Dwójka Niemców w koszulkach Argentyny prowokacyjnie wiwatująca pod Frankfurt Arena na cześć Leo Messiego. Niezdarny Portugalczyk w plażowym kapeluszu, któremu upadły na ziemię frytki z majonezem. Pan w zielonym garniturze, który przyniósł ze sobą na mecz dmuchany puchar. Wysoki chłopak w bezrękawniku Dallas Mavericks z nazwiskiem Luki Doncicia. Niska dziewczyna w retro koszulce Zlatko Zahovicia. Andraż Sporar, który tak rzadko miał piłkę, że sam może nazwać się obserwatorem tego spotkania. Stali bywalcy 2. Bundesligi w strojach Kaiserslautern. Dzieciak z nazwiskiem Haalanda na plecach. Tysiące fanów CR7 – w koszulkach Portugalii, Manchesteru United, Sportingu, Al-Nassr i Juventusu. Oni wszyscy widzieli kulawy zmierzch Cristiano Ronaldo. To była smutna pogoń za wielkością. Tak nieudana, jak strzały z rzutów wolnych głównego bohatera.
105. minuta. Cristiano Ronaldo podchodzi do rzutu karnego. Tym razem musi się udać. Do tego momentu ma sześć nieudanych prób strzałów. W całym turnieju – osiemnaście. Wiele z nich naprawdę karykaturalnych – tak na całym Euro, jak i we Frankfurcie. 39-latek całuje piłkę. Za Janem Oblakiem sektor złożony z portugalskich kibiców. Zagrzewają do boju: „Cristiano Ronaldo, Cristiano Ronaldo!”. Wystarczy tylko dopełnić formalności i Słowenia – ambitna, ale niegrająca niczego wielkiego – jedzie do domu.
Cristiano strzela.
Oblak broni.
Akcja idzie dalej, ale Ronaldo jest już ugotowany. Chowa twarz w dłoniach. Sędzia kończy połowę dogrywki. Zbliżającego się do zejścia z wielkiej sceny piłkarza pocieszają wszyscy koledzy. Poklepać go po plecach podbiega nawet jeden ze Słoweńców, Jon Stanković. Za chwilę trybuny znowu: „Cristiano Ronaldo, Cristiano Ronaldo!”. Choć lider ich kadry nie strzelił karnego, wspierają go jeszcze mocniej. Trudno gniewać się na gościa, który zagrał dwieście dziesięć meczów dla reprezentacji, strzelił sto trzydzieści bramek, występuje właśnie na szóstych mistrzostwach Europy, czego nie dokonał żaden inny piłkarz, w dodatku jest najlepszym strzelcem w historii tego turnieju, a wielkich imprez ma na swoim koncie łącznie dziesięć.
Smutno oglądało się Ronaldo. Przed meczem bronił go Pepe. – Cristiano żyje dla goli, to fakt. Ale widzieliście, jak pomagał drużynie na boisku? – pytał portugalskich dziennikarzy 41-latek. Jeden z dowodów widzieliśmy w meczu z Turcją. CR7 wyszedł sam na sam wraz z Bruno Fernandesem. Mógł szukać swojej piętnastej bramki na Euro albo wyłożyć koledze do pustej. Wybrał to drugie, a „Kicker” na bazie tej sytuacji stworzył o Portugalczyku cały artykuł z hasłem „Ronaldo odkrywa siebie na nowo” w tytule. Odkrywa siebie na nowo, czyli wreszcie jest altruistą. Inna scenka, tym razem z Frankfurtu. Ronaldo pokazuje Rafaelowi Leao, gdzie ma mu podać piłkę. Skrzydłowy zabiera się jednak z futbolówką, próbuje przedryblować dwóch rywali, podpala się, traci panowanie. To idealny moment, by Ronaldo mógł zacząć swój taniec frustracji i niezadowolenia. Nie pokazuje jednak żadnej złej emocji. Rusza w pościg za rywalem. Przerywa akcję, wybija piłkę na aut.
