Reklama

Trela: Po co to wszystko? „Stałe fragmenty gry” jako odnowienie przyrzeczeń kibicowskich

Michał Trela

Autor:Michał Trela

12 kwietnia 2024, 13:27 • 8 min czytania 0 komentarzy

Najnowsza książka Michała Okońskiego zawiera pewien paradoks. Z jednej strony większość kibiców piłkarskich niczego nowego z niej się nie dowie. Z drugiej, każdy powinien ją przeczytać, by przypomnieć sobie, dlaczego właściwie jest, kim jest. Kibicem piłkarskim właśnie.

Trela: Po co to wszystko? „Stałe fragmenty gry” jako odnowienie przyrzeczeń kibicowskich

„A wy? Zastanawialiście się czasem, po co właściwie oglądacie cały ten sport?” – pyta Michał Okoński w jednym z ostatnich zdań swojej najnowszej książki „Stałe fragmenty gry”. Tak, jakby przejrzał myśl towarzyszącą mi przez całą lekturę: że czytam Okońskiego, by przypomnieć sobie, dlaczego właściwie oglądam ten sport.

Przecież nie po to, by dowiedzieć się czegoś nowego. Oglądałem przecież mecze, którymi się zachwyca. Znam biografie trenerów i piłkarzy, których przedstawia. Często sam je opisywałem. Czytałem piłkarskie książki, do których się odnosi i nawet niektóre niepiłkarskie. W warstwie faktograficznej nie dowiedziałem się z tych 362 stron wiele nowego, może poza szczegółami biografii niektórych byłych piłkarzy Tottenhamu. Nie po to jednak ta książka powstała. W tym sensie zatwardziały kibic, czy dziennikarz sportowy, nie jest jej, przepraszam za wyrażenie, grupą docelową. Choć to tylko pozór. W gruncie rzeczy ta książka jest do nas. Trzeba tylko otworzyć się na spędzenie kilku godzin bez wyraźnie sprecyzowanego celu.

SZTUKA DLA SZTUKI

Wśród wyrażeń, których w nomenklaturze piłkarskiej używa się, może nie do końca błędnie, ale też nie w pełni prawidłowo, poczesne miejsce ma fraza „sztuka dla sztuki”. Używana niemal wyłącznie pejoratywnie, jako synonim czegoś bezcelowego, bezużytecznego, przerostu formy nad treścią. Pierwotnie była to jednak koncepcja ze wszech miar pozytywna, ożywcza. Nawołująca, by „wiosną wiosnę, nie Polskę zobaczyć”. Odzierająca twórcę z pobocznych obowiązków w rodzaju edukowania odbiorcy, czy kierowania go w stronę jakichś teorii politycznych. Dzieło miało służyć samo sobie. Podlegać jedynie estetycznym kryteriom oceny. Sztuka dla sztuki i dla niczego innego.

W tym sensie „Stałe fragmenty gry” są inne niż większość dostępnych na rynku książek piłkarskich, pełniących zwykle jakąś funkcję. Mają coś ujawniać, zaglądać tam, gdzie nikt dotąd nie zajrzał, odsłaniać niepublikowane historie, sprawiać, że lepiej poznamy ich bohaterów albo pośmiejemy się, czytając wspominki z szatni. Książka Okońskiego, jeśli sięga się po nią, pochodząc z piłkarskiego świata, żadnej z tych ról nie spełnia. Jest sztuką dla sztuki. Czyta się ją, by miło spędzić czas, by podelektować się tym, jak zaskakująco autor żeni sacrum z profanum, czyli tzw. sztukę wysoką z kulturą masową. Jak postaci z boisk kojarzą mu się z bohaterami książek. Czyta się, by „przeżyć to jeszcze raz”, ale lepiej, głębiej, pełniej. Zrozumieć, co się właściwie wydarzyło, zobaczyć to z innej perspektywy. Najczęściej ludzkiej. Podczas gdy zewsząd nawołuje się do patrzenia na zjawiska z góry, w szerszym obrazku, Okoński jest w polskiej kulturze piłkarskiej mistrzem zbliżenia. Na twarz zawodnika. Na jego oczy. Na to, z czym się w danym momencie zmaga jednostka, w której inni widzą herosa o znanym nazwisku.

Reklama

Autor książki, wydanej w zeszłym roku nakładem Wydawnictwa Znak, podzielił się niedawno w mediach społecznościowych urokliwym opisem tego, jak Krzysztof Rawa z „Rzeczpospolitej” przyglądał się na Wimbledonie dziennikarskiej pracy Simona Barnesa z „Timesa”. Ja pracy Okońskiego nad najnowszą książką nie podglądałem. Ale czytając ją, wyobrażałem sobie, że kolejne rozdziały to owoce niekończących się dyskusji Michała z różnego rodzaju intelektualistami, z którymi styka się, pracując od lat w „Tygodniku Powszechnym” i którzy jego piłkarskiej pasji nie tyle nie podzielają, ile kompletnie nie rozumieją. Żyjemy w specyficznej kulturze piłkarskiej, w której pogarda wobec wysiłku fizycznego, zwłaszcza zorganizowanego, a już szczególnie futbolu, w pewnych sferach jest wręcz w dobrym tonie. Piłka nożna to nie jest w Polsce wdzięczny temat do small talku, jeśli nie chce się od razu zostać wsadzonym do jednej szuflady z braćmi po szalu, za których wstydzisz się w miejscach publicznych, ilekroć wracają tramwajem z tego samego stadionu, co ty. Wie to praktycznie każdy kibic futbolu w Polsce. A Okoński, z racji krakowskiego środowiska, z którym się styka, musi wiedzieć jeszcze silniej.

