70. ORLEN Memoriał Janusza Kusocińskiego dla wielu obecnych w Chorzowie lekkoatletów był pierwszym startem w sezonie. A dla wszystkich – ważnym sprawdzianem formy przed imprezami docelowymi, tymi w Rzymie oraz Paryżu. Show skradła jednak, do czego już się przyzwyczailiśmy, Natalia Kaczmarek. – Celem przede wszystkim będą duże imprezy i medale. A jakie czasy dadzą medale? Jeśli będzie to rekord Polski, to fajnie, ale na pewno nie jest on priorytetem – mówiła po zawodach na Stadionie Śląskim.
O ile Memoriał Kamili Skolimowskiej tradycyjnie przyciąga do Chorzowa również gwiazdy z zagranicy, tak “Kusy” bardziej kojarzony jest jako scena, na której błyszczą głównie Polacy. Tak było też podczas jego 70. edycji. Przy spojrzeniu na listy startowe, można było dojść do wniosku, że ciekawie zapowiadała się przede wszystkim rywalizacja Ethana Katzberga, nowego najlepszego młociarza świata, z Pawłem Fajdkiem. Ale z wyjątkiem tej pary patrzyliśmy przede wszystkim na Biało-Czerwonych.
Ciekawość budziło też to, że wielu z Polaków wracało albo po kontuzjach, albo po prostu startowało w poważnych zawodach po raz pierwszy od dawna. O ile wspomniana Kaczmarek już 20 kwietnia rozpoczęła swoje występy w sezonie letnim, tak większość naszych lekkoatletów po prostu nie miało do tego okazji.
To też dało się zresztą dostrzec.
Ból, kontuzje i comebacki
Każda konkurencja lekkoatletyczna wiąże się z wysiłkiem fizycznym, ale nie sposób było nie zauważyć, jak wykończeni byli po swoich startach niektórzy zawodnicy. Udzielający krótkiego wywiadu mediom Kajetan Duszyński był w trakcie odpowiadania na pytania niemal nieprzytomny. Niezwykle trudno dochodzili do siebie też Iga Baumgart-Witan czy Filip Rak. Dla całej trójki zawody w Chorzowie były pierwszym poważnym indywidualnym startem pod dachem w tym roku. I to zdecydowanie startem bolesnym.
Inna sprawa, że z tym wiązać może się właśnie początek letnich zmagań. Podczas Memoriału Janusza Kusocińskiego obserwowaliśmy zresztą też wiele powrotów po kontuzjach. Choćby w przypadku Dominika Kopcia, który choć pobiegł tylko 10.43 s, to był ze swojej dyspozycji stosunkowo zadowolony. Tym bardziej, że jeszcze niedawno sporo wskazywało na to, że… w ogóle w roku olimpijskim już nie pobiega.
– Naprawdę fajnie to wygląda, patrząc na to, co lekarze mówili w marcu – mówił najlepszy polski sprinter ostatnich lat. – Porównując do życiówki, no jest cieniutko. Ale 10.40 to nie jest fatalny wynik. Wiem, co mogę poprawić, wiem, co mam robić i mam nadzieję, że do mistrzostw Europy wyrobię się z tym wszystkim.
Przy gorszej dyspozycji wracającego Kopcia, show na 100 metrów skradł Oliwer Wdowik. 22-letni biegacz zanotował czas 10.23 (10. na polskich historycznych listach!).
– Od dłuższego czasu wyglądało to dobrze – mówił. – Nie ukrywam, że w Miami trochę odpuszczaliśmy trening, żeby zaprezentować się dobrze na mistrzostwach świata na Bahamach. Teraz trochę treningu dołożyliśmy i utrzymaliśmy tę formę. Mam nadzieję, że dalej będzie zwyżkować.
Wdowik wskazał również, że liczy na powrót do wysokiej formy Kopecia, bo nie ma co ukrywać, że polskim sprinterom przede wszystkim zależy na wywalczeniu kwalifikacji olimpijskiej do Paryża, w sztafecie 4×100. Na koniec Oliwer podkreśli też, że choć czas 10.23 jest niezły, to dalej ma sporo do poprawy.
– Co trzeba udoskonalić? Potrzebne jest zdrowie. Poza tym nie podoba mi się nieco moja praca rąk. Jest też trochę do zmiany w przypadku startu z bloków. Kiedy biegam na sto procent, moja technika się trochę sypie i to widać. Będę dążył do tego, żeby się poprawić.
Skoro mówiliśmy już o problemach Kopcia, to warto wspomnieć o lekkoatletce, która chyba jak żadna inna musiała w ostatniej dekadzie zmagać się z kontuzjami. Maria Andrejczyk wystartowała w Chorzowie i zanotowała wynik 62.20 w rzucie oszczepem.
– Z pewnością jest jeszcze sporo do poprawienia– opowiadała. – Bo widzę, że moje rzuty technicznie znacznie lepiej wyglądąły w marcu, kwietniu. Na imprezach jest tak, że występuje bardzo dużo emocji. Schodzimy z treningu, wydziela się kortyzol. To też wpływa na mnie bardzo mocno. Będziemy więc szukać tu takiego spokoju. Jeszcze bardzo dużo treningów przed nami. Stać mnie na znacznie więcej niż 62 metry, ale zobaczymy, ile będę w tym sezonie rzucać.
Maria Andrejczyk. Fot. Newspix
Wiele optymizmu było z kolei w słowach Konrada Bukowieckiego. Ten podkreślił, że obudował swoje kolano (które mogło wymagać operacji) mięśniami i obecnie kompletnie nie przeszkadza mu ono w przygotowaniach. Kulomiot ma też spore oczekiwania co do nadchodzącego startu na ME w Rzymie. W sobotę w Chorzowie zanotował 20.44 m.
– Nie jest to 22.80, ale taki wynik na ten moment naprawdę mnie cieszy. Jestem też zadowolony, że drugie pchnięcie również było powyżej 20 metrów. To pokazuje, że nie nie zanotowałem pojedynczego przebłysku, tylko naprawdę mogę pchać na takie odległości. Wydaje mi się, że taki wynik jak dziś na pewno da mi finał mistrzostw Europy. A w finale już wszystko będzie mogło się zdarzyć. Czas działa na moją korzyść – im więcej będę miał czasu, tym powinno być lepiej. Na razie po prostu mam trochę za mało treningów za sobą, więc każdy kolejny da mi więcej pewności siebie – mówił “Buko”.
Zimny maj miał wpływ na wyniki?
Oczywiście nie każdy zawodnik w Chorzowie miał za sobą trudne miesiące. Na przykład Damian Czykier zaczął sezon najlepiej, jak mógł, wywalczając minimum olimpijskie w biegu na 110 metrów przez płotki. W trakcie ORLEN Memoriału Janusza Kusocińskiego już tak szybko nie pobiegł, ale i tak zaliczył zwycięstwo, z czasem 13.56 s.
– Był to bieg z masą błędów – mówił nam. – Nie udało mi się go zrobić czysto. Ale na koniec mam trzecie zwycięstwo. Mityngi trzeba wygrywać, a wyniki trzeba robić. Szczególnie w roku olimpijskim. Mam nadzieję, że na kolejnym mityngu uda mi się zbliżyć do poziomu, który zaprezentowałem w Warszawie [tam wywalczył minimum – przyp. red.].
Czykier został też zapytany o nieco dalszy cel, czyli Paryż. – Na igrzyskach trzeba biegać poniżej 13.20. Wydaje mi się, że po mityngu w Warszawie jest to możliwe. Daje sobie dwa miesiące. Przez ten czas nic się nie może wydarzyć i będzie dobrze.
ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!
Można powiedzieć, że na przełomie halowego i letniego sezonu lekkoatletycznego doszło do pewnego przetasowania. Teraz liderem polskich płotkarzy jest Czykier, lepiej czujący się na stadionie. Wcześniej, pod dachem, był nim natomiast Jakub Szymański, który jednak na 100 metrów wciąż buduje swoją pozycję na świecie.
– Dzisiaj to było takie preludium – opowiadał 21-latek, który w Chorzowie zanotował 13.63. – Mam nadzieję, że na jakimś kolejnym mityngu, przed ME w Rzymie, uda nam się w dwójkę [z Czykierem] pobiec w okolicach 13.30.
Na co natomiast liczy Szymański w kontekście ME w Rzymie?. – Wydaje mi się, że cel to finał razem z Damianem. I mam nadzieję, że z Krzychem [Kiljanem], choć w jego przypadku nie wiemy jeszcze, w jakiej jest formie. Więc myślę, że mój cel to finał i wynik w okolicach 13:30. A cel Damiana? Finał i rekord Polski.
