Reklama

Trela: Napastnicy drugiego wyboru. Kto w Ekstraklasie ma w ataku kłopoty bogactwa?

Michał Trela

Autor:Michał Trela

18 kwietnia 2024, 19:12 • 11 min czytania 1 komentarz

W pierwszej piątce zawodników notujących najwięcej goli i asyst w przeliczeniu na czas gry jest jeden niepasujący element. Kamil Grosicki, Mikael Ishak, Erik Exposito i Ilja Szkurin regularnie udowadniali już, że można ich uznawać za gwiazdy ligi. Ale Imad Rondić to ledwie rezerwowy Widzewa. Jego przykład pokazuje, jak bardzo ułatwia życie trenerowi zmieszczenie w jednej szatni dwóch równorzędnych napastników. To jednak w dzisiejszych czasach rzadkość.

Trela: Napastnicy drugiego wyboru. Kto w Ekstraklasie ma w ataku kłopoty bogactwa?

Jeszcze w pierwszej dekadzie XXI wieku problem praktycznie nie istniał. Ustawienie 4-4-2 święciło triumfy. Praktycznie każdy mniejszy i większy klub tydzień w tydzień wystawiał z przodu duet napastników. Debatowano jedynie, czy są ze sobą kompatybilni. W idealnym wariancie jeden był rosły i dobrze grał tyłem do bramki, a drugi bardziej dynamiczny i nadawał się do gry kombinacyjnej. Ale nie było to konieczne, bo bodaj najlepszy duet tamtej ery w polskiej piłce klubowej, czyli Maciej Żurawski i Tomasz Frankowski nie mieści się w tym profilu. Pawłowi Janasowi to zresztą przeszkadzało i do pary z Żurawskim wolał Grzegorza Rasiaka, co wpłynęło na to, że nie wziął „Franka” na mundial.

Ewolucja taktyki w kolejnej dekadzie znacznie zmieniła jednak światowy krajobraz wśród napastników. Z czasem dominujące zaczęło być ustawienie 4-5-1. Trenerzy woleli poświęcić jednego ze snajperów, zwykle tego mniejszego, bardziej ruchliwego, na rzecz dodatkowego środkowego pomocnika. Pep Guardiola, a później jego naśladowcy, szedł dalej i w ogóle rezygnował z klasycznej dziewiątki. Nawet jeśli typowi snajperzy ostatecznie nie wymarli, a wręcz przeżywają renesans, o czym świadczy choćby to, że nawet Guardiola zażyczył sobie takiego w klubie, typowych łowców bramek biega dziś po boiskach znacznie mniej, niż 20 lat temu. Granie dwójką z przodu uchodzi dziś za ryzykowne. W polskiej lidze 4-4-2 jako bazowego ustawienia nie preferuje dziś nikt. Duety napastników można z rzadka znaleźć tylko w klubach grających systemem 3-5-2, choć i to nie zdarza się często. Cracovia z Benjaminem Kallmanem i Patrykiem Makuchem należy tu do wyjątków.

RYNKOWA NISZA: ZMIENNIK EKSKLUZYWNYCH DZIEWIĄTEK

To zrodziło nowy problem, czyli zastępowanie klasycznych dziewiątek. Sporą gimnastykę z tego powodu musiały uprawiać nawet największe kluby. Bayern Monachium przez lata z jednej strony czuł, że powinien mieć dla Roberta Lewandowskiego zmiennika, z drugiej, trudno było znaleźć kogoś, kto godziłby się z nieregularnymi wystepami, a jednocześnie prezentował na tyle wysoką klasę, by od czasu do czasu zastąpić światową gwiazdę bez wielkiego uszczerbku jakości. To sprawiło, że kilku zawodników, których nigdy o to nie podejrzewano, zrobiło całkiem spektakularne kariery, bo wyspecjalizowało się w tej niszowej roli. Eric Maxim Choupo-Moting uzbierał dzięki temu ponad sto meczów w Bayernie i ponad 50 w Paris Saint-Germain, Joselu grubo po trzydziestce dostał się na poziom Realu Madryt, a Zlatan Ibrahimović już po czterdziestce został mistrzem Włoch.

Polskie kluby poruszają się naturalnie w zupełnie innych realiach, ale w swojej mikroskali mierzą się z tymi samymi wyzwaniami. Znaleźć dobrego napastnika nikomu nie jest łatwo, lecz gdy już to się uda, dobrze mieć kogoś, kogo można za niego wpuścić z ławki na końcówkę albo w razie urazu. Napastnikiem, którego można porównać do podanych wcześniej przykładów zaskakujących karier w światowej piłce, jest w polskich warunkach Artur Sobiech. Występami w Lechii Gdańsk czy w Turcji na pewno nie zaimponował na tyle, by Lech Poznań w ogóle rozważał go jako numer jeden w ataku. Ale w roli zmiennika Mikaela Ishaka przed trzema laty wydał się władzom Kolejorza atrakcyjny. Choć trudno powiedzieć, by dobrze wywiązał się w tym czasie z obowiązków. Dzięki zgodzie na odgrywanie marginalnej roli przeżył przed rokiem jeden ze szczytowych momentów kariery, jakim był gol strzelony Fiorentinie w ćwierćfinale Ligi Konferencji Europy.

