Reklama

Ogółem dwa medale. Ale w płotkach tylko jeden – Skrzyszowska znowu nie zawiodła!

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

08 czerwca 2024, 23:35 • 5 min czytania 9 komentarzy

To mógł być wielki dzień polskich płotków. W końcu w półfinałach kobiet na 100 metrów mieliśmy aż cztery reprezentantki, zaś w biegu na 110 metrów mężczyzn – trzech zawodników. Można było nawet snuć wizje, że Biało-Czerwoni płotkarze dziś powtórzą wynik sprzed pięćdziesięciu lat, kiedy także w Rzymie zdobyli trzy medale. Niestety nic takiego nie miało miejsca. Z zadania wywiązała się Pia Skrzyszowska, która wywalczyła brązowy medal. Honor mężczyzn uratował zaś Michał Haratyk. Z tym, że to kulomiot. I zarazem ogromna sensacja drugiego dnia mistrzostw.

Ogółem dwa medale. Ale w płotkach tylko jeden – Skrzyszowska znowu nie zawiodła!

PIA NIE ZAWODZI

Pia Skrzyszowska nie obroniła wywalczonego przed dwoma laty tytułu w Monachium. Brzmi to strasznie, prawda? Ale jej brązowy medal trudno traktować w kategoriach zawodu. Polka świetnie pobiegła w półfinale, gdzie lepsza okazała się tylko Cyréna Samba-Mayela. Francuzka w finale powtórzyła swój wyczyn i pobiegła znakomite 12.31 s. Francusko-polski duet przedzieliła Ditaji Kambundji (12.40) ze Szwajcarii.

– Jechałam tutaj z założeniem, że nie będę bronić medalu, tylko zdobywać kolejny – najlepiej złoty.  Jest brąz i on jest świetnym wynikiem i po prostu poziom jest światowy – stwierdziła po zawodach Skrzyszowska, która pobiegła w czasie 12.42 s, co jest jej nowym rekordem życiowym. I to osiągniętym w obecności jej… mamy.

– Moja mama chyba nigdy nie była na moich zawodach i po prostu płakała, jak mnie zobaczyła, więc to też było cudowne. Troszkę pani z obsługi mnie wypędzała i nie mogłam do niej podejść, ale bardzo się cieszę, że je tutaj spotkałam znowu na finiszu – mówiła wzruszona Pia.

Reklama

Medal mistrzostw Europy to nie jedyny sukces, który ostatnimi czasy mogła święcić Skrzyszowska. Polka niedawno zdała bowiem egzamin na prawo jazdy. I jak sama stwierdziła… stresowało ją to o wiele bardziej, niż bieg w finale tak dużej imprezy!

– Egzamin był dla mnie trudniejszy, mimo że myślę, że więcej osób na świecie ma prawo jazdy niż medal mistrzostw Europy – śmiała się brązowa medalistka z Rzymu.

TRZY POLEGŁE, ALE NIE WSZYSTKIE ZAWIEDZIONE

Co zatem działo się w półfinałach biegów pań? Jak już się dowiedzieliście przez obecność w finale Skrzyszowskiej, tylko ona dała radę dostać się do tego etapu. Co nie znaczy, że każda z pozostałych Polek, czyli Klaudia Siciarz, Klaudia Wojtunik i Marika Majewska, była niezadowolona ze swojego dzisiejszego występu. Tak po prawdzie, smutek odczuwała tylko ostatnia z wymienionych. Dziennikarzom odpowiadała krótko, jakby nie chciała drążyć tematu swojego startu.

Liczyłam na więcej i jestem zawiedziona tym biegiem. Chciałam biegać w okolicach rekordu życiowego [12.90 s] – mówiła Majewska, której czas 13.08 dał ostatnie miejsce w jej biegu półfinałowym. – Czułam się szybka, wychodząc na płytę, jednak tłum i wielkość stadionu chyba mnie przytłoczyły.

Zupełnie inaczej do swojego występu podeszła Klaudia Siciarz. 26-latka w swoim biegu była czwarta, więc miała szansę dostać się do wielkiego finału ze względu na czas. Ostatecznie wynik 12.94 jej tego nie zapewnił. Ale w ogólnym rozrachunku płotkarka miała spore powody do radości.

Reklama

– Jestem bardzo zadowolona ze względu na to, że to były dwa dni na jednej z docelowych imprez, gdzie zaprezentowałam lepszy wynik, niż w poprzedniej części sezonu – powiedziała Siciarz.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

Jednak największych emocji w półfinałach dostarczyła Klaudia Wojtunik. 25-latka przeżywa w Rzymie takie perypetie, że można by nimi obdzielić kilka zawodniczek. Najpierw doznała dramatu, kiedy w eliminacjach zdyskwalifikowano ją za falstart. Później otrzymała ponowną szansę i – już w sesji wieczornej – biegła sama, walcząc z czasem. Minimum do awansu, które wynosiło 13.23 s, przebiła o zaledwie jedną setną sekundy.

Dziś z kolei Klaudia wręcz zmiażdżyła swój rekord życiowy w biegu na 100 m ppł. Ten wynosił 12.97, a biegaczka ustanowiła go w 2021 roku. W Rzymie pobiegła aż 12.84 i zajęła w swoim półfinale trzecie miejsce! Niestety po tak świetnym występie, mogła za hitem zespołu „Akcent” zaśpiewać „Los chce ze mną grać w pokera, raz mi daje, raz zabiera”. Jeżeli bowiem wczoraj znalazła się o setną sekundę poniżej czasu dającego jej awans, to dziś tej setnej jej zabrakło.

– Nie spodziewałam się takiego wyniku, choć wiedziałam, że jestem mocna i dobrze przygotowana. Dałam z siebie wszystko i po tym, co się wczoraj stało, pokazałam, że mam naprawdę silną psychikę – przekazała dziennikarzom Wojtunik: – Szczerze, to jak zobaczyłam końcówkę „84”, to sobie pomyślałam, że awans do finału będzie pewny. Już naprawdę się ucieszyłam. Okazało się, że zabrakło jednej setnej. Śmieję się, że oddało mi teraz tą ostatnią, co urwałam, biegnąc sama w eliminacjach. 

PANOWIE, CZYLI KUMULACJA NIESZCZĘŚĆ. ALE NIE W KULI

W rywalizacji mężczyzn doszło do… w zasadzie trudno opisać mi to, co oglądałem na żywo. Zaczęło się od Krzysztofa Kiljana, który zaliczył falstart. Później spore problemy z zachowaniem rytmu miał Damian Czykier, ale czas 13.44 s dał mu awans do finału. Natomiast w trzecim półfinale rytm totalnie pogubił Jakub Szymański. Na tyle, że w pewnym momencie… wbiegł w tor sąsiadującego z nim Fina Santeri Kuusiniemiego. Po fakcie Kuba, pytany przez dziennikarzy z Finlandii o ten incydent, mógł tylko przeprosić swojego kolegę po fachu i obiecać mu w prezencie postawienie kawy.

Myślicie, że to koniec płotkarskich nieszczęść? Ależ skąd! W finale świetnie wystartował Damian Czykier. Białostoczanin był na najlepszej drodze do tego, by wywalczyć medal… kiedy nagle zahaczył o płotek i wypadł z rywalizacji. Choć wydawało się, że Polak pędzi na czas w okolicach 13.20 s, więc nawet na nowy rekord Polski.

I tak jedynym mężczyzną z Polski, który 8 czerwca opuszczał Stadio Olimpico z krążkiem został… Michał Haratyk. Zgadza się – kulomiot, który od lutego zeszłego roku ani razu nie pchnął ponad 21 metrów. Ta sztuka nie udała mu się zresztą i dziś. Ale otwarcie konkursu próbą na 20.94 s zapewniło Haratykowi brązowy medal.

– W nocy praktycznie nie spałem, zasnąłem może na trzy godziny. Drzemnąłem się jeszcze pięć minut przed wyjściem. Bukmacherzy we mnie nie wierzyli? No to są głupi – mówił potem w swoim stylu Haratyk.

Dla niego to pierwszy medal mistrzowskiej imprezy od pięciu lat. Trochę się naczekał.

Fot. Newspix

Czytaj też:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Lekkoatletyka

Komentarze

9 komentarzy

Loading...