W poprzednim sezonie Ekstraklasy byle smyrnięcie w polu karnym groziło jedenastką, piłkarze nadzieję na wapno mieli bardzo często, kładli się systematycznie i regularnie te błagania były wysłuchiwane. Liga miała więc wyciągnąć wnioski i od takich – krótko mówiąc – pierdół odejść, żeby nie zamieniać sportu kontaktowego w jakiś balet. Ale cóż… Damian Sylwestrzak ma chyba inne podejście.
Co on bowiem wyczarował przy stanie 2:1 dla Legii? Goncalves goni w rozkroku za piłką, potem wstaje i nadziewa się na ramię Jakubika. Oczywiście odczuwa ten kontakt sto razy mocniej niż gdyby rzecz miała się wydarzyć w tramwaju, pokazuje sędziemu, że cholernie ucierpiał, a ten wskazuje na wapno.
No ludzie, za co?!
Jakubik w ogóle nie szuka tego kontaktu, nie robi ruchu w kierunku twarzy przeciwnika, ot, przypadkowa sytuacja, taka, żeby po wszystkim zbić ze sobą piątkę i grać dalej. Ale nie, Sylwestrzak musiał wkroczyć i zaznaczyć swoją obecność na boisku – najpierw dyktując karnego, a potem pokazując serię żółtych kartek słusznie wkurzonej ekipie Radomiaka.
Kozak, nie ma co. I jeszcze jaki autorytet.
Pewnie usłyszymy, że sędzia się wybroni, ale wiadomo, arbitrzy rzadko kiedy się nie wybraniają (chyba że podwędzą jakiś znak drogowy). A każdy bezstronny powinien stwierdzić: to była decyzja skrajnie nieżyciowa, która zabiła ten mecz.
Radomiak chwilę wcześniej wszedł w kontakt z Legią i choć grał słabe spotkanie, to mógł jeszcze namieszać. Strzelił jedną bramkę po ładnej kontrze, mógłby się pokusić o drugą, ale szybko został posadzony na dupę przez Sylwestrzaka, że nie ma potrzeby się starać.
Dla Legii zaś to ważne zwycięstwo – wcześniej dwukrotnie nie wygrała w lidze, doszła też wstydliwa historia z Feio po spotkaniu z Broendby. Wojskowi nie prezentowali dziś wcale specjalnie wysokiego poziomu, do 38. minuty to starcie niewiele wspólnego miało z jakością, ale wtedy pomógł rywal, Mammadov.
Najpierw głupio interweniował w polu karnym, kiedy wystawił rękę przy strzale Kapustki (ewidentne wapno), potem wyszedł na grzyby, zwolnił swoją strefę w szesnastce i znów skorzystał z tego Kapustka, bez krycia uderzając na 2:0. Azer grał wcześniej w ŁKS-ie i swoim przyjściem, delikatnie mówiąc, defensywy beniaminka wówczas nie zbudował. Radomiak jednak stwierdził, że mu się przyda.
Powiedzmy, iż jest to pomysł na fantazji.
W tych okolicznościach Legia musiała wygrać – ma dobrych piłkarzy, rywal niekoniecznie, a jeszcze sędzia cudował. Wynik wygląda bardzo ładnie, ale w przyszłości potrzeba będzie więcej ze strony drużyny Feio. Nie zawsze przecież u przeciwnika zagra Mammadow, nie zawsze będzie gwizdał Sylwestrzak.
Legia Warszawa – Radomiak Radom 4:1
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Śląsk złożył protest do UEFA. Chce powtórzenia meczu
- Prezydentka Kielc: Wizerunek Korony wymaga pilnej interwencji [WYWIAD]
- Wszystkie cuda Franciszka Smudy
Fot. Newspix.pl