Są sukcesy, które sprawiają, że przekroczona zostaje pewna granica. Zwykle – granica wyobraźni. Bo często działa to tak, że do momentu, gdy ktoś osiągnie coś po raz pierwszy, trudno nam sobie nawet wyobrazić, że to w ogóle możliwe. Aż przychodzi ta jedna osoba, która mówi “sprawdzam” i daje z siebie aktualnie wszystko. Czasem nawet jej nie wyjdzie. Ale są przypadki, gdy okazuje się, że granica tak naprawdę istniała tylko w naszych głowach. I tak było dziś. Padła bowiem ta granica, która obwieszczała, że nikt z Polski nie wygra Tour de France. Na szczęście Kasia Niewiadoma nie dała sobie tego wmówić.
***
Nie będę ukrywać – gdy Kasia wjechała na metę i w napięciu czekaliśmy na to, czy sekundy się zgadzają, zadrżałem, myśląc, że może coś jest jednak nie tak. Że źle wszystko policzyliśmy, że zegar się spóźniał, że zawiodła technologia. Niby wiedziałem, że to już, że się udało. A jednak wolałem poczekać na potwierdzenie, oficjalną klasyfikację. Bo aż trudno było sobie uwierzyć, że naprawdę doczekaliśmy takiego momentu. Że Katarzyna Niewiadoma po wylaniu hektolitrów potu i wyżyłowaniu się do granic, faktycznie wygrała Tour de France.
Ale jednak. Stało się. Obejrzeliśmy sukces, jakiego jeszcze w Polsce nie mieliśmy.
Że to tylko kobieca wersja tej imprezy? Że trwa osiem dni, a nie trzy tygodnie? Zgadza się, ale co z tego? Od 2022 roku ten wyścig – wcześniej noszący wiele różnych imion – oficjalnie jest pod patronatem Tour de France i tę nazwę nosi. Każda z liderek zakłada żółtą koszulkę, taką jak ich męscy odpowiednicy. Zwyciężczynie przechodzą z kolei do historii i już na zawsze w niej będą. Bo kto wie, czy za 50 lat nie będzie to trzytygodniowa impreza, a niemal osiemdziesięcioletnia Niewiadoma nie będzie opowiadać, jak wygrała jedną z jej pierwszych edycji. I to nie tylko polskim mediom, ale też tym zagranicznym.
Tym bardziej, że Polka dokonała tego to po niesamowitej walce. Triumfowała o cztery sekundy, po etapie, który zapamiętany zostanie na długo. Dawno nie było takiej rywalizacji, tak bliskiego “kontaktu” dwóch pierwszych sportowców, nawet w męskich tourach. W tym roku Tadej Pogacar wygrał Giro d’Italia z przewagą niemal 10 minut. Rok temu było blisko – Primoz Roglic triumfował o 14 sekund nad Geraintem Thomasem, ale kwestia wygranej rozstrzygała się wówczas na czasówce, nie w bezpośredniej rywalizacji z peletonu. Tour de France? Kochamy pojedynki Pogacara z Jonasem Vingegaardem, ale różnice między nimi ostatecznie są duże. W tym roku ponad sześć minut. Rok temu – ponad siedem. W 2022 decydowały niemal trzy. Sporo.
A dziś Niewiadomą i Demi Vollering dzieliły CZTERY sekundy. Świat kolarstwa długo tego nie zapomni.
***
Gdy Kasia, wzruszona wygraną, zapłakała, też uroniłem łzę. Co tu dużo kryć, na takie sukcesy czeka się latami. Nie jestem starym człowiekiem, nie mam jeszcze na karku trzydziestki, ale kolarstwo śledzę już niemal dwie dekady. Pamiętam jak Sylwester Szmyd wygrywał na Mount Ventoux w Dauphine-Libere. Pamiętam też te nowsze osiągnięcia. Więc – jak pewnie każdy fan tego sportu – mogę w głowie odtwarzać ostatni kilometr jazdy Michała Kwiatkowskiego po złoto w Ponferradzie oraz wiele jego sukcesów na trasach innych wyścigów – czy to Wielkich Tourów, czy klasyków. Pamiętam brąz Rafała Majki w Rio i jego sukcesy w Tour de France. Maćka Bodnara zgarniającego etap Wielkiej Pętli.
