Reklama

Posypało się. Czyli jak wygląda sytuacja u polskich medalistów z igrzysk w Tokio?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

08 maja 2024, 21:12 • 17 min czytania 0 komentarzy

Trzy lata? Z jednej strony niedużo, a z drugiej – cała epoka. Zwłaszcza w sporcie. Niespełna trzy lata temu przeżywaliśmy emocje związane z 14 medalami, jakie z igrzysk w Tokio przywieźli do Polski nasi reprezentanci. Dziś wiemy, że o powtórkę tamtych wyczynów będzie trudno… właściwie każdemu z nich. Nasi medaliści mocno się bowiem – z różnych powodów – posypali. Czy ktoś z nich ma szansę przywieźć do kraju medal?

Posypało się. Czyli jak wygląda sytuacja u polskich medalistów z igrzysk w Tokio?

To dwudziesty piąty artykuł z realizowanego we współpracy z ORLEN S.A. cyklu „Droga do Paryża”, opowiadającego o igrzyskach olimpijskich, który ukazuje się na naszym portalu.

Złoci, czyli nie ma co liczyć na powtórkę

Cztery złote medale w Tokio zdobyli nasi lekkoatleci. Dla polskiej kadry ogółem był to najlepszy wynik od Pekinu (2008), a dla jej lekkoatletycznej części – od Sydney, gdzie dwa złota zdobył Robert Korzeniowski, a po jednym Szymon Ziółkowski i Kamila Skolimowska. A więc chód i młot. Traf chciał, że w Tokio było niemalże identycznie.

Bo przede wszystkim złota z Japonii to właśnie rzut młotem. Trzeci raz z rzędu na igrzyskach – mimo wielu przejść i urazów przed nimi – najlepsza okazała się Anita Włodarczyk. Polska królowa rzutu młotem chciałaby zdobyć jeszcze czwarte z rzędu złoto i zrównać się pod tym względem z Korzeniowskim – najwybitniejszym polskim lekkoatletą w klasyfikacji medalowej – ale o to będzie jej niezwykle trudno.

Reklama

Za Anitą ciągną się bowiem problemy. W połowie 2022 roku doznała kontuzji… goniąc złodzieja. To skończyło jej sezon. W 2023 roku wystartowała kilkukrotnie, była na mistrzostwach świata, ale tam nawet nie weszła do finału. Choć jej najlepszy wynik z ubiegłego sezonu – 74.81 m – dałby awans, a w finale nawet czwarte miejsce. W Budapeszcie Anita rzucała jednak bliżej i się nie udało. W tym sezonie za to jeszcze nie ma na koncie oficjalnego startu, zamiast tego przygotowuje się do rozpoczęcia rywalizacji w Katarze, w idealnych warunkach. I w tym nadzieja, że z formą na Paryż faktycznie trafi.

Anita Włodarczyk

Anita Włodarczyk ze złotem igrzysk w Tokio. Fot. Newspix

Będzie jej potrzebować. Od Tokio bowiem jeszcze bardziej urosły jej rywalki. Na liście najlepszych wyników w historii sześć najlepszych nadal należy co prawda do Polki, ale w ostatnich latach dwie inne zawodniczki przekroczyły 80 metrów. W 2021 roku zrobiła to Amerykanka DeAnna Price (na IO w Tokio walczyła z urazem), a w maju zeszłego roku jej rodaczka Brooke Andersen, zdecydowanie najrówniejsza zawodniczka ostatnich lat. W Budapeszcie do tego ponad 77 metrów rzucała Kanadyjka Camryn Rogers, a ponad 76 Janee’ Kassanavoid, kolejna Amerykanka.

Jeśli Anita Włodarczyk chciałaby powalczyć o złoto, wydaje się, że 77 metry to minimum. A możliwe, że potrzebne będą i rzuty w okolicach 80 metrów, których Polka nie osiągnęła od 2017 roku. – Nadal mam wielką motywację do treningów. Tym bardziej że już na horyzoncie igrzyska olimpijskie w Paryżu. Za kilka dni ruszam z przygotowaniami. Takie mam marzenie, taki mam cel. Zawsze podchodziłam do każdej imprezy mistrzowskiej tak, żeby przywieźć złoty medal. Stawiam sobie zawsze wysoko poprzeczkę – mówiła jednak niedawno Interii. Oby więc marzenie udało się jej spełnić.

***

Reklama

Anicie Włodarczyk poświęciliśmy wiele miejsca, bo to największa wciąż aktywna legenda polskiej lekkiej atletyki. O Wojciechu Nowickim napiszemy nieco krócej, również dlatego, że u niego… wszystko w porządku. Z grona medalistów z Tokio zdaje się, że to on ma największe szanse na ponowne zajęcie miejsca na podium. Zresztą dla Wojtka to norma – na pudle stawał we wszystkich seniorskich imprezach mistrzowskich, w jakich wziął udział.

Tyle że o złoto może być mu niezwykle trudno, co pokazały i mistrzostwa świata w Budapeszcie, i początek tego sezonu.

W Budapeszcie narodziła się bowiem gwiazda Ethana Katzberga. Fenomenalny młody Kanadyjczyk rzucił tam 81,25 m i zgarnął złoto. Z jednej strony sensacyjnie, a z drugiej – jak mówił sam Nowicki i Joanna Fiodorow, jego trenerka – ludzie ze środowiska mieli go na oku, bo widzieli, że może zaskoczyć. No i zaskoczył. Ale o ile w poprzednim sezonie rzucał jeszcze na poziomie Nowickiego, o tyle w tym już odskoczył. Kilka tygodni temu w Nairobi – co prawda w niezwykle sprzyjających rzutom warunkach, ale jednak – huknął 84,38 m! To dalej niż życiówka Pawła Fajdka (83,93 m), którzy przecież przez jakiś czas gonił nawet za rekordem świata.

Ethan Katzberg i Wojciech Nowicki

Srebrny Wojciech Nowicki i złoty Ethan Katzberg na podium MŚ w Budapeszcie. Fot. Newspix

Katzberg jest więc problemem dla Nowickiego w walce o złoto, ale wiadomo – igrzyska to zupełnie inna presja. Przekonywał się o tym przywołany Fajdek, może przekona się i Katzberg, który jeszcze nie wie, z czym to się je. Jeśli jednak rzuci tak daleko, Nowicki sukcesu z Tokio raczej nie powtórzy. Natomiast do medalu pozostaje pewniakiem.

***

Ludzi, którzy tęsknią za pięćdziesiątką jest bardzo wiele. To był najdłuższy dystans na igrzyskach, który wymagał zupełnie innej pracy w porównaniu do 20 kilometrów. Zawodnicy, którzy byli nieco starsi, nieco dłużej trenowali, przechodzili w tryb diesla, który mógł działać na nieco niższych obrotach, ale z kolei przez bardzo długi czas. Każdy z wyścigów na 50 kilometrów był również bardzo nieprzewidywalny. Bywało, że jeden zawodnik miał przewagę nad drugim pięciu minut. A na 45. kilometrze nie był już w stanie iść normalnym tempem, przemieszczać się do przodu. Cztery godziny to naprawdę bardzo, bardzo dużo – mówił nam niedawno Dawid Tomala.

Nic dziwnego, że Polakowi brakuje chodu na 50 kilometrów. To na tym dystansie w Tokio został sensacyjnym mistrzem olimpijskim. Teraz musiał zmienić konkurencję i to… dwukrotnie. Najpierw przekwalifikował na 35 kilometrów, bo tak pierwotnie skrócono chód. Potem przeszedł na “dwudziestkę” oraz sztafetę, w której startuje się w mikście – chodziarz i chodziarka – idąc dwa razy po 10 kilometrów. Niedawno Tomala razem z Kasią Zdziebło wywalczył w tej konkurencji kwalifikację olimpijską. Ale nie był specjalnie zadowolony.

