Adrian Dalmau wchodzi w drugiej połowie z ławki i strzela gola w samej końcówce – ile my takich obrazków już widzieliśmy na polskich boiskach? Odpowiedź brzmi: cztery, z czego ten czwarty wydarzył się dziś. Mateusz Żukowski wchodzi w drugiej połowie z ławki i zalicza arcyważną asystę w ostatnich minutach – a ile takich scen oglądaliśmy w meczach Śląska Wrocław? Tu odpowiedź jest inna: jedną, a dokładnie tę, która także wydarzyła się dziś.
Tak jest, skończyło się 1:1, oba gole padły w samej końcówce. Gdyby ktoś powiedział nam o takim rozstrzygnięciu przed meczem, w ciemno stwierdzilibyśmy, że z podziału punktów mniej zadowoleni będą wrocławianie. Po obejrzeniu spotkania pomiędzy oboma drużynami musimy jednak powiedzieć, że to ekipa Jacka Zielińskiego może czuć większy niedosyt. Grała lepiej, atakowała z większym rozmachem, kończyła w przewadze, słowem – zagrała bezdyskusyjnie swój najlepszy mecz w tym sezonie.
To nie tak, że gra kielczan jakoś powalała. Była niezła. Godna Ekstraklasy – to chyba najlepsze określenie. To już naprawdę sporo, bo poprzednie mecze w wykonaniu Korony nie zasługiwały nawet na takie niezbyt ekskluzywne miano. Nie dziwimy się, że Dalmau po końcowym gwizdku ciskał z całej siły rękami o murawę, a Jewgienij Szykawka wyglądał tak, jakby zaraz miał spaść z ligi. Sam fakt, że obaj przebywali na boisku do ostatnich minut, mówi wiele o nastawieniu kielczan do tego spotkania. Kiedy tylko Jehor Matsenko zarobił czerwoną kartkę, trener Korony posłał do boju drugiego napastnika i wysłał w świat komunikat „gramy o pełną pulę”.
No właśnie, Matsenko. To chłopak, którego trudno nie cenić, zwłaszcza za to, jak haruje na bokach obrony w Śląsku Wrocław. Ale dziś ma na swoim koncie dwa poważne babole. Pierwszy – przecięcie toru biegu Szykawki, kiedy ten wychodził sam na sam. Kto wie, może nawet dostanie za ten faul od Jacka Magiery pochwałę (gdyby się nie poświęcił, byłby raczej pewny gol), ale my aż tak wyrozumiali być nie musimy i ukaranego bezpośrednim czerwem nie zamierzamy brać w obronę. Drugi babol wydarzył się w ofensywie – Ukrainiec uderzał na pustą bramkę z metra-dwóch i przeniósł piłkę nad poprzeczką. Jak? Chyba on sam nawet nie wie. Trudniej było w tej sytuacji nie trafić niż trafić.
W poprzeczkę uderzył Petkow, jego uderzeniu towarzyszył jeden wielki bilard. No bo tak – najpierw futbolówka odbiła się od obrońcy, poszła na poprzeczkę, następnie uderzyła Dziekońskiego w nogę i poleciała do boku, więc bramkarz Korony może mówić o wielkim szczęściu, bo był bliski tego, żeby piłka odbiła się jednak w stronę bramki. Dziekońskiemu za dziś należy dopisać plusa, podobnie jak Hubertowi Zwoźnemu – naszym zdaniem – najlepszemu graczowi na boisku. Piłkarz Korony okrzepł w zeszłym sezonie na seniorskim poziomie (wypożyczenie do Radunii Stężyca) i wygląda na to, że kielczanie mają gotowego wychowanka do gry.
Wreszcie w podstawie znalazł się Pau Resta, o którym w ostatnich tygodniach mówiło się całkiem dużo. Abstrahując od wszelkich politycznych zawirowań, Hiszpan musiał dojść do formy, bo przyjechał do Kielc mocno zgruzowany. Widać dziś było, że lubi grać na wyprzedzenie i wie, jak to robić. Niczego nie zawalił, ale na szersze opinie przyjdzie jeszcze czas. Korona mimo wszystko może wracać do domu z podniesionym czołem. Wszystko wskazuje na to, że ta drużyna jest na drodze do tego, by wkrótce wyjść na prostą. Przynajmniej sportowo.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ EKSTRAKLASIE:
- Śląsk złożył protest do UEFA. Chce powtórzenia meczu
- Prezydentka Kielc: Wizerunek Korony wymaga pilnej interwencji [WYWIAD]
- Wszystkie cuda Franciszka Smudy
Fot. newspix.pl