Reklama

Najlepsze sprinterki w historii Polski, czyli gdzie jest Ewa Swoboda?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

03 sierpnia 2024, 17:38 • 11 min czytania 23 komentarzy

Wbrew temu, co działo się z polskim sprintem kobiet od lat 90. i w XXI wieku, mamy w nim sporo wielkich tradycji. Przy czym, podkreślmy od razu, na potrzeby tego tekstu za sprint uznajemy biegi na 100 i 200 metrów, nie dłuższe. Wielkich biegaczek na tych właśnie dystansach trochę się w historii Polski zebrało. Postanowiliśmy wybrać pięć najlepszych. I zadać sobie pytanie: czy Ewa Swoboda może znaleźć się w tym gronie?

Najlepsze sprinterki w historii Polski, czyli gdzie jest Ewa Swoboda?

5. Teresa Ciepły

Jest jedną z najbardziej utytułowanych osób w historii występów Polaków na igrzyskach olimpijskich. W dorobku ma trzy medale – po jednym każdego koloru. Jej srebro z Tokio musimy jednak odrzucić, bo zdobyła go w biegu na 80 metrów przez płotki. Dwa pozostałe krążki to te ze sztafet – brąz z 1960 i złoto z 1964 roku. W obu przypadkach Ciepły była ważną częścią tych ekip.

Biegać potrafiła bowiem po płaskim znakomicie. Ze sztafetą zostawała też mistrzynią Europy w Belgradzie w 1962 roku (zdobyła też wówczas złoto na płotkach), a indywidualnie zgarnęła brąz na setkę. W sztafecie 4×100 metrów była rekordzistką świata. W Tokio zresztą mogła w ogóle nie wystartować. Niedługo przed igrzyskami została matką. Szybko jednak zapowiedziała, że nie zrezygnuje z wyjazdu do Japonii.

I faktycznie, dostała się tam. Choć o tym, że pobiegnie w sztafecie zdecydowano już na miejscu.

Reklama

– Przed odlotem do Tokio cała szóstka była w pełnej gotowości i wykazywała tendencję zwyżkową. Wsiadając do samolotu Marysia [Piątkowska] wiedziała, że w Tokio czeka ją eliminacja. Na wspólnym zebraniu zapowiedziałem, że będą się eliminować cztery zawodniczki: Piątkowska i Ciepły o pierwszą zmianę, Sobottowa i Górecka o trzecią. Kłobukowska i Kirszenstein zostały zwolnione. Chodziło o to, aby nie obarczać młodych dodatkowym stresem. Zgodziły się wszystkie. Wiedziały, że chodzi o dobro nadrzędne, o zwycięstwo, o to żebyście mogli napisać: “biało-czerwona zawisła na najwyższym maszcie” – wspominał trener Andrzej Piotrowski, opiekun sprinterek w tamtym okresie.

Teresa Ciepły

Łukasz Jedlewski i Teresa Ciepły. Fot. Newspix

Ciepły więc sprawdzian wygrała i otwierała naszą sztafetę. Skutecznie. Potem mogła obserwować, jak jej koleżanki pędzą po złoto, do którego się dołożyła. Może myślała wtedy o tym, jak jej przygoda z bieganiem się zaczęła. Bo mała Teresa wraz z rodzicami została wywieziona na roboty do Niemiec. Tam wszyscy trafili blisko miasta, które alianci często bombardowali. „Wycieczki” do oddalonego o 1500 metrów schronu były więc codziennością. – Gdy wbiegaliśmy do schronu, Teresa już tam była ze swoją lalką. To był wcielony diabeł, ta dziewczyna. Nikt za nią nie nadążył, gdy biegła – wspominała jej matka.

Cóż, czasem i w trakcie wojny może wydarzyć się coś, co zostanie przekute w dobre rzeczy. Takie, jak trzy medale olimpijskie. Po Tokio nie było bowiem kolejnych, bo Ciepły powoli poświęcała się rodzinie. Urodziła drugie dziecko, jeszcze trochę startowała, ale ostatecznie postanowiła zakończyć karierę.

4. Barbara Sobotta

Doskonała szczególnie na 200 metrów. W Tokio akurat odpadła w wewnętrznych eliminacjach sztafety, ale medal olimpijski ma – z Rzymu, brązowy. Do tego cztery medale mistrzostw Europy, z czego dwa indywidualne (złoto i brąz, oba na 200 metrów), a że w tamtych czasach nie rozgrywano mistrzostw świata, to poza igrzyskami to była najbardziej prestiżowa impreza.

Reklama

Co warto zauważyć – przed pojawieniem się Ireny Szewińskiej tak naprawdę „ciągnęła” naszą dwusetkę. Na igrzyskach była dwukrotnie w finale, choć nie stanęła na podium. Ale potrafiła biegać i na 100, czterokrotnie na tym dystansie zostawała mistrzynią kraju (na 200 ma takich tytułów jedenaście). Czasem zapomina się o tym, ile osiągnęła, bo startowała pod trzema nazwiskami: najpierw jako Barbara Lerczak, potem Janiszewska, w końcu Sobotta.

Często zapamiętywano ją też z powodu… wyglądu. Dziennikarze rozpisywali się, że jest jak Marylin Monroe polskiego sportu. Wielu fanów przychodziło na stadion dla niej. W Rzymie otrzymała tytuł Miss Olimpiady, a przy okazji mistrzostw Europy w Sztokholmie – Miss Sportu. Choć oczywiście nie byłoby ich, gdyby nie była piekielnie utalentowana. To było najważniejsze.

Barbara Sobotta

Swoją drogą przez sport stała się częścią środowiska… kulturalnego. Była bowiem w nieformalnym związku z Janem Nowickim. Wtedy z ich dwojga znacznie bardziej znana była ona. Przyjaźniła się z wieloma z najbardziej znanych aktorów, na przykład Gustawem Holoubkiem czy Zbigniewem Cybulskim.

– Gdybym mogła zaczynać jeszcze raz. Tak! Tak! Wybrałabym sport! Najpiękniejsze lata pozostawiłam w sporcie, ale wcale tego nie żałuję! Dzięki lekkiej atletyce poznałam niemal cały świat i mnóstwo ludzi, a to są wartości bezcenne, pozostające na całe życie – mówiła w wywiadzie udzielonym czasopismu „Sportowiec”. Dziś, niemal 24 lata po śmierci, jest już nieco zapomniana. Zapewne niesłusznie, bo przez lata była czołową postacią polskiego sprintu.

3. Ewa Kłobukowska

Nie mamy wątpliwości, ze gdyby Ewa Kłobukowska mogła kontynuować karierę, byłaby w tym zestawieniu znacznie wyżej – być może nawet na pierwszym miejscu. Jej kariera trwała jednak tak naprawdę zaledwie kilka lat. Gdy jechała na igrzyska do Tokio, była osiemnastoletnią nadzieją polskiego sprintu, zresztą podobnie jak Irena Szewińska (wtedy jeszcze Kirszenstein). Dwa lata później zniknęła z radarów. Przymusowo.

Ale po kolei.

Kłobukowska była o kilka miesięcy młodsza od Szewińskiej, ale tak naprawdę nawet szybsza. Trenować sprinty zaczęła – jak i Irena – jakieś dwa lata przed tokijskimi igrzyskami. Wcześniej planowała, że zostanie księgową. Trenerzy i nauczyciele charakteryzowali ją jako skromną, cichą dziewczynę, która poza bieżnią niczym specjalnym się nie wyróżniała. Ba, początkowo to i na niej, była bowiem jedną z dwóch najwolniejszych dziewczyn w grupie. Druga z nich? Kirszenstein.

Obie jednak czyniły niesamowite postępy i szybko zostały dostrzeżone. Niemal pewne stało się, że pojadą na igrzyska. I wtedy… Kłobukowska doznała kontuzji. Kontynuowała jednak treningi, jeździła na rowerze, bo przy pękniętej kości śródstopia na to mogła sobie pozwolić. Zdążyła wrócić do formy i znalazła miejsce w kadrze na Tokio. A to było ważne też dla naszej sztafety, bo wiadomo było, że z Kłobukowską szanse na jej sukces są znacznie większe.

Ewa Kłobukowska

W Tokio w sztafecie, wiadomo – złoto. Ale był też indywidualny brąz z biegu na 100 metrów. A dwa lata później trzy medale z mistrzostw Europy w Budapeszcie – złota w sztafecie i na setkę, a do tego srebro na 200 metrów. I to te mistrzostwa miały pogrzebać karierę zdolnej sprinterki. Bo ta nagle zniknęła, niemal bez śladu.

Według oficjalnej wersji z powodu kontuzji. A nieoficjalnie, ale zgodnie z prawdą – wprowadzone wówczas testy płci, mające na celu sprawdzić czy aby zawodniczki zza żelaznej kurtyny nie są czasem mężczyznami. Zresztą kilka z nich testom się nigdy nie poddało, a gdy te wprowadzono, po prostu zakończyły karierę, co tylko rozbudzało podejrzenia. Badanie sportsmenki określały jako „straszne”, „poniżające” i „brutalne”. Żeby podkreślić absurd sytuacji, warto dodać, że badano nawet te zawodniczki, które… były już po narodzinach dzieci.

Kłobukowska przeszła je w 1966 roku, przed mistrzostwami. Ale po jej występie w Budapeszcie to postanowiono powtórzyć. I nagle stwierdzono „mozaikowatość chromosomów”. W skrócie: zdarzało się, że niektóre komórki miały za dużo chromosomów, przez co Kłobukowską wykluczono z rywalizacji. Dopiero w latach 90. stwierdzono, że to absurd i taką metodą nie da się niczego dowieść. Kłobukowskiej jednak nigdy nie przeproszono i nie zrehabilitowano, choćby oddając jej rekordy, które ustanowiła, a które zostały jej zabrane. W jednej chwili, przez niekompetentne badanie, straciła wszystko. Wszystko… poza medalami. Te bowiem jej zostawiono, choć logiki w tym za grosz.

Skąd takie badanie? Najpewniej było polityczną zemstą „towarzyszy” z NRD i ZSRR. Dzięki nim nigdy nie dowiemy się, co tak naprawdę mogłaby osiągnąć polska biegaczka, gdyby tylko pozwolono jej biegać przez kolejnych kilka czy kilkanaście lat.

2. Stanisława Walasiewicz

Największa przedwojenna biegaczka w Polsce. Mistrzyni olimpijska na 100 metrów z Los Angeles (1932) i wicemistrzyni z Berlina (1936). Doskonała zawodniczka, która pewnie osiągnęłaby jeszcze więcej, gdyby nie II wojna światowa. Startowała w końcu nawet po niej, choć już bez takiego powodzenia. Sukcesy osiągała też w biegu na 200 metrów – na mistrzostwach Europy w 1938 roku zdobyła cztery medale: złota na 100 i 200 metrów oraz srebra: w sztafecie i skoku w dal.

Nie było na nią mocnych, a Polacy uwielbiali Stasię, bo ta śmiało mogłaby startować w barwach USA – tam się wychowała. Wybrała jednak nasz kraj, na dosłownie dobę przed tym, jak miała otrzymać wreszcie obywatelstwo amerykańskie. W USA się wściekli, w naszym kraju świętowali. I słusznie, bo potem to w biało-czerwonych barwach odnosiła sukcesy.

– Zawsze czułam się Polką, gorąco pragnęłam, aby dla mnie i moich rodaków, którzy wyemigrowali do Ameryki, zagrano w Los Angeles Mazurka Dąbrowskiego i wciągnięto na maszt polską flagę. Dla nas, dla Polonii amerykańskiej, była to sprawa honoru i wynagrodzenia za wiele trudnych chwil, jakie niejednokrotnie przeżywaliśmy na obczyźnie – mówiła potem.

W czasach trwania swojej wielkiej kariery aż 14 (!) razy poprawiała rekordy świata. W siedmiu różnych konkurencjach, w tym najkrótszych biegach: na 50 metrów, 60 metrów, 80 metrów, 100 metrów, 200 metrów, 220 jardów i… 1000 metrów. Oficjalnie nigdy za rekord nie uznano jej rezultatu w skoku w dal, ale z wielu źródeł wiadomo, że zdarzało jej się skakać dalej od obowiązującego w tamtym okresie najlepszego wyniku.

Stanisława Walasiewicz

Jedyne wątpliwości budzi w jej sprawie kwestia płci. W 1980 roku zmarła bowiem, po postrzeleniu przez Donalda Clarke’a w czasie napaści pod lokalnym sklepem w Cleveland. Ciało zostało poddane sekcji zwłok i wówczas okazało się, że Walasiewicz była osobą interpłciową – posiadała nie tylko żeńskie, ale i męskie (nie w pełni rozwinięte) narządy płciowe.

Badanie genetyczne wykazały również obecność chromosomu Y. Rozpętała się dyskusja o tym, czy Walasiewicz była mężczyzną. Jak jednak mówił „Magazynowi Bieganie” prof. Marian Krawczyński z Instytutu Pediatrii Akademii Medycznej w Poznaniu – Mógł być to zespół zaburzeń rozwojowych o różnym stopniu nasilenia niedeterminujący płci.

Dyskusja o potencjalnym odebraniu jej medali trwała, ale stosunkowo szybko ucichła. W dużej mierze ze względu na milczenie MKOl i World Athletics w tej sprawie, które po prostu nigdy oficjalnie się o niej nie wypowiedziały.

A skoro tak, to wypada uznać ją za drugą najwybitniejszą sprinterkę w dziejach Polski. Bo wyżej postawić można tylko jedną osobę.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

1. Irena Szewińska

Najlepsza. Nie tylko sprinterka, nie tylko biegaczka, ale i olimpijka z Polski. A i bez podziału na płeć śmiało można uznać, że nikogo lepszego nie mieliśmy. Irena Szewińska kilkukrotnie była zdolna odbudowywać swoją karierę. Zdobywała medale na czterech z rzędu igrzyskach. Biegała jeszcze dobrze po trzydziestce i nadal notowała niezłe rezultaty.

