– Niestety muszę startować z pewnym człowiekiem z Francji, który został złapany na dopingu. Ja ręki mu nie podaję, natomiast Wojtek nie widzi w tym problemu i się z nim wita, rozmawia, śmieją się… Ja zostałem inaczej wychowany – mówi nam Paweł Fajdek. Z pięciokrotnym mistrzem świata i brązowym medalistą olimpijskim w rzucie młotem spotkaliśmy się w Spale, gdzie Fajdek robił ostatnie przygotowania do Paryża.
Ale nasza rozmowa wykraczała znacznie poza temat igrzysk. Paweł opowiedział nam m.in. o tym, jak radził sobie po śmierci taty, dlaczego nie szanuje sportowców z krajów byłego ZSRR, skąd wzięła się jego pasja do gier, na czym polega trening rzutu młotem oraz czy jego zdaniem Ethan Katzberg – 22-letnia sensacja rzutu młotem – pobije rekord świata w tej konkurencji. Zapraszamy do lektury.
SZYMON SZCZEPANIK: Znajdujemy się w Centralnym Ośrodku Sportu w Spale. To taki twój stały punkt przed wielkimi imprezami?
PAWEŁ FAJDEK: Nie tylko przed wielkimi imprezami, bo tak naprawdę bywamy tu przez cały rok. Jesteśmy tu pod koniec roku w grudniu, bywamy tutaj w styczniu i później praktycznie od kwietnia do imprezy głównej. Więc większość tych przygotowań spędzamy, trenując właśnie tutaj.
A co konkretnie ciebie tu przyciąga?
Przede wszystkim logistyka. Spała leży w centrum Polski. Jest blisko do domu, do Warszawy, do Poznania czy na Śląsk, gdzie też mamy starty. Lokalizacja to jest największy plus położenia tego ośrodka. Do innych rzeczy można się przyczepić, ale trudno, musimy korzystać z tego, co jest.
Skoro o treningu mowa, pewnie wielu ludzi się zastanawia, jakie są twoje rekordy w trójboju siłowym, czyli przysiad ze sztangą, wyciskanie leżąc i martwy ciąg.
Nie mam pojęcia, nigdy nie robiłem życiówek, zwłaszcza do trójboju.
To po kolei: wyciskanie.
175 kilo kiedyś na dwa razy, ale chyba z dwadzieścia lat temu, może piętnaście. W przysiadzie mam 250 na pięć, ale też dalej nie szedłem wyżej, bo w moim przypadku to nie ma sensu. Nie robiłem nigdy martwego ciągu. Jak już robię ciągi na 5, to takie wysokie, tam po 200 kilo ciężaru było. Przepraszam, martwy ciąg chyba kiedyś zrobiłem 250 kilogramami, ale to raz, bo kolega robił. Nie podoba mi się to ćwiczenie, bo to nic nie wnosi. Ja potrzebuję dynamicznych rzeczy, a nie statycznych, więc martwy ciąg u mnie nie istnieje.
Mimo wszystko sumarycznie uzbierałby się tu niezły wynik. Ale pytam o ćwiczenia siłowe, bo wbrew pozorom, w porównaniu do reszty zawodników jesteś dość niewielki rozmiarowo.
Rozmiar ma znaczenie, ale akurat nie tutaj. (śmiech) To już wiemy od bardzo dawna. Młociarz nie może być ani za silny, ani za chudy, ani za wolny. Musimy mieć optymalnie rozwinięte wszystkie odnóża, że tak to nazwę. Żeby rzucać młotem trzeba być silnym, ale to musi być siła, której można użyć. Dlatego martwy ciąg nic nie wnosi, bo ja się muszę dosyć szybko kręcić z tym młotem i potrzebne jest mi to wszystko, co jest dynamiczne. Takie rzeczy, które będą zamulać mi organizm i cały układ nerwowy, są mi po prostu zbędne. Tak samo jak robienie klaty czy bicepsa: to jest totalnie niewskazane w rzucie młotem, bo po prostu ogranicza nas ruchowo. Nasz trening jest mozolny, oczywiście ciężki, ale nie możemy pracować nad partiami, które przydałyby się na przykład na plaży.
Czyli chociaż jesteście potężnie zbudowani, to wbrew pozorom, bardziej od czystej siły liczy się u was kombinacja szybkości i techniki?