Rację ma Pepe, Ronaldo pracuje dla drużyny. To absolutnie nie jest typ zblazowanej gwiazdeczki, która – jak u Ralfa Rangnicka w Manchesterze United – nie chce pressować, czym burzy całą układankę taktyczną. Problem Ronaldo leży w czym innym. On chce za bardzo. Tak jakby uważał, że piłkarzowi jego pokroju nie przystoi usuwać się w cień. Podchodził do każdego rzutu wolnego. Kiedy poszukał strzału z boku pola karnego, z pozycji, z której dziewięćdziesiąt dziewięć procent drużyn szukałoby wrzutki, można było tylko się uśmiechnąć. W highlightsach meczu z pewnością znajdzie się akcja, w której efektownie podbijał sobie piłkę. Problem w tym, że za chwilę wywrócił się przy pojedynku. Wstał, piłka do niego wróciła – znowu się wywrócił, wymagając na arbirze odgwizdanie przewinienia. Takich obrazków było kilka. Ronaldo próbuje się rozpędzić, ale wpada na Słoweńca? Wymowne rozłożenie dłoni. Ronaldo jest na ewidentnym spalonym? Ironiczne machanie palcem, gdy sędzia liniowy podnosi chorągiewkę. Choć praktycznie cały skład – złożony z młodszych zawodników, wyjąwszy Pepe – odpuścił sobie mecz z Gruzją, on musiał w nim zagrać. Wkurzał się, machał rękami, walczył z arbitrem i swoją słabością.
Wymarzył sobie, że jeszcze będzie wielki. Ale mu nie wychodzi. Kiedyś zaserwowałby kibicom taki wyskok dosiężny, że leżące tuż przy stadionie międzynarodwe lotnisko we Frankfurcie musiałoby zarezerwować dla niego przestrzeń lotniczą. Teraz – koledzy co rusz próbowali szukać go wrzutkami i do większości z nich nie doskakiwał. Jak już doskoczył, to trafił w głowę Vanji Drkusicia, który momentami wyglądał przy nim jak słoweńska odpowiedź na Fabio Cannavaro z 2006 roku, a to przecież tylko obrońca, który zajął ostatnie miejsce w lidze rosyjskiej, wygrywając w całym sezonie zaledwie pięć meczów na trzydzieści kolejek. Europejski ósmy sort piłkarzy brylował przy sfrustrowanym Ronaldo.
Nikt nie zbiera tyle aplauzu przy wyjściu na rozgrzewkę. I jednocześnie tylu gwizdów, które też są w jakiś sposób miarą wielkości. Do żadnego innego piłkarza tyle razy nie wbiegano na murawę. W meczu z Turcją znalazło się aż pięciu takich śmiałków. Jeden z nich wzbudził sympatię całego świata. Jeden z otwartych treningów żądni zdjęcia widzowie przerwali aż trzynastokrotnie. Florian Schmidt-Sommerfeld, niemiecki komentator RTL i Sky, śpiący w tym samym hotelu co Portugalia, donosił, że w noc poprzedzającą mecz ze Słowenią jeszcze o 2:30 pod obiektem czekało pięćdziesiąt osób w nadziei, że spotka Cristiano Ronaldo, choć przecież było oczywiste, że o takiej porze Portugalczyk nigdzie się nie pojawi. Pięćdziesiąt osób o 2:30! Skala zainteresowania jego osobą jest nadal wielka. Skala uwielbienia kibiców także.
Ale na boisku – nie idzie.
Szkoda Słoweńców. Matjaż Kek powiedział obrazowo przed meczem, że Słowenia to „kraj mały jak przedmieście”, ale na trybunach nie było tego widać. Choć drużyna Erika Janży i Mihy Blazicia nie wygrała na tych mistrzostwach żadnego meczu, wraca z podniesionym czołem. W Słowenii do tego meczu będą odwoływać się jeszcze przez długie lata. Przegrane karne ze słabą Portugalią, doskonale znamy ten ból.
WIĘCEJ O EURO 2024:
- Ronaldo na ratunek byłego NRD
- Euro w niemieckiej dziurze, czyli witamy w Gelsenkirchen
- Futbol, cholera jasna!
Fot. newspix.pl