Reklama

Kto umie czekać, wszystkiego się doczeka. Historia Davida Rayi

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

31 marca 2024, 09:02 • 17 min czytania 2 komentarze

Każda wielka drużyna ma swój mecz – mit założycielski, który zaczyna jej okres świetności. Każdy wielki piłkarz też ma swoje spotkanie, w którym przedstawia się szerokiej publiczności na jednej z największych futbolowych scen. Takie właśnie, w marcowym rewanżu 1/8 finału Ligi Mistrzów z FC Porto, przeżył David Raya, bramkarz Arsenalu rodem z Hiszpanii. Choć ceniony na angielskich boiskach, to dopiero we wspomniany wieczór poznał go cały piłkarski świat. Warto poznać jego historię, która jest wcale nieoczywista i prowadzi przez hiszpański futsal, samotną przeprowadzkę ze słonecznej Katalonii do deszczowego Blackburn i walkