Reklama

Jedyna taka presja. „Na igrzyskach przegrywają ci, którzy chcą za bardzo”

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

16 lipca 2024, 13:35 • 15 min czytania 8 komentarzy

– Wyznaję zasadę, że na igrzyskach zazwyczaj przegrywają ci, którzy chcą za bardzo. Chcą udowodnić coś więcej. Prawdopodobnie wtedy to ciśnienie zaczyna ich przerastać. Pamiętajmy, że igrzyska same w sobie generują najwyższego kalibru emocje. Ich nie da się opisać – mówi nam Mateusz Brela. Z cenionym psychologiem sportu rozmawiamy o presji igrzysk, ale też wątkach rosyjsko-ukraińskich w kontekście imprezy w Paryżu.

Jedyna taka presja. „Na igrzyskach przegrywają ci, którzy chcą za bardzo”

Przed jakimi wyzwaniami staną w Paryżu sportowcy z pogrążonej w wojnie Ukrainy? Jak do igrzysk podchodzi Anhelina Łysak, zapaśniczka ukraińskiego pochodzenia reprezentująca Polskę, która współpracuje z Brelą? Jak powinno się reagować na ewentualne prowokacje Rosjan? I dlaczego na igrzyskach wygrywają ci, którzy „chcą normalnie”? Zapraszamy do lektury.

KACPER MARCINIAK: Zacznijmy od sytuacji z 2022 roku. Trener Rosjanki, z którą zaraz będzie walczyć Anhelina Łysak, krzyczy: „masz ją połamać”. O czym, z pana perspektywy jako psychologa sportu, świadczy takie zachowanie?

MATEUSZ BRELA: Zacząłbym od tego, że Anhelina jest taką osobą, która nigdy nie dotykała spraw politycznych. I to mimo tego, że z pochodzenia jest Ukrainką i mogłaby mieć pewną zadrę, niechęć czy nienawiść do ludzi z Rosji. Ona jest wręcz kompletnie odwrotna w tym aspekcie. Kiedy z powodu tego, co się wydarzyło, poszczególne Rosjanki i Rosjanie nie mogły wystąpić w międzynarodowych zawodach, jej było wręcz ich szkoda.

Anhela to typ człowieka, który dałby każdemu szansę. Więc ja tym bardziej słysząc słowa takiego trenera, podważyłbym jego moralność ludzką. Bo jeśli stawiamy różnice kulturowe czy pochodzeniowe ponad sport, to według mnie w pewnym stopniu mówimy o wynaturzeniu. Użyłbym nawet słowa – dzikości.

Reklama

Gdyby to był trener Chinek czy Amerykanek, to odbieralibyśmy jego zachowanie trochę inaczej. Ale w sytuacji, gdy mamy podłoże geopolityczne, takie sytuacje są już dzikie. To nie są zachowania człowiecze, to zachowania kompletnie poza marginesem. My oczywiście nie mamy na nie wpływu. Jedyne na czym możemy się skupić, to na naszej pracy. I na tym, w jaki sposób podejdziemy do takiej walki. Czy takie słowa wpływają na człowieka? Na pewno. Czy wpływają na sportowca, w tym wypadku na macie? Na sto procent. Tylko musimy być ponad tym. Na koniec dnia w skali problemów, z jakimi się zmagamy, to jest wyłącznie sport, pojedynczy turniej.

Problem w tym, że kiedy rozpoczną się zawody o najwyższej stawce, czyli igrzyska olimpijskie, to tego typu brudne zagrywki, mogą tym bardziej się pojawiać.

Tak, tylko wydaję mi się, że to nie jest strategia długofalowa. Może udać się raz czy dwa razy. Ale jeśli podchodzisz do zawodów z takim nastawieniem – chęcią sprowokowania przeciwnika – to znaczy, że prawdopodobnie nie jesteś odpowiednio przygotowany pod kątem sportowym. Jeśli trener albo zawodniczka muszą zniżać się do takiego poziomu, to prawdopodobnie nie mają innego pomysłu, jak zagrozić jednej czy drugiej rywalce.

Czy taka brudna zagrywka może udać się w pojedynczej walce? Tak. Ale jak mówiłem: to nie jest coś, co będzie działać długofalowo. Ja uważam, że to jakość zawsze się obroni. Między „jakoś” a „jakość” jest różnica tylko jednej litery. Ale „sprowokujemy i jakoś to będzie” – to nie jest dobra strategia.

Ja patrząc na rozwój długofalowy wielu sportowców, w różnych dyscyplinach sportowych, dostrzegam, że ci, którzy próbują różnych zagrywek, próbują chodzić na skróty, zazwyczaj nie odnoszą sukcesu. A w przypadku Angeliki: ostatnie półtora roku, podczas których wyciągnęliśmy wnioski z nieudanych turniejów i niepowodzeń, teraz przynosi owoce. Czy zatem kiedyś ponownie spotka się z taką sytuacją jak w 2022 roku? Być może. Ale my jesteśmy przygotowani na to, że coś nieoczekiwanego, trudnego może się wydarzyć.

Przypomina mi się casus Korei Południowej z mundialu w 2002 roku. Być może pamiętasz, jak ta reprezentacja dostała się do półfinału, grając u siebie?

Reklama

Tak, wiem, o czym mówisz. Sędziowie pomogli.

Dokładnie. O ile powiedzmy, że z grupy wyszli w miarę zasłużenie, to potem dwa mecze wygrali w zagadkowy sposób. I możemy powiedzieć, że okej, byli w półfinale. Ale ostatecznie wyjechali z turnieju ze skórzanym medalem, czyli czwartym miejscem. A więc ta strategia nie okazała się skuteczna. Bo czy czwarte miejsce było wielkim sukcesem? Być może. Tylko że Niemcy oraz Turcy na koniec sprawili im lanie i sięgnęli po medale.

Tak więc, jak mówiłem: jakość jest najważniejsza.

 

A czy rywalizacja z przedstawicielem wrogiej nacji może stanowić dodatkową motywację? Popatrzymy na historię i na przykład zwycięstwa Polski nad ZSRR.

Może. Mam wrażenie jednak, że żyjemy już w trochę innych czasach. Patrząc na Angelikę: ona w ogóle nie ma nastawienia,, żeby którejś Rosjance czy Białorusince pod neutralną flagą pokazać „znak Kozakiewicza”. Absolutnie nie. My pracujemy nad analizą walk z Amerykanką, Chinką czy Brazylijką. Bo to rywalki, które nas głównie interesują, jako największe kandydatki do medalu olimpijskiego w Paryżu.

Nie myślimy zatem o jakichkolwiek potyczkach politycznych czy niepotrzebnych zaczepkach. Mamy w głowie tylko to, co może dać Angelice złoty medal. Od początku naszej współpracy obraliśmy strategię, którą nazywamy „jedną walką”. Mówimy tu o jednym zgrupowaniu, jednym treningu, jednym sparingu i tak dalej.

Bo czym się różni pierwsza walka na igrzyskach od ostatniej? Rangą. Ale z drugiej strony: bez pierwszej walki nie ma ostatniej, czyli finału. A to, czy Anhelina zmierzy się z zawodniczką pochodzenia białoruskiego, chińskiego czy amerykańskiego, jest nieważne. My musimy po prostu być przygotowani w jak najlepszy sposób.

Czy dodatkowa motywacja się przydaje? Być może. Ale popatrzymy na to, jak Anhela wywalczyła kwalifikację olimpijską. Ona nie miała motywacji, kiedy musiała stoczyć szóstą kolejną walkę. Niósł ją jej charakter czy wsparcie, które dostała od Romka, swojego męża i też zapaśnika. Pomogła jej praca, którą wykonała czy jakość, którą w sobie ma.

Odchodząc na chwilę od Angeliki. Co byś poradził zawodniczce pochodzącej z Ukrainy, która przed meczem z Rosjanką, mówi ci, że odczuwa dyskomfort, stres, złość?

Istotne jest to, kiedy to się dzieje. Bo tuż przed walką jest już za późno. Jeśli odczuwa takie emocje, ale zaraz ma wyjść na matę, halę czy boisko, to naprawdę niewiele da się zrobić. To temat, którym trzeba zająć się wcześniej. Przede wszystkim: z czego wynika ten dyskomfort? Wewnętrznych przekonań, ponieważ na przykład moja rodzina jest obecnie w Ukrainie atakowana przez Rosję? Albo, co gorszem czy członek mojej rodziny zginął w walkach z Rosjanami?

Oczywiście nie poleciłbym zawodniczce, żeby z miejsca zrezygnowała z danej walki czy meczu. Ale gdyby ten dyskomfort był naprawdę tak silny, to chciałbym z nią porozmawiać i zapytać się, czy realnie czuje się na siłach, żeby podjąć sportową rywalizację. Bo tak jak mówiłem: są rzeczy ważniejsze od sportu. Są rzeczy nadrzędne w życiu, jak nasze wartości, wierzenia czy etyczne przekonania.

Musielibyśmy zatem rozważyć, co jest w danym momencie silniejsze. Czy dyskomfort przed walką z zawodniczką z Rosji? Czy mimo wszystko chęć oraz motywacja uprawiania swojej dyscypliny sportowej? To jest prawdziwe pytanie. Nie poleciłbym bowiem podejścia na zasadzie: nie, musisz zagryźć zęby i wyjść na rywalkę. Nie. Chciałbym najpierw poznać motywy, wewnętrzną stronę zawodniczki i zrozumieć, skąd ten dyskomfort się bierze.

Szczególnie że być może wywoła on pewien strach i w trakcie rywalizacji zrobi się niebezpiecznie. Tak, że sportowiec nabawi się jakiejś kontuzji czy będzie miał nietypowe dla siebie zachowania.

Możemy wspomnieć sytuację Łesii Curenko, która na kilka godzin przed startem turnieju zrezygnowała z gry, po rozmowie z szefem WTA o ukraińskich i rosyjskich tenisistkach w tourze. Miała atak paniki, a w drugiej rundzie jej ścieżka krzyżowała się z Aryną Sabalenką. Takie sytuacje też mają i mogą mieć miejsce.

Absolutnie. W tym wypadku atak paniki był spowodowany silnym ładunkiem emocjonalnym, który z czegoś wynikał. Niestety nie znam dokładnie tej historii, więc nie jestem w stanie się wypowiedzieć merytorycznie. Ale podejrzewam, że podłoże emocjonalne było silne już wcześniej i nie zostało rozładowane. Ta tenisistka nie była więc przygotowana na to, co może się wydarzyć.

Być może miała też trochę kruchą naturę. A może wydarzyło się w jej życiu coś strasznego. A na końcu wiemy, jaką zawodniczką jest Aryna Sabalenka. Wiemy, jaką agresją, energią emanuje na korcie. Mówię tylko oczywiście o niej jako sportsmence, nie oceniam jej jako człowieka, bo to nie o to chodzi. Ale bez wątpienia potrafi być – trudno o odpowiednik w języku polskim – „intimidating”. Jest dla rywalek niebezpieczna, porażająca.

Anhelina potrzebowała pracować nad tego typu kwestiami? Pojedynkami z zapaśniczkami z Rosji oraz Białorusi?

Nie do końca, bo ona miała od początku absolutne przekonanie o człowieczeństwie. Nie wini nikogo. Nie ma do nikogo żadnego „ale”. Wyjdzie na matę przeciwko każdej zawodniczce. Co ciekawe, ona raczej w Polsce spotyka się z nieprzyjemnymi sytuacjami. Nie wiem, czy czytałeś na przykład komentarze pod artykułami „Przeglądu Sportowego” albo Polskiego Związku Zapasów, kiedy Anhela zdobywała kwalifikację olimpijską. Wiele z nich było naszpikowanych hejtem.

Więc tu mogę wystosować apel do polskiego społeczeństwa. Angelikę bardziej niż przygotowania do walki Białorusinką, Chinką czy Amerykanką, przejmują reakcje Polaków. Czyli osób, które powinny ją najbardziej wspierać. Zachęcam do przypomnienia sobie, że sportowiec to przede wszystkim jest człowiek. Czuje tak samo jak my. A komentarz w Internecie, który jest naszpikowany agresją, może naprawdę roztroić zawodniczkę. Pomimo tego, że często mówimy, żeby nie czytała tego i tamtego, to czasem się to po prostu zdarzy. Wtedy musimy ją w pewnym sensie składać na nowo.

Głośno w ciągu ostatnich dwóch lat było o sytuacjach, kiedy Ukraińcy czy Ukrainki nie podawali rąk rywalom z Rosji i Białorusi. Niektórzy uważają, że świadczy to o braku fair play. Ale czy w tego typu emocjonalnych sytuacjach wciąż można mówić o fair play?

No i tu jest pytanie: jak bardzo jesteśmy w stanie oddzielić sport od życia codziennego? Ja z tytułu mojego zawodu, choć taki też mam charakter, staram się szukać dobroci u drugiego człowieka. Czy niepodanie ręki to poniekąd próba zrzucenia na daną osobę winy, za to, co robi jej kraj? Czy jednak niepodanie ręki to działanie bezpośredniego przeciwko tej konkretnej osobie, ponieważ ona wspiera, załóżmy, propagandę putinowską?

To są dwie odrębne sytuacje. Bo – mówiąc czysto hipotetycznie – jeśli zawodniczka z Rosji powie przed meczem, że rozjedzie rywalkę z Ukrainy, tak jak Putin rozjechał jej kraj, to mówimy o bardzo prywatnej, wrażliwej kwestii. I ja jako sportowiec prawdopodobnie też nie podałbym ręki takiej osobie.

Natomiast gdy zawodniczka oznajmia na konferencji, że jest tutaj wyłącznie, żeby rywalizować, a za działania swojego kraju się wstydzi, to wówczas możemy się zastanowić, czy zasługuje na takie traktowanie.

Ciekawym przykładem jest Daria Kasatkina – rosyjska tenisistka, która jasno wyraziła się przeciwko Putinowi. Z tego jednak co kojarzę, ukraińskie tenisistki nie robiły dla niej wyjątku i też nie podawały jej ręki.

I okej, ja tego nie ganię, tylko wyrażam swoją opinię. Bo jeśli dla kogoś prywatnie to jest tak ważne, żeby nie podać tej ręki, a jednocześnie nie dokłada do tego żadnego złego gestu czy słowa, to ma do tego prawo. Bo mogą mieć tu miejsce bardzo silne emocje, o których nie mamy pojęcia.

Gdyby do mnie przyszła zawodniczka i zapytała się, co ma robić, powiedziałbym jej właśnie: czy robisz to jej, czy robisz to całemu krajowi? Czy podziękujesz jej za mecz, czy nie podziękujesz jej za to, że jest Rosjanką? To są dwie różne kwestie.

Ktoś powie, że mówimy o jakimś sygnale, znaku. Czasami te światy – polityki i sportu – się przenikają, ale czasami należy je po prostu rozdzielić.

Elina Switolina tłumaczyła to w ten sposób: jak ona może podać rękę Rosjance, kiedy ktoś z jej rodziny albo ludzie na froncie zobaczy potem ten obrazek – jej wyciągającej dłoń w kierunku przedstawicielki wrogiego kraju.

To jest bardzo trudna kwestia. Przypomina mi się historia z serialu „Ostatni taniec”. To może nie było aż tak skrajne, ale Michael Jordan mógł wesprzeć czarnoskórego polityka, który startował w stanie Illinois. Cała jego rodzina oraz środowisko, w którym się wychowywał, oczekiwało, że on opowie się za tym człowiekiem z powodu jego rasy. Mówiąc w przenośni: stanie za swoimi.

Jordan rzucił wtedy pamiętnym hasłem: dlaczego mam to zrobić, skoro Republikanie też kupują Air Jordany? To było kontrowersyjne. Wiele ludzi się od niego odwróciło. Ale ja trochę rozumiem jego reakcję. Bo on uznał, że nie zna tego człowieka. Czy to, że jest czarnoskóry, czyni go dobrym? A białego kontrkandydata złym?

Ostatecznie Jordan wysłał donację na kampanię demokraty, ale nie opowiedział się oficjalnie za jedną albo za drugą stroną. Otrzymał za to sporo krytyki, ale pozostał przy tym, że on w sporcie chce funkcjonować jako Michael Jordan, zawodnik. A nie Michael Jordan, czarnoskóry, który wsparł demokratę. To są decyzje, które sportowcy muszą podejmować. Coś by się stało, gdyby wsparł tamtego polityka? Tyle, że prawdopodobnie czarnoskóre środowisko byłoby mu wdzięczne.

I teraz przekładając to na sytuację Switoliny: czy coś by się stało, gdyby podała rękę rosyjskiej tenisistce? Być może któryś z jej bliskich powiedziałby, że zhańbiła rodzinę, podając rękę wrogowi. Ale ona mogłaby uznać, że to jest sport. Ona nie podała rękę wrogowi, tylko przeciwniczce, z którą rywalizowała na korcie, w meczu. Nie można więc jednoznacznie stwierdzić, że jedna strona ma rację, a druga jest w błędzie.

Igrzyska olimpijskie to takie wydarzenie, podczas którego budzą się patriotyczne emocje, przywiązania. Mam wrażenie, że sportowcy z Ukrainy mogą wpaść w pułapkę. I założyć z góry, że swoim sukcesem wesprą mentalnie ludzi walczących na froncie, a porażką ich zawiodą.

Tak, to jest w pewien sposób niebezpieczny grunt. Przypomina mi się casus Korei Północnej, która awansowała na mistrzostwa świata i przegrała wszystkie mecze, choć grała dobrze. Z jednej strony kraj mógł być dumny ze swoich piłkarzy, a z drugiej mówiono o hańbie, bo nie zdobyli ani jednego punktu. Pytanie, co to wszystko robi z samymi zawodnikami?

Pomijając kwestie geopolityczne: ja wyznaję zasadę, że na igrzyskach olimpijskich, zazwyczaj przegrywają ci, którzy chcą za bardzo. Chcą udowodnić coś więcej. Prawdopodobnie wtedy to ciśnienie zaczyna ich przerastać. Pamiętajmy, że igrzyska same w sobie generują najwyższego kalibru emocje. Ich nie da się opisać. Dokładając do nich wywieranie na siebie wielkiej presji wyniku – możemy się najzwyczajniej w świecie spalić.

A wygrywają na igrzyskach ci, którzy chcą normalnie. Chcą, tak jak zawsze. Chcą według planu. Tu wspomniałbym historię Mateusza Kusznierewicza, który przed swoimi drugimi igrzyskami był obrońcą tytułu i murowanym faworytem. Ale co się wydarzyło parę miesięcy przed olimpijską imprezą? Pojechał na zawody kontrolne. Okazało się, że jego przeciwnicy zrobili większy progres, niż mu się wydawało. I on pomyślał, że powinien w ciągu tego pozostałego czasu do igrzysk dołożyć więcej jednostek treningowych. Bo po prostu musi więcej.

Skończyło się to tak, że się spalił. Przetrenował. Był totalnie wypompowany. Zajął czwarte miejsce na olimpijskich zawodach, w których był faworytem do złota. A jego przeciwnicy tymczasem szli normalnym trybem, normalnym tokiem. Moje pytanie jest takie: czy wrzucając na siebie dodatkową presję, chcąc bardziej niż normalnie, nie wchodzimy w schemat przemotywowania?

Wracając jeszcze na chwilkę do Angeliki – ja wyznaję strategię, że my nie chcemy na tych igrzyskach za bardzo. Nie chcemy nikomu czegoś udowodnić. Anhelina jest jedną z dwóch dziewczyn z sekcji, które wystąpią na igrzyskach, ale nie używamy takich określeń jak: „ratują honor zapasów”, „ratuje honor Ukrainy i Polski” czy „ma coś zrobić dla kraju”. Absolutnie nie. My jedziemy na ten turniej i myślimy o jednej walce. Nie chcemy niczego więcej niż tego, na co ją stać.

Potem będziemy mogli dopiero rozmawiać, co jej wynik oznacza i co może dać, na przykład w kontekście dumy narodowej.

Ciekawa jest perspektywa rosyjskich olimpijczyków. Oni z kolei mogą mieć poczucie, że nikt ich tu nie chce, że są nieproszonymi gośćmi. To też emocje, które mogą się w różny sposób ujawnić. I pomóc albo przeszkodzić w kwestii wynikowej.

Tak. My nigdy nie patrzymy na drugą stronę, raczej postrzegamy Rosjan i Rosjanki wyłącznie jako agresorów. A to też są ludzie, którzy być może boją się tych igrzysk jeszcze bardziej. Bo może tak być, że nawet jeśli są anty-wojna i anty-propaganda, to ich występ będzie odbierany jako pasywna agresja. Tylko dlatego, że są z Rosji.

Ja znowu szukam tu elementu człowieczeństwa. Igrzyska to taki moment, kiedy możemy zobaczyć najwyższego poziomu występ sportowy, jaki jest w stanie się nam przyśnić. Czy to możliwe, żebyśmy odłożyli wówczas na bok kwestie polityczne? To życzenie utopijne, ale w pewien sposób powiedziałbym, że potrzebne. Aby tę rywalizację sportową postawić na pierwszym miejscu. Czy wszyscy będą w stanie to zrobić? Absolutnie nie. Ale uważam, że to dla każdego sportowca stworzy równą szansę.

Rosyjscy sportowcy też na pewno potrzebują emocjonalnego wsparcia. Bo niestety, obywatelstwo rosyjskie samo w sobie obecnie znaczy już coś innego, niż kiedyś.

Ostatnia kwestia: czytałem, że olimpijczykom zaleca się, żeby przygotowując się do igrzysk, odcięli się od social mediów. Też byś to rekomendował?

To zależy. Prowadzę zawodników, którzy w ogóle nie mają z tym problemu i na kilka tygodni przed igrzyskami są w stanie wystąpić w podcastach, programach, udzielić kilku wywiadów. Powiedziałbym wręcz, że ich temperament jest predysponowany do tego typu działań przed ważnymi zawodami, bo mogą wówczas trochę tej kumulującej się energii zużyć.

Ale istnieją również introwertyczne osoby, które mają charakter bardziej neurotyczny, czyli są emocjonalne, reaktywne na bodźce pochodzące z zewnętrz. Im zatem odradzam zatapiania się w social mediach. Robimy wtedy proste rzeczy. Wyłączamy powiadomienia w telefonie. Ustawiamy sobie limity w różnych aplikacjach. Bo wiemy, że w dzisiejszych czasach palec gdzieś automatycznie odblokuje telefon, twarz zostanie zeskanowana i po chwili znajdziemy się na przykład na Instagramie. To już odruch bezwarunkowy.

Ale kiedy aplikacja będzie przygaszona, to zadziała to jako przypomnienie: ej, pamiętaj, miałeś tam nie wchodzić. Więc co do zasady: gdybyś zapytał mnie „tak czy nie”, to odpowiedziałbym, że lepszą strategią jest pewnie omijanie social mediów, niż siedzenie tam, czytanie komentarzy i bierne scrollowanie. Bo to tylko niepotrzebne strzały dopaminowane, które zawodnik dostaje. A tej dopaminy przecież potrzebuje na zawody. Na końcu wszystko zależy jednak od typu zawodnika i jego osobowości.

Czekają nas kompletnie inne igrzyska niż te w Tokio. Sportowcy byli trzy lata temu mocno odizolowani. A teraz wrócimy do klasycznego klimatu, żywej wioski olimpijskiej, socjalizacji z innymi zawodnikami i dyscyplinami. To zmiana, która szczególnie pozytywnie nastroi sportowców?

To będzie najwspanialsze, co może ich spotkać. Szczególnie tych sportowców, którzy w Tokio debiutowali na igrzyskach i tego nie przeżyli. Albo tych, którzy w ogóle debiutują na imprezie tej rangi, jak choćby Anhela. Bo mówimy po prostu o niezwykłym doświadczeniu. Wiosce olimpijskiej, przecinaniu się z topowymi zawodnikami z całego świata i stawaniu się przy tym jednością. Możesz stać w kolejce ze złotym medalistą olimpijskim w kilkudziesięciu różnych dyscyplinach. I nabierać na talerz ten sam ryż, tą samą pierś z indyka i tą samą marchewkę.

Przedstawiam to trochę humorystycznie, ale to naprawdę jest fajne. I jednoczy sportowców. Myślę, że klimat bycia na igrzyskach to najlepsze, czego sportowiec może doświadczyć. Mówię o tym w sposób emocjonalny, bo ja nigdy tego na własnej skórze nie przeżyłem. Jednak te opowieści zawodników, z którymi pracuję czy pracowałem, wskazują na to, że jest to najwspanialsze doświadczenie, jakie można zapisać w swojej sportowej karierze.

ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK

Czytaj więcej o igrzyskach w Paryżu:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Igrzyska

Niemcy

A taki był ładny, amerykański… Nuri Sahin i jego problemy w BVB

Szymon Piórek
8
A taki był ładny, amerykański… Nuri Sahin i jego problemy w BVB

Komentarze

8 komentarzy

Loading...