Wisienką na torcie ORLEN Memoriału Janusza Kusocińskiego był start kobiet na 400 metrów, w którym brały udział Natalia Kaczmarek, Marika Popowicz-Drapała, Iga Baumgart-Witan oraz Justyna Święty-Ersetic. Z wyniku zadowolona mogła być głównie ta pierwsza, która pobiegła świetne (choć jak na jej możliwości – całkiem przeciętne) 50.42 s. Sprinterki zwróciły uwagę jednak, że po 21 na Stadionie Śląskim zrobiło się już wyjątkowo chłodno. I to im nie pomogło.
Kolejną sprawą był fakt, że Polki nie tak dawno wróciły z mistrzostwa świata sztafet na Bahamach. – Jest to trochę trudny czas dla nas – potwierdziła Popowicz-Drapała, która osiągnęła 52,32 s. – Ja dość ciężko przeszłam aklimatyzację, na dodatek walczyłam z problemami zdrowotnymi. Dlatego też zaliczam ten start na plus. Szczególnie że zrobiło się tu dość chłodno. Żałowałyśmy z dziewczynami, że ten bieg nie odbył się trochę wcześniej. Ale też nie ma co na to zwalać, bo ten wynik byłby pewnie tylko o dwie, trzy dziesiąte lepszy. To dalej nie jest to, co chciałybyśmy prezentować. Ale do Rzymu jeszcze trochę czasu, wszystko powinno być okej.
Natalia Kaczmarek nie miała sobie równych! 🔥
Podczas 70. Orlen Memoriału Janusza Kusocińskiego wygrała bieg na 400 metrów z czasem 50.42 👀 pic.twitter.com/KOqH3Tw7Q5
— TVP SPORT (@sport_tvppl) May 19, 2024
O jakich problemach zdrowotnych mówiła sprinterka? Na Bahamach wystąpiła podejrzenie, że złamała żebro, jednak ostateczna diagnoza okazała się inna: naderwany mięsień skośny brzucha. Popowicz-Drapała podkreśliła jednak, że jak to już w przypadku biegaczek na 400 metrów bywa – z bólem trzeba walczyć.
Jak natomiast start w Chorzowie oceniła główna bohaterka wieczoru, która zanotowała czas 50.42? – Wydaje mi się, że prezentuję wyższy poziom – stwierdziła pewna swoich umiejętności Kaczmarek. – Na treningach wygląda to dobrze, zresztą już na pierwszych zawodach pobiegłam 50.30, więc teraz chciałoby się szybciej. Wydaje mi się jednak, że dzisiaj największym wrogiem okazała się temperatura. Było bardzo zimno. To nie są najlepsze warunki do sprintu.
Przy okazji rozmowy z Kaczmarek nie mogło oczywiście zabraknąć stałego elementu, czyli pytania o rekord Polski Ireny Szewińskiej. Natalia, tradycyjnie, powiedziała, że na nim samym się nie skupia: – Celem przede wszystkim będą duże imprezy i medale. A jakie czasy dadzą medale? Jeśli będzie to rekord Polski, to fajnie, ale na pewno nie jest on priorytetem w tym sezonie. […] Skupiam się po prostu na robocie. Na tym, żeby trenować, dbać o zdrowie i być jak najlepiej przygotowaną do startu.
Na koniec Kaczmarek podyskutowała trochę o swojej roli w kadrze. – Ja się dalej nie czuję liderką. Dziewczyny są często starsze ode mnie (śmiech). Myślę, że po prostu jesteśmy zgraną ekipą. I naprawdę fajnie się dogadujemy. Wychodzimy na bieżnię i czuję, że wszystkie robimy robotę. Każda z nas daje z siebie wszystko.
Trudno było nie zgodzić się z 25-latką, skoro występ całej sztafety 4×400 kobiet na Bahamach – Polki zdobyły tam srebro – był jedną z najmilszych wiadomości ostatnich tygodni w polskiej lekkoatletyce. Miło było też w Chorzowie, bo mimo braku spektakularnych wyników ORLEN Memoriału Janusza Kusocińskiego przyniósł raczej powiew optymizmu.
Pierwsze przystanki nie są w końcu po to, żeby pokazywać to, co ma się najlepsze. Biało-Czerwoni zrobili w Chorzowie swoje, ale ich szczyt formy ma przyjść dopiero w dalszej części sezonu. Poniekąd już w Rzymie, ale wszyscy też myślą o Paryżu.
KACPER MARCINIAK
Fot. Newspix.pl
CZYTAJ WIĘCEJ O LEKKOATLETYCE: