Wyobraźcie sobie, że macie niespełna 37 lat. Od dobrych 15 gracie – bardziej lub mniej regularnie – w reprezentacji narodowej. W waszym dorobku znajdują się medale za zwycięstwo w mistrzostwach świata, Lidze Narodów czy mistrzostwach Europy. A jednak zawsze jesteście nieco na uboczu, w zespole pełnicie rolę zmiennika, często marginalizowanego. Do tego niezmiennie jesteście kwestionowani. Aż w końcu przychodzi wasz dzień. Najważniejszy mecz reprezentacji od 48 lat, w którym okazujecie kluczowi dla jego losów. Brzmi jak dobrze napisana opowieść, a przecież mówią, że życie to nie bajka. Ale w przypadku Grzegorza Łomacza może tak właśnie jest.
***
Od dobrych kilku lat każde jego powołanie do kadry kończyło się krytyką selekcjonera i setkami pytań oraz wątpliwości. „Łomacz robi tylko za atmosfericia, po co go brać?”. „Po tym co pokazał w tym meczu, to powinien być ostatni jego mecz w kadrze. To nie było rozgrywanie”. „Nie wiem, po co Nikola Grbić trzyma w kadrze starych dziadów, jak Łomacz”. To tylko kilka pierwszych opinii, które znaleźliśmy w minutę. Kilka z setek, jeśli nie tysięcy.
Gdy Łomacz debiutował w kadrze – w 2009 roku – miał 22 lata i wydawał się jedną z nadziei Polski na pozycji rozgrywającego. Ale niezmiennie byli zawodnicy po prostu nieco od niego lepsi. Najpierw Paweł Zagumny. Na igrzyska do Londynu poleciał na przykład Łukasz Żygadło. Mistrzostwo świata z 2014 roku zdobywaliśmy z Fabianem Drzyzgą i to on na lata zawładnął potem tą pozycją. Łomacz na stałe do kadry przebił się właściwie dopiero po tym sukcesie, przez chwilę (w okolicy igrzysk w Rio) był nawet pierwszym rozgrywającym.
Ale szybko tę pozycję stracił. Prędko też zaczęto go z kadry wypychać.
W 2017 roku skończył przecież 30 lat. Wielu sugerowało, że może – biorąc pod uwagę, że młodszy o trzy lata Drzyzga miał być jeszcze jakiś czas pierwszym rozgrywającym – warto znaleźć rozgrywającego młodego, który by się w reprezentacji pojawił, rozwijał i potem przejął od Fabiana pałeczkę. Ostatecznie wyszło inaczej. Drzyzgę niemal bezpośrednio zastąpił Marcin Janusz, gdy Fabian, decyzją Nikoli Grbicia, wyleciał z zespołu. A Łomacz został, wbrew wszelkim opiniom.
Po meczu z USA możemy tylko napisać: dobrze, że nadal w tej kadrze jest.
***
Często okazuje się, że fani swoje, eksperci swoje, a na końcu rację i tak ma trener. Szczególnie, jeśli sprzyja mu szczęście. Dziś można zastanawiać się, czy półfinał ze Stanami Zjednoczonymi w ogóle byśmy wygrali, gdyby nie uraz Marcina Janusza. Wejście Grzegorza Łomacza na parkiet co prawda nie było idealne, bo zaczęło się od kilku gorszych rozegrań. Ale cały zespół wtedy dołował.
Wkrótce nastąpiła jednak przemiana. I Łomacz miał w tym swój ważny udział.
– W trzech pierwszych setach Tomek Fornal był trochę schowany, mało atakował. I nasza gra była również bardzo czytelna. Tymczasem po wejściu Grześka mocno się to pozmieniało, a wszystkie strefy zostały uruchomione i już tak łatwo Amerykanie nie mogli ustawić bloku – mówił nam Daniel Pliński, gdy pytaliśmy go po półfinale o postawę rozgrywającego.
Grzegorz kilkukrotnie potrafił zaskoczyć Amerykanów. Momentami kompletnie gubił ich blok. Rywale z pewnością wiedzieli, że lubi grać środkiem, ale nie korzystał z tej opcji aż tak często, jakby zapewne mógł – a gdy zrobił to kilkukrotnie w tie-breaku, to nagle zagrał do drugiej linii, całkowicie myląc zawodników ze Stanów. Korzystał z mocnych punktów – Wilfredo Leona i nakręconego Tomka Fornala – ale nie bał się zagrać i do innych zawodników. Rozgrywał inaczej niż robiłby to Janusz, ale równie skutecznie, a w tym meczu nawet lepiej.
I nie chodzi tu o kwestionowanie młodszego z naszych rozgrywających, ten znakomicie zagrał choćby w ćwierćfinale ze Słowenią. Co trzeba jednak zrobić, to docenić Łomacza. Bo wszedł w niezwykle trudnym momencie, gdy kadra Polski się sypała. I ostatecznie doprowadził ją wraz z kolegami do historycznego finału. Czy młody rozgrywający, bez tak dużego doświadczenie, by to udźwignął?
Może tak. Ale całkiem prawdopodobne, że nie. Okazało się, że Łomacz na ławce to wartość nieoceniona właśnie w takiej sytuacji, gdy wszystko się sypie i trzeba zachować spokój. A pomaga mu w tym właśnie to, że młody już nie jest. 37 lat na karku, z czego 18 w seniorskiej siatkówce. Grał wiele naprawdę ważnych spotkań, w których musiał dźwignąć presję. To siła doświadczenia, po prostu, którą dobrze podsumował w TVP Bartosz Kurek, nie mogący znieść tego, że Grzesiek wypowiada się bardzo spokojnie i odbiera sobie zasługi:
– Co on tu opowiada? Wszedł, wygrał mecz, ma wielkie jaja. Czekał na tę szansę bardzo, bardzo długo i zrobił, co do niego należało. Szacun.
***
– Wszedłem i byłem w amoku. Myślałem tylko o tym, jak wygrać mecz. I po prostu grałem. Nie patrzyłem, gdzie przechyla się szala. Walczyliśmy o każdą piłkę, każdą akcję. Czy zrobiliśmy tu dziś 100 procent? Mam poczucie, że jakieś 66. Został jeszcze jeden mecz i on teraz jest najważniejszy. Tylko on będzie w naszych głowach – mówił z kolei Łomacz tuż po spotkaniu ze Stanami Zjednoczonymi na antenie Eurosportu.
W oczach miał łzy. Głos mu się łamał. Trochę, zdawało się, nadal nie dowierzał w to, co się właśnie wydarzyło. W końcu, 15 lat po debiucie w kadrze, dostał swój wielki moment. W meczu, który – w pewnym momencie wszystko na to wskazywało – powinniśmy byli przegrać. A między innymi dzięki niemu tego nie zrobiliśmy.
– Wyrwaliśmy ten finał po ciężkich bojach. Turniej od początku graliśmy z przebojami. Cieszymy się, że końcówki są po naszej stronie. Zagramy o upragnione złoto – dodawał w tej samej rozmowie. Mówił też, że Ostrołęka, z której pochodzi, doczeka się pierwszego medalisty olimpijskiego. Ale też chciałby, by było to olimpijskie złoto. W finale najpewniej znów będzie kluczowy. Marcin Janusz nie doleczył urazu, może zagra w niektórych momentach meczu, ale na pewno nie na sto procent i nie przy wszystkich akcjach.
Wejścia Łomacza – o ile nie wystąpi od początku – będą więc niezwykle istotne. Gość wypychany z kadry od lat, nagle okazał się jednym z trzech, może czterech najważniejszych zawodników na drodze do zdobycia tytułów mistrza olimpijskiego. Życie i sport piszą czasem zabawne scenariusze.
CZYTAJ TEŻ: OSTATNI KROK SIATKARZY KU NIEŚMIERTELNOŚCI
Oby akurat ten skończył się z Grześkiem, który znów przyjdzie przed mikrofon i jeszcze raz z niedowierzaniem będzie opowiadać o tym, co się właśnie wydarzyło. Przygotujemy mu nawet cytat:
– Jak w półfinale, tak dziś – po prostu starałem się grać. Czy zrobiliśmy 100 procent? Tak, zrobiliśmy. Jesteśmy mistrzami olimpijskimi.
Bo kto jak kto, ale on na taki moment po prostu się naczekał.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO: