Reklama

Dyscyplina umiera, ratują ją oddolne działania i sponsorzy. Czy polska kombinacja norweska odżyje?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

22 kwietnia 2024, 10:46 • 7 min czytania 21 komentarzy

Jeszcze kilka lat temu za słabe wyniki polskich kombinatorów uważaliśmy 88 punktów Szczepana Kupczaka w Pucharze Świata. W tym sezonie… żaden z Polaków nie wywalczył ani jednego. Nasza kadra jest jednak bardzo młoda i to daje nadzieję. Podobnie jak nadzieję daje Joanna Kil, triumfatorka Pucharu Kontynentalnego kobiet, która skacze i biega w dużej mierze dzięki „Projektowi na medal”, programowi klubu KS Chochołów i Banku Gospodarstwa Krajowego. Czy to właśnie Kil i takie inicjatywy okażą się kluczowe dla naszej kombinacji?

Dyscyplina umiera, ratują ją oddolne działania i sponsorzy. Czy polska kombinacja norweska odżyje?

Powolny upadek

Polskie tradycje w kombinacji norweskiej są ogromne. Stefan Hula – senior, ojciec byłego już skoczka – był nawet medalistą mistrzostw świata w tej konkurencji. Do tego mieliśmy wybitnych zawodników, takich jak Franciszek Gąsienica-Groń, który w 1956 roku przywiózł nam z Cortiny d’Ampezzo pierwszy medal zimowych igrzysk w historii Polski. A przecież do Włoch ruszał w roli rezerwowego, dopiero w ostatniej chwili postawił na niego trener i Gąsienica-Groń skorzystał z szansy.

W czasach, gdy skakał i biegał już Hula, mieliśmy też takich kombinatorów jak Kazimierz Długopolski, Jan Kawulok czy Józef Zubek. Gdyby wtedy rozgrywano rywalizację drużynową, Polacy w takim składzie byliby faworytami do podium. Ale tę dodano dopiero osiem lat po sukcesie Huli. A wtedy było za późno, nasza kombinacja powoli schodziła z piedestału.

– To trochę smutne, że nie mamy w tej dyscyplinie sportu liczących się na świecie zawodników. A przecież były takie piękne tradycje. Nie wiem, co się stało. Być może przy całej tej małyszomanii ktoś zapomniał w związku, że poza skokami narciarskimi są jeszcze inne dyscypliny. Przecież nasi zawodnicy byli kiedyś potęgą w kombinacji norweskiej. Szkoda, że w związku zapomniano o tej dyscyplinie. Liczę jednak, że to się jeszcze zmieni – mówił sam Hula, niemal dekadę temu, w rozmowie z Interią.

Reklama

Dodawał też, że zanosi się na to, że jeszcze długo nie będziemy mieć medalu w kombinacji. I miał rację, choć skali upadku chyba nikt nie przewidział. W końcu jeszcze w 2019 roku mieliśmy kilku zawodników zdolnych rywalizować o punkty Pucharu Świata. Dwa lata wcześniej sprowadzono też Danny’ego Winkelmanna, niemieckiego trenera, którego polecił Stefan Horngacher. Ten zdołał wyciągnąć naszych zawodników na poziom stabilnego punktowania w PŚ. Ale więcej nie udało się zrobić, choć były rozmowy o zmianie całego systemu.

Moim zdaniem młodzież, zanim zdecyduje się na skoki, powinna do 14-15 roku uprawiać kombinację. Też taką drogę przeszedłem i tak jest to praktykowane na całym świecie. To pomaga lepiej się rozwinąć fizycznie. Fajnie byłoby, żeby u nas droga do skoków wiodła właśnie przez kombinację – mówił w tamtym okresie Adam Małysz Onetowi. Sam Orzeł z Wisły zaczynał zresztą od kombinacji, dokładnie tak, jak to opisywał.

Sęk w tym, że miejsc, gdzie można trenować kombinację na dobrym poziomie jest w Polsce niewiele. W przypadku dzieci trafi się ich jeszcze całkiem sporo – dobrym przykładem jest KS Chochołów, który ma tradycje związane z kombinacją i dba o to, by rozwijać tę dyscyplinę – a „Projekcie na medal” jest w stanie angażować młodzież do sportu nawet bezpłatnie. Jednak w przypadku dorosłych zawodników mamy do dyspozycji tylko Wisłę i Szczyrk (w obu przypadkach z dojazdem na trasy biegowe na Kubalonce) oraz Zakopane.

Stąd trudno zbudować system. W 2019 roku pisaliśmy na Weszło, że mizerne są wyniki Szczepana Kupczaka, który – na miesiąc przed końcem sezonu – zgromadził na swoim koncie 88 punktów w Pucharze Świata (i był czwarty w klasyfikacji samych skoków). Dziś za taki wynik dalibyśmy wiele.

Męska kadra? Strefa budowy

Kupczak już nie rywalizuje. Podobnie jak Paweł Słowiok czy Adam Cieślar. Szkoda szczególnie Słowioka, który w czasach juniorskich zapowiadał się na ogromny talent, w 2010 roku był 6. i 12. na mistrzostwach świata juniorów, a rywalizował ze starszymi zawodnikami. W cyklu Alpen Cup – trzeciej lidze kombinacji – startował na naprawdę dobrym poziomie. A potem coś się zacięło i ostatecznie w sezonie 2018/19 pożegnał się z kombinacją. Nawiasem mówiąc, w tamtym okresie ostatecznie odwołano też z funkcji trenera Winkelmanna. Cieślar, dwukrotny olimpijczyk, karierę skończył rok później. Kupczak dociągnął do igrzysk w Pekinie, ale przed kolejnym sezonem uznał, że nie ma już serca, by rywalizować z najlepszymi.

Reklama

I tak właściwie zniknęła nasza kadra. A potem była wyrwa pokoleniowa.

W tym miejscu warto przywołać kilka liczb. Po pierwsze: liczbę startujących w ostatnich mistrzostwach Polski – letnich, choć tylko z nazwy, bo organizowanych w październiku. Na skoczni i trasach biegowych pojawiło się wtedy 20 Polaków. Mało, nawet bardzo, ale… i tak więcej, niż to bywało czasem w latach poprzednich. Więc to w sumie nie tak zła liczba. Kolejne statystyki gorsze.

Trzeba bowiem zadać pytanie ile mieliśmy osób punktujących w:

  • Pucharze Świata? Zero.
  • Pucharze Kontynentalnym? Cztery, łącznie zgromadziły 21 punktów.
  • Alpen Cup? Sześć, łącznie 193 punkty.

Właściwie tylko ta ostatnia statystyka wypada przyzwoicie, ale w dużej mierze jest to zasługą Kacpra Jarząbka – przy okazji najlepiej punktującego z Polaków w Pucharze Kontynentalnym (14 pkt) – który nabił aż 104 oczka. 58 dorzucił Andrzej Waliczek. Reszta naszych to już wyniki poniżej 10 punktów. Niepokoić może też postawa Andrzeja Szczechowicza, przed sezonem wychwalanego jako „właściwie jedynego Polaka, który może pokusić się o punktowanie w Pucharze Świata”.

Ten nie dość, że w PŚ nie zdobył punktów, to w „kontynentalu” zgarnął ich tylko sześć. Ogólnie w PK zapunktowali Jarząbek, Szczechowicz, Waliczek i Paweł Szyndlar (swoją drogą od jakiegoś czasu trenujący w Norwegii). Ten pierwszy to z pewnością duża nadzieja naszej kombinacji, bo chłopak jeszcze nie jest nawet pełnoletni, osiemnastkę będzie obchodzić w tym roku. Szczechowicz i Szyndlar też najstarsi nie są, obaj to rocznik 2000, ale powoli mija im okres na wejście na wyższy poziom. Waliczek? Kolejny z młodych, urodzony w 2005 roku.

Młodzi są też i inni punktujący w Alpen Cup. Szymon Dubiel (9 punktów) to rocznik 2006. Jego rówieśnikiem jest Jakub Cieślar (również 9 punktów). Mikołaj Wantulok (7 punktów) to w ogóle młodzian, z 2007 roku, podobnie jak Piotr Nowak (6 oczek). Talenty – większe lub mniejsze – więc są. Problem w tym, że zanim – o ile w ogóle – wejdą na poziom regularnego punktowania w Pucharze Świata, minie jeszcze najpewniej kilka sezonów.

Prawdą jest więc to, co jeszcze przed tą zimą mówił Adam Małysz w rozmowie z Polskim Radiem:

– W zasadzie kadra seniorska nie istnieje, jest tylko Andrzej Szczechowicz, mamy kilku juniorów, ale też nie ma ich zbyt dużo. Prowadzi ją duet Marusarz-Kupczak, którzy konsultują się z Austriakami. U nas jest bardzo duży problem. Myśleliśmy, że ci młodzi trenerzy, którzy chcą się kształcić, którzy współpracują z Austriakami, sobie poradzą. Na razie wygląda to tak sobie.

Współpraca z Austrią wzięła się zresztą z tego, że właściwie… sam FIS nakazał specjalistom z mocnych krajów, by ci pomogli tym słabszym. Możliwe jednak, że Polacy sięgną w końcu po specjalistę uznanego w tym świecie i jego zatrudnią w roli trenera kadry. O ile w ogóle będą jeszcze w ogóle powody, by to robić.

Asia rywalizuje świetnie. Ale nie na igrzyskach

Nadzieją naszej kombinacji norweskiej jest od jakiegoś czasu Joanna Kil. Zawodniczka KS Chochołów, podopieczna trenera Grzegorza Sobczyka (i Tomasza Ziemby, który odpowiada za trening biegowy). Tyle że Asia nie jest efektem przemyślanego planu szkolenia, ba, gdyby nie zewnętrzna pomoc, prawdopodobnie nawet by nie rywalizowała, a co najwyżej spełniała się jako trenerka – zresztą w tej roli w Chochołowie również pracuje.

Jak sama nam mówiła:

– Przez „Projekt na medal”, program finansowany przez BGK, mam zapewnionego trenera od skoków narciarskich. To dla mnie bardzo ważne, bo w końcu potrzebuję takiego szkoleniowca. Ale przede wszystkim mam zapewniony odpowiedni sprzęt oraz pokryte wyjazdy. To naprawdę bardzo duża pomoc.

Kil wygrała w tym sezonie klasyfikację generalną Pucharu Kontynentalnego w kombinacji norweskiej kobiet i nieźle punktowała o poziom wyżej – w Pucharze Świata (19. miejsce, 330 punktów). I świetnie, że mamy kogoś takiego, bo jakiekolwiek sukcesy mogą pokazać młodym, że można startować nie tylko na skoczni czy trasach biegowych, ale też to połączyć. Problem jest jeden – Asia nie może startować na igrzyskach. Bo kombinacji kobiet po prostu tam nie ma.

CZYTAJ TEŻ: JOANNA KIL: JESTEM LEPSZĄ BIEGACZKĄ, ALE SKOKI DAJĄ MI ADRENALINĘ

Szansa, że się tam pojawi, jest najwcześniej w 2030 roku. O ile nie zniknie z nich do tego czasu cała kombinacja norweska. MKOl stawia jej bowiem sporo zarzutów (związanych między innymi z liczbą krajów, w których kombinację się uprawia, a żeby było śmieszniej – sam Komitet tę liczbę ograniczył, bo na igrzyskach w startować w kombinacji będzie mogło mniej osób) i poważnie rozważa usunięcie z programu olimpijskiego, choć to jeden z tych sportów, które obecne są w nim od pierwszych zimowych igrzysk.

Czy kombinację uda się uratować? Możliwe, ale potrzebne są konkretne działania ze strony FIS-u i w poszczególnych federacjach krajowych. W Polsce taki program odgórny też musi się pojawić, na razie bazujemy bowiem na takich jak „Projekt na medal” czy działaniach poszczególnych klubów, którym jednak trudno zachęcić dzieciaki do uprawiania kombinacji kosztem – na przykład – samych skoków.

I choć Asia Kil pokazuje, że przy wsparciu sponsora takiego jak BGK można osiągać sukcesy i się rozwijać, to jest to tylko – ważna, ale jednak – jedna składowa potencjalnego rozwoju naszej kombinacji. A do jej ponownego rozkwitu potrzeba znacznie więcej. Choć to i tak niezły początek.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Komentarze

21 komentarzy

Loading...