ZACHĘTA DLA PIŁKARSKICH SCEPTYKÓW

Jego pisanie traktuję więc jako zachętę dla wszystkich sceptyków i agnostyków, by spróbowali zrozumieć, dostrzec to, co my. By potrafili oderwać Gianniego Infantino od Leo Messiego. By rozdzielili hordę pijanych angielskich kibiców od Garetha Southgate’a. By widząc reprezentację Polski, zapomnieli na chwilę o aferze premiowej i spojrzeli na łzy Roberta Lewandowskiego po golu z Arabią Saudyjską. By podeszli bez uprzedzeń do futbolu, który – przyznajmy – przez dekady na nie pracował i odkryć jego kolejną warstwę. To zresztą wielowarstwowość futbolu jest chyba jego największym fenomenem. Można patrzeć na to, co się dzieje, tylko przez pryzmat uniesień, traktować wizytę na stadionie jako katalizator gromadzonych na co dzień emocji. Uznawać, że kupując bilet, kibic nabywa prawo do gwizdania, klaskania, buczenia, przytulania obcych ludzi i wyzywania ich, zależnie od tego, co się akurat wydarza.

Można też patrzeć na futbol w oderwaniu od emocji. Widzieć tylko figury przesuwające się po ruchomej szachownicy. Nakładające się systemy, poszukiwania przestrzeni, wychodzenie spod pressingu i gubienie krycia. Można nie widzieć ani tego, ani tego, a delektować się jedynie kunsztem technicznym akrobatów, którzy potrafią nogami zrobić z piłką to, co Zlatan zrobiłby z pomarańczą. Można widzieć, za Simonem Kuperem, całe narody wciśnięte w poliestrowe koszulki i wydarzenia na boisku traktować wyłącznie jako część większej opowieści o świecie. Można wreszcie w każdym z uczestników wydarzenia widzieć człowieka, który 20 lat wcześniej na swoim podwórku gdzieś w Mitrowicy, Southend, Karlsruhe albo Porto Alegre stwierdził, że on też kiedyś zagra na mundialu. Czasem czyta się pod tekstami zarzuty, że czytelnik chyba oglądał inny mecz niż autor. Oczywiście. Wszyscy oglądamy inne mecze. Przychodzimy na stadiony z innych stron, jesteśmy różni, myślimy inaczej. Siłą rzeczy widzimy inne rzeczy.

LA PAUSA W PIŁKARSKIM ŚWIECIE

I to właśnie prowokacja do tego rodzaju refleksji jest największą siłą książki Okońskiego dla czytelników, których do futbolu przekonywać nie trzeba. Jeśli w miłości nie wystarczy, że raz się ją wyznało, jeśli w religii istnieje rytuał odnawiania przyrzeczeń małżeńskich czy chrzcielnych, każdemu kibicowi takie wyznanie wiary jest od czasu do czasu potrzebne. Gdy siedzi się w tym po uszy, uczestniczy się w nieuniknionym pędzie. Każdy wieczór przynosi kolejny mecz. Każdy mecz przynosi kolejne wydarzenia. Zwolnienia trenerów, kontuzje, transfery, głośne cytaty, afery. Nie ma momentu zatrzymania. Kolejka przechodzi w kolejkę, runda w rundę, turniej w turniej. Nie sposób w końcu nie poczuć w tym tempie znużenia. Chwil zwątpienia, czy aby na pewno wszystkie te mecze trzeba oglądać, czy nie można by posłuchać podcastu na inny temat albo przeczytać książki, w której nazwiska bohaterów nie będą wywoływały absolutnie żadnych skojarzeń.

„Stałe fragmenty gry” takiej zagonionej piłkarskiej duszy dają ukojenie. Kilkakrotnie w książce pada wspomnienie „la pausy”, czyli momentu zatrzymania akcji ordynowanego przez zawodnika z piłką, mającemu dać czas wychodzącemu na pozycję koledze z drużyny. Pisanie Okońskiego to dla mnie taki właśnie moment zatrzymania. Wiem, że za chwilę znowu ruszy akcja, że znów tempo będzie nadludzkie, że znów przed oczami będą się mienić kolejne koszulki piłkarskie, wyłonimy kolejnych mistrzów, kolejnych zdobywców pucharów, płynnie przejdziemy w przygotowania do kolejnego turnieju. Ale na razie Okoński wstrzymał akcję, byśmy wszyscy przypomnieli sobie, dlaczego właściwie się tym emocjonujemy.

Reklama

PIĘKNO ODCIENI SZAROŚCI

Z tyłu okładki wybite czerwonym drukiem i wielkimi literami widzimy kontrastujące hasła „Piłka nożna to piękna gra” i „Piłka nożna to wstrętna gra”, od razu zdradzające, że akurat one nie wyszły spod palców Michała (jemu nazwanie piłki nożnej „wstrętną” na pewno nie przeszłoby przez klawiaturę). Ta dwoistość wylewa się oczywiście z każdej strony, przy czym trzeba stwierdzić, że tej jednej rzeczy autor nie potrafi albo nie chce: nie wychodzi mu przekonujące przedstawianie futbolu jako czegoś „wstrętnego”. Nawet gdy wnikliwie opisuje wszystkie złe rzeczy, które się w tym środowisku dzieją, opowiada o nich w taki sposób, by gdzieś spod całego błota zawsze przezierało jakieś piękno. Brzydota futbolu nigdy nie jest u Okońskiego czymś ostatecznym. Jeśli występuje, to tylko po to, by urodziło się z niej coś, co na końcu i tak wywoła zachwyt nad futbolem.

Nie przeszkadza mi to jednak, a wręcz to właśnie uznaję w tej książce za najbardziej ujmujące. Elementem codzienności w świecie (nie tylko) piłkarskim jest ciągła dwubiegunowość. Miotanie się od ściany do ściany. Znajdowanie tylko cudotwórców albo nieudaczników. Artystów albo ciamajdów. Pięknych umysłów albo skończonych półgłówków. To świat, w którym nie ma odcieni szarości, podczas gdy u Okońskiego są one wszędzie. Gdy autor się czymś zachwyca, jego wewnętrzny głos każe mu przypomnieć sobie, jak powstały areny, na których odbywa się dzieło sztuki, co bohater akcji reklamuje na koszulce albo kto opłaca jego kontrakt. I odwrotnie, gdy autor zbyt mocno wikła się opisywanie grzechów oblepiających współczesny futbol, przypomina sobie (i nam), żeby minusy ostatecznie nie przesłoniły plusów.

I jeszcze to zdjęcie na okładce: zbyt dobre, żeby nie było fotomontażem. Samotny Leo Messi, spacerujący, a jakże, przez pole karne. Na spodenkach herb Paris Saint-Germain, w ostatnich latach przywołujący oczywiste konotacje z katarskim wpływem na futbol i logo amerykańskiego giganta produkującego odzież sportową, przypominające, że futbol to wielki globalny biznes. Na koszulce wizerunek Pelego z podpisem „Eterno”, mającym dotyczyć Brazylijczyka, ale równie dobrze pasującym do Argentyńczyka, nad którego głową widać z kolei punkt karny, z tej perspektywy przypominający aureolę. Fotograficzny majstersztyk zasługujący na tak dobrą książkę, którą ilustruje.

Trochę niezręcznie tak pisać, w końcu, co tu kryć, mam zaszczyt być z Michałem na ty, ludzie to przeczytają, a poza tym, mimo różnicy wieku, nie jestem już, ani branżowo, ani życiowo, dzieckiem, któremu takie wyznanie łatwiej byłoby puścić płazem, ale co mi tam: choć jest, także w polskim dziennikarstwie sportowym, wiele postaci, które podziwiam, którym zazdroszczę talentu, pióra, elokwencji, trafności przemyśleń, erudycji i przenikliwości umysłu, to gdy dorosnę, chciałbym pisać o futbolu jak Michał Okoński.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Narodów

Probierz w księgarni i Młynarczyk na autobusie. „Lepiej tam nie idź” [REPORTAŻ Z PORTO]

Jakub Radomski
0
Probierz w księgarni i Młynarczyk na autobusie. „Lepiej tam nie idź” [REPORTAŻ Z PORTO]
Anglia

Zabawa Anglików z Grecją. Piękne bramki [WIDEO]

Patryk Stec
1
Zabawa Anglików z Grecją. Piękne bramki [WIDEO]
Liga Narodów

Szpakowski: Nie stać nas dziś na to, by zrezygnować ze Slisza czy Romanczuka

Bartosz Lodko
3
Szpakowski: Nie stać nas dziś na to, by zrezygnować ze Slisza czy Romanczuka

Felietony i blogi

Liga Narodów

Probierz w księgarni i Młynarczyk na autobusie. „Lepiej tam nie idź” [REPORTAŻ Z PORTO]

Jakub Radomski
0
Probierz w księgarni i Młynarczyk na autobusie. „Lepiej tam nie idź” [REPORTAŻ Z PORTO]
Anglia

Zabawa Anglików z Grecją. Piękne bramki [WIDEO]

Patryk Stec
1
Zabawa Anglików z Grecją. Piękne bramki [WIDEO]
Liga Narodów

Szpakowski: Nie stać nas dziś na to, by zrezygnować ze Slisza czy Romanczuka

Bartosz Lodko
3
Szpakowski: Nie stać nas dziś na to, by zrezygnować ze Slisza czy Romanczuka

Komentarze

0 komentarzy

Loading...