Ewa Swoboda polaryzuje środowisko. Może to banał, ale to osoba obok której nie przechodzi się obojętnie. Bo jest ekspresyjna. Bo nie gryzie się w język. Bo ma swoje humory. Bo tatuaże pokrywają jej ciało, a pod jej wargą błyszczy kolczyk. To wszystko sprawia, że 26-latka ma liczne grono fanów, ale też pokaźną grupę krytyków. Odnoszę wrażenie, że jako naród wolimy za idoli obrać sobie osoby skromne, mniej wyraziste. W nasze łaski znacznie łatwiej jest przedostać się typowym dobrym chłopakom z sąsiedztwa, niż ludziom pokroju Ewy.
Z tym, że jej samej nie interesuje sympatia całego tłumu. Wręcz przeciwnie – Polka zdaje sobie sprawę, że nie jest zupą pomidorową, żeby każdy ją lubił. Poza tym, chce być oceniana nie przez to, co zrobi lub powie w życiu prywatnym, ale czego dokona na bieżni. A tam bardzo skutecznie zamyka usta krytykom.
W Rzymie już w półfinale – od którego zaczynała rywalizację w biegu na 100 metrów kobiet – lekkoatletka pokazała moc. Triumfowała z czasem 11.02 s. Pomimo tego, że w trakcie jej występu, z nieba na tartan położony na Stadio Olimpico spadały już kolejne krople deszczu.
Z kolei w finale Swoboda napisała kolejną historię polskiego sprintu. A także rozprawiła się z jedną ze swoich łatek. Długo panowało bowiem przekonanie, że owszem, jest szybka, ale brak jej wytrzymałości. Stąd kolejne krążki w zawodach halowych, gdzie biega się 60 metrów, dorzucała hurtowo. Ale w indywidualnych zmaganiach na setkę, medalu z wielkiej imprezy jeszcze nie wywalczyła.
To jednak w ostatnich sezonach uległo zmianie. Ewa najpierw złamała magiczną barierę pokonania stu metrów w czasie poniżej jedenastu sekund. Wcześniej w historii polskiego biegania udało się to tylko rekordzistce kraju, Ewie Kasprzyk… w 1986 roku. Z kolei rok temu Swoboda odniosła ogromny sukces, kiedy awansowała do finałowego biegu mistrzostw świata. I to w dramatycznych okolicznościach, po złożeniu protestu przez polską stronę, by sędziowie jeszcze raz dokładnie porównali wyniki jej oraz Diny Asher-Smith. Okazało się bowiem, że w półfinale na metę wpadła w takim samym czasie, co Brytyjka (11.01). A w biegu wieczoru Polka pokonała Asher-Smith, ogólnie zajmując szóste miejsce.
NERWY PO BIEGU. KOLEJNY RAZ W KARIERZE
Wczoraj sprinterka z Wielkiej Brytanii była bezkonkurencyjna i pewnie sięgnęła po złoto w czasie 10.99, ale za Asher-Smith działo się sporo rzeczy. Zaczęło się jednak… jakżeby inaczej, od nierównego startu, który jest zmorą zawodników na tych mistrzostwach. W tamtym momencie przez chwilę serca polskich fanów zamarły, bowiem po tym incydencie realizator zaczął pokazywać na ekranie Ewę, sugerując jej winę.
– Nie wybiło mnie to z rytmu, chociaż dziwiłam się, dlaczego na mnie pokazywali? Ja tu idę, odwracam się do ekranu, widzę siebie i mówię: przecież ja nie zrobiłam falstartu. Widziałam, że Patrizia van der Weken wyszła z bloku szybciej, niż ja. Mówię, o nie, jak teraz mnie będą chcieli wyrzucić, to się będzie powtarzać historia z Oliwerem i z Klaudią Wojtunik [gdzie oprotestowano decyzje sędziów – dop. red.]. Ale widziałam, że właśnie jakaś inna zawodniczka ruszyła się szybciej, potem jej dali żółtą kartkę – opisywała po biegu swoją perspektywę tego zdarzenia Swoboda.
– Po tym, co wczoraj widziałam w telewizji, bo nie było mnie tutaj na stadionie, powiedziałam sobie, że to są jakieś żarty. Bo te falstarty, ile było tego wszystkiego, różnych dziwnych sytuacji… Myślałam sobie „Boże święty, co to dzisiaj będzie”. No i czytałam Twittera, widziałam, że wszyscy hejtują stan łazienek, że wy nie macie wody, że to wszystko dzieje się w taki sposób… Więc organizacja jest słaba. Ale dzisiaj chyba dobrze nas starter puszczał. Albo ja się tak skupiłam po prostu. Choć też było dużo problemów.
