temat niepełnosprawności i miejsca ludzi z nimi w społeczeństwie. Paryżanie powtarzają, że paraigrzyska w ich mieście mają być symbolem równości – po raz pierwszy w dziejach paraigrzyska mają bowiem to samo logo i maskotkę (z tą różnicą, że jedna z jej nóg przy okazji paraigrzysk została zamieniona na protezę), co igrzyska olimpijskie.
A gdzie w tym Polacy?
Do Paryża wysłaliśmy 84 osoby, które wystąpią w 15 dyscyplinach. Chorążymi kadry na ceremonii otwarcia zostaną Lucyna Kornobys – dwukrotna srebrna medalistka olimpijska w pchnięciu kulą – i Maciej Lepiato – dwukrotnie złoty i raz brązowy w skoku wzwyż. Ale nasza kadra to nie tylko weterani, wręcz przeciwnie. W stolicy Francji zadebiutuje aż 22 reprezentantów Polski. Na co jednak liczymy w związku z paraigrzyskami?
– Lepszy wynik niż w Tokio biorę dzisiaj w ciemno. Mistrzostwa świata i starty naszych zawodników, które poprzedzały igrzyska paralimpijskie, w zasadzie w każdym sporcie dają nam nadzieję na wynik lepszy niż w Tokio, ale wiadomo, to jest sport. Do tego mamy coraz więcej państw, które do tej pory nie liczyły się w klasyfikacji medalowej, ale to się zmieniło. Jesteśmy krajem, który bardzo szeroko zaprezentuje się na igrzyskach. Nie wszystkie państwa mają taki komfort, żeby w aż tylu sportach móc w ogóle walczyć o kwalifikacje paralimpijskie w poszczególnych dyscyplinach, coraz trudniej o zdobycie kwalifikacji – mówił PAP prezes Polskiego Komitetu Paralimpijskiego Łukasz Szeliga.
Maciej Lepiato. Fot. Newspix
W Tokio Polacy zaliczyli najsłabsze letnie igrzyska paraolimpijskie w historii, biorąc pod uwagę liczbę zdobytych przez nas medali. Nasz licznik zatrzymał się bowiem na 24 krążkach, choć jeśli brać pod uwagę zasady ustalania klasyfikacji medalowej, był to wynik lepszy od Pekinu, gdzie medali było 30 (7 złotych w Japonii, tylko 5 w Chinach). W Paryżu celem Polaków ma być właśnie powrót na poziom 30 medali.
Czy to się uda? Przekonamy się w kolejnych dniach. Rywalizacja paraolimpijska potrwa do 8 września.
SEBASTIAN WARZECHA
Czytaj też:
- Polak poleciał na igrzyska bez trenera. „Rywalizuję z synem wiceprezesa. Zrobiono mi to specjalnie”
- „W każdym wywiadzie słyszę to samo. Co oni myślą?”. Rozmowa z Olą Kałucką, medalistką igrzysk
- Naukowiec bije na alarm: „Stan kondycji fizycznej dzieci jest dramatyczny”
- Opowieść o prezesie z politycznego nadania. Historia Radosława Piesiewicza
Fot. Newspix