Reklama

Berkieta zaczął świetnie, ale tytułu nie zdobył. Polak przegrał w finale juniorskiego French Open

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

08 czerwca 2024, 15:24 • 7 min czytania 3 komentarze

Tomasz Berkieta mógł dziś zostać pierwszym polskim juniorem, który zdobyłby singlowy tytuł wielkoszlemowy w rywalizacji chłopców. Mógł, w dodatku finał zaczął naprawdę dobrze – od wygranego do czterech seta. Potem jednak inicjatywę w meczu przejął Amerykanin Kaylan Bigun i ostatecznie to on wygrał.

Berkieta zaczął świetnie, ale tytułu nie zdobył. Polak przegrał w finale juniorskiego French Open

Kolejna nadzieja na polski sukces

W juniorskim tenisie – co może nie jest oczywiste – od lat stoimy na całkiem niezłym poziomie. W singlowych rozgrywkach chłopców i dziewcząt finał Tomka Berkiety jest dwunastym polskim na poziomie turniejów wielkoszlemowych. Triumfy dla Polski w przeszłości zaliczały Aleksandra Olsza (Wimbledon 1995), Magdalena Grzybowska (Australian Open 1996), Agnieszka Radwańska (Wimbledon 2005 i Roland Garros 2006), Urszula Radwańska (Wimbledon 2007) i Iga Świątek (Wimbledon 2018). Do tego były dwa finały: Urszuli Radwańskiej (US Open 2007) i Weroniki Baszak (Australian Open 2020). W rywalizacji juniorów szanse na tytuły były trzy, ale nigdy się nie udało. W swoich finałach przegrywali Marcin Gawron (Wimbledon 2006) oraz Jerzy Janowicz (US Open 2007 i French Open 2008).

Tomasz Berkieta miał więc szansę dokonać czegoś historycznego, co w polskim tenisie jeszcze nie miało miejsca. Wygrać tytuł wielkoszlemowy w rywalizacji chłopców.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

Reklama

Oczywiście, sukcesy w juniorach często nie przekładają się na to, co dzieje się potem, w seniorskim tourze. Wystarczy spojrzeć na przytoczoną powyżej listę nazwisk. Aleksandra Olsza czy Magdalena Grzybowska wśród seniorek zaistniały, ale nigdy nie na poziomie, jakiego pewnie same oczekiwały, gdy święciły triumfy w rywalizacji juniorskiej. Iga Świątek właściwie z miejsca zaczęła grać na najwyższym możliwym poziomie. Agnieszka Radwańska też zrealizowała potencjał, być może najlepiej, jak mogła, biorąc pod uwagę jej warunki fizyczne. Jerzy Janowicz swoje osiągnął, choć gdyby nie temperament, pewnie mógłby więcej. A Marcin Gawron… no właśnie, ktoś jeszcze pamięta Marcina Gawrona?

Jaką drogą pójdzie Berkieta? Nie wiadomo. Z pewnością jednak ma wiele atutów, które pomogą mu i wśród seniorów. Piekielnie mocny (nawet ponad 230 km/h!) serwis, do tego różnorodny, momentami wydający się nawet lepszy od tego, jaki ma Hurkacz, choć pewnie można go jeszcze dopracować. Do tego dobrą grę z głębi kortu, ale też umiejętność gry przy siatce. Jest odporny mentalnie, udowodnił to choćby we wczorajszym półfinale, kiedy obronił cztery piłki meczowe. No i przygotowanie fizyczne również raczej go nie zawodzi. Odnajduje się przy tym na wszystkich nawierzchniach, bo przecież mączka to w teorii ta, na której – biorąc pod uwagę jego styl gry – powinno mu się rywalizować najgorzej. A doszedł tu do finału, czego nie osiągnął jeszcze na przykład na Wimbledonie czy w Australian Open (gdzie rok temu był w półfinale).

Kim jest Kaylan?

Najwyżej w karierze był na ósmym miejscu w juniorskim rankingu ITF. Choć te rankingi często niewiele znaczą, tenisiści z wielu krajów szybko przechodzą bowiem do rywalizacji seniorskiej, żeby tam szukać punktów rankingowych w seniorskim tourze, ale też środków finansowych, przez co w rankingu ITF zajmują niższe miejsca. Amerykanie – a Kaylan Bigun jest właśnie z USA – mają większy komfort. I kilka ścieżek kariery do wyboru, w tym uniwersytecką, zresztą coraz popularniejszą, bo wiele osób udowodniło już, że może się sprawdzić.

Na ten moment zapowiada się, że może z niej skorzystać i Bigun. W styczniu tego roku UCLA – uniwersytet zlokalizowany w Los Angeles, skąd pochodzi Kaylan – ogłosił, że Bigun wyraził chęć dołączenia do ich programu tenisowego. Czy jednak nie zmieni zdania, tego nie wiadomo, może to zrobić, gdyby jednak uznał, że woli spróbować swoich sił w seniorskim tourze.

Wydaje się jednak, że nie warto. Bigun, przynajmniej na ten moment, ma do wyboru wygodną ścieżkę, ze stypendium, dobrym programem tenisowym i możliwościami rozwoju. Przez college w USA przechodzili choćby John Isner, Danielle Collins, Ben Shelton, a nawet John McEnroe, jeśli spojrzeć w przeszłość. Korzystali z tej opcji również tenisiści spoza Stanów, na przykład Kevin Anderson, dwukrotny finalista turniejów wielkoszlemowych. A że Bigun na ten moment nie wystaje stylem gry czy umiejętnościami ponad konkurencję i nie ma gwarantowanego (o ile taki w ogóle można mieć) sukcesu w seniorskim tourze, to college może być dla niego miejscem idealnym.

Bo potencjał w tym gościu na pewno tkwi. Jest w końcu czołowym juniorem świata i gra ciekawie, potrafi się odnaleźć i z głębi z kortu, i przy siatce, nie boi się trudnych zagrań. Do tego jest leworęczny, a to też zaleta, zawodnikom praworęcznym – czyli większości – często trudniej się z takim rywalem gra.

Reklama

Wynikowo również się wiele zgadza. Już przed dzisiejszym meczem mógł sobie zapisać na koncie co najmniej finał Roland Garros, wcześniej wygrał kilka dużych juniorskich turniejów, w tym rangi J500 w Milanie, bardzo prestiżowe zawody na mączce (wcześniej triumfował głównie na twardej nawierzchni). W juniorskich turniejach wielkoszlemowych był też w ćwierćfinałach w Australii i na Wimbledonie. Sukcesu co najmniej takiej miary nie odniósł jedynie… u siebie, w US Open. Może zrobi to w tym sezonie, aczkolwiek bardziej prawdopodobne wydaje się, że po dobrym występie w Paryżu organizatorzy imprezy w Nowym Jorku skuszą się na przyznanie mu dzikiej karty do turnieju głównego lub co najmniej kwalifikacji.

To zresztą spora przewaga amerykańskich juniorów nad tymi z, na przykład, Polski. Oni mają multum turniejów, w których w razie czego mogą rywalizować, dostając dzikie karty. W Polsce takich zawodów brak, trudniej się przebić. Trzeba liczyć na dobrą wolę organizatorów, w których przekonaniu może pomóc status finalisty lub mistrza wielkoszlemowego turnieju juniorskiego. Zwłaszcza ten drugi. I to na to polował dziś Tomek Berkieta.

Dobry początek, ale im dalej, tym gorzej

Wszystkie atuty Tomasza Berkiety, o jakich wspomnieliśmy, zarysowywały się w tym meczu od jego początku. Karcił rywala serwisem, wygrywał wymiany z głębi kortu, siła jego uderzeń zdawała się przezwyciężać tę, jaką dysponował Bigun. Polak w dodatku ryzykował na returnie, nie bał się powalczyć o punkty trudnymi zagraniami, widać było, że wyszedł na ten mecz z nastawieniem bojowym. Może nie “wszystko albo nic”, ale z pewnością co najmniej “chcę tu wygrać i to w dobrym stylu”. I ten styl faktycznie był dobry, zwłaszcza w piątym gemie pierwszego seta, gdy Tomek wypracował sobie dwa break pointy i wykorzystał już pierwszego z nich.

A że serwował znakomicie, to właściwie byliśmy pewni tego, że doprowadzi tego seta do szczęśliwego końca. Tak też się zresztą stało.

Drugi set był już niestety znacznie gorszy w wykonaniu Polaka. Wydaje się, że Berkietę zaczęło łapać zmęczenie, wczoraj grał w końcu długi, niemal trzygodzinny i wycieńczający, również mentalnie, mecz. Bigun za to zdawał się rosnąć w miarę trwania spotkania. W pierwszym gemie drugiego seta obronił aż cztery break pointy. W czwartym w dobrym stylu przełamał serwis Polaka. A potem już ani razu nie był zagrożony przy własnym podaniu. Zaczął grać ciekawiej, kombinacyjnie, rozwiązywał akcje na wiele sposobów. A to skrótem, a to świetnym forehandem, a to serwisem. Widać było, że pod tym względem jest lepszy od Tomka – temu tej różnorodności momentami jeszcze nieco brakuje.

Pewne braki ma też Polak pod względem taktycznym, da się to czasem zaobserwować. Często zbyt szybko próbuje rozwiązywać akcje, wiele punktów oddał, jakby zniechęcony, próbując uderzać mocno od razu na returnie, często niepotrzebnie. Mimo wszystko jednak trzymał się w meczu o tyle, że wygrywał swoje serwisy. I jeden gorszy gem ze strony Biguna mógł go przywrócić do seta. Niestety, ten nie nadszedł, więc w meczu zrobiło się 1:1. Zdecydować o losach tytułu miała więc trzecia partia, a w tej – niestety – ponownie szybko stracił swoje podanie.

Tomasz Berkieta

I znów pozostało czekać i liczyć na gorszego gema rywala. Tyle że tu pojawiał się jeszcze jeden problem – trzeba było też grać dobrze po swojej stronie. Tomek się starał, często ryzykował, próbował zepchnąć rywala do defensywy, ale często kończyło się to minimalnymi autami i oddaniem punktów Amerykaninowi. Ten w efekcie skutecznie odpierał ataki Polaka. I ostatecznie triumfował 4:6, 6:3, 6:4. Choć Polak obronił nawet w międzyczasie trzy piłki meczowe, to Amerykanin został mistrzem wielkoszlemowym. A Berkieta? Kto wie, może jeszcze otrzyma swoją szansę, choćby na Wimbledonie. Tak przecież triumfowała Iga Świątek – po nieudanym Roland Garros w 2018 roku, wygrała właśnie w Londynie.

Ostatecznie jednak to jest mniej ważne. Co istotne, to przekucie tych rezultatów i gry w wyniki na poziomie seniorskim, co czeka Tomka już w kolejny roku. I oby to wyszło mu tak, jak dzisiejszy pierwszy set, nie dwa kolejne.

Tomasz Berkieta – Kaylan Bigun 6:4, 3:6, 4:6

Fot. Newspix

CZYTAJ WIĘCEJ O TENISIE:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Komentarze

3 komentarze

Loading...