Reklama

ZASTĘPCY NA CZAS KONTUZJI

W trwającym sezonie Ekstraklasy to jednak nie Sobiech jest napastnikiem numer dwa w Lechu. Do tej roli wyrósł bowiem Filip Szymczak, który w lidze uzbierał, korzystając z wielu problemów zdrowotnych Ishaka, ponad tysiąc minut. To najwięcej spośród drugich snajperów wszystkich klubów. Poszczególne przypadki się jednak rożnią. Marton Eppel do Warty nie został ściągnięty jako zmiennik Adama Zrelaka, którym może się stać dopiero teraz, lecz jako jego zastępca, gdy Słowak doznał poważnej kontuzji, a Dario Vizinger, najczęściej grający napastnik Warty, prezentował inne atuty. Blaż Kramer z Legii może byłby wiosną numerem jeden, bo był moment, w którym jego akcje stały wyżej niż Tomasa Pekharta. Znów jednak Słoweńca powstrzymały problemy zdrowotne. Kontuzje sprawiają więc często, że o rywalizacji między napastnikami i rozdzielaniu między nich czasu gry właściwie trudno mówić. Chodzi bardziej o łatanie luk z przodu, gdy jeden jest niedostępny.

Jest poza tym w lidze kilka klubów, w których dysproporcja między numerem jeden a jego zmiennikiem jest tak duża, że trudno właściwie mówić o konkurencji. Tak było jesienią w Śląsku Wrocław, gdzie w ataku szalał Erik Exposito, a Jacek Magiera nie zdejmował go praktycznie nigdy, bo do dyspozycji miał jedynie Kennetha Zohore i Patryka Szwedzika. Sytuację miało zmienić pojawienie się Patryka Klimali, lecz każdy kolejny jego występ sugeruje, że oczekiwania związane z jego powrotem do Polski mogły być odrobinę wygórowane. 25-latek w 51 występach w Ekstraklasie strzelił bowiem osiem goli, czyli tyle, ile Exposito miał po ośmiu kolejkach tego sezonu. Luka Zahović jako zmiennik Efthymisa Kolourisa też w Pogoni praktycznie nie funkcjonuje. Już jesienią Dariusz Adamczuk, dyrektor sportowy, zgłaszał w Lidze+Extra w CANAL+ zastrzeżenia co do jego mowy ciała po wejściach z ławki. Jens Gustafsson dał mu tej wiosny pograć tylko przez 21 minut, czyli mniej od 18-letniego Patryka Paryzka.

Rywalizacji nie ma też w ataku Puszczy Niepołomice. Na początku sezonu było tam wprawdzie gęsto, bo w jedenastce zaczynał całkiem udanie Rok Kidrić, a w odwodzie byli Kamil Zapolnik, Muris Mesanović i Jordan Majchrzak. Z czasem towarzystwo zaczynało się jednak wykruszać. Słoweniec od listopada leczy kontuzję, Bośniak kompletnie nie zaadaptował się do stylu gry beniaminka i już nie ma go w klubie, a młodzieżowiec łata raczej luki na skrzydle. Niekwestionowanym numerem jeden został więc Zapolnik, a w zimie jako jego zastępcę ściągnięto Macieja Firleja, który nawet w Ruchu Chorzów był głębokim rezerwowym. Tomasz Tułacz dał mu na razie tej wiosny tylko 140 minut, z czego niemal połowę, gdy Zapolnik pauzował za kartki. Przepaść w dopasowaniu do sposobu gry zespołu między jedynką a dwójką w ataku bije w tym przypadku po oczach. Choć tam chyba nawet nie aż tak mocno, jak w Stali Mielec między Ilją Szkurinem a Kaiem Meriluoto. Pierwszy to czołowa postać ligi na swojej pozycji. Drugi, choć uzbierał w tym sezonie już 21 występów, tylko raz po wejściu z ławki dał drużynie pożądany impuls, pozwalając wywalczyć remis z Cracovią.

