Reklama

Novak ograł Rafę. Ale nie o to w tym meczu tak naprawdę chodziło [KOMENTARZ]

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

29 lipca 2024, 15:35 • 5 min czytania 14 komentarzy

To nie było ich pierwsze, a czternaste spotkanie. 9:4 w bezpośrednich pojedynkach prowadził przed nim Rafa Nadal, ale Novak Djoković w tym samym sezonie odniósł pierwszy wielki sukces, wygrywając Australian Open. Tak się złożyło, że ich czternasty mecz był jednak – w tamtym momencie – być może najważniejszym, jaki rozegrali. Obaj spotkali się bowiem w półfinale turnieju olimpijskiego w Pekinie. Walczyli o pewny medal i wielką szansę na złoto. Po szesnastu latach rywalizowali dziś na igrzyskach ponownie, choć w zupełnie innych okolicznościach.

Novak ograł Rafę. Ale nie o to w tym meczu tak naprawdę chodziło [KOMENTARZ]

W Pekinie wygrał Rafa Nadal. Po niezwykle zaciętym meczu, w którym w kluczowej, ostatniej akcji meczu, Serb popełnił ogromny błąd i wyrzucił na aut łatwego smecza. Rafa padł wtedy na kort, wiedział, że ma swój olimpijski medal. Od razu, bo w debiucie. Potem w finale pokonał Fernando Gonzaleza, łatwo, 3:0. Wyszło, że mecz z Nole był starciem o złoto. Zresztą ostatecznie obaj stanęli na podium, Djoković zgarnął bowiem brąz. I do dziś to jego jedyny olimpijski medal. Wciąż marzy o złocie.

Rafa złota ma dwa. Tamto z singla i wywalczone osiem lat później, w parze Markiem Lopezem, w deblu. Olimpijsko jest sportowcem spełnionym.

***

Od ich meczu z Pekinu minęło szesnaście lat. Rafa Nadal pobił wszelkie rekordy na nawierzchni ziemnej. Novak Djoković pobił większość rekordów „ogólnych”. Obaj wyrośli na prawdziwych władców tenisowego świata, przez długie lata dzieląc się tym mianem jeszcze z Rogerem Federerem. A od kilku dzierżąc w dwójkę. Bo przecież Rafa, mimo że od dwóch sezonów ma wielkie problemy zdrowotne, dalej jest królem. Nikt mu tego miana nie odebrał. I pewnie nigdy nie odbierze.

Reklama

Po tych szesnastu latach dwaj władcy męskiego tenisa spotkali się więc na igrzyskach ponownie. Ogółem po raz pierwszy od Roland Garros z 2022 roku, gdy lepszy okazał się Nadal. Po raz sześćdziesiąty w ogóle. To jedna z najwspanialszych rywalizacji, a przy okazji najbardziej zaciętych (Novak prowadził w niej przed dzisiejszym meczem 30:29), jakie widział sportowy świat. Rywalizacja dwóch herosów. Nadludzi. Postaci wręcz mitycznych. Tenisistów, którzy setki razy przekraczali w swoich karierach kolejne bariery. Dlatego właśnie wszyscy na to spotkanie czekali.

Bo co z tego, że Djoković na razie niczego w tym sezonie nie wygrał?

Jakie znaczenie ma, że Rafa Nadal wyraźnie nie jest w stanie poruszać się po korcie tak, jakby tego chciał?

I czy ktoś zwracał uwagę na to, że to tylko druga runda, a nie finał?

Te wszystkie stwierdzenia, owszem, oddają obecny stan tej rywalizacji. Już w momencie losowania było wręcz pewne, że Rafa Nadal zostanie przez Novaka pokonany. Ale nikogo to nie obchodziło. Co się liczyło, to możliwość zobaczenia jeszcze raz obu tych wielkich ludzi na korcie w tym samym momencie. Grających przeciwko sobie, rywalizujących być może po raz ostatni. I to jeszcze na igrzyskach. I to na tych kortach. Dla publiczności na miejscu to była okazja żeby tam przyjść, żeby zobaczyć, żeby zaklaskać.

Reklama

A przede wszystkim – żeby oddać hołd.

***

To nie tak, że oglądając obecnego Nadala, czeka się na jego wygrane. Trudno ich od niego oczekiwać, fakt, że udało mu się wejść do tej drugiej rundy olimpijskiego turnieju, to już coś. Zdrowie, które oszukiwał dziesiątki razy, w końcu go dopadło, tak to jest w życiu zawodowego sportowca, nie ma sensu ubarwiać tego faktu. Czego więc oczekujemy, gdy patrzymy na mecze Rafy?

Błysku dawnej chwały. Strzępka przeszłości. Choćby wycinka tego, co charakteryzowało Hiszpana przez te wszystkie lata.

A więc genialnego forehandu. Akcji, w której dobiegnie do piłki będącej poza zasięgiem innych zawodników. Walki do samego końca, bez względu na wynik, takiej jak w drugim secie. Chcemy móc przypomnieć sobie jego wygrane na Roland Garros. Genialne mecze z Novakiem, Rogerem i innymi znakomitymi tenisistami (na igrzyskach jest przecież czwarty z tego grona wielkich, czyli Andy Murray, kończący po nich karierę). Przy meczach Nadala chcemy po prostu od czasu do czasu pokiwać głową z uznaniem i rzucić pod nosem: „Tak, to jest to”.

To żaden wstyd, że czepiamy się przeszłości.  I żadna ujma dla Rafy. Każdego wielkiego sportowca to w końcu dopada. Nie liczy się więc to, czy w pewnym momencie zaczniemy – patrząc na niego – myśleć głównie o jego dawnych meczach i występach. Ważne, jak dużo z nich możemy przywołać, o jak wielu rozmyślać. W przypadku Nadala są ich setki. Podobnie jak u Novaka, którego też to przecież w końcu czeka. Za rok, dwa, może więcej. Czas nikogo nie oszczędza, Serb na pewno zdaje sobie z tego sprawę. Może nawet myśli o tym, patrząc na dzisiejszego rywala.

Przecież największego ze wszystkich, jakich miał.

***

Dzisiejszy mecz skończył się tak, jak musiał się skończyć. Djoković wygrał, mimo pogoni Nadala w drugim secie. Ostatecznie wynik brzmiał 6:1, 6:4. Novak nie odpuścił Rafie… i dobrze. Bo ten z pewnością by tego nie docenił. Jeśli coś przez lata charakteryzowało obu właściwie w równym stopniu, to fakt, że nigdy nie odpuszczali. Zawsze grali do końca, dając z siebie tyle, ile tylko mogli. To wyraz szacunku dla przeciwnika. Gdyby Novak wygrał tu 7:5, 7:5 wyraźnie odpuszczając Hiszpanowi w pewnych momentach, byłoby to po prostu gorszym rozwiązaniem. Nadal musiał walczyć o każdego gema, każdy punkt.

Nie wiemy, czy to ich ostatni mecz. Jeśli jednak tak, to po prostu ważne i piękne jest, że mogli ze sobą zagrać jeszcze ten jeden raz. Wynik? Mniej istotny, bo w dużej mierze oczywisty.

Z tego starcia zapamiętamy bowiem nie to, że Djoković wygrał, a sam fakt, że miało ono miejsce. Że wyszli na kort, powalczyli, mogli jeszcze raz poczuć, jak to jest ze sobą grać, jak reaguje na nich publika. Jeśli będziemy chcieli wspominać ich wielkie mecze, to mamy ich przecież pod dostatkiem. A ten? Niech służy po prostu jako pożegnanie. Nie Rafy, nie Novaka, ale ich rywalizacji.

Fot. Newspix

CZYTAJ WIĘCEJ O IGRZYSKACH W PARYŻU:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Ekstraklasa

„Jeśli dobrze mu podasz, będzie skuteczny”. Czy Nsame da wiele Legii Warszawa?

Jakub Radomski
10
„Jeśli dobrze mu podasz, będzie skuteczny”. Czy Nsame da wiele Legii Warszawa?

Komentarze

14 komentarzy

Loading...