Ale takiego sukcesu jak ten Kasi po prostu nie pamiętam. Bo jeszcze go nie było.
To dokładnie to, od czego zacząłem ten tekst – przekroczenie granicy. To Adam Małysz zdobywający Kryształową Kulę. Aleksandra Mirosław i jej olimpijskie złoto we wspinaczce. Robert Kubica wygrywający Grand Prix Kanady. Iga Świątek triumfująca w wielkoszlemowym turnieju singla. Dla polskiego sportu rzecz unikatowa, jedyna w swoim rodzaju. Taka, którą musimy świętować. Celebrować. Cieszyć się nią. Nie wiadomo, ile będziemy czekać na podobny sukces. Męskie kolarstwo w naszym kraju słabnie z roku na rok, mamy problem ze strukturami. Z kobiecym – mimo że w World Tourze jest sporo Polek – też nie jest najlepiej. Jak jakiś czas temu mówiła mi Bogumiła Matysiak, triumfatorka etapu Tour de France w czasach, gdy ten wyścig nazywał się jeszcze inaczej:
– Dziewczyny mają już fajne kontrakty, przynajmniej te, które jeżdżą w grupach z World Touru. Nie ma porównania do tego, co było kiedyś. One mogą żyć z kolarstwa, nie muszą się martwić o pieniądze. Ponadto na Zachodzie nastąpił duży rozwój, wzrosły nagrody na wyścigach. W Polsce ich wysokość stoi w miejscu. Gdy odchodziłam z kolarstwa, za wygranie Pucharu Polski było 200-300 złotych i teraz nagrody są podobne. To jest duży problem, bo dziewczyny w kategoriach juniorskich utrzymać może jeszcze klub, który dostanie na szkolenie dotacje z miasta, gminy, może państwa. Dziewczyny zgarną stypendia, są zadowolone, że dorobią sobie cokolwiek na wyścigach. Ale jak dochodzą do wieku seniorki i klub nie jest w stanie zapewnić im pieniędzy, to jeśli nie znajdą drogi na Zachód, nie mają wyboru i kończą kariery.
Czy teraz coś się zmieni? Trudno powiedzieć. Możliwe, w naszym kraju tak to jest, że dopiero sukces przyciąga odmianę losu na lepszy. Ale nie zawsze. Czasem i on nie pomaga. Jak będzie z tym Kasi – czas pokaże.
***
Z pewnością jednak – co by się nie stało – prędko go nie zapomnimy. I nie zapomni ona sama. Bo jej historia to opowieść o niezłomności. Od pierwszego trenera słyszała, że kolarstwo to nie sport dla kobiet. Gdy zaczynała jeździć, nie było w nim zresztą wielkich perspektyw. Potem przytrafiły się między innymi problemy z sercem. Pandemia. Rozczarowania na igrzyskach i w innych wyścigach. Polka często była druga czy trzecia, ale pierwsza z rzadka. Aż wreszcie cała ta cierpliwość, niezłomność i ciągła chęć rozwoju oraz walki o swoje zaprocentowały.
Wygrana w Tour de France to jej sukces. Sukces jej ojca, który zachęcił ją do kolarstwa, i matki, która pomagała. Sukces jej życiowego partnera, który pomógł Kasi na nowo odnaleźć radość z kolarstwa. Sukces wszystkich trenerów, jakich miała. No i też sukces tej dyscypliny w naszym kraju.
Kto by pomyślał, że w tym samym dniu, w którym skończyło się Tour de Pologne, a na hiszpańskiej Vuelcie rywalizują już wielcy zawodnicy, najważniejszą informacją, jaką otrzyma kolarski świat w Polsce, będzie ta z Francji, z kobiecego Tour de France? Że to właśnie Katarzyna Niewiadoma, a nie Rafał Majka czy Michał Kwiatkowski, nam ją przyniesie? No i, co najważniejsze, że będzie to informacja najlepsza z możliwych. Bo Katarzyna co prawda dalej jest Niewiadoma.
Ale wygrana w Tour de France – nie. To już od dziś dobrze poznane przez polskie kolarstwo terytorium. I na zawsze nim zostanie.
Fot. Newspix
CZYTAJ TEŻ: