Po raz ostatni na kortach Rolanda Garrosa Iga Świątek przegrała w 2021 roku. Potem wygrała 24 kolejne mecze. Dziś ta seria została przerwana przez Qinwen Zheng, która do tej pory grała z Igą sześciokrotnie i… nigdy nie wygrała. Dziś jednak Chinka była solidna, pewna swego, grała dobry tenis. A Polka? Wyglądała długimi fragmentami meczu jak nie ona. Po prostu.
Iga Świątek była zdecydowaną faworytką do złota igrzysk. Bo musiała być. Odpadła jej większość najgroźniejszych rywalek, grała całkiem dobry tenis (choć fakt, że wczoraj w drugim secie meczu z Danielle Collins też miała problemy), wszystko wskazywało na to, że powinna zdobyć złoto. Mówiliśmy też o tym wczoraj w Stanie Igrzysk, podkreślając, że Iga nie może obawiać się rywalek, bo po prostu jest w sytuacji, w której to one muszą obawiać się jej. Bo jest światową jedynką. Bo to jej korty. Bo ma doskonały bilans z Qinwen, a w finale czekałaby rywalka notowana znacznie niżej.
No i dziś wyszło, że to wszystko wzięło w łeb.
Częściowo przez postawę Qinwen Zheng, to z pewnością. Oddajmy Chince, co jej. Grała dobry tenis. Wyraźnie miała na Polkę plan i umiejętnie dostosowywała taktykę do wydarzeń na korcie. W drugim secie zmieniła styl gry, zaczęła zwalniać tempo, grać wysokimi piłkami, oddając Polce inicjatywę, bo widziała, że ta popełnia błędy. I ta strategia działała. W przeciwieństwie do wielu rzeczy u Igi. Nie funkcjonował – na wystarczająco dobrym poziomie – jej serwis. Były problemy z returnem. Przede wszystkim jednak, wydawało się, że Polka ma problemy z oceną długości piłek i tego, jak odbiją się one od kortu. Czyli z czymś, co normalnie dawało jej na mączce ogromną przewagę.
CZYTAJ TEŻ: „BYŁAM GRUBYM DZIECKIEM, CZĘSTO CHOROWAŁAM”. O QINWEN ZHENG
Możemy to też napisać wprost: Iga przegrała ten mecz w równym – a może nawet większym – stopniu, co Qinwen go wygrała. I w sumie to się zgadza, grająca normalnie Polka albo by ten mecz wygrała, albo doprowadziła go przynajmniej do decydujących momentów w trzecim secie. Bo nie przypominamy sobie Świątek tracącej przewagę 4:0, jak to miało miejsce w drugiej partii (na marginesie: w tamtym momencie meczu grała znakomicie). Nie przypominamy sobie Polki popełniającej tyle prostych błędów z backhandu. Nie przypominamy też sobie Igi, która miałaby taki problem z utrzymaniem własnego podania.
Ogółem wszystkie plagi, jakie mogą spaść na tenisistkę, spadły dziś na Igę. Może to kwestia presji. Wiedziała, że jest faworytką do złota. Pamiętała o historii ojca, który nie zdobył medalu. Pewnie wszystko to buzowało w jej głowie. Na igrzyskach polegało już mnóstwo faworytów (taki Roger Federer dwukrotnie nie zdobył medalu będąc nim, a raz wywalczył srebro, łatwo przegrywając finał), z kolei Novak Djoković ma tylko jeden brąz. To specyficzny turniej, trafiają się na nim sensacje. No i dziś taką dostaliśmy. Niestety w wykonaniu Igi.
Co teraz? No nic, Polka musi się pozbierać, jutro zagra o brąz. Dla polskiego tenisa pewnie będzie to rozczarowanie, ale równocześnie – historyczny sukces. Jeszcze medalu w tej dyscyplinie nie mamy. Iga nadal może go zdobyć i oby to zrobiła. Bo czasem po takiej wpadce trudno się pozbierać. Miejmy nadzieję, że Świątek się to uda.
Fot. Newspix