CZYTAJ TEŻ: DAWID TOMALA: MUSZĘ BYĆ W STANIE SIĘ ZAJECHAĆ [WYWIAD]

– Jeśli miałbym jednym słowem określić to, co działo się w trakcie kwalifikacji olimpijskich w Antalyi, gdzie po raz pierwszy brałem udział w chodzie sztafetowym, to powiedziałbym: „chaos”. Byliśmy na trasie i nie wiedzieliśmy, które zajmujemy miejsce. Żadna drużyna tego nie wiedziała. Nie mieliśmy pojęcia, kto w danym momencie z kim rywalizuje. Nasz trener musiał dzwonić do Polski i pytać się ludzi, którzy oglądali transmisję online, na jakim jesteśmy miejscu. Tymczasem osoby będące na miejscu i oglądające wyścig niczego nie rozumiały – mówił.

Nie ma jednak innego wyboru, jak spróbować powalczyć. Twierdził zresztą, że skoro to nowa konkurencja, może uda się zaskoczyć rywali. Niemniej, Dawid też wraca po wielu „przebojach”. W 2022 roku posłuszeństwa odmówił mu organizm, nawarstwiły się kontuzje. Rok później – gdy już świat właściwie przestał o tym mówić – przypałętał się do niego koronawirus. Teraz jednak jest zdrowy i, jak mówi, coraz bardziej zaprzyjaźnia się z dwudziestką. Ale to dystans szybkościowy, a on jest bardziej typem wytrzymałościowca.

Stąd o medal może być mu po prostu bardzo trudno.

***

Czwarty i ostatni – a w Tokio chronologicznie: pierwszy – złoty medal przyniosła nam sztafeta mieszana. I o ile Dawid Tomala zostawał ostatnim mistrzem olimpijskim na 50 kilometrów, o tyle polski mikst zgarnął pierwszy w historii krążek w swojej konkurencji. To była sensacja, Polacy pobiegli genialnie, a fenomenalny finisz Kajetana Duszyńskiego jest pamiętany do dziś. Jasne, nieco sprawę pokpili Amerykanie, którzy wystawili stosunkowo słaby skład, ale to ich problem.

My cieszyliśmy się ze złota. W Tokio celem miksta będzie za to najpewniej finał.

Bo o ile w siłę urosła na przykład Natalia Kaczmarek (choć czy będzie biegać w mieszanej w Japonii, to się okaże, a dużo zależeć będzie pewnie od terminarza), o tyle cała reszta ekipy miała – lub nawet: ma nadal – spore problemy. Z urazami męczył się Duszyński i nadal szuka najlepszej formy – choć ostatnio na Bahamach (w nieoficjalnych mistrzostwach świata sztafet) pobiegł nieźle. Dla Karola Zalewskiego kolejne urazy to już norma, zresztą jego na Karaibach ostatecznie zabrakło. Dariusza Kowaluka właściwie nie ma nawet w krajowej czołówce.

Owszem, w międzyczasie pojawili się młodzi Maksymilian Szwed i Igor Bogaczyński, a swoje potrafi też Mateusz Rzeźniczak, ale to, przynajmniej na razie, nie ten poziom i stosunkowo małe obycie w sztafetach. Sytuacja – po katastrofalnych dwóch latach – nieco lepiej zaczęła wyglądać w kobiecej części sztafety. Wspaniale rozwinęła się wspomniana Kaczmarek, do rywalizacji po wielu przejściach wróciły Justyna Święty-Ersetic i Iga Baumgart-Witan (obie biegały na Bahamach), przesunięcie Mariki Popowicz-Drapały ze 100 i 200 na 400 metrów dało sztafecie głębię, a występem w World Relays swoje udowodniły też Alicja Wrona-Kutrzepa i (zwłaszcza) Kinga Gacka.

Szkoda tylko, że ostatecznie – co, niestety, było winą terminarza – Polacy nie pobiegli w finale rywalizacji mikstów na Bahamach. Bo to mogłoby nam sporo o ich możliwościach powiedzieć. Niemniej: na złoto właściwie nie ma co liczyć, a już miejsce w finale, wobec wszystkich problemów z ostatnich lat, będzie dla Polaków sporym osiągnięciem.

Srebrni, czyli szanse są, ale małe

W toku analizowania sztafety mieszanej, właściwie opisaliśmy też kobiecą. Dodać można, że po urodzeniu dziecka o wyjazd do Paryża powalczyć chce jeszcze Małgorzata Hołub-Kowalik, w zeszłym roku biegała też w zespole Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka (indywidualnie przestawiająca się na 800 metrów), a ważnym elementem jest też oczywiście Anna Kiełbasińska, której zabrakło w World Relays, bo mierzyła się z drobnym urazem.

Tu sprawa jest właściwie jasna – przy zdrowiu wszystkich wspomnianych zawodniczek i szerokim składzie, z którego wybierać będzie mógł trener Aleksander Matusiński, Polki z pewnością będą chciały i mogły powalczyć o swoje. Może nie srebro, jak trzy lata temu, ale choćby brązowy medal, który i tak byłby wielkim osiągnięciem. Na Bahamach sięgnęły jednak właśnie po drugie miejsce, ale że to maj i zupełnie inny moment przygotowań czołowych zawodniczek, to trudno to na razie traktować jako wielki wyznacznik ich formy.

Niemniej – w ich przypadku nadzieje na ponowny sukces, po tym jak nie udało się na dwóch mistrzostwach świata z rzędu – ponownie się pojawiły. I to musi nas cieszyć.

***

Powtórki na pewno nie będzie za to w żeglarstwie, gdzie po srebro sięgnęły Agnieszka Skrzypulec i Joanna Ogar-Hill. Przede wszystkim dlatego, że w międzyczasie zlikwidowana została konkurencja, w której osiągnęły tamten sukces. W Japonii Polki żeglowały w „470”, ale rywalizację kobiet i mężczyzn zamieniono tam na miksty.

Razem z Jolą staramy się rywalizować w klasie 49erFX. To również łódka dwuosobowa, dla kobiet – mówiła Skrzypulec w listopadzie portalowi GS24.pl. – Polsce nie udało się w ME wywalczyć miejsca w regatach olimpijskich, które odbędą się w Marsylii. Przed nami zawody ostatniej szansy, które odbędą się w kwietniu we Francji. Już rozpoczęłyśmy przygotowania do tego występu.

Ostatecznie te plany trzeba odłożyć na półkę z napisem „Los Angeles 2028”. Skrzypulec na początku roku ogłosiła bowiem, że jest w ciąży. A wiadomo – w tym stanie trudno żeglować w ogóle, a co dopiero w walce o olimpijskie medale. Stąd srebrna załoga z Tokio w Paryżu po prostu się nie pojawi. Polacy jednak powalczą tam na żeglarskich akwenach. Zrobią to w klasach ILCA 6 (kobiety), 49er (mężczyźni) i w windsurfingowej iQFoil (gdzie mamy kwalifikację dla jednej kobiety i jednego mężczyzny).

***

Jeśli chodzi o nasze medalowe załogi, to niespodziewanie sypnęła się nam też czwórka podwójna kobiet w wioślarstwie. W Tokio po srebrny medal sięgnęły Agnieszka Kobus-Zawojska, Marta Wieliczko, Maria Sajdak i Katarzyna Zillmann. Dziś dwie ostatnie są poza kadrą, Kobus-Zawojska skończyła karierę i napisała książkę o niej oraz walce z depresją, a na poziomie utrzymała się właściwie jedynie Wieliczko.

Inna sprawa, że – o czym mówią sami zawodnicy – kryzys przechodzi w ostatnich latach całe nasze wioślarstwo. Głównie za sprawą zmiany pokoleniowej, która w tym przypadku nie przeszła gładko. Mówi się, że mamy spore talenty, ale głównie takie, które dopiero zaczną wchodzić na najwyższy poziom. Stąd w Paryżu wszyscy liczą właściwie na jeden medal, czwórki podwójnej mężczyzn. Wróćmy jednak do srebrnej załogi z Tokio.

A więc: co z nią?

No w sumie to nic. Na ten moment nie ma nawet kwalifikacji olimpijskiej i właściwie nie ma podstaw, by na nią liczyć. Na mistrzostwach Europy – które rozegrano w drugiej połowie kwietnia w węgierskim Szeged – Polki były trzecie w swoim biegu eliminacyjnym, trzecie w repasażu i znowu trzecie w finale B. Co równało się ósmej lokacie ogółem.