ZAWODZĄCE DUETY

Jest też w lidze kilka klubów, w których o żadnym napastniku nie można powiedzieć, by spełniał oczekiwania. Rywalizacja toczy się w nich na dość wyrównanym, ale niezbyt wysokim poziomie. Kamil Wilczek, który większość jesieni stracił z powodu kontuzji i Fabian Piasecki, który dołączył do Piasta w zimie, dali tej drużynie łącznie dwa gole, oba autorstwa tego drugiego. W Zagłębiu dopiero od niedawna dorobek Dawida Kurminowskiego zaczął wyglądać przyzwoicie. Jesień kończył z ledwie trzema golami, a wiosnę zaczynał jako zmiennik Juana Munoza, który w pierwszej rundzie zdobył dwie bramki. Dziesięć goli dwóch napastników, co do których zgłaszano przed sezonem dość spore oczekiwania, to i tak jednak wynik, który nie może rzucać na kolana. Podobnie jak dorobek dziewiątek Górnika Zabrze. Sebastian Musiolik ma na koncie trzy trafienia, Piotr Krawczyk dopiero niedawno zanotował pierwsze. Żaden z nich nie uzbierał jednak nawet połowy możliwych minut. Nie mogąc być z żadnego w pełni zadowolony, trener Urban najchętniej w lidze kombinuje z fałszywymi dziewiątkami.

W klubach z czołówki chyba tylko w przypadku Rakowa i od wiosny Jagiellonii można mówić o możliwości wymieniania dziewiątek w zależności od pożądanego profilu na dany mecz. Łukasz Zwoliński był sprowadzany, by rozwiązać problem w ataku mistrzów Polski, czego nie zrobił, ale z roli zmiennika wywiązuje się przyzwoicie. Pięć goli w 937 minut to wynik akceptowalny, nawet jeśli trzy z nich zostały strzelone po rzutach karnych. Przy Antem Crnacu, który wysunął się na pierwsze miejsce w wewnętrznej hierarchii i zaczął się odpłacać liczbami — cztery gole i trzy asysty w dziesięciu wiosennych meczach — wpuszczenie na końcówkę Zwolińskiemu daje trenerowi dodatkowe możliwości. Albo grania dwójką z przodu, albo postawienia na typowego łowcę goli. Przyzwoitego zmiennika dla Afimico Pululu brakowało jesienią Jagiellonii, na co odpowiedziano, pozyskując w zimie Kaana Caliskanera. Dwa gole przy 206 minutach na boisku to wynik, na który trudno narzekać.

Specyficznie wygląda sytuacja w Legii i Lechu, gdzie kłopoty bogactwa występowały tylko na papierze. W Warszawie zaczynali sezon, mając do gry na pozycji numer dziewięć Tomasa Pekharta, Marca Guala, Blaża Kramera i ewentualnie Macieja Rosołka. Rzeczywistość wyglądała jednak inaczej. Słoweńca problemy zdrowotne ciągle wytrącały z rytmu, Hiszpan zwykle występuje za plecami napastnika, przez co Czech, będący przez większość rozgrywek daleki od optymalnej formy i tak najczęściej miał miejsce w składzie, a Rosołek pojawiał się w roli zmiennika bardziej regularnie, niż życzyliby sobie tego kibice. W Lechu z kolei teoretycznie byli Ishak, Sobiech, Szymczak i ewentualnie Filip Marchwiński, ale bardzo rzadko w tym roku każdy był do dyspozycji jednocześnie.

Reklama

RADOMSKI KOMFORT

Jeszcze jesienią klubem, który niespodziewanie miał chyba największy komfort w ataku, był Radomiak. Leonardo Rocha, który zeszłej wiosny zanotował bardzo udane wejście do ligi, zyskał w lecie bardzo poważnego konkurenta, jakim okazał się Pedro Henrique. Granie w duecie im nie wychodziło, więc Portugalczyk w pierwszej rundzie był zwykle zmiennikiem Brazylijczyka. Bardzo ekskluzywnym. Podczas gdy Henrique niewątpliwie był czołową postacią ligi na swojej pozycji, wejścia Rochy też potrafiły odmieniać mecze. Gol z Wartą w doliczonym czasie gry dał radomianom trzy punkty, a z Lechem również w samej końcówce, uchronił ich przed porażką. W zimie sytuacja zmieniła się o tyle, że Henrique został sprzedany. Rocha, pomijając czerwoną kartkę, którą dostał w pierwszym meczu wiosny, udanie wszedł w jego rolę, w czterech meczach strzelając dwa gole przyczyniające się do wygranych. Jardel jako jego zmiennik też wysyła jednak pozytywne sygnały. W dwóch ostatnich meczach, w których zastępował Rochę, trafiał do siatki. W Radomiu od awansu do Ekstraklasy nie mają problemów z napastnikami, choć ich nazwiska regularnie się zmieniają.

Dobrym środowiskiem dla napastników przez lata był Chorzów i w tym sezonie niekoniecznie się to zmieniło, mimo że Ruch najprawdopodobniej spadnie z ligi. Daniel Szczepan jest najskuteczniejszą polską dziewiątką w lidze. Michał Feliks jesienią trzema golami po wejściach z ławki trzy razy chronił zespół przed porażkami. Wiosną musiał natomiast ustąpić miejsca Somie Novothny’emu, który jako dżoker zrobił na trenerze na tyle pozytywne wrażenie, że w ostatnich meczach wychodził na boisko w podstawowym składzie. Albo zamiast Szczepana, albo oprócz niego. Jeśli Niebiescy nie zdołają obronić ligi, to nie dlatego, że brakowało im odpowiednich napastników. Podobnie można zresztą powiedzieć o ŁKS-ie, gdzie Kay Tejan należy do wyrożniających się postaci, a Stipe Jurić, jego zmiennik, trzy razy trafił do siatki.

RÓWNA RYWALIZACJA W KIELCACH

W skali całego sezonu jedną z najrówniejszych rywalizacji na przyzwoitym poziomie toczą natomiast napastnicy Widzewa Łódź i Korony Kielce. Jewgienij Szykawka i Adrian Dalmau w ekipie Kamila Kuzery doskonale uzupełniają się różnorodnością cech. Jeden ma te, których brakuje drugiemu, co sprawia, że każdy z nich może coś wnieść do gry w zależności od sytuacji. Białorusin jest numerem jeden ze względu na dobrą grę w powietrzu, zastawianie się i pracowitość bez piłki. Strzela jednak niewiele goli — w poprzednim sezonie sześć, w tym pięć. Hiszpan to z kolei egzekutor. Lis pola karnego. Wpuszczony na końcówkę, daje nadzieję, że coś uda mu się złowić. Choć rozegrał o 1200 minut mniej od konkurenta, ma tylko jednego gola mniej. Szczególnie udane było jego wejście do ligi — trzy trafienia i asysta w pierwszych sześciu kolejkach, ale i wiosną potrafił przyczynić się do wyrwania remisu z Legią. Jeden i drugi dobrze wypełniają odmienne role, co poszerza wachlarz możliwości trenerowi.

NAJLEPSZY NAPASTNIK DRUGIEGO WYBORU

Za bodaj najlepszego przedstawiciela gatunku drugiego napastnika w całej Ekstraklasie trzeba chyba jednak uznać Imada Rondicia z Widzewa. W poprzednim sezonie, gdy Jordi Sanchez wpadał w charakterystyczne dla niego dołki, trener Niedźwiedź nie miał wielkiego pola manewru. Letni transfer Bośniaka okazał się strzałem w dziesiątkę. Jeśli chodzi o punkty w klasyfikacji kanadyjskiej, nie może z nim się równać żaden napastnik numer dwa w lidze. Biorąc pod uwagę także Puchar Polski, Rondić ma sześć trafień i trzy asysty, co oznacza, że w wewnętrznej klasyfikacji ustępuje tylko Sanchezowi, Bartłomiejowi Pawłowskiemu i Fabio Nunesowi, mając od nich rozegrane niemal tysiąc minut mniej.

Żaden zawodnik w lidze nie ma od niego więcej goli po wejściu z ławki. Jeśli nie liczyć trafień z karnych, nikt ze zmienników w ataku nie ma też większej liczby goli. Gracz Widzewa zalicza średnio 0,7 gola lub asysty na 90 minut gry. Pod względem bezpośrednich udziałów przy bramkach ustępuje tym samym tylko czterem piłkarzom w lidze — jej absolutnym gwiazdom — Ishakowi, Exposito, Szkurinowi oraz Kamilowi Grosickiemu. A przy tym, jak zwracał uwagę trener Daniel Myśliwiec w Lidze+Extra, jego atuty nie kończą się na konkretach pod bramką, bo bardzo dużo pracuje też biegowo.

Biorąc pod uwagę, że i Sanchez na ogół nie zawodzi, mając osiem goli i pięć asyst we wszystkich rozgrywkach nie tylko jest najkonkretniejszy w drużynie, ale też przebija własne osiągnięcia z poprzedniego sezonu, trener łodzian ma w ataku największy komfort w lidze. Niezależnie od tego, kogo wystawi, będzie miał z przodu snajpera na dobrym poziomie. Fakt, że takiego stanu nie udało się osiągnąć nawet niektórym zespołom bijącym się o mistrzostwo i często mających znacznie większe możliwości finansowe od Widzewa, pokazuje, że zmieszczenie dwóch dobrych napastników w jednej szatni jest w dzisiejszych czasach prawdziwą rzadkością.

Czytaj więcej na Weszło:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

1 komentarz

Loading...