Zdenerwował dyrektorkę swojej szkoły, która była jego sąsiadką. Zadziwił Bartosza Bednorza, który doradził mu udanie się do kościoła. Miał być architektem, a został siatkarzem, w dodatku na trudnej i bardzo odpowiedzialnej pozycji. Marcin Janusz długo przebijał się na wysoki poziom. Od kilku lat wciąż udowadnia, że jako rozgrywający jest wszechstronny i ma wiele atutów. Wygrywa Ligę Mistrzów, choć strasznie cierpi w trakcie spotkania. Ale pytania ciągle się pojawiają. Czy nie jest zbyt spokojny na boisku? Zbyt przewidywalny? Albo, po prostu: czy reprezentacja Polski, dominująca w światowej siatkówce, ma pierwszego rozgrywającego na odpowiednim poziomie?
Łukasz Mężyk pamięta, że to był ćwierćfinał mistrzostw Polski młodzików. Marcin, wtedy rozgrywający prowadzonego przez niego Dunajca Nowy Sącz, miał powtarzający się problem. – Przytrzymywał piłkę, przez co sędziowie często gwizdali mu podwójne odbicie. To zdarzyło się kilka razy w tym meczu. Później Marcin był załamany i mówił: „Trenerze, nie chcę już grać na tym rozegraniu, co ja mam robić?” – wspomina dziś Mężyk, pierwszy trener Janusza w szóstkach.
Marcin zaczynał trochę na środku, a trochę jako przyjmujący. Kiedy Mężyk zauważył, że ma bardzo mocne palce i powiedział mu, że powinien spróbować swoich sił na rozegraniu, nie był zachwycony. – Nie było łatwo mnie przekonać. Każdy chłopiec chce atakować, zdobywać punkty i ze mną było podobnie. Trener się jednak uparł i dziś jestem mu za to bardzo wdzięczny – opowiadał nam Janusz w 2019 roku. Po wspomnianym ćwierćfinale Mężyk miał dla niego radę. – Powiedziałem mu, żeby jak najwięcej odbijał, ćwicząc ze ścianą i uważając przy tym, by tej piłki nie przytrzymywać. Pewnego dnia na rozmowę wezwała mnie dyrektorka szkoły. Okazało się, że prywatnie jest sąsiadką Marcina, zza płotu. A on całymi dniami na posesji obok odbijał o tę ścianę (śmiech). Ale to pomogło, bo potem już mu sędziowie tego błędu nie gwizdali – mówi Mężyk.
Mało tego – gdy Marcin poprawił ten aspekt gry, zaczął wystawiać wiele piłek na środek, a osoby, które oglądały w akcji młodych siatkarzy z Nowego Sącza, ze względu na styl gry nazywały ich „Brazylijczykami z południa Polski”. – Wszystko wzięło się z jednego tekstu w gazecie, choć rzeczywiście, graliśmy jak na tamte czasy szybko i kombinacyjnie. Poza tym nasz trener był bardzo emocjonalny. Można powiedzieć, że zachowywał się trochę jak Bernardo Rezende – śmieje się Marcin.
Za cichy i za skromny
Można powiedzieć, że to walenie w ścianę było przez pewien czas symbolem kariery Janusza. W takim sensie, że, choć wiele osób widziało w nim spory talent, potrzebował trochę czasu, żeby w końcu się przebić. – Marcin stosunkowo późno wszedł na najwyższy poziom. To wynikało trochę z tego, że na początku za mało na niego stawiano. Zawsze był takim zawodnikiem cichym, skromnym. Przez to nie dostał się do Szkoły Mistrzostwa Sportowego PZPS w Spale. Uznano, że rozgrywający musi być bardziej wyrazisty, rządzący. Marcin swoją pracowitością pokazał jednak, że można ten właśnie najwyższy poziom osiągnąć również i w takich okolicznościach – tłumaczy Mężyk.
Marcin do dzisiaj taki jest – grzeczny, ułożony, spokojny. Gdy udziela wywiadów, uważa na to, co mówi. Unika tematów kontrowersyjnych. Takie cechy w dużej mierze wynosi się z domu. Jego tata, Jacek, też grał w siatkówkę. Sąsiedzi z Nowego Sącza wspominają, że często wychodził na boisko pod blokiem z Marcinem i młodszą od niego o trzy lata siostrą Sylwię. Stawali i odbijali piłkę. Pan Jacek nie został jednak zawodowcem. Postawił na studia inżynierskie. Marcin miał pójść w ślady ojca oraz mamy, pół-Algierki, i również zostać architektem. Ale w jego przypadku wygrała siatkówka.
W najwyższej lidze zadebiutował w wieku 18 lat. Był zawodnikiem Wkręt-metu AZS Częstochowa. Mecz z Delectą Bydgoszcz. Wchodząc na boisko, Marcin miał w głowie słowa trenera, który powtarzał: „Uważaj na zagrywkę Stephane’a Antigi. On często kiwa”. I rzeczywiście – Francuz zaserwował tak, że piłka spadła, a Janusz, stojąc w obronie, nawet nie zdążył zareagować. Ale chwalono go za tamten debiut. Do Skry Bełchatów trafił już wcześniej, w gimnazjum. Wyjechał wtedy z domu i w nowym miejscu było mu ciężko. Czuł się przytłoczony, rozważał powrót do Nowego Sącza, ale pomogli mu nauczyciele. Po raz kolejny znalazł się w Skrze w latach 2015-2018, już jako dorosły zawodnik. Niby występował w czołowym klubie, ale był drugim rozgrywającym. Niby miał tam świetnych trenerów, bo prowadzili go Miguel Angel Falasca, Philippe Blain i Roberto Piazza. Zwłaszcza od tego ostatniego może się bardzo wiele nauczyć. Ale od osób ze świata siatkówki można usłyszeć opinię, że Janusz został w Skrze o sezon za długo.
Marcin Janusz jako rozgrywający PGE Skry Bełchatów w 2015 roku. Fot. Newspix
Ważny dla jego kariery był turniej finałowy Pucharu Polski w 2018 roku. Grzegorz Łomacz, podstawowy rozgrywający Skry, doznał kontuzji, i to Janusz prowadził grę bełchatowian, którzy wygrali półfinał przeciwko ONICO Warszawa i przegrali finał z Treflem Gdańsk. Marcin prowadził ją tak, że wybrano go najlepszym rozgrywającym imprezy. W kolejnym sezonie Janusz jest już zawodnikiem… Trefla, w którym wyrasta na jednego z lepszych rozgrywających PlusLigi. Gdy w 2021 roku przeniósł się do ZAKS-y Kędzierzyn-Koźle, miał tam zastąpić genialnego Francuza Benjamina Toniuttiego, który właśnie wygrał z klubem Ligę Mistrzów. Pojawiły się wątpliwości i pytania w stylu: „Czy Janusz jest wystarczająco dobry, by doprowadzić ZAKS-ę do obrony tytułu?”. Dużo osób sądziło, że nie.
Efekt? Wygrał z ZAKS-ą najbardziej prestiżowe rozgrywki w 2022 roku, a później powtórzył to jeszcze w 2023 roku.
Mimo tego z podobnymi wątpliwościami pod swoim adresem Janusz często musi się mierzyć do dziś.
„Nie dziwi mnie wybór Nikoli”
Jakub Bednaruk, ekspert Polsatu Sport, mówi dziś w rozmowie z Weszło: – Ten „grzeczny chłopak” dwa razy wygrał Ligę Mistrzów. Chciałbym mieć wszystkich takich „grzecznych”. Każdy ma inny charakter, jeden jest liderem, który trzyma za pysk cały zespół, drugi to z kolei gość analizujący ruchy całego zespołu na trzy akcje do przodu. Marcin to nie jest krzykacz, nie jest pierwszym do wykłócania się z sędziami, z przeciwnikiem. Nie prowokuje, raczej skupia się po prostu na tym, co ma zrobić. I to też jest przecież jego atut. W jego najlepszym okresie w ZAKS-ie nie dość, że był dokładny, to jeszcze wybierał bardzo dobrze. Potrafił poustawiać sobie mądrze grę taktycznie, chował problemy swojej drużyny, a wyciągał wszystkie najlepsze rzeczy i to w trakcie meczu, gdzie sytuacja co chwilę ulega zmianie – wyjaśnia Bednaruk.
Niektórzy uważają, że rozgrywający w siatkówce musi być trochę jak bramkarz w piłce nożnej. Jak Artur Boruc, Emiliano Martinez czy Rene Higuita. Charyzmatyczny, wyrazisty, nawet porywczy i trochę kontrowersyjny. Janusz taki nie był, nie jest i nigdy nie będzie. On swoim spokojem na boisku mocno przypomina Grbicia z czasów kariery zawodniczej. Gdy Serb objął reprezentację Polski w 2022 roku, zdecydował się postawić właśnie na Marcina w roli pierwszego rozgrywającego. I znów to samo – nie wszyscy byli do tego przekonani.
– Mnie wybór trenera w ogóle nie dziwi. Widzę poza tym wiele podobieństw między Grbiciem a Januszem jako zawodnikami. W zbliżony sposób rozgrywają, prowadzą mecz. Oczywiście, z perspektywy ostatnich kilku lat, widzieliśmy w dobrej formie Marcina Komendę, Jana Firleja, gdzieś z tyłu zawsze był gotowy Grzegorz Łomacz. Myślę, że na dziesięciu szkoleniowców, siedmiu wzięłoby właśnie Janusza jako pierwszego. Na ten moment to wszystko się sprawdza, patrząc na Marcina i w klubie, i w reprezentacji, to – może nie licząc ostatniego półrocza – trudno, by było jeszcze lepiej – analizuje Bednaruk.
Pułapka przewidywalności
Właśnie, ostatnie półrocze. W siatkówce na pozycji rozgrywającego ważna staje się wszechstronność. Janusz w tej kwestii wypada dobrze. Jak na rozgrywającego, całkiem dobrze gra w obronie, jest też bardzo dobry w bloku. Na pewno mógłby mieć nieco groźniejszą zagrywkę. Janusz jest też na pewno jednym z najbardziej inteligentnych rozgrywających świata – w tym sensie, że potrafi błyskawicznie analizować sytuację na boisku, dyspozycję sportową i stan psychiczny kolegów dookoła siebie, i dostosować do tego swoją grę. W tym tekście na Weszło właśnie z perspektywy Janusza analizowaliśmy tie-breaka w przegranym 2:3 półfinale tegorocznej Ligi Narodów przeciwko Francji. Nasz wniosek – od stanu 12:9 dla Polski do końca spotkania osoba, która dość uważnie śledzi siatkówkę, mogła odgadnąć kierunek każdej wystawy rozgrywającego. Ten fragment nie był krytyką Janusza. Chcieliśmy podkreślić, że Marcin grał bardzo logicznie, na swój sposób mądrze, ale w takiej sytuacji, gdy ma się po drugiej stronie siatki dobrze czytającego grę rywala, łatwo jest wpaść w pułapkę przewidywalności. Janusz raczej nie jest zawodnikiem, który nagle zaskoczy rywala kiwką (rzadko się na to decyduje) albo wybraniem w ważnym momencie ekstremalnie trudnego zagrania.
Marcin Janusz w reprezentacji Polski, 2021. Fot. Newspix
Po Lidze Narodów, w której Polska zajęła trzecią pozycję, w Krakowie rozegrano Memoriał Huberta Jerzego Wagnera. Polska wygrała imprezę, ogrywając kolejno Egipt (3:0), Niemców (3:2) i Słoweńców (3:1), ale u Janusza widać było brak precyzji w rozegraniu. Pogorszył się w czymś, co zawsze było jego bardzo mocną stroną. Sztab też to dostrzegał. Jak słyszymy, brał się on w pewnej mierze z tego, że rozgrywający wolniej niż wcześniej przemieszczał się do piłek, przez co był gorzej ustawiony.
– Każdy gracz ma wzloty i upadki, ale główna kwestia dotyczy tego, jak sobie z tym radzisz. Marcin jest świadomy swoich kłopotów. Jednak jeśli zacznie o nich myśleć, analizować je, a co gorsza obwiniać się za niepowodzenia, to doprowadzi tylko do kolejnych problemów – mówił dziennikarzom po meczu z Niemcami Grbić. W rozmowie z Katarzyną Paw z „Przeglądu Sportowego”, która miała miejsce również w Krakowie, Serb stwierdził: Chciałbym prosić o powstrzymanie się od negatywnych komentarzy, bo uważam, że najważniejszą rzeczą jest to, aby Polska została mistrzem olimpijskim.
Słowa te można było odebrać jako próbę chronienia swoich zawodników, w tym właśnie Janusza.
Bednaruk, jeszcze przed igrzyskami: – Marcinowi musi wrócić ta chirurgiczna precyzja wystawy. Było widoczne w Lidze Narodów czy na Memoriale Huberta Wagnera, że kiedy tracił dokładność, zaczynał grać bardzo prostą siatkówkę, totalnie bez ryzyka. To jest normalne, bo kiedy nie czujesz się dobrze w danym dniu, to wybierasz najłatwiejsze rozwiązania. Ten element na tę chwilę jest w mojej ocenie najbardziej do poprawy, ale wierzę, że po ostatnich dwóch meczach w Gdańsku wszystko wraca do normy.
Nie sposób było się z tym nie zgodzić, bo na turnieju towarzyskim w ERGO Arenie, podczas którego Polska zagrała z Japonią (2:3) oraz USA (3:2) dokładność wystaw i współpraca Janusza z kolegami, w tym z Bartoszem Kurkiem, wyglądały lepiej.
Janusz kontra Giannelli
Był 11 września 2022 roku. Przed wielkim finałem mistrzostw świata w katowickim Spodku na hali dało się wyczuć bardzo silne przekonanie, że Polacy pokonają Włochów i sięgną po trzecie z rzędu mistrzostwo świata. Ale tak się nie stało. Co prawda Biało-Czerwoni odwrócili losy pierwszego seta i wygrali go, ale w trzech kolejnych byli już słabsi. Podkreślano, że duża różnica była na pozycji rozgrywającego – po włoskiej stronie siatki znakomicie prezentował się Simone Giannelli, który został nawet wybrany MVP całego turnieju.
Janusz po meczu sprawiał wrażenie mającego świadomość, że Giannelli wypadł od niego lepiej. – Nigdy, ani po wygranych, ani po przegranych meczach, staram się nie porównywać do rozgrywającego rywali. Zdaję sobie sprawę, że w tamtym spotkaniu nie zagrałem tak, jak potrafiłem, ale nie wystąpiliśmy wtedy dobrze jako drużyna. To był mój pierwszy sezon w kadrze. Proszę mi wierzyć, że to jest wyjątkowe doświadczenie i zarazem duży przeskok. Nie da się na takie coś przygotować, nie doświadczając tego. Dlatego cieszyłem się w tamtym 2022 roku z brązu Ligi Narodów i wicemistrzostwa świata. Myślę, że gdybyśmy nie byli po dwóch złotach z rzędu, traktowano by to jak olbrzymi sukces – mówi nam dzisiaj Marcin.
Simone Gianelli i Aleksander Śliwka, mecz Włochy – Polska. Fot. Newspix
W Paryżu w sobotnim spotkaniu grupy B, o godz. 17.00, znów dojdzie do jego pojedynku z Giannellim. A później, kto wie, może kolejny raz wpadną na siebie? Sporo osób uważa, że Polska i Włochy to dwie najsilniejsze drużyny świata i mogą się ze sobą ponownie zmierzyć w wielkim finale.
– Marcin w swojej dobrej dyspozycji, do której chyba zmierza, jest dużo bardziej precyzyjny od Giannellego. Włoch ma w sobie o wiele więcej szaleństwa, z kolei Janusz to rozgrywający mądry taktycznie, dokładniejszy. Precyzja wystawy to nie tylko atut Marcina, ale i główna różnica pomiędzy nim, a Giannellim – tłumaczy nam Bednaruk.
Tajemnicze skurcze
W 2022 roku ZAKSA odniosła triumf w Lidze Mistrzów, pokonując w finale 3:0 Itas Trentino. „Gładko, lekko i przyjemnie” – mogłoby się wydawać, ale nic z tych rzeczy. Bohaterem spotkania był niezwykle skuteczny w ataku Kamil Semeniuk, ale również Janusz, który w trzecim, niezwykle wyrównanym secie (wygranym przez ZAKS-ę 32:30), kilka razy padał na parkiet, z coraz większym grymasem bólu. Łapały go skurcze, trzeba było naciągać mu łydkę. Gdyby tamto spotkanie potrwało dłużej, możliwe, że musiałoby dojść do zmiany rozgrywającego i ZAKS-ie byłoby o wiele trudniej.
ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!
Pamiętacie Mariusza Wlazłego – zdaniem niektórych najlepszego polskiego siatkarza w historii – który też cierpiał z powodu skurczów i nie mógł sobie z tym do końca poradzić? W przypadku Janusza te kłopoty też nie są do końca zdiagnozowane.
– Te skurcze to tajemnica, której tak naprawdę się rozwiązaliśmy do teraz. Wciąż nie wiemy, skąd one się wzięły. W 2022 roku łapałem je już wcześniej. W tamtym finale problem pojawił się pod koniec drugiego seta. Zacząłem odczuwać dyskomfort, nogi po skokach trochę mi się uginały. Wiedziałem, co się święci, że za jakiś czas może być jeszcze gorzej. Dziwne to było, bo wszystkie testy siłowe i wydolnościowe przechodziłem z dobrymi wynikami. Były mecze pięciosetowe, grane na pełnej intensywności, podczas których nic się nie działo. A czasami przychodził mecz i po godzinie grania już ledwo skakałem. W finale Ligi Mistrzów wiedziałem, że każdy skok od pewnego momentu grozi poważną kontuzją, bo dość łatwo o zerwanie mięśnia. Czasami musiałem upaść, nie dało się inaczej. Trzeba było rozciągać nogę. Dobrze, że tamto spotkanie skończyło się w trzech setach – opisuje Marcin.
Odskocznia
Każdy sportowiec, rywalizujący na najwyższym poziomie, potrzebuje jakiejś odskoczni. Również czołowi siatkarze świata. Francuz Earvin N’Gapeth jest raperem, bardzo dobrym w tym, co robi. Amerykański rozgrywający Micah Ma’a, który również jest w Paryżu, w wolnych chwilach wykonuje piosenki, których teksty sam pisze. Odskocznia Janusza też jest związana z muzyką.
Było już tutaj o sąsiadce-dyrektorce szkoły. W tym samym bloku w Nowym Sączu, co Marcin, ale po drugiej stronie klatki, mieszkała pani Anna Mirek, która do dziś uczy w szkole muzycznej gry na pianinie. Janusz przez półtora roku chodził do niej na lekcje. Do dawnej pasji wrócił, kiedy został zawodnikiem Trefla. – Stwierdziłem, że mam trochę wolnego czasu, więc może wrócę do grania. Najpierw na starym keyboardzie, później kupiłem większe pianino. I zacząłem grać. Uczę się wszystkiego samemu. To mnie odpręża, relaksuje. Gdy byłem w kinie na „Bohemian Rhapsody”, spodobał mi się film, a bardzo duże wrażenie zrobił tytułowy utwór. Freddie Mercury grał go właśnie na pianinie. Pomyślałem: „Może też spróbuję to zagrać? Nie wygląda na trudny”. Po trzech dniach rozpocząłem pierwsze próby na pianinie i okazało się, że z tym „Bohemian Rhapsody” jest trochę inaczej. To chyba najtrudniejszy technicznie utwór, który wykonuję, ale dla kogoś, kto zawodowo zajmuje się grą na pianinie, będzie banalny – opowiadał nam w 2019 roku.
Wyświetl ten post na Instagramie
Kiedy kilka lat temu wrzucił w swoje media społecznościowe nagranie, na którym wykonuje utwór „Mariage d’amour”, Bartosz Bednorz, wielki nieobecny paryskich igrzysk napisał: „Do kościoła na organy z takim talentem”. Janusz kilka lat temu mówił nam, że marzy mu się zagranie „Sonaty księżycowej” Ludwiga van Beethovena. Dziś podsumowuje krótko: – Jestem osobą, która lubi uczyć się nowych różnych rzeczy. Sprawia mi to przyjemność. Gra na pianinie jest jedną z nich. Poza tym ona sprawia, że mniej myślę o siatkówce.
Igrzyska w stolicy Francji to jego debiut na tak wielkiej imprezie. Niektórzy w takich sytuacjach zmagają się ze stresem, ale Mężyk przed turniejem w Paryżu sprawia wrażenie optymisty. – Patrzę dziś na Marcina z dumą. Bardzo mnie cieszy rozwój jego kariery i uważam, że jest rozgrywającym idealnie skrojonym pod Wilfredo Leona czy Bartka Kurka. Oni nie potrzebują grania niesamowicie szybkiej siatkówki, potrzebują przede wszystkim dokładności. I taką precyzję gwarantuje Marcin, dlatego nie ma problemów, by umiejętnie kierować ich grą – kończy trener Janusza z Nowego Sącza.
JAKUB RADOMSKI I BŁAŻEJ GOŁĘBIEWSKI
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO: