Reklama

Sztuka grania na nosie elicie. Triumfatorzy Pucharu Polski spoza Ekstraklasy

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

02 maja 2024, 11:20 • 10 min czytania 2 komentarze

Triumf drużyny spoza najwyższego szczebla ligowego w Pucharze Polski? To już się w przeszłości parokrotnie zdarzało. Ba, dokonała tego nawet Wisła Kraków, która w dzisiejszym starciu z Pogonią Szczecin spróbuje powtórzyć swój wyczyn sprzed blisko stu lat. Przed startem rywalizacji „Białej Gwiazdy” z „Portowcami” przypominamy historie drugo-, a nawet trzecioligowych zdobywców krajowego pucharu. Nie jest to jednak zbyt długa wyliczanka, bo jak dotąd tylko pięciokrotnie trofeum padło łupem zespołu, który nie występował w elicie.

Sztuka grania na nosie elicie. Triumfatorzy Pucharu Polski spoza Ekstraklasy

Wisła Kraków (1926)

Co ciekawe, już pierwsza edycja Pucharu Polski – zwanego wtedy, zgodnie z ówczesną pisownią, „Puharem PZPN” – zakończyła się rezultatem, który z dzisiejszej perspektywy możemy uznawać za niecodzienny. Do finału turnieju dotarli bowiem dwaj „drugoligowcy” – Wisła Kraków oraz Sparta Lwów.

Premierową odsłonę rozgrywek rozpoczęto jesienią 1925 roku, poprzez wyłonienie regionalnych triumfatorów, którzy mieli się potem zmierzyć w centralnej fazie turnieju. W okręgu krakowskim najlepsza okazała się Wisła, która w finale rozbiła 4:0 Wawel, natomiast Sparta w starciu decydującym o sukcesie w okręgu lwowskim uporała się z Czarnymi (1:0). I rzeczywiście tak się złożyło, że w sezonie 1926 żaden z tych zespołów nie uczestniczył w rywalizacji o mistrzostwo Polski. Kraków był w walce o najwyższe cele reprezentowany wtedy przez Cracovię, a Lwów przez Pogoń, która zresztą sięgnęła koniec końców po tytuł. Trzeba jednak zaznaczyć, że była to ostatnia odsłona zmagań o mistrzostwo kraju, jaką rozegrano w Polsce w tak zwanym systemie nieligowym, a więc podział na pierwszo- i drugoligowców trochę nam się tutaj zaciera i na pewno nie można go odnosić jeden do jednego do współczesnego systemu rozgrywek ze spadkami i awansami.

O tym, że polski futbol dopiero wtedy raczkował pod kątem organizacyjnym, świadczy też kształt pierwszej edycji Pucharu. Ośmiu uczestników finałowej fazy rozgrywek podzielono na trzy grupy, w ramach których obowiązywała zasada: przegrywasz-odpadasz. Co tu dużo gadać, nie był to zbyt sprawiedliwy system. Summa summarum najlepiej wyszła na tym wszystkim właśnie Wisła Kraków, która 5 września 1926 roku zwyciężyła 2:1 ze Spartą Lwów.

Gola na wagę pucharu w samej końcówce spotkania zdobył legendarny Henryk Reyman. Co nie oznacza, że Wisła zatriumfowała szczęśliwie czy niezasłużenie – według relacji prasowych, krakowska ekipa miała tego dnia olbrzymie problemy ze skutecznością i powinna była zapewnić sobie zwycięstwo znacznie wcześniej.

Reklama

Wisła Kraków i finały Pucharu Polski [HISTORIA]

Pucharowe zmagania nie porwały publiczności, nawet sam finał nie cieszył się w kraju zbyt wielkim zainteresowaniem. Sporo za uszami miała w tym względzie federacja, która stworzyła turniej niezwykle rozwlekły i niejako wchodzący w paradę mistrzostwom Polski. Na dodatek działacze PZPN długo się wahali, czy w ogóle zatwierdzić sukces „Białej Gwiazdy” i przyznać jej trofeum, ponieważ jej grupowe starcie z ŁKS-em zostało oprotestowane przez przez przedstawicieli łódzkiej ekipy, a sprawę rozstrzygnięto… dopiero po finale. Jak widać, pewne zjawiska nawet po stu latach pozostają niezmienne w uniwersum polskiego piłkarstwa. Kolejną edycję Pucharu Polski rozegrano po II wojnie światowej. Tym samym Wisła została jedynym zdobywcą pucharu w II Rzeczpospolitej.

Stal Rzeszów (1975)

Żeby prześledzić kolejny sukces drugoligowca w Pucharze Polski – tym razem, jeśli można to tak określić, pełnoprawnego – musimy się przenieść do lat 70. minionego stulecia. Wtedy to po trofeum sięgnęła Stal Rzeszów, która po drodze wyrzuciła za burtę między innymi Pogoń Szczecin oraz Stal Mielec. W finale pokonała zaś po karnych ROW II Rybnik – formalnie trzecioligowy, ale oczywiście działacze z Górnego Śląska przytomnie przesuwali do rezerw zawodników pierwszego zespołu. Było to o tyle ciekawe zestawienie, że wcześniej Stal wyeliminowała z pucharu… właśnie pierwszą drużynę z Rybnika. W finale rozegrano więc swego rodzaju rewanż.

Rzeszowianie znów okazali się lepsi od rybniczan.

Na naszej drodze stanęły Szombierki Bytom, ROW Rybnik dwa razy – bo w finale niby była druga drużyna, ale grali piłkarze z pierwszej, Pogoń Szczecin. To wszystko były drużyny z  ówczesnej Ekstraklasy. Stal Mielec była przecież mistrzem Polski. Nie było tak łatwo, jak się komuś wydaje. Zagraliśmy cztery ciężkie mecze, a dopiero potem był finał – wspomina Zdzisław Napieracz, legenda Stali. – Półfinał z Pogonią zagraliśmy 2 marca, w strasznym błocie. Ludzie ustawiali się tuż obok boiska, więc kiedy ktoś się rozpędził i w tym błocie nie wyhamował, wpadał w tłum. Żeby wykonać rzut rożny czy aut, sędzia musiał rozganiać ludzi zza linii bocznej. Niespotykana sytuacja, dzisiaj nikt nie dopuściłby do gry w takich warunkach.

Reklama

Pierwszoligowiec z dubletem. Jak Stal Rzeszów wygrała Puchar Polski

Jako się rzekło, decydujące starcie rozstrzygnięto dopiero w serii jedenastek. – Pierwszy raz fani za nami pojechali. Wzięli flagi, jechali pociągami, autobusami. W Krakowie było ich wyraźnie słychać, a wtedy na wyjazdach takie rzeczy się nie zdarzały. Nie było jeżdżenia za swoim zespołem, zorganizowanych grup – opowiada Napieracz. – Po Pucharze Polski nie było większej imprezy, bo czekało nas jeszcze kilka kolejek ligowych. Walczyliśmy o awans, a zwycięstwo w krajowym pucharze nas napędziło, podbudowało. Wchodzi do głowy, że skoro tam się udało, to i w lidze można.

Stal zakończyła sezon 1974/75 i z pucharem, i z awansem do najwyższej klasy rozgrywkowej.

Lechia Gdańsk (1983)

Podobny zestaw sukcesów – Puchar Polski plus awans piętro wyżej – skompletowała w 1983 roku w Lechia Gdańsk.

Tylko że gdańszczanie wskoczyli wówczas na drugi szczebel rozgrywek, bo po trofeum sięgnęli sensacyjnie jako trzecioligowiec. W finale, rozegranym na boisku w Piotrkowie Trybunalskim, pokonali drugoligowego Piasta Gliwice. – Lekceważono nas, bo nie sądzono, że klub grający tak nisko może czymkolwiek zagrozić, ale rzeczywistość okazała się dla rywali smutna, a dla nas wesoła. Myśmy byli nieznani, występowało u nas 80% wychowanków, młodych chłopaków, którzy mieli jednak talent, bo potem to potwierdzili w kadrze i pierwszej lidze – wspomina Jerzy Jastrzębowski, który zasiadał wtedy na ławce trenerskiej Lechii.

Faktycznie, „Biało-zieloni” sprawili kilka ogromnych niespodzianek. Największą był ich sukces w starciu z naprawdę potężnym Widzewem Łódź, ale i wyeliminowanie Śląska Wrocław, Ruchu Chorzów czy Zagłębia Sosnowiec robiło spore wrażenie. Można powiedzieć, że w finale poprzeczka została zawieszona niżej, niż w poprzednich rundach, bo Piast – jako się rzekło – nie należał wtedy do krajowej czołówki. Nagrodą dla gdańszczan była zaś możliwość skonfrontowania się z Juventusem w Pucharze Zdobywców Pucharów. Dwumecz zyskał status legendarnego, nie tylko ze względów czysto sportowych.

O porażce, z której zrodziło się zwycięstwo

– Ja, jako jedyny, nie pojechałem nad Balaton, ponieważ odbierałem mieszkanie w Gdańsku. Wiadomość o wylosowaniu Juventusu usłyszałem w radiu. Zamarłem. Natomiast w drugiej chwili się ucieszyłem, gdyż pomyślałem, że – nikomu nie ujmując – wczoraj grałem na stadionie Wełny Rogoźno, a jutro będę grał na Juventusie – wspomina Tadeusz Fajfer.

Miedź Legnica (1992)

Interesującym przypadkiem jest drugoligowa Miedź Legnica, która sięgnęła po Puchar Polski w sezonie 1991/92, nie mając wówczas na koncie ani jednego występu na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. W finale ekipa z Dolnego Śląska wygrała w serii rzutów karnych z Górnikiem Zabrze, który znajdował się już wówczas na fali opadającej, ale jeszcze całkiem niedawno dominował przecież w polskim futbolu, seryjnie sięgając po mistrzowskie tytuły. Sukces Miedzi robił zatem wrażenie. Tym bardziej że legniczanie w tamtym okresie uchodzili za zespół wiecznie niespełniony, który ciągle ociera się o awans na najwyższy szczebel rozgrywek, ale nie potrafi postawić kropki nad i. No i proszę – czego Miedź nie umiała dokonać w ligowych realiach, to udało jej się w realiach pucharowych.

Finał był dla nas wielkim wydarzeniem. Kilka dni wcześniej przegraliśmy decydujący o awansie do pierwszej ligi mecz z Szombierkami w ostatniej kolejce. Sezon wcześniej straciliśmy awans w podobnych okolicznościach z Pogonią i byliśmy zawiedzeni – opowiadał Dariusz Płaczkiewicz na łamach „Newonce”. – Do Warszawy jechaliśmy więc prosto z Bytomia i dotarliśmy dzień przed meczem. Trener Jerzy Fiutowski na wieczornej odprawie nas podbudował. Mówił, że nie jesteśmy bez szans na tle Górnika, motywował nas. To wiele nam dało. Wiedzieliśmy, że ma dobrego nosa i ta rozmowa wiele nam pomogła.

W większości po raz pierwszy w życiu graliśmy przed telewizyjnymi kamerami i to było dla nas wszystkich wielkie przeżycie – dodał były bramkarz Miedzi.

W ostatnich latach Miedź zdołała wreszcie przebić się na ekstraklasowe salony, ale wygrana z 1992 roku pozostaje największym osiągnięciem w dziejach klubu. Zwłaszcza że później legniczanie stoczyli też zażarty, choć przegrany 0:1 dwumecz z AS Monaco w Pucharze Zdobywców Pucharów. – Francuska gazeta „Onze” zrobiła o nas reportaż. Przebraliśmy się w koszulki, pojechaliśmy do huty, tam przelewali za nami stopy metali i na tym tle robili nam zdjęcia. Mnie postawili obok wielkiej tablicy, na której był napis: „Nie boję się Klinsmanna”. Dziś to chyba nie do pomyślenia. Zrobili z nas amatorów, którzy przyjadą z polskiej drugiej ligi i nie mają nic do stracenia. Dziś nikt by sobie na takie zdjęcia nie pozwolił. Ale dla nas to było wielkie przeżycie. Pamiętam, że myślałem, że gdy dojedziemy do Monaco to kupię tę gazetę i faktycznie, mam ją do dzisiaj. Po latach jednak stwierdzam, że nie było to budujące – przyznał Płaczkiewicz w cytowanym wcześniej materiale.

Ruch Chorzów (1996)

No i czas na ostatni przypadek drugoligowca, który zdołał zatriumfować w Pucharze Polski.

W sezonie 1995/96 Ruch Chorzów sięgnął po ostatnie w swoich dziejach trofeum, pokonując w finałowym starciu GKS Bełchatów na stadionie przy ulicy Konwiktorskiej w Warszawie. Nie był to zresztą jedyny warszawski akcent, jeśli chodzi o drogę „Niebieskich” do sukcesu. Wcześniej Ruch wyeliminował bowiem z turnieju Legię Warszawa, która stanowiła zdecydowanie najtrudniejszą przeszkodę na jego drodze do finału. Dość powiedzieć, że później chorzowianie mierzyli się z Wartą Poznań, Rakowem Częstochowa i w półfinale z… Pogonią Oleśnica. Skutecznością imponował Mariusz Śrutwa, który zaaplikował hat-tricka Warcie i Pogoni.

Na ławce trenerskiej „Niebieskich” zasiadał Jerzy Wyrobek – specjalista od sukcesów z drużynami, po których nikt się sukcesów nie spodziewa. – Przede wszystkim, był normalnym facetem – ocenia Bogdan Kalus, aktor i kibic Ruchu. – Potrafił zbudować niezwykle ciepłą atmosferę w szatni. Nigdy o nikim złego zdania nie powiedział, więc piłkarze wskoczyliby za nim w ogień. Różnie toczyły się jego losy, ale był jednym z tych trenerów, którym zawsze na sercu leżało dobro Ruchu. Podobnie było z Edkiem Lorensem i Waldkiem Fornalikiem. Proszę zauważyć, że większość największych sukcesów w historii „Niebiescy” odnosili właśnie, gdy prowadzili ich trenerzy związani z tym miastem. Czasem też załapali się Słowacy, jak Michal Vican czy nawet ostatnio Jan Kocian. Gdy wracam pamięcią do 1996 roku, to myślę, że puchar udało się wygrać na fali entuzjazmu po wywalczeniu awansu do Ekstraklasy. W finale na stadionie Polonii w Warszawie to Bełchatów musiał, a Ruch tylko chciał. To pomogło piłkarzom, a później otwarty autokar jeździł po centrum Chorzowa do wczesnych godzin porannych. Jurek Wyrobek idealnie potrafił oddzielić czas pracy od zabawy. Jeżeli ktoś dobrze to pojmował, to w jego zespole funkcjonował bardzo dobrze. 

W 1996 roku kapitan zwycięskiej drużyny, Mirosław Jaworski, odebrał trofeum z rąk prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Nie przyjęło się to jednak jako tradycja, by właśnie najważniejsza osoba w państwie uczestniczyła w ten sposób w ceremonii przyznania pucharu.

 

W finale Ruch wygrał z GKS-em 1:0. Bełchatowian w końcówce spotkania pogrążył Dariusz Gęsior. Podtrzymał on zresztą skuteczność również w Pucharze Zdobywców Pucharów, gdy trafił do siatki w starciu Ruchu z Benficą. Problem w tym, że Portugalczycy zdobyli w tym meczu pięć goli, a chorzowianie ograniczyli się do bramki Gęsiora.

***

Czy Wisła Kraków dołączy dziś do grona triumfatorów Pucharu Polski spoza najwyższego szczebla rozgrywek? Już niebawem się przekonamy!

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl / FotoPyk

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

2 komentarze

Loading...