Tak. My też musimy uważnie robić siłownię, bo ją robi się bardzo szybko. Tak naprawdę w rok-dwa lata pracy możesz być silniejszy o 60%. To dzieje się zwłaszcza wśród młodych zawodników. Natomiast my siłę robimy rzucając, bo na treningach używamy dużo cięższych młotów niż te, którymi rzucamy na zawodach. Siłownia to jest taki dodatek, żeby się wzmacniać, żeby ta sztanga masowała nam mięśnie i przygotowywała nas do tych cięższych młotów. Mamy wielu zawodników, którzy poszli w siłę, a nie w technikę i zatrzymali się na 70 metrach. Mamy zawodników, którzy kombinują i rzucają po 75 metrów. No i w końcu mamy tych, którzy wiedzą jak wykorzystać robioną siłę i rzucają ponad 80. Ale są to detale, które nie każdy trener, a zwłaszcza zawodnik rozumie.
Uprzedziłeś trochę moje następne pytanie. Młot męski, którym rzucacie na zawodach, waży 7,26 kilograma. Ćwicząc siłę, podczas treningów rzucacie cięższymi. Ale o ile więcej ważą?
Na tej samej długości linki rzucamy dziewiątką, dziesiątką. Są chorzy ludzie, którzy próbowali rzucać dwunastką, ale to już jest za ciężkie. My wykorzystujemy też ciężarki, tam jest dwunastka, szesnastka, dwudziestka. To są takie ciężarki zawieszone na około połowie długości linki. Rzucamy nimi z zamachu czy z jednego bądź dwóch obrotów. Ale to jest siła specjalna, wykorzystujemy to do tego, żeby wzmocnić plecy, bo tak naprawdę plecy i nogi to są rzeczy najważniejsze, jeżeli chodzi o dalekie rzucanie. Cała reszta może rozwijać się dużo mniej i wolniej. Wtedy zachowujemy ten luz, zwłaszcza w barkach. A on jest bardzo istotny i nad tym trzeba pracować. Robienie dużej siły zabija naturalny luz, czucie sprzętu i po prostu przeszkadza.
Jeszcze przed naszą rozmową powiedziałeś mi, że teraz wchodzisz w ciężki trening. Co on oznacza dla zawodnika rzutu młotem?
Będę musiał wrócić do cięższych młotów, czyli do dziewiątki, może do dychy. Ja miałem bardzo trudny okres przez cały maj, tak naprawdę do mistrzostw Europy. Miałem przykrą sytuację rodzinną, zmarł mój tata, więc nie było ani czasu, ani chęci na trening. To było trudne zwłaszcza dla organizmu. Jeżeli człowiek jest zestresowany, przemęczony, niewyspany, no to po prostu młot nie poleci. Trening jest wtedy niewartościowy. Próbowałem robić co w mojej mocy, żeby na mistrzostwach Europy wystartować dobrze. Rzuciłem wprawdzie season best 77,50 metra, ale wystarczyło to tylko na szóste miejsce. Dlatego zaraz po mistrzostwach Europy wróciliśmy do treningu, idzie już troszeczkę lepiej, przed nami kolejne starty. Na mistrzostwach Polski powinno być już o wiele lepiej [Fajdek zdobył złoto z wynikiem 80,02 m – dop. red]. Będziemy już po dwóch tygodniach takiego mocniejszego treningu, więc organizm powinien zacząć się odbudowywać, żeby zbudować formę do Paryża.
Wspomniałeś o tym, że w maju zmarł twój tata. Zastanawiam się, czy jeżeli starasz się trenować po takiej trudnej sytuacji życiowej, to ten trening jest trochę odskocznią od tych nawarstwiających się problemów prywatnych, czy jednak trudno się skupić tylko i wyłącznie na pracy?
Jest to pewnego rodzaju zajęcie głowy, bo wykonując trening skupiasz się na czymś innym. Natomiast w przypadku, kiedy twój układ nerwowy jest cały wypruty, kiedy jesteś spięty i niewyspany… Ja zrobiłem masę kilometrów na trasie, bo kiedy tata zmarł, byłem tutaj, w Spale. Musiałem jeździć w te i we w te, wszystko załatwiać, ogarniać. Przez dwa tygodnie ten trening był totalnie przemęczony. Dlatego nie był efektowny i nawet nie przynosił żadnej satysfakcji. Wręcz dodatkowe zdenerwowanie, taką wewnętrzną złość, że było dobrze, a przestało być.
Wyświetl ten post na Instagramie
Najtrudniejsze w każdym sporcie i w ogóle w życiu jest czekanie. Musieliśmy poczekać na to, żeby przyszła regeneracja, a mimo to nie mogliśmy pozwolić sobie na tydzień czy dwa tygodnie wolnego. Mieliśmy przed sobą mistrzostwa Europy, w których trzeba było pokazać się z dobrej strony. Do tego były jeszcze inne mityngi, na których wypadałem średnio. A trzeba pamiętać, że jest to moja praca i muszę ją wykonywać, żeby też zarabiać pieniądze. Robiłem co w mojej mocy, żeby wypaść jak najlepiej. Wróciłem z season bestem z Rzymu, ale wiem, że stać mnie na dużo więcej i mam nadzieję, że już niedługo będzie to widać.
I tak znaleźliśmy się w Rzymie, gdzie rzuciłeś 77,50 metra. To dobry prognostyk przed Paryżem, czy możesz mieć do siebie uwagi, że na tym etapie przygotować niektóre elementy mogłeś wykonać lepiej?
Pewnie zawsze da się zrobić coś lepiej, ale pamiętam, że zeszły sezon przygotowań był o wiele gorszy. Wtedy przez pół roku byłem chory, miałem dwa COVID-y, jakieś inne rzeczy, byłem bombardowany przez różnego rodzaju wirusy. Mimo to udało się rzucić 80 metrów na imprezie głównej. Tak naprawdę miałem siedem tygodni treningu, podczas których z wyniku 72 doszedłem do 80 metrów.
W tym roku jest o wiele lepiej. Bardzo dobrze przepracowałem zimę, mieliśmy fantastyczne zgrupowanie w RPA, gdzie młot latał bardzo daleko. Po prostu trzeba do tego wrócić, ale jak mówię, to musi być następstwo kilku tygodni dobrego treningu, bez problemów pozasportowych. Tak, żeby móc kontrolować swoje ciało, technikę, bo tu się największy problem pojawił w technice. Kiedy nie masz czucia ciała, psujesz technikę i to wpływa bardzo na wynik. Przygotowanie siłowe, motoryczne jest na ponad 80 metrów, natomiast technika wszystko zabierała, stąd te słabsze rezultaty.
Zatem jak powrócić do dobrych nawyków technicznych? Oczywiście o ile da się to prosto wytłumaczyć.
Technika może zostać naprawiona w momencie, kiedy mamy czucie organizmu i sprzętu. Jeżeli kontrolujemy to, gdzie w danym momencie znajduje się młot, jeżeli wiemy po rzucie, co zrobiliśmy źle i nad czym popracować w kolejnym, wtedy technika wróci do normalności. Natomiast w tym celu trzeba też oddać kilkaset rzutów, więc myślę, że wykonam ich jeszcze ze 100-200 i powinno być nieźle. Około dwóch tygodni w tym okresie już powinno przynieść ten efekt. Aktualnie jesteśmy po tygodniu fajnego treningu, przed nami drugi tydzień ze startami, będzie troszeczkę tych rzutów mniej. Ale do Paryża mamy bardzo dużo czasu. Bodajże 9 lipca mam ostatni start przed igrzyskami i tam już powinno być naprawdę fajnie. A przynajmniej do tego dążymy. Później będzie moment, w którym zakończymy ciężką pracę i będziemy się już skupiać na tym, żeby śrubować swoją formę, dążąc do jak najlepszej dyspozycji do startu w Paryżu.
Zakończmy jeszcze wątek Rzymu. Jak oceniasz organizację mistrzostw Europy? Od twoich kolegów i koleżanek z kadry można było usłyszeć sporo narzekań na temat tych zawodów.
Startowałem we Włoszech kilkukrotnie. Naprawdę zawsze miałem pewne obawy co do tamtych występów, już zaczynając od samego lotniska, bo zazwyczaj bardzo długo czekaliśmy na bagaże. A tym razem wszystko było bardzo dobrze zorganizowane. Przylecieliśmy do Rzymu, torby były praktycznie w 15 minut. Wychodząc z lotniska po pięciu minutach już wpakowali nas w transport. Dojechaliśmy do hotelu w 25 minut, co było też naprawdę wielkim wow. Hotel co prawda był skromny, bo pokoje może nie były zbyt przestrzenne. Ale tam chodzi o to, żeby się przespać, zrobić trening, wystartować i wrócić, a nie żyć. Ja oczekiwałem po prostu wygodnego łóżka i takie było. Była klimatyzacja w pokoju, więc też bardzo duży plus. Chociażby przed dwoma laty na mistrzostwach świata w Eugene, czy nawet na zgrupowaniu w Seattle, gdzie byliśmy, nie było klimatyzacji. A tam też bywało bardzo gorąco i było to męczące.
Jedzenie moim zdaniem było fantastyczne. Rozumiem, że makaron może się znudzić, ale jeżeli jest to dobry makaron i można go robić w szesnastu wersjach, to nie uważam, że jest to złe żywienie. Były warzywa, mięso, tuńczyk i inne ryby – można było naprawdę wybierać. Jeżeli ktoś chciał, to był też ryż, więc naprawdę nie wiem, o co chodzi kolegom i koleżankom, którzy byli niezadowoleni akurat z tego, jak wyglądało żywienie. Uważam, że w Spale jest o wiele gorsze.
Główną imprezą jest Paryż. Ty pięć razy zdobywałeś tytuł mistrza świata. Każdy sezon od 2012 do 2022 roku kończyłeś w TOP 5 światowych list jeżeli chodzi o najdalej rzucających zawodników, a w 2023 rzucałeś ponad 80 metrów. Zastanawiam się jakie to dla ciebie uczucie, że pierwszy raz od ponad dekady nie jedziesz na igrzyska jako faworyt do medalu?
W 2012 nie byłem faworytem na igrzyskach, byłem bardziej czarnym koniem – i nie wyszło. W 2016 byłem faworytem, nie wyszło. Podczas igrzysk w Tokio byłem faworytem, bo z tego co kojarzę, miałem world leada na listach wyników. Tam wróciłem z brązowym medalem. W tym roku nie jestem faworytem, ale liczę na to, że jeszcze przed Paryżem pokażę, na co mnie stać, i że zaczną się ze mną liczyć. Ale moja pozycja totalnie mnie nie interesuje. Liczy się po prostu start, przejście eliminacji, następnie dobry występ w finale – najlepiej season best, czy rekord życiowy. Trzeba mierzyć wysoko i jechać z nastawieniem, że walczymy o wygraną, bo mnie nie interesuje nic innego. Zawsze jadę po to, żeby wygrać. Może nie zawsze jestem dysponowany, ale mentalnie za każdym razem staram się wygrywać.
Może ten spokój ci pomoże? Nie przyciągasz tyle uwagi, co w poprzednich latach, kiedy stawiało się ciebie na pierwszym-drugim miejscu. Możesz spokojnie robić swoje.
Kiedyś też tak było, że jeździłem na zawody nie jako faworyt, a udawało mi się je wygrywać, więc ciężka praca, przynosi efekty. Niech się martwią ci, którzy będą mieli tę presję. Ja już z presją wiele razy startowałem, wiele razy wychodziłem zwycięsko, ale też wielokrotnie nie udawało się wygrywać zawodów. Ale start z oczekiwaniami to jest zupełnie inna sytuacja. Ludzie bez sukcesów, którzy startują bez kompleksów, bardzo często mają świetne wyniki i sezony. W momencie, kiedy pojawiają się już sukcesy, zaczyna się ten nacisk oczekiwań od trenera, kibiców, rodziny i tak dalej. Wtedy organizm potrafi się spiąć. Rzeczy pozasportowe biorą górę i potrafią namieszać.
Wiem, że już chyba wszystko co najgorsze, spotkało mnie w ostatnich dwóch latach. Czas na to, żeby w końcu to szczęście dopisało i gdzieś oddało to, co zabrało w ostatnich miesiącach. Wydaje mi się, że bardzo dobrze potrenowałem, wyniki z treningów były satysfakcjonujące, trener był zadowolony, ja również, jest zdrowie i tak naprawdę czekamy na to, aż wszystko się ułoży w całość.
Medal z Tokio był jakimś spełnieniem marzenia? Albo może nawet taką ulgą, że w końcu przestaną gadać o „klątwie Fajdka”?
Na pewno jest jakiś spokój. Medal olimpijski to jest zawsze medal olimpijski i chodzi o to, żeby go zdobyć, wiadomo. Oczywiście moim celem zawsze jest złoto i tak będzie dopóki będę trenował. Ale ja mówiłem, że to nie jest kwestia klątwy czy czegokolwiek. Po prostu taki jest sport, takie jest życie. Widocznie taki scenariusz miałem gdzieś tam zapisany: musi być ciekawie, musi się coś dziać i też muszą być niespodzianki.
Wojciech Nowicki i Paweł Fajdek podczas ceremonii medalowej na igrzyskach w Tokio
Nasz konkurs w Tokio stał na bardzo wysokim poziomie. Zdobyłem brązowy medal najlepszym wynikiem w historii, jeżeli chodzi o trzecie miejsca na igrzyskach olimpijskich, więc to też o czymś świadczy. A też mi ten start nie wyszedł, bo na treningach rzucałem po 83 metry. Na zawodach miałem rzucone chyba 82,98 m. Mierzyliśmy naprawdę w to, żeby rzucać o wiele dalej, ale pojawił się stres, nieprzespana noc, jakieś tam zmęczenie i efektem tego było tylko trzecie miejsce. Natomiast ten medal zapewnia dokładnie to samo co złoty: jest świadczenie olimpijskie, jest tak zwana emerytura sportowa do końca życia – to naprawdę bardzo duży plus. Zatem takiego maksa z igrzysk to już wyciągnąłem, jeżeli chodzi o aspekty finansowe. Teraz liczy się tylko kolor krążka. Mam nadzieję, że w końcu trafię z formą na igrzyska i mi ten start wyjdzie, jak na razie miałem same nieudane.
Czy igrzyska jako turniej różnią się czymś od innych zawodów? Na przykład presją, którą się odczuwa?
Największą presją igrzysk jest czas, bo są raz na cztery lata. W tym przypadku mamy trzyletnią przerwę, bo przez COVID były przeniesione. Natomiast za cztery lata na igrzyskach w Los Angeles, to z Wojtkiem Nowickim będziemy już bardzo starzy: będziemy mieli po 39 lat. Nie wiadomo, czy się tam załapiemy – taki scenariusz też trzeba zakładać. Paryż to mogą być nasze ostatnie igrzyska w takiej pełni formy, gdzie możemy walczyć z tymi młodymi, bo jak widać, pokazują się i coraz lepiej im idzie. Ale nam nie wolno oddawać pola im pola, trzeba walczyć.
Tak jak mówię, ja się czuję bardzo dobrze. Wiem, że to wszystko idzie w dobrym kierunku i mam nadzieję, że forma będzie szła w górę i będę w stanie być Fajdkiem sprzed kilku lat, gdzie 80 metrów nie było dla mnie żadnym problemem, a walczyłem o to, żeby rzucać 82, 83 i więcej. Wiem, że jeżeli zdrowie będzie na tym samym poziomie, na którym jest obecnie, jeśli przetrenuję sobie te kolejne 2-3 tygodnie w spokoju, to będę w stanie daleko rzucać.
ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl
Poruszmy zatem temat jednego z tych młodych rywali. Ethan Katzberg – skąd ten chłopak w ogóle się wziął? Poza tym, że z Kanady.
Właśnie, poza tym, że z Kanady – i tyle wiemy. Jego historia napisała się bardzo szybko. Zobaczymy, co będzie dalej, bo mamy przypadki w sporcie, gdzie ludzie się pojawiają, później znikają, bądź coś innego się z nimi dzieje. Dajmy mu czas. Został mistrzem świata, najmłodszym w historii. Zabrał mi to miano i bardzo fajnie: ja powiedziałem, że bardzo chętnie w takim razie zostanę najstarszym, pierwsza szansa na to będzie w przyszłym roku w Tokio. Wracając do Ethana, niech zapracuje na to, co zdobył, spróbuje powtórzyć. Na razie miał naprawdę fantastyczny start na mistrzostwach świata, a następnie świetnie otworzył ten sezon [84,38 m – dop. red]. Pokazuje, że jest w dobrej formie, ale jak mówię: na igrzyskach będzie w roli faworyta. Będzie musiał sobie z tym poradzić. My lepiej skupiajmy się na sobie i na tym, żeby robić jak najmniej błędów, bo to przekłada się na wynik.
Jego rozwój jest piorunujący. Twój trener, Szymon Ziółkowski napisał na X, że skoro chłopak robi taki progres, to on najwyraźniej nie zna się na tym sporcie.
Tak to trochę wygląda. Katzberg rzuca dziwnie. To trochę taki diabeł tasmański, bo jest bardzo szybki i nie do końca widać różnice techniczne w rzutach na 75, a na 84 metry, jak to było w Kenii. To takie rzucanie na wariata i zobaczymy, czy teraz trafi z formą w Paryż. W zeszłym roku trafił idealnie, natomiast wyniki z Budapesztu też nie były jakimiś bardzo mocnymi rzutami [Katzberg wygrał rzutem na 81,25 – dop. red.]. Ja raczej stawiałem na Wojtka, bo to on był w formie, wygrywał zawody i rzucał o wiele dalej. Wydawało mi się, że przygotuje formę na te 82 metry. A był drugi, więc to też jest zawsze kwestia danego dnia, startu i presji. Wojtek też mistrzem świata jeszcze nie był i być może to też na niego wpłynęło, że bardzo chciał i przez to zdobył srebrny medal.
Mimo wszystko wydaje mi się, że chyba jednak dobrze by było dla tej dyscypliny, gdyby ktoś pobił rekord świata w rzucie młotem Jurija Siedycha (86,74). Tak jak na przykład teraz dokonał tego młody Mykolas Alekna w rzucie dyskiem. Bo nie oszukujmy się: wy nie rywalizujecie z tymi starymi mistrzami na uczciwych zasadach.
Na uczciwych na pewno nie rywalizujemy, bo jeżeli oficjalnie członkowie rodzin tych rekordzistów mówią, że wujek czy tata brali doping, po czym sami też są na tym łapani i są z tego dumni… taka jest ściana wschodnia. Co my możemy zrobić? Staramy się walczyć, robimy to na czysto i ja jestem dumny, że nawiązałem rywalizację o pobicie rekordu świata. Może brakło trochę szczęścia, bo byłem w stanie rzucać po 85 metrów, ale czy jeszcze będę? Czas pokaże.
Natomiast, czy Ethan Katzberg jest w stanie rzucić rekord świata? Wątpię. To jest zupełnie inne rzucanie, niż zawodników z ZSRR. Pomimo tego, że brali doping, oni byli dobrzy technicznie, a to jednak ma największy wpływ na rzut młotem. Jeżeli technika jest dobra, to naprawdę można rzucać o wiele dalej i stąd te różnice w sile pomiędzy zawodnikami. Podejrzewam, że ja jestem siłowo najsłabszym młociarzem, jeżeli chodzi o obecną stawkę. Wydaje mi się, że młodzież jest ode mnie silniejsza i dzięki temu ten młot im lata. Ale wejść z poziomu 80 na poziom 83-84 metry i wyżej to jest już ogromna przepaść. To są lata ciężkiej pracy. Chyba, że ktoś jak Katzberg pojawia się i nagle po prostu rzuca. Okazuje się, że nie trzeba lat ciężkiej pracy, tylko trzeba się urodzić w Kanadzie…
Ethan Katzberg
Czyli on tak naprawdę wygrywa szybkością w kole, siłą?
To jest połączenie mocy i luzu. Widać, że wzmocnił się, ale zobaczymy jak długo ten luz utrzyma, bo układ nerwowy też się męczy. W momencie, kiedy nałożą mu się cztery lata treningu, to też może go skrócić i nagle może się okazać, że już tak daleko nie będzie rzucać. To jest bardzo częste w przypadku zawodników z USA czy z Kanady – a chłopaki są z jednego podwórka. Często się zdarza, że robią wyniki, a następnie w kolejnych dwóch sezonach się już wystrzelają i jest im ciężko wrócić. Nie chcę być złym prorokiem, ale po prostu mieliśmy już Rudy’ego Winklera, który bardzo ładnie rzucał. Miał wyniki po 82 metry w kilku startach, robił rekordy USA, ale już teraz jest z nim troszeczkę gorzej.
Nasz sport jest bardzo wymierny. Końcowy wynik daje medale, więc trzeba to rzucać na zawodach, nie na treningach i wtedy, kiedy jest na to odpowiedni czas. Wyniki z kwietnia nie do końca przekładają się później na wyniki w sierpniu czy nawet w lipcu.
Poruszmy temat sportowców z Rosji i Białorusi – twoim zdaniem powinni startować na igrzyskach czy nie?
Nie. Już nawet pomijając sam fakt wojny. Ona się toczy, jeżeli ktoś uważa, że jest wiele wojen na świecie i powinno się odsunąć inne kraje: dobrze, w takim razie zostawmy ten temat. Ale skupmy się na temacie dopingu. Mieliśmy igrzyska w Soczi, gdzie Rosjanie robili takie rzeczy, jak wymienianie moczu do kontroli antydopingowej. Później ich sportowcy przez wiele lat byli łapani na dopingu, bądź trenowali w zamkniętych ośrodkach wojskowych, gdzie kontrola antydopingowa nie ma wjazdu. Taki kraj należy odsunąć. Uważam, że podobnie powinno zrobić się z Kenią, która w ostatnich sezonach króluje, jeżeli chodzi o osoby złapane na nieprzepisowych środach. A ci biegacze są wymieniani na bieżąco i jest to poziom kosmiczny dla ludzi, którzy biegają na czysto.
Trzeba być konsekwentnym i jeżeli dzieją się takie rzeczy, to trzeba je zwalczać. Ja dopingu totalnie nie szanuję. Niestety muszę startować z pewnym człowiekiem z Francji, który został na nim złapany [Quentin Bigot – dop. red]. Ja ręki mu nie podaję, natomiast Wojtek nie widzi w tym problemu i się z nim wita, rozmawia, śmieją się… Ja zostałem inaczej wychowany. Dla mnie tak zwani mistrzowie, którzy byli na Białorusi typu Iwan Tichon, Wadzim Dziewiatouski czy Jurij Siedych i Siergiej Litwinów z ZSRR, to ludzie, którzy oszukiwali i nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Nie chcę im podawać ręki i totalnie takich ludzi nie szanuję.
Tym bardziej, że rekordzista świata Jurij Siedych akurat przez tryb życia skończył jak skończył, zmarł w 2021 roku w wieku 66 lat.
Panowie, którzy rywalizowali w tamtych czasach, ostatnimi laty mocno się wykruszyli. Ta stara ekipa poumierała. I to nie jest związane z tym, że ten sport ich tak wyniszczył, bo sport nie wyniszcza. Wyniszcza oszukiwanie oraz niesportowe prowadzenie się.
Zapytałem o Rosję i Białoruś, bo ty nie boisz wypowiadać się na temat kwestii wykraczających poza sport. Czy sportowiec powinien zabierać głos w sprawach ważnych, społecznych, może politycznych, czy raczej skupiać się wyłącznie na swojej działce?
Wszystko jest kwestią tego, czy ktoś chce cię wysłuchać, bądź zadać pytanie. Jeżeli będziemy mieli do czynienia z człowiekiem głupim, który wypowiada się na prawo i lewo o wszystkim i o niczym, to już mamy takich celebrytów w Polsce. Nie tylko sportowców, ale po prostu mamy takich ludzi, którzy mówią o wszystkim i z tego są znani. Wszystko negują, żeby tylko było o nich głośno, żeby załapać się do freak fightów i tak dalej. To jest bardzo słabe. Ja staram się wypowiadać głównie w tematach, w których mam jakiekolwiek pojęcie. Nie powiem nic na przykład o chemii organicznej, bo wiem o niej tylko tyle, co było w szkole. Jeżeli mam cokolwiek do powiedzenia, to raczej w temacie, który znam od środka, bądź miałem z nim styczność. Nie tylko w jednym przypadku, ale moja opinia jest oparta na rozmowach i doświadczeniach.
Wspomniałeś o freak fightach. Jesteś człowiekiem silnym, rozpoznawalnym, w wielu tematach kontrowersyjnym. Niemożliwe, że nie było propozycji żebyś tam zawalczył.
Propozycje były, o czym kilkukrotnie mówiłem. Na razie skupiam się na tym, żeby kręcić się w lewo i rzucać jak najdalej. Jeżeli będę już czuł, że to jest powiedzmy końcówka kariery, że nie stać mnie na nic szczególnego, wtedy mogę rozważyć te oferty. Albo kiedy będzie więcej tego wolnego czasu. Jak na razie jest go bardzo mało, a przygotowania muszą wystąpić nawet do walki freak fightowej, czy to dla śmiechu, czy że dla większego szumu.
Ja swój wolny czas wolę poświęcać rodzinie, bo bardzo cierpimy z tego powodu, że się nie widzimy. To dla mnie duże wyrzeczenie, bo moje dziecko dorasta bardzo szybko. Ma już dziewięć lat, może razem spędziliśmy z tego wszystkiego ze dwa. Więc troszkę gdzieś tam serduszko boli, że nie mogę uczestniczyć w życiu mojego dziecka, jakbym sobie tego życzył, tylko bardziej przez telefon.
Czyli jeszcze nie było podpytywania Piotra Liska, jak tam jest?
Ale ja doskonale wiem, jak tam jest. Mam tam kolegów, tak że to nie jest tak, że ja nie mam pojęcia, co się tam dzieje. Co do Piotra, to po prostu dostał propozycję, zgodził się od razu i bardzo fajnie. Wyszedł, zawalczył z dziadziusiem i tyle.
Masz upatrzonego przeciwnika, któremu ewentualnie mógłbyś udowodnić coś w oktagonie czy w klatce?
Na razie z przeciwników, którzy byli mi oferowani – albo ja im – to nie wiem, czy musiałbym się przygotowywać do walki. (śmiech)
Nie będziemy lecieć po nazwiskach, ale pewnie jeden był łysy?
Jeden tak, drugi nie.
Na zakończenie pogadajmy o twojej pasji, którą są gry komputerowe. Jak w ogóle zaczęła się ta zajawka?
Zaczęło to się od momentu, kiedy dostaliśmy z bratem pierwszy komputer.
Zapewne na komunię.
To było bardziej w okolicach mojej komunii. Gdzieś w tych okolicach, druga, trzecia klasa szkoły podstawowej. Świat gier był wtedy słabo rozwinięty, ale my się w nim wychowywaliśmy. Wczoraj miałem taką rozmowę z Konradem Bukowieckim co do gier i tego, jak fajnie się dorastało w tych latach dziewięćdziesiątych. Wtedy były Amigi, Commodore, później Pegasusy, Nintendo, PlayStation, to wszystko się gdzieś tam rozwijało. My dorastaliśmy z tym światem gier i mieliśmy możliwość próbowania wszystkiego, co wchodziło na ten rynek komputerowy czy konsolowy. Z Counter-Strikiem dokładnie też tak było, bo pewnie o to ci najbardziej chodzi.