Na szczęście to wydarzenie nie wytrąciło biegaczki z równowagi. Ewa ze startu wyszła świetnie i od pierwszych metrów pruła do przodu niczym lokomotywa, napędzana energią publiczności. – Teraz jest mi okropnie słabo, choć czułam super doping od kibiców. Było dużo Polaków, więc to najważniejsze dla mnie – stwierdziła.
Na mecie jednak czekała ją kolejna wojna nerwów. Rywalki bowiem także nie odpuszczały walki o podium i tak Polka przekroczyła linię niemalże równo z Włoszką Zaynab Dosso oraz wspomnianą van der Weken. Cała trójka darzy się sympatią, stąd biegaczki objęły się wzajemnie i w napięciu oczekiwały na wynik…
– Nie wiem, jaka była różnica między mną a Zozo, ale jak po prostu widziałam jak wszystkie trzy wpadłyśmy razem… Wtedy pomyślałam sobie: “Ja pier… żeby znowu nie była ta jedna tysięczna…” – opisywała swój stan Ewa, nawiązując czy to do Budapesztu, czy też halowych mistrzostw świata w Belgradzie, podczas których także przegrała medal o tysięczne części sekundy.
Tym razem jednak to Polka na fotokomórce była najszybsza spośród porównywanych zawodniczek, a czas 11.03 (dokładnie o 4 tysięczne lepszy od Dosso) dał jej tytuł wicemistrzyni Europy!
ZMĘCZONA, ALE SZCZĘŚLIWA
I tak do strefy mieszanej na rozmowę z dziennikarzami przyszła uradowana. Równocześnie jednak widać było, jak wiele wysiłku kosztował ją ten start. Tego fizycznego, ale także psychicznego.
– Poczekajcie, za dużo emocji… – poprosiła dziennikarskie grono, usilnie łapiąc oddech i biorąc łyk wody. Choć od jej występu minęło wtedy już jakieś pół godziny.
Kiedy Ewa doszła do siebie, powiedziała: – Poziom był bardzo mocny, w końcu to są mistrzostwa Europy. Ostatnie dwie dziewczyny pobiegły 11.15 s. Ale też mi się wydaje, że jest bardzo szybki tartan. Tylko że trochę jest tępy przez to, że jest mokry, ale jest mega szybko. Poza tym jest też mega duszno i zaraz zemdleję…
Polka przy tym zaprzeczała, jakoby na Starym Kontynencie czuła, że występuje w roli faworytki do medali: – Nie no, bez przesady. Ja myślałam ogólnie, że będą nas rozdzielać na torach według czasów i wyląduję na skrajnym: siódmym albo trzecim. A byłam na szóstym, czyli na samym środku. Ale mi to nie przeszkadza. Jeszcze ten wynik do mnie nie dociera, bo jest za dużo emocji i po prostu jest mi źle, jest mi słabo, więc myślę, że będę cieszyć w poniedziałek o 22.55, podczas ceremonii medalowej.
ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl
Biegaczka nie chciała przy tym wszystkim wybiegać w przyszłość, do igrzysk w Paryżu, skupiając się w dalszym ciągu na mistrzostwach Europy.
– Chciałabym, żeby ten dzisiejszy start był ostatni! – żartowała, nawiązując do swojego zmęczenia. Jednak Ewę czekają jeszcze wtorkowe zmagania sztafet, w których Polki bronią srebrnego medalu z Monachium. – Zobaczymy, co będzie w tej sztafecie. Zobaczcie sami tak naprawdę. Już nie mamy tak mocnego składu… – Zakończyła enigmatycznie Polka, jakby nie chciała zdradzać pewnej tajemnicy.
Ta ujrzała światło dzienne kilka godzin później, bowiem okazało się, że ze startu w drużynie zrezygnowała Pia Skrzyszowska. To oznacza, że nasze sprinterki czeka jeszcze trudniejsze zadanie w walce o drużynowe laury.
Ale z tak biegającą Swobodą byłoby głupotą przekreślanie Polek już na starcie.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o lekkoatletycznych mistrzostwach Europy w Rzymie: