Reklama

Słodko-gorzki wieczór w Warszawie. Wygrywamy efektownie, ale kosztem urazów

Antoni Figlewicz

Autor:Antoni Figlewicz

07 czerwca 2024, 22:49 • 5 min czytania 43 komentarzy

Przed takim meczem jak mantrę powtarza się, że wynik nie ma znaczenia, że to doskonała okazja do przeglądu kadr, że można jeszcze trochę poeksperymentować, coś sprawdzić. I że w sumie nic nie ma tego dnia znaczenia, byle tylko nikt się nie połamał. Zaklinanie rzeczywistości nie zawsze jednak wystarczy, bo nie nad wszystkim da się zapanować. Polacy nie mieli za dużego wpływu na pechowe urazy Arkadiusza Milika i Tarasa Romanczuka – wydarzenia, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, ważne i wyjątkowo nieszczęśliwe. Mieli za to wpływ na wynik dzisiejszej rywalizacji – mało ważny, ale jednak wywołujący nieśmiały uśmiech w wielu polskich domach.

Słodko-gorzki wieczór w Warszawie. Wygrywamy efektownie, ale kosztem urazów

Wygrana jest po prostu fajna, co tu dużo mówić. Zawsze dobrze, kiedy nasi górą. Tym bardziej nie ma sensu odbierać nikomu tej radości z kolejnych trafień Polaków i wmawiać sobie, że nie ma sensu się cieszyć, bo w przyszłą niedzielę prawdopodobnie zleją nas Holendrzy. Pomyślmy po tym spotkaniu dobrze o asach Probierza, którzy wykonali swoją pracę i na tle także jadącej na Euro reprezentacji Ukrainy wyglądali po prostu fajnie. Przynajmniej przez większość starcia.

Bo były takie krótkie chwile, w których widzieliśmy stare i dobrze znane mankamenty. Garść niecelnych podań, wesołe pląsy Salamona i Kiwiora, niezrozumiałe rozluźnienie. Wyciąganie wniosków z meczu towarzyskiego mija się z celem, więc skoro nie mamy zamiaru nikogo chwalić, to i nikogo nie zganimy. Ale najważniejsze punkty tego wieczoru wskazać warto.

Polska – Ukraina 3:1. Śmiech przez łzy

Już w pierwszej minucie poznaliśmy najprawdopodobniej nazwisko jednego z odtrąconych przez Michała Probierza piłkarzy. Arkadiusz Milik po drobnym kontakcie z rywalem nie był w stanie opuścić murawy o własnych siłach, a mina reprezentacyjnego lekarza, Jacka Jaroszewskiego, zdradzała więcej niż tysiąc słów. Oczywiście, potrzebne są dokładne badania, na gorąco niewiele wiadomo, ale cała sytuacja pewnie pozbawi Milika szans na występ w mistrzostwach. Polaków uraz kolegi nie wytrącił z równowagi, co innego w wypadku Ukraińców. Ci przez zdecydowaną większość pierwszej połowy grali na stojaka i na stojaka przyjęli trzy ciosy.

Pierwszy od Sebastiana Walukiewicza, który wykorzystał zamieszanie w polu karnym gości i w sprytny sposób skierował piłkę do bramki. Niby nie zrobił niczego nadzwyczajnego, ale na stojących jak wryci Ukraińców wystarczyło w zupełności. Obrońca Empoli zachował przytomność umysłu, strzelił między nogami bramkarza i swoim trafieniem dał Polakom przewagę i mocne wejście w mecz.

Reklama

Centrostrzał jako dobro narodowe

Drugi – od Piotra Zielińskiego. Nasz pomocnik wykorzystał tajną broń polskiej myśli szkoleniowej i centrostrzałem pokonał Heorhija Buszczana, wyraźnie zdziwionego bramkarza gości. Po zagraniu Polaka piłka nie zmierzała tak naprawdę w kierunku żadnego piłkarza w białej koszulce, ale nie przeszkadzało to Ukraińcom w całkowitym pogubieniu się. Odbicie po koźle zaskoczyło Buszczana, który od razu szukał winnych wśród kolegów z linii obrony, a w swoim oku nie umiał dostrzec przysłowiowej belki.

Najpierw się nasrożył, potem posmutniał. Polska po kwadransie gry prowadziła 2:0.

Szczęśliwy Romanczuk, biedny Romanczuk

Swojego gola ustrzelił też dziś kapitan mistrzowskiej Jagiellonii Białystok. Taras Romanczuk wykorzystał celne dogranie z rzutu rożnego i na urodziwą bramkę zamienił podanie Michała Skórasia. Miał powody do radości, ale na jego twarzy uśmiech (ten romanczukowski, nieśmiały i stonowany) ostatecznie wyparty został przez grymas bólu. Pomocnik, podobnie jak wcześniej Milik, był zmuszony opuścić boisko, choć walczył jeszcze dzielnie o pozostanie w grze. Przegrał. Kontuzja okazała się zbyt poważna.

Wszystko wskazuje na to, że Romanczuk po prostu skręcił kostkę. Niefortunnie postawił krok na trawie, w pobliżu nie było żadnego rywala, noga mu, jak to się mówi, uciekła i cyk – kolejny problem selekcjonera do kolekcji. Dwa chyba całkiem poważne urazy, trzy gole zdobyte, jeden stracony. Bilans wybitnie słodko-gorzki.

Dowbyk zaprasza do tańca

Jeszcze do tego wszystkiego ten gol Artema Dowbyka, który musi delikatnie podsycić nasze obawy o dyspozycję polskich obrońców. Ukrainiec najprostszymi środkami wywiódł w pole Jakuba Kiwiora i Bartosza Salamona, którzy ewidentnie pomylili kroki w tańcu z królem strzelców LaLiga. Wielu by pomyliło, ale takich Dowbyków na Euro będzie naprawdę sporo, a my nadal nie możemy powiedzieć, że w kadrze Michała Probierza jest choć jeden obrońca u szczytu swojej dyspozycji.

Dobra forma ma jednak to do siebie, że czasem może się pojawić znienacka. Przyjść z dnia na dzień lub z nocy na noc i zaskoczyć w najmniej oczekiwanym momencie. Tak jak dziś zaskoczyli nas w pierwszych trzydziestu minutach Polacy. Spodziewaliśmy się obrzydliwego męczenia buły i nasze niskie oczekiwania zostałyby zaspokojone remisem po walce. Dostaliśmy jednak o wiele więcej, niż ktokolwiek śmiał przed meczem pomyśleć i bardzo dobrze.

Reklama

Uśmiechnijmy się nad tym nic nieznaczącym zwycięstwem, bo uśmiech zdaniem niektórych naukowców przedłuża życie. Zapłaczmy też jednak nad losem Milika i Romanczuka, których nadzieje na występ w Niemczech wiszą już na włosku. Albo nawet już się z tego włoska urwały.

Ten wieczór jest zatem jak najpopularniejszy wariant kebaba – misiany-misiany.

Polska – Ukraina 3:1

Bramki: S. Walukiewicz 11′, P. Zieliński 16′, T. Romanczuk 30′ – A Dowbyk 41′

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

43 komentarzy

Loading...