Legendarny Counter-Strike 1.6, pewnie z nim zaczynałeś.
Albo nawet wcześniej, z wersją 1.5. Ale po drodze były te wszystkie Half-Life’y, Wolfensteiny, Quake’i, Unreale i tak dalej. W zasadzie grało się w to, co tylko wychodziło. Natomiast wersja CS-a 1.6 była bardzo fajna, dużo spędzaliśmy w niej czasu, robiliśmy lany, chodziliśmy do kafejek. Później wyszedł CS: GO, ja zacząłem wyjeżdżać na obozy. Już wtedy nie miałem dużo możliwości do gry. Laptopy to były bardzo drogie rzeczy i mało przydatne. Internet nie był tak rozwinięty, żeby móc gdziekolwiek grać, a grać samemu w pokoju – kto to widział? Woleliśmy wtedy spędzać czas z kumplami.
Do grania wróciłem po kilku latach przerwy. Później przyszedł COVID, było bardzo dużo wolnego czasu, więc nawiązałem szersze znajomości ze światem e-sportu. Zrobiłem nawet kilka streamów, żeby zająć sobie czymś głowę, wypełnić czas, bo jednak trzy miesiące w totalnym zamknięciu w mieszkaniu, to smutne doświadczenie dla człowieka, który tak naprawdę cały czas był w rozjazdach. Od tego momentu staram się uczestniczyć w tym świecie, czy to w Pucharach Polski, czy w turniejach. Mam nadzieję, że uda mi się pojechać jeszcze na jakiegoś Majora. Staramy się wypatrzeć odpowiedni moment, natomiast na pewno zrobimy to po igrzyskach. Wtedy będziemy mieli tego czasu więcej i być może z kumplami się gdzieś wybierzemy.
Rozumiem, że z gier komputerowych masz zdecydowane preferencje w kierunku rozgrywek online niż jakichś RPG-ów i innych gier single player?
Tak, raczej kręci mnie rywalizacja live. To jest fajne, kiedy masz zgraną ekipę, gdzie tych kumpli jest dużo i tak naprawdę gramy też po to, żeby ze sobą rozmawiać, utrzymywać kontakty, a nie tylko po to, żeby psuć sobie oczy. Albo krew, bo wtedy nerwy też są bardzo duże, czasami nawet większe niż u mnie w rzucie młotem. (śmiech) Taka rozgrywka potrafi mocno pobudzić, zdenerwować i niejednokrotnie zasmucić.
Wspomniałeś, że twoje dziecko, córeczka, ma 9 lat. Domyślam się, że z tatą, który ma taką zajawkę, raczej nie grozi jej kara na komputer albo konsolę.
Nie, tam kary nie ma totalnie. Ja też jestem świadomy tego, że moje dziecko ma dużo więcej, niż ja miałem. Natomiast widzę siebie jako rodzica, który będzie chciał z nią pograć w różne gry i to pozwoli nam się do siebie zbliżyć. Córka czasami lubi sobie pograć w CS-a, więc ja bardzo chętnie poczekam, aż ona się troszeczkę nauczy i będziemy się mogli spotykać online. Będziemy mogli ze sobą rozmawiać i żyć razem na tej płaszczyźnie. Ja jestem bardzo dużo poza domem, oboje za sobą tęsknimy. Żona trochę tego nie rozumie, że jak możemy grać ze sobą, ale staramy się grać, czy to na telefonach, czy na komputerach. Nawet w takiej formie, zawsze to czas spędzony razem.
Sierpień 2024 roku, Paryż. Zastanawiam się, czy Paweł Fajdek bardziej wziąłby na igrzyskach w Paryżu znakomity suchy wynik, na przykład 82-83 metry, ale bez złota, czy jednak ten medal by cię bardziej ucieszył, nawet z o wiele słabszym rezultatem?
W przypadku medali rezultat jest totalnie nieistotny. Jeżeli miałbym wygrać igrzyska z wynikiem 71 metrów, to biorę to w ciemno. Dokładny wynik to rzecz, o której nikt później nie pamięta. O tym się mówi przez chwilę, a na samym końcu liczą się tylko medale. Mamy taki przypadek z Rio, gdzie złoty medal zdobył pan z Tadżykistanu, którzy rzucił 78 metrów. Dziś już nikt nie pamięta, że on tyle rzucił, ale wszyscy wiedzą, że zdobył medal złoty medal olimpijski.
ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj więcej o lekkoatletyce: