Bywają mecze nudne, które są taktycznymi szachami dla koneserów, ale starcie Lechii Gdańsk z Motorem Lublin było nudne z innego powodu. Mianowicie – obie drużyny nie potrafiły grać w piłkę i to nie potrafiły tak bardzo, że – jak mawia Wojciech Jagoda – to powinno być zakazane. Gdyby nie nagły i niespodziewany zryw gości w końcówce spotkania, konkurs na najbrzydszy spektakl sezonu byłby rozstrzygnięty już w drugiej kolejce. A to byłaby naprawdę duża rzecz.
To nie tak, że mieliśmy jakieś wielkie oczekiwania, ale istnieje przecież pewne minimum przyzwoitości. A starcie w Gdańsku było przyzwoite mniej więcej tak, jak bywalcy ulicy czerwonych latarni w piątkowy wieczór. Gdyby ten mecz był daniem, byłby czerstwą bułką z kamieniem. Gdyby był zwierzęciem, to mięsnym jeżem. Gdyby był piosenką, to wykonywaną przez Małgorzatę Godlewską. Jeśli chcecie obrazić czyjąś urodę, to powiedzcie mu, że wygląda jak pierwsza połowa spotkania Lechii z Motorem. O ile macie psychę, bo za taką zniewagę można dostać w mazak.
To, co wydarzyło się w Gdańsku, to niezwykle mocny argument dla wszystkich zwolenników zmniejszenia ligi. Wszyscy oni mogą nagrać sobie zapis tego wieczoru na pendrive’a, nosić go ze sobą w kieszeni i nie zawahać się go użyć, gdy ktoś zacznie pozytywnie wypowiadać się o formacie osiemnastozespołowych rozgrywek. „Obejrzyj to uważnie i zobaczymy, czy dalej będziesz ćwierkał tak samo” – ten argument powinien załatwić jakąkolwiek dyskusję. Bo tego czegoś oglądać się nie dało.
I dla sprawiedliwości dziejowej trochę szkoda, że padły te dwie bramki, bo one zupełnie zakłamują obraz tego spotkania. Ktoś spojrzy na suchy wynik i pomyśli sobie – o, nawet niezły ten Motor, wygrał w Gdańsku, pewnie się postawił, coś się działo. Nie, nic się nie działo, a dwa trafienia drużyny z Lubelszczyzny na przestrzeni trzech minut to temat dla badaczy zjawisk nadprzyrodzonych, a nie argument za „eee, nie było tak źle”. Przy pierwszym trafieniu pomógł Neugebauer – najpierw odbiła się od niego piłka w polu karnym, potem zamiast blokować akcję, pozorował ruchy. Goście nie zastanawiali się – Wolski zagrał do Mraza, ten zapakował z główki. Po chwili Motor przeprowadził koronkową akcję po ziemi – Wójcik wypuścił Króla, ten znalazł Ceglarza i cyk, dwa momenty i mamy po meczu.
Ta odbijanka w polu karnym to i tak nie była najbardziej memiczna akcja Neugebauera. Największy dyskomfort poczuliśmy w momencie, gdy składał się do strzału z ponad trzydziestu metrów i dokopał aż do Wejherowa. Jeśli tydzień temu przylgnęła do niego łatka „potrafi uderzyć”, to wyjątkowo szybko ją dziś odkleił. Takich artystów było dzisiaj na więcej. Tytuł największego ananasa wręczylibyśmy jednak chyba Bohdanowi Wjunnykowi. Kiwał na jakieś pokraczne zakosy, Rudol wyjaśnił go raz tak, jakby był van Dijkiem w swoim najlepszym okresie (Rudol!!!), kiedy lechistom podał Brkić przed polem karnym, to przewaga skończyła się pokracznym dryblingiem Ukraińca, a jak już raz nawinął jakimś cudem obrońcę, to wystrzelił rakietę w kosmos. Niebywałe stężenie drewna jest w ciele tego chłopaka. Czuliśmy się, jakby przyszło nam oglądać jakiś eksperyment społeczny pod tytułem „wstaw chłopaka z orlika do ekstraklasowej drużyny i sprawdź, kiedy wszyscy się zorientują”. Można kończyć, już się zorientowaliśmy.
Jeśli Kacper Sezonienko jest objęty podobnym eksperymentem społecznym, to też możecie go już kończyć – wszystko wiemy. Ale żeby nie było, że tylko w ofensywie Lechii wiało grozą. Motor też ma swoje za uszami – Ndiaye przewracał się przy najmniejszym kontakcie i próbował wymusić jedenastkę, strzał Kubicy ledwie doleciał do bramkarza, w pierwszej połowie patelnię zmarnował Mraz, podania pomocników Motoru lądowały za plecami kolegów. Goście choć trochę są rozgrzeszeni – mieli ten swój zryw, wywożą z Gdańska trzy punkty, będą mieli wesoły autobus w drodze do siebie. Zawodnicy Lechii wrócą natomiast do domu podwójnie zdołowani – nie dość, że zagrali wielką kupę, to jeszcze schodzą z boiska bez żadnego łupu. Mają za swoje – ich jakość piłkarska była dziś tam, gdzie logo sponsora na koszulkach. Nie istniała.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Kevin Blackwell: Od piłkarzy trzeba wymagać więcej. W Polsce trenerzy się tego boją [WYWIAD]
- Trela: Coraz mniej szans. Czy w Ekstraklasie są specjaliści od bronienia rzutów karnych?
Fot. newspix.pl