Oczywiście, nie wszystkie z nich były na dystansie 100 lub 200 metrów. O części już napisaliśmy, bo była przecież jedną czwartą polskiej sztafety w Tokio, tej złotej. Drugie złoto w karierze zdobyła cztery lata później w Meksyku, w biegu na 200 metrów. Poprawiła tym samym wynik z Japonii, bo w tej konkurencji była tam druga. Jej dwa brązy? To też 100 (w Meksyku) i 200 (w Monachium) metrów.

Irena Szewińska

Do tego dochodzą mistrzostwa Europy, z których w karierze przywiozła pięć złotych medali. Jeden z nich w skoku w dal, ale pozostałe zdobywała na 200 metrów i w sztafecie 4×100 (w Budapeszcie) oraz złoty dublet – 100 i 200 – w Rzymie w 1974 roku. W czasie kariery dziesięć razy poprawiała rekord świata. Dwukrotnie w sztafecie, dwa razy również na setkę, raz na 400 metrów i trzykrotnie na 200.

Jej najlepsze rezultaty z każdego z tych dystansów to nadal doskonałe wyniki. A ze zdobytymi przez nią tytułami w historii polskiej lekkiej atletyki tak naprawdę konkurować mogą tylko Robert Korzeniowski i Anita Włodarczyk. Mógłby też może Paweł Fajdek, ale musiałby zdobyć złoto na tych igrzyskach, by mieć punkt zaczepienia. Niemniej, byłaby to dyskusja, w której ostatecznie i tak to Irena Szewińska musiałaby zostać najlepszą.

Gdzie w tym Ewa Swoboda?

Na pewno w czołowej „10”, co do tego nie można mieć wątpliwości. Po latach słabości polskiego sprintu, dostaliśmy zawodniczkę, która na 100 metrów potrafi rywalizować ze światową czołówką. Owszem, nie wygrywać, ale nawiązać walkę. W zeszłym roku Ewa została pierwszą w historii Polką, która wystąpiła w finale mistrzostw świata na setkę.

Oczywiście, mistrzostwa istnieją od 1983 roku – powstały już po czasach choćby Szewińskiej – ale to też pokazuje, z jakim kryzysem mieliśmy do czynienia przez lata. Bywało, że na mistrzostwa świata czy igrzyska nie jechała nawet żadna Polka w rywalizacji na 100 metrów. Do tego podkreślić trzeba, że Swoboda startuje w czasach jeszcze większej konkurencji, być może najtrudniejszych w dziejach, jeśli chodzi o samą kwalifikację do finałów największych imprez.

Jej rekord życiowy – 10.94 s – jest drugim najlepszym wynikiem w historii Polski. Rekordzistki kraju, Ewy Kasprzyk, która ma czas lepszy o jedną setną sekundy, zresztą w naszym ustawieniu nie ujęliśmy, bo poza tym kapitalnym biegiem, raczej startowała co najwyżej średnio i nie miała przesadnie dużych sukcesów. Zresztą gdyby pominąć rekord, to 20 kolejnych najlepszych wyników w historii naszego kraju, należałoby do Ewy, ale Swobody.

Swoją drogą medali Swoboda też już trochę nabiła. Ma indywidualne srebro z mistrzostw Europy, ma też taki sam medal, ale w sztafecie. Na hali była już nawet najlepsza na Starym Kontynencie, a w światowej stawce zgarnęła srebro. Brakuje jej tylko wielkiego sukcesu ze stadionu, ale na obecne warunki polskiego sprintu, takim tak naprawdę było już szóste miejsce w ubiegłorocznych MŚ.

Gdyby do kolejnych igrzysk, w Los Angeles, utrzymała poziom, dołożyła kilka sukcesów choćby w Europie i – wreszcie – pobiła rekord Polski, naszym zdaniem będzie mieć swoje miejsce w najlepszej „5” polskich sprinterek w historii. Niestety, pierwszego kroku nie udało postawić się dziś, bo do finału olimpijskiego zabrakło… jednej setnej sekundy. Ale przed Ewą jeszcze kilka dobrych lat kariery. Oby osiągnęła w nich naprawdę dużo.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o igrzyskach:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Ekstraklasa

„Jeśli dobrze mu podasz, będzie skuteczny”. Czy Nsame da wiele Legii Warszawa?

Jakub Radomski
10
„Jeśli dobrze mu podasz, będzie skuteczny”. Czy Nsame da wiele Legii Warszawa?

Komentarze

23 komentarzy

Loading...