Reklama

Szaleństwo trudne do ogarnięcia

redakcja

Autor:redakcja

09 kwietnia 2024, 19:34 • 8 min czytania 0 komentarzy

Wyobraźmy sobie, że finał Akademickich Mistrzostw Polski w koszykówce pomiędzy Politechniką Gdańską a Akademią Marynarki Wojennej (rzeczywista para finałowa ubiegłorocznych AMPów) jest transmitowany w Canal+ Sport, studio okołomeczowe jest napakowane jak przed meczem piłkarskiej reprezentacji Polski na EURO, a areną tych zmagań jest przemianowany na halę Stadion Narodowy, bo chętnych na obejrzenie takiego widowiska jest dużo więcej, niż pomieści jakikolwiek obiekt sportowy w kraju. Brzmi jak absolutne szaleństwo, być może nawet granice wyobraźni nie są w stanie sięgnąć po tak fantastyczne wizje. A jednak to szaleństwo ma miejsce naprawdę. I to rokrocznie.

Szaleństwo trudne do ogarnięcia

March Madness

To szaleństwo ma swój chwytliwy szyld. March Madness jest turniejem zwieńczającym sezon akademicki w koszykówce i jak nazwa wskazuje, toczy się głównie w marcu, choć – de facto – decydujące batalie rozgrywają się już na początku kwietnia. Marcowe szaleństwo wgryzło się w sportowe kalendarium USA na stałe i jest dla Amerykanów tym samym zbiorowym doznaniem co święty Super Bowl. Popularnością dorównuje (a czasami i przebija) najważniejsze potyczki play offów NBA. A mistrzowie rozgrywek uczelnianych tradycyjnie otrzymują zaproszenie do Białego Domu (na zdjęciu głównym Joe Biden trzyma koszulkę UConn).

ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!

Dla nas to wręcz niepojęte, że sport akademicki może wzrastać w tak ogromnej popularności. W polskim krajobrazie sportowym zestawiać mecz jakiejś tam polibudy z jakimś tam uniwersytetem na tym samym poziomie co na przykład konkurs olimpijski skoczków narciarskich jest wręcz groteskowe. Ba, jest tak absurdalne jak publiczne występy polityczne ekssportowców na terenie Kielc.

Reklama

Na moim uniwerku

Amerykanie mają hopla na punkcie college’u, wiadomo to nie od dziś. Kino zza Oceanu regularnie wykorzystuje kampus uczelni wyższej jako scenografię, a jeszcze częściej mówi o szansach stypendialnych jako określeniu dorosłości. I w największym skrócie tak moglibyśmy zdiagnozować popyt na sport akademicki w Stanach Zjednoczonych. Przywiązanie do własnej uczelni jest na porządku dziennym i materializuje się we wszystkich bluzach z napisami harvardopodobnymi. W końcu nawet królik Bugs musiał zakraść się do domu „Majkelka” i dorwać spodenki z uniwerku z Północnej Karoliny, bez których Jordan nigdy nie wyszedłby na mecz.

Uczelnia jest dla średniego obywatela Stanów Zjednoczonych drugim domem rodzinnym, nic więc dziwnego, że o tym domu pamięta się przez całe życie i tym bardziej mu kibicuje. Bo choć zaczęliśmy od koszykówki, to całe National Collegiate Athletic Association obejmuje mnóstwo dyscyplin. Jest jak polski AZS, ale różnica między nimi jest dokładnie taka jak różnica w szkolnictwie. Darmowa edukacja w Polsce versus płatne nauczanie w Stanach. Bo NCAA to biznes.

Korporacja

Organizacja NCAA działa już ponad 100 lat i od samego początku hołduje zasadom sportu amatorskiego. Amatorski, znaczy niezawodowy. A niezawodowy to niewynagradzany. W tym sporcie ma chodzić o czystą rywalizację, o ducha sportu. Baron Pierre de Coubertin – inicjator współczesnego olimpizmu – z pewnością podpisałby się pod postulatami o szlachetnym współzawodnictwie, ale czy podałby rękę wieloletniemu komisarzowi NCAA Markowi Emmertowi?

Emmert uparcie, aż do swojego przejścia na emeryturę „chronił” zawodników przed obciążającymi psychikę, kuszącymi na milion sto sposobów kontraktami reklamowymi. Dbał, jak tylko mógł, by sportowcy grali na chwałę uniwersytetu właściwie bezinteresownie, jedynie w ramach swojego dumnego stypendium. W oczekiwaniu na tłuste paragony z ligi zawodowej, do której talent i ciężka praca mają ich zaprowadzić, uniwersyteccy sportowcy zrzekali się wszystkiego, podpisując wielostronicowe dokumenty.

Reklama

A pieniądze do stowarzyszenia spływały zewsząd. Stacja CBS za pokazywanie rozgrywek koszykarskich na swoich antenach wydała w 2016 roku prawie 9 miliardów dolarów. Reklamodawcy suto płacili by być częścią szału, na który choruje Ameryka u progu wiosny. Spoty reklamowe przy okazji March Madness z udziałem Charlesa Barkleya, Spike’a Lee i Samuela L. Jacksona biły rekordy popularności. Wizerunek zawodników był wykorzystywany wszędzie i to bardzo chętnie.

Dla zawodników z tego tortu nie skapywało jednak nic. Pięć tysięcy dolarów stypendium na rok (400$ miesięcznie) to było wszystko na co mogli liczyć. Co więcej, zakaz przyjmowania jakichkolwiek prezentów od agentów, uczelni, trenerów był na tyle restrykcyjnie przestrzegany, że dochodziło do kuriozalnych sytuacji, gdy zawodnik był karany kilkoma meczami absencji za zjedzenie obiadu ze swoim coachem, za który sam nie zapłacił. A jednocześnie, mimo takich incydentów, panowało powszechne przeświadczenie, że największe uczelnie „kupują” sobie najlepszych rekrutów z rocznika, przekazując pod stołem im samym oraz ich rodzinom to i owo.

Zawodnicy NBA i NFL, którym udało się dotrwać do ligi zawodowej głośno podkreślali bezsensowność sytemu i zapowiadali konieczność zmian. Altruistyczne napędzanie machiny, która generuje miliardowe dochody, nie brzmi jak orędzie sprawiedliwości. Zdawali sobie z sprawę wszyscy, ale dopiero przejście na emeryturę Emmerta otworzyło okno reformy.

List

Charlie Baker został nowym dyrektorem generalnym NCAA 1 marca 2023 roku. Dziewięć miesięcy później, w grudniu ubiegłego roku wystosował list, który na zawsze ma zmienić sport akademicki w Stanach Zjednoczonych

Drodzy studenci-sportowcy: Przez ostatnich kilka tygodni działo się naprawdę dużo. Niedawno podzieliłem się z członkami Dywizji I propozycją, która jest pozytywnym krokiem w stronę modernizacji sportu uniwersyteckiego w sprawiedliwy sposób i najlepszego wsparcia dla sukcesów akademickich i sportowych. Jestem wdzięczny, że media skupiły się na tym, jak ta samodzielna modernizacja koncentruje się na robieniu tego, co najlepsze dla ciebie, ucznia-sportowca. Co ważne, niniejsza propozycja opiera się na niedawnym przyjęciu holistycznego modelu dla wszystkich uczniów-sportowców Dywizji I. Ta propozycja nie jest wyryta w kamieniu. Jest to dokument roboczy wymagający ciągłego dialogu. Potrzebuje informacji zwrotnej i zaangażowania ze strony tych, których to bezpośrednio dotyczy – ciebie. Cieszę się, że ta notatka otworzyła drzwi do rozmów i że wiele osób zwróciło się do mnie z pomysłami i alternatywami. Wszystkich, z którymi rozmawiałem, zachęcałem, aby podczas tej długo oczekiwanej rozmowy wykazywali się otwartością i praktycznością, aby poruszyć kilka kluczowych kwestii w sporcie uniwersyteckim – napisał Baker.

Charlie Baker. Fot. Newspix

Dyskurs o zarobkach zawodników sportu akademickiego zamknął się w trzech literach: NIL (Name, Image and Likeness, a więc imię, wizerunek i podobizna). Czyli dokładnie to, z czego sportowcy-studenci byli ogołacani regularnie. Baker zarekomendował podniesienie funduszu edukacyjnego do 30 tysięcy dolarów rocznie oraz – co istotniejsze – otworzył możliwość zawierania kontraktów reklamowych przez zawodników. Zdaje sobie jednak sprawę, że propozycje tych zmian to dopiero początek drogi:

Zapewnienie szkołom większej swobody w określaniu, w jaki sposób mogą najlepiej wspierać swoich uczniów-sportowców oraz możliwość bardziej bezpośredniego zaangażowania w programy licencyjne NIL to duży krok we właściwym kierunku dla wszystkich. Sporty uniwersyteckie stoją przed wieloma wyzwaniami i chociaż moja propozycja pomoże uporać się z niektórymi z nich, NCAA nie jest w stanie zająć się każdym z nich osobno. Musimy w dalszym ciągu współpracować z Kongresem, aby nie dopuścić do tego, by uczniowie-sportowcy byli uważani za pracowników szkoły. Musimy mieć też uprawnienia do stanowienia ogólnokrajowych przepisów bez niekończących się wyzwań prawnych. Jestem dumny, że tak wielu studentów-sportowców przyłącza się do naszej pracy z Kongresem (…). Nie jest tajemnicą, że rosnąca przepaść finansowa pomiędzy uczelniami i uniwersytetami dysponującymi najwyższymi zasobami, a innymi szkołami w I Dywizji stworzyła nową serię wyzwań – tłumaczy Baker.

Małe rzeczy

Abstrahując od całej otoczki (finansowej i komercjalnej) mówi się, że NCAA Tournament jest oknem wystawowym, trampoliną do najlepszej koszykarskiej ligi świata. I tak, i nie. Skauting NBA pracuje przez 12 miesięcy i każdy rocznik jest fundamentalnie prześwietlony już na poziomie szkoły średniej. Na decyzje draftowe dużo większy wpływ ma rozliczenie formy zawodnika z całego sezonu niż jedno z kilku spotkań. A odkąd generalni menedżerowie NBA ugruntowali swoje przekonanie, że przyszłego MVP można równie dobrze znaleźć gdzieś w serbskim Somborze czy w Słowenii, to jeszcze trudniej na podstawie meczu drużyn uniwersyteckich wychwycić największy talent.

March Madness to przede wszystkim wielkie małe historie. I bój o mistrzostwo kraju. Na nagłówki portali trafiają zupełnie anonimowi wcześniej zawodnicy, a kampusy poznają swoich nieoczywistych bohaterów. Choć i ci najwięksi tu zaczynali. Michael Jordan swój pierwszy z ważnych rzutów oddał w barwach North Carolina Tar Heels, decydując o losach tytułu. Larry Bird i Magic Johnson epicką rywalizację z parkietów NCAA w barwach Indiana State Sycamores i Michigan State Spartans płynnie przetransferowali w historyczny spór Boston Celtics z Los Angeles Lakers.

Amerykanie kochają jednak te nowele w kontrze do faworytów, herosów nieskazanych na sukces. Kilkanaście lat temu cały kraj kibicował niewielkiej uczelni BYU i niepozornemu mormonowi Jimmerowi Fredette, który dziurawił kosz jak oszalały dochodząc ze swoimi kompanami do ćwierćfinału rozgrywek. Prezydent Barack Obama poświęcał mu swoje konferencje, a kolejni zawodnicy NBA zachwycali nad jego talentem.

CZYTAJ TEŻ: ZACHWYT OBAMY, GRA W WIĘZIENIU I NIEWYPAŁ W NBA. JIMMER FREDETTE I JEGO KARIERA

I tak jest za każdym razem. Każda edycja NCAA Tournament przynosi nieoczywisty seans. Żeby nie szukać daleko, to już w pierwszych dniach tegorocznego turnieju, nie mająca wysokich notowań uczelnia Oakland Golden Grizzlies pokonała jednego z faworytów do końcowego triumfu, Kentucky Wildcats z najlepiej opłacanym trenerem w całej I Dywizji (blisko 8 milionów dolarów rocznie), Johnem Caliparim na ławce. Obrońca Oakland Jack Gohlke raniąc 10 „trójkami” przyszłych zawodników NBA szybciutko wkradł się w serca wszystkich kibiców koszykówki.

I za to właśnie Amerykanie kochają marcowe szaleństwo. Chcecie tego potwierdzenie? Niedzielny mecz finałowy w uczelnianych rozgrywkach kobiet, między Iowa Hawkeyes a South Carolina, oglądało na kanałach ABC oraz ESPN łącznie 18.7 miliona widzów. To więcej niż w Stanach przyciągnęły… ubiegłoroczne finały NBA.

ADAM BOCHENEK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o koszykówce:

Najnowsze

Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Koszykówka

Komentarze

0 komentarzy

Loading...