Biało-Czerwone rywalizowały tam w składzie: Dominika Baranowska, Anna Khlibenko, Marta Wieliczko i Barbara Jechorek. Pierwsza i ostatnia to rocznik 2001, Khlibenko – 2004. To młode zawodniczki, w sporcie takim jak wioślarstwo, gdzie liczy się wytrzymałość i doświadczenie, mają wiele do wypracowania. Do Paryża raczej nie zdążą. A potem? Może rozwiną się nawet na olimpijski medal. Ale na powtórkę z Tokio już w Paryżu po prostu nie mamy co liczyć.

***

Czy ponownie zdobyć medal może Maria Andrejczyk? Jeszcze kilka dni temu powiedzielibyśmy, że nie. Że kontuzji w ostatnim okresie było zbyt wiele, podobnie jak zmian trenerów czy baz treningowych. Aż tu nagle Polka rzuciła w Białymstoku niezłe 62,03 m. Czyli rezultat, jakiego nie osiągnęła… od igrzysk w Tokio. Co prawda wciąż brakuje dwóch metrów do minimum na Paryż, ale to solidny początek sezonu (a wydaje się, że przy niezłych wynikach w innych mityngach, minimum nie będzie nawet potrzebne, by do Francji pojechać).

– Był taki moment, że już myślałam sobie: kończę. Nie bardzo czułam motywację, zastanawiałam się, czy to wciąż mi jest do czegoś potrzebne. Ale teraz znowu mam w sobie ten żar. I ja nadal zamierzam być lekkoatletką – mówiła Andrejczyk niedawno w rozmowie z TVP Sport. I słusznie, że zamierza, bo te 62 metry, to niby niewiele w porównaniu do jej życiówki – fenomenalne 71,40 m z 2021 roku – ale w zeszłym roku w Budapeszcie złoto mistrzostw świata dało 66,73 m. Cieszy też, że – co widać na nagraniach – rzut wykonywała lekko i dobrze się przy tym poruszała.

Wynik Andrejczyk z Białegostoku pozwoliłby jej za to zająć szóste miejsce. Do medalu brakłoby metra i 36 centymetrów. Niewiele, patrząc na to, jak długo Maria była poza poważnym rzucaniem. Zresztą kto jak kto, ale ona akurat umie się na igrzyska przygotować. W Rio omal nie stanęła sensacyjnie na podium. Do Tokio jechała męczona urazami, ale jako jedna z faworytek i wyzwaniu sprostała.

Jeśli zdrowie pozwoli, w Paryżu znów może zaskoczyć.

***

Wątek srebrnych medalistów z Tokio skończymy kajakarkami. I tutaj ważna informacja: nasze kajaki mają się naprawdę dobrze i tempa nie zwalniają. Obie załogi z Japonii, które sięgały tam po medale (srebrny i brązowy), czyli dwójka i czwórka kobiet, mają już kwalifikacje olimpijskie. Nie wiadomo co prawda, kto ostatecznie tam pojedzie – kwalifikację w kajakarstwie zdobywa się bowiem “na kraj”, nie konkretne nazwiska – ale raczej możemy założyć, że będą to przynajmniej częściowo dobrze znane nam zawodniczki.

W Tokio w polskich kajakach rządziły szczególnie Anna Puławska i Karolina Naja. Obie zdobyły dwa medale, w brązowej czwórce doszły jeszcze Helena Wiśniewska i Justyna Iskrzycka. Kwalifikacje na Paryż wywalczyły z kolei Wiśniewska i Martyna Klatt (w dwójce) oraz Naja, Puławska, Dominika Putto i Adriana Kąkol (w czwórce).

