Po dziewięciu medalach w Tokio nie było już śladu. W trakcie igrzysk w Paryżu polska lekkoatletyka przyniosła wyłącznie jeden, brązowy krążek. Czy możemy mówić o kryzysie? Nie zgadza się z tym Paweł Czapiewski. Rekordzista kraju na 800 metrów nie jest podłamany ostatnimi wynikami naszych lekkoatletów, na przyszłość patrzy optymistycznie, ale z drugiej strony: z pasją opowiada o grzechach i problemach swojej dyscypliny.
KACPER MARCINIAK: Może dobrze, że nie udało nam się w lekkoatletyce na igrzyskach w Paryżu, bo przejrzymy na oczy: nie jesteśmy nawet sportowym średniakiem. To słowa Marka Troniny w programie „Stan Igrzysk”. Ty się z nimi nie zgadzasz?
PAWEŁ CZAPIEWSKI: Zawsze mówię, że wyżej tyłka nie podskoczysz. Oczywiście chciałoby się więcej niż jeden medal. Ale ja ja takie gadki słyszałem już w 2004, 2008 roku. Że tu są jakieś badania i jak już skończy się obecne pokolenie, to będzie po prostu muł i wodorosty. Było zupełnie inaczej, bo trafiło nam się najlepsze dziesięciolecie od czasów Wunderteamu.
Trzeba też brać pod uwagę moment, w którym odbywają się igrzyska. W Tokio mieliśmy tych medali dziewięć. Ale gdyby impreza została przeprowadzona w 2020 roku, to byłoby ich pewnie z pięć. Te liczby mogą się bardzo wahać. Gdyby tam nie zabrakło kilku centymetrów, tam kilku setnych i tak dalej. To jest sport, prawda? Czasami jest lepiej, czasami jest gorzej.
Natomiast nasze wyniki w skali wieloletniej nie są tragiczne. To, że w Paryżu było tak źle wcale nie oznacza, że za cztery lata będzie tak samo. Teraz mieliśmy efekt tego, że całe pokolenie zawodników pokończyło kariery. Obserwujemy spadek, który musi być. To jest naturalne. Weźmy na przykład takie 400 metrów męskie. Kiedyś było naszą dumą. A teraz mamy zastój. I to też nie jest spowodowane tym, że nagle coś przestało grać.
Czynnik ludzki jest tutaj decydujący. Musi być napływ nowych talentów i w jednym dziesięcioleciu one są, w drugim ich nie ma. Wiadomo, gdybyśmy wdrożyli jakiś system i wyłożyli ogromne pieniądze, przez co byśmy tę bazę talentów zwiększyli, to podejrzewam, że lekkoatletycznych medali byłoby więcej. Ale na dzisiaj, patrząc na nasze możliwości, uważam, że jeden słaby start, o niczym nie świadczy. Ogłoszenie śmierci lekkoatletyki w Polsce jest trochę przedwczesne.
Z drugiej strony mieliśmy też mistrzostwa świata. Zarówno te w 2022, jak i 2023 roku rewelacyjne z polskiej perspektywy nie były. Dało się dostrzec niepokojącą tendencję.
Jasne, już z szans medalowych przed Paryżem wynikało, że będzie to gorszy start. Na pewno kończy się era wielkiego polskiego młota, który zawsze dźwigał nas w klasyfikacjach medalowych. Paweł Fajdek, Wojtek Nowicki, Anita Włodarczyk będą powoli zawieszać buty na kołku. Następców póki co nie widać. Tutaj mamy jakieś pole do dyskusji, ale ja uważam, że na ogłaszanie głębokiego kryzysu naszej lekkoatletyki jest za wcześnie.
Dziesięciolecie obchodził właśnie program Ministerstwa Sportu oraz PZLA, czyli „Lekkoatletyka dla każdego”. Tam się przewinęło z milion dzieci, licząc takie, które tylko raz przyszły na zajęcia. No i zobaczymy, czy będą z tego efekty. Nie można powiedzieć, że nic nie jest robione. Młodzież faktycznie ma dostęp do lekkoatletyki. I trzeba liczyć, że to przyniesie owoce.
W Tokio mieliśmy sporo pozytywnych niespodzianek, których w Paryżu nie było. Medal zdobyli Malwina Kopron albo Patryk Dobek.
W sporcie ważne jest szczęście i coś na zasadzie momentum. W Berlinie w 2009 roku na MŚ zdobyliśmy dziewięć medali. A dwa lata później, na imprezie tej samej rangi, Polska sięgnęła po tylko jeden krążek [Złoto Pawła Wojciechowskiego w skoku o tyczce. Po latach brązowy medal otrzymała też siedmioboistka Karolina Tymińska, a to za sprawą przyłapania na dopingu Tatjany Czernowej – dop. red]. Być może rzeczywiście jest tak, jak mówił Marek Tronina. Że patrząc na tak słaby start, trzeba pamiętać, że kto się nie rozwija, ten się cofa. Być może te sukcesy w ciągu ostatniej dekady uśpiły nieco naszą czujność. A świat poszedł do przodu. Ja wierzę jednak w to, że w Polskim Związku Lekkiej Atletyki odbędzie się jakaś dyskusja i właściwe kroki zostaną poczynione.
Pamiętajmy też, że mamy trochę młodych zawodników, którzy za kilka lat zaczną się dopiero liczyć. Weźmy na przykład młodziutką Anastazję Kuś. Nie wiem, czy odbijemy się na kolejnych igrzyskach. Ale może z Los Angeles też wrócimy z dziewięcioma medalami.
Kolejna kwestia: coraz większą role odgrywają w Polsce talenty biegowe. Pia Skrzyszowska, Anastazja Kuś. Na ostatnich ME liczyliśmy głównie na biegaczy, a nie na konkurencje techniczne. Z tym, że na świecie znacznie trudniej jest się przebić na bieżni.
Na pewno jest trudniej, bo popatrzmy na liczbę krajów, które rywalizują na najwyższym poziomie na przykład na 1500 metrów mężczyzn. Jak tam naprawdę bardzo ciasno. W Paryżu miałeś 36 zawodników w trzech półfinałach i wszyscy się zmieścili w dwóch sekundach.
Biegi w Polsce na pewno nie mają się obecnie najgorzej. Choć wiadomo, istnieją też biegi długie, które od dawna są słabe. Trwa dyskusja – co tu zrobić, żeby je odbudować? Ale dla mnie to porywanie się z motyką na słońce, bo biegi długie czy maraton są jednak zdominowane przez Afrykę. Oczywiście siedzą nam w pamięci sukcesy z lat 60. czy 70. – medale Krzyszkowiaka, Malinowskiego. Ale wówczas rywalizowaliśmy na poziomie olimpijskim ze Szwedami, Rosjanami, Niemcami.
A potem do gry weszła Afryka, która potencjał do biegania ma znacznie większy niż Europa. I być może wspomniane czasy w polskiej lekkoatletyce już nie wrócą.
Z drugiej strony: jeszcze kilka lat temu nikt by nie powiedział, że taka Natalia Kaczmarek będzie rywalizować jak równa z równym z Amerykanami czy Karaibkami.
400 metrów rządzi się trochę innymi prawami, bo tam bardzo istotne są sztafety. Pamiętam jeszcze ze swoich czasów takie poczucie niesprawiedliwości, że na obóz jechało z dziesięciu zawodników na 400 metrów. A przykładowo piąty najlepszy biegacz na 800 metrów w Polsce nigdzie nie był zapraszany, bo do niczego nie był potrzebny.
Tutaj natomiast ta szeroka baza szkoleniowa na 400 metrów, spowodowana istnieniem sztafet, sprawiła, że trochę nam ta konkurencja urosła. Ale nie ukrywajmy, że Natalia Kaczmarek to po prostu wyjątkowy, rzadki talent. Nie oszukujmy się, że nagle będziemy mieć w finałach olimpijskich kolejne takie zawodniczki. To podobna sytuacja jak z Marcinem Lewandowskim oraz Adamem Kszczotem – byli wybitni, ale zawodnicy tego typu nie rosną na drzewach.
W biegach długich natomiast ma miejsce dominacja cech wrodzonych, talentu. Nawet bardziej niż w sprintach. Już Jan Mulak, twórca Wunderteamu mówił, że dla Polaków czy Europejczyków są tylko biegi średnie. W nich nie ma jednej dominującej cechy. To mieszanka siły, szybkości, wytrzymałości. W maratonie masz natomiast czystą wytrzymałość, która determinuje wynik. Jeżeli startujesz z jakimś pułapem, który masz w genach, to trudno jest to nadrobić.
Masz wrażenie, że w lekkoatletyka bardzo potrzebuje takich postaci jak Bolt czy Duplantis? Nikt tak nie przyciąga ludzi do tego sportu jak dominatorzy.
Według mnie największym problemem lekkiej atletyki jest rozwodnienie. To znaczy masz około pięćdziesięciu konkurencji, licząc dwie płcie. Co daje pięćdziesięciu mistrzów świata, stu pięćdziesięciu medalistów mistrzów świata. Kiedy dla porównania w tenisie rozpoznawalna jest głównie pierwsza dziesiątka rankingu. To na nią kieruje się większość uwagi. W lekkoatletyce doliczysz się stu pięćdziesięciu istotnych zawodników, których nie jesteś w stanie percepcyjnie ogarnąć. Masz taki trójskok czy skok w dal, w których prawie nikt nie wie, kto jest dobry.
Zresztą przykładowo trójskok a rzut młotem to są dwa oddzielne wszechświaty. A mimo tego wszyscy jesteśmy wrzucani do jednego worka. I rywalizujemy o ograniczoną uwagę tych samych kibiców. Dlatego lekkoatletyka potrzebuje kogoś, kto wybija się z tłumu. Czyli takich gwiazd jak Bolt oraz Duplantis. Nie jest jednak łatwe w obecnych czasach, kiedy lekkoatletyka stoi na tak wysokim poziomie, osiągnąć takie wyniki, taki poziom dominacji.
Kolejna kwestia to pieniądze. Musisz pulę nagród podzielić na bardzo dużą liczbę medalistów. Kiedy w tenisie jest przepaść między zarobkami graczy z TOP10, a tymi, którzy nie wygrywają regularnie turniejów. Inaczej mówiąc: w lekkoatletyce masz więcej gęb do wykarmienia. Weźmy na przykład takie sporty zimowe. Gdyby skoki narciarskie, biathlon, biegi narciarskie i slalom wrzucić do jednego worka, to trudno byłoby kreować gwiazdy.
ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl
Być może World Athletics się z tobą zgadza, bo nieprzypadkowo ograniczyło liczbę konkurencji wchodzących w skład Diamentowej Ligi.
Trochę tak to wygląda. Natomiast kolejnym grzechem pierworodnym lekkoatletyki, szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy uwaga ludzi bywa bardzo rozproszona, jest brak więzi emocjonalnej między widzem, a tym, co się dzieje na stadionie.
Ja lubię igrzyska czy mistrzostwa świata, bo walczy się o coś. A teraz czeka nas seria kolejnych meetingów, podczas których będzie walka o pietruszkę. I podczas których nie potrafisz odpowiedzieć na najprostsze pytanie: kto wygrał? Dzieje się wiele różnych rzeczy naraz, padają różne wyniki, ale nie jesteś w stanie się w to zaangażować emocjonalnie. Może masz co najwyżej jednego zawodnika, któremu kibicujesz, i to tyle.
To trochę jak z areną gladiatorów i cyrkiem. W przypadku pierwszego opowiadasz się po jednej stronie, odczuwasz emocje i się angażujesz. W przypadku drugiego podziwiasz kunszt różnych ludzi i czekasz, aż ktoś zrobi coś spektakularnego.
Czasem więc usłyszysz: o, to jest rekord meetingu. No i to koniec. Komentator cię musi o tym poinformować, bo sam przecież tego nie skojarzysz.
Meetingi ogląda się na pewno inaczej niż duże imprezy.
Dlatego ja uważam, że błędem było odejście lekkiej atletyki od idei drużynowej. Bo sporty zespołowe mają taką przewagę, że – nawet kiedy nie trwa wielka impreza – to oglądasz przez cały rok ligę. Jeżeli się interesujesz żużlem, siatkówką, koszykówką, piłką nożną, to co tydzień obserwujesz rywalizację, w której gra się o coś. Masz też swoją drużynę, w głowie tworzy ci się więź emocjonalna.
W lekkoatletyce na co dzień tego brakuje. Gdyby była ogólnoświatowa liga, gdzie Polacy by co dwa tygodnie startowali jako drużyna, to znacznie bardziej obchodziłoby cię, kto jaki osiągnął wynik, albo na którym miejscu skończył. Bo to, czy nasz zawodnik jest siódmy, czy piąty, miałoby znaczenie. Po iluś latach może wytworzyłyby się prawdziwe grupy kibiców.
To zresztą problem większości dyscyplin indywidualnych. Jesteś na igrzyskach, powalczysz, może zdobędziesz medal. Ale taka szansa przychodzi raz na cztery lata. A w międzyczasie będziesz startować w jakichś Pucharach Światach, w których nie ma ani pieniędzy, ani kibiców. I teraz powstaje pytanie: jak odbudowywać polskie zapasy, kajakarstwo? Wszystko zaczyna się od tego, że rodzic przyprowadzi dziecko na trening. Ale jeśli to dziecko do trzydziestki nie zostanie medalistą olimpijskim, to można powiedzieć: to wszystko było na nic.
Wiadomo, że wszystkiego nie da się przeliczyć na pieniądze. Ale w tenisie nawet jak znajdziesz się w TOP100 rankingu, to i tak ustawisz się finansowo. A co ci da bycie w TOP100 w biegu na 800 metrów? Nic. Może gmina zaoferuje ci trzysta złotych stypendium.
W trakcie poprzednich igrzysk pracowałeś w Eurosporcie. Sporym echem odbiły się twoje słowa o Krzysztofie Różnickim, który nie został zabrany do Tokio, mimo posiadania minimum kwalifikacyjnego.
Trener Krzyśka na pewno do dzisiaj nie darzy mnie sympatią. Ale ja powiedziałem to, co ludzie myślą. Ja uważam, że nikomu przez ostatnie kilkanaście lat w polskiej lekkoatletyce nie udało podjąć bardziej kontrowersyjnej decyzji. Chłopak, który w wieku 18 lat biega poniżej minuty i 45 sekund na 800 metrów, nie został zabrany na igrzyska. Kiedy miał wielki potencjał i znajdował się na fali wnoszącej. Ostatecznie został wysłany na imprezy młodzieżowe, a igrzyska oglądał w domu.
Dla porównania: Nijel Amos jako 17-latek w Londynie zdobył srebrny medal olimpijski. I od tamtego czasu już nigdy nie osiągnął takiego sukcesu. Argumenty były takie, że Krzysiek ma jeszcze czas. Że na razie lepiej będzie skupić się na młodzieżowych zawodach. No wiesz, popatrzmy również na inne dyscypliny. Masz takiego Lamine’a Yamala, który jako 17-latek strzelał gole na Euro i poprowadził Hiszpanię do złotego medalu. Nikt się nie bał zabrać utalentowanego nastolatka na wielką imprezę, skoro sportowo był na nią gotowy. A piłka nożna to przecież sport kontaktowy, gdzie masz na przeciwko sobie starych wyjadaczy, którzy – pół żartem, pół serio – chcą ci zrobić krzywdę.
W biegach nikt cię nie będzie kopał po kostkach. Robisz swoje, walczysz o jak najlepszy czas. Ja wierzę jeszcze, że Krzysiek po serii kontuzji wróci na najwyższy poziom. Ale ta szansa, która była w Tokio, już nie wróci. Może zostanie mistrzem olimpijskim za cztery lata, czego mu bardzo życzę. Pamiętam, że jak go zobaczyłem w telewizji po raz pierwszy, to powiedziałem: „Jurij Borzakowski”. Ten sam styl. Widzisz setki tych biegów na 800 metrów i nagle dostrzegasz gościa, który ma w sobie to niedefiniowalne „coś”.
W Tokio na pewno byłby w finale. A kto wie, czy nie sięgnąłby po medal. My naprawdę nie mamy tylu talentów, żeby kogoś oszczędzać i nie dawać mu szansy. Uważam, że w porównaniu do mnie, Kszczota i Lewandowskiego, Krzysiek ma zdecydowanie największą skalę potencjału. To talent na miarę Szewińskiej, który w Polsce rodzi się raz na pięćdziesiąt lat. Oprócz zdrowia miał wszystko. I miejmy nadzieję, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.
ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK
Czytaj więcej o lekkoatletyce:
- Medal Natalii Kaczmarek to nie TYLKO brąz. To AŻ brąz [KOMENTARZ]
- Natalia Kaczmarek i walka z prehistorią
- Bije rekord za rekordem, śpiewał hity Justina Biebera. Świat tyczki według Armanda Duplantisa
Fot. Newspix.pl