Czwórka podwójna. Wioślarstwo

Czwórka podwójna kobiet w trakcie Igrzysk Europejskich 2023. Fot. Newspix

Jeśli chodzi o jedyną zawodniczkę z Tokio, która nie jest tu wymieniona – czyli Justynę Iskrzycką – to spokojnie, ona też jest w formie, choć ostatnio skupia się głównie na startach w jedynkach, w zeszłym roku na dystansie 1000 metrów została nawet wicemistrzynią świata. Problem jedynie w tym, że to konkurencja nieolimpijska. Stąd Iskrzycką, jeśli na igrzyskach zobaczymy, to pewnie na innych dystansach, albo w szerszym składzie osobowym, tak jak i w Japonii – sama zresztą mówiła, że w ich grupie jest 10 kajakarek, które na igrzyskach chcą walczyć o medale. Ale pojedzie ich tam tylko sześć.

W kajakach ogółem nie zmienia się więc jedno – można na nie liczyć w kontekście medali.

Brązowi, czyli zniknięcie z radarów

No dobrze, o brązowych medalistach szybko, bo właściwie… nie bardzo jest o czym pisać. Tadeusz Michalik, nasz zapaśnik, w ostatnich latach zmagał się ze zdrowiem, przeszedł nawet – już trzecią w swoim życiu – operację serca. Zawodził go też staw skokowy i kilka innych rzeczy, które utrudniły przygotowania. W konsekwencji nie pojechał nawet na przedostatni turniej kwalifikacyjny do igrzysk.

CZYTAJ TEŻ: TADEUSZ MICHALIK OPROWADZA NAS PO OŚRODKU W SPALE

Ale w składzie na ostatni – który od jutra w Stambule – się znalazł. By pojechać do Paryża, musi albo dojść do finału swojej kategorii wagowej, albo znaleźć się co najmniej w półfinale i wygrać pojedynek z drugim z przegranych półfinalistów. Innej szansy nie będzie, więc olimpijska przyszłość Michalika wyjaśni się dosłownie na dniach.

***

Kolejne dwie osoby tak naprawdę możemy potraktować zbiorczo. Bo jak Włodarczyk i Nowicki zgodnie zdobyli złoto, tak brązy polskiemu młotowi dorzucili Paweł Fajdek i Malwina Kopron. Ten pierwszy, w swoim stylu, od razu zapowiadał, że w Paryżu będzie chciał złota. Tyle że ostatnie lata to dla Pawła właściwie rokrocznie zakłócane – a to urazem, a to chorobą – przygotowania. Rzucać daleko nadal potrafi, ale w zeszłym roku nie tylko przerwano jego serię (pięciu z rzędu!) mistrzostw świata. Ba, Fajdek nie stanął w Budapeszcie na podium.

Choć trzeba mu oddać, że mając sporo problemów i tak dorzucił młotem do 80 metra, a to w wielu innych przypadkach medal by dało. Potencjał więc w Pawle nadal jest ogromny. Pytanie, jak zdoła się przygotować do igrzysk. Tym razem ze zdrowiem ponoć było u niego nieźle, ale przed kilkoma dniami przeżył rodzinną tragedię – zmarł jego ojciec, Waldemar, czyli człowiek, który wprowadził Pawła do świata sportu.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Paweł Fajdek (@fajdek_pawel_official)

Jak wpłynie to na Fajdka – nie wiemy. Z pewnością jednak trudno jest po takim doświadczeniu znów wyjść na trening i myśleć o igrzyskach.

Jeśli chodzi o Malwinę Kopron, to w sezonie olimpijskim rzucała ponad 75 metrów. Potem jednak standardowo – zawiodło zdrowie. Zwłaszcza biodro, z którym miała niesamowicie dużo problemów. Ostatnio jednak, w rozmowie z Interią, twierdziła, że jest już dobrze.

– Jestem zdrowa, choć może nie na sto procent. Na szczęście jednak problemy z biodrem zostały rozwiązane. Leczyłam się przez trzy miesiące. Cały okres roztrenowania poświęciłam na powrót do zdrowia. Mam drobne problemy zdrowotne, ale na szczęście nie wykluczają mnie one z treningu. Jeśli zatem będzie tak, jak teraz, to będę zadowolona.

Kluczem jest tu słowo „jeśli” i właściwie na nim się wszystko opiera. W zeszłym roku, mimo walki ze zdrowiem, Kopron weszła do finału MŚ w Budapeszcie z wynikiem 72,35 m. Gdyby tyle rzuciła też w rozgrywce o medale, weszłaby do wąskiego finału (i zajęła ósme miejsce w przypadku braku poprawy). Ale to jej się nie udało, ba, nie oddała nawet jednego ważnego rzutu. Widać było, że nie jest idealnie przygotowana i ma swoje problemy.

Z drugiej strony fakt, że od 2016 roku niezmiennie rzuca co najmniej 72 metry (a zwykle dużo dalej), pokazuje, że jest w stanie osiągać niezłe rezultaty mimo problemów. Jeśli te ją opuszczą, choćby na kilka rzutów w Paryżu – może pokusić się o olimpijski sukces.

***

Na końcu wspomnieć trzeba o Patryku Dobku. Polak niespodziewanie – bo nieco ponad pół roku po przejściu z 400 metrów przez płotki na nowy dystans – zdobył brązowy medal w biegu na 800 metrów. Zaskoczył rywali, dobrze rozegrał biegi taktycznie, wykorzystał naturalną szybkość na finiszu. Ale potem było tylko gorzej.

Wraz z trenerem Zbigniewem Królem Patryk szukał nowych bodźców w treningach. Nie tylko nie znaleźli jednak takich, które by działały, ale wręcz zupełnie nie trafili z przygotowaniami do kolejnego sezonu. Do tego doszły urazy, zmiana szkoleniowca i Dobek jak biegał fantastycznie w 2021 roku, tak nie potrafi się wygrzebać z problemów od tamtej pory.

Zeszły rok właściwie stracił. Pobiegał chwilę na hali i odpuścił. Jak mówił, cały czas chodziło o kontuzję, która pojawiła się właściwie zaraz po igrzyskach w Tokio. Długo nie mógł dojść przyczyny bólu, który mu towarzyszył. A potem, jak opowiadał w rozmowie z WP Sportowe Fakty w lutym:

Kontuzja […] doskwierała od trzech lat i w tym czasie pojawiała się i znikała. Nie było to dla mnie łatwe, zwłaszcza że nikt nie potrafił tego dobrze zdiagnozować i sprawić, że ból zniknie. Ostatni raz startowałem rok temu. Później próbowałem trenować, ale nie miałem wsparcia, a ból ciągle się pojawiał. Latem sytuacja zrobiła się już na tyle poważna, że musiałem dać sobie spokój i całkowicie odpuścić sport. Dopiero w październiku trafiłem na specjalistę, który w dziewięć dni zmniejszył mi ból o dziewięćdziesiąt procent. Chwilę później mogłem wrócić do biegania. To było niesamowite, bo poprosił jedynie o zaufanie i zrealizował swój pomysł podczas zajęć fizjoterapii.

CZYTAJ POZOSTAŁE TEKSTY Z CYKLU DROGA DO PARYŻA

W tym sezonie Patryk startował na hali. W mistrzostwach Polski na 800 metrów zajął piąte miejsce. Potem pojawił się też na mityngu w Johannesburgu, ale w ramach okresu przygotowawczego i na 600 metrów. Osiągnął jednak niezły rezultat (1:15.91 s), który pokazywał, że wszystko u niego zaczyna się na powrót układać. Czy zdoła przygotować formę i w ogóle zdobyć minimum na igrzyska olimpijskie – okaże się w najbliższym czasie.

W jego przypadku jednak nie ma co liczyć na medal. Już sam wyjazd na igrzyska były dla Patryka sukcesem.

SEBASTIAN WARZECHA

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Manchester United odzyska wychowanka? Niedawno zadebiutował w reprezentacji Anglii

Michał Kołkowski
0
Manchester United odzyska wychowanka? Niedawno zadebiutował w reprezentacji Anglii

Igrzyska

Ekstraklasa

Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”

Michał Kołkowski
15
Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”
Polecane

“Trzeba wyrzucić ją do śmietnika”. “Nie chciałbym, żeby zniknęła”. Haka na ustach całego świata

Błażej Gołębiewski
5
“Trzeba wyrzucić ją do śmietnika”. “Nie chciałbym, żeby zniknęła”. Haka na ustach całego świata

Komentarze

0 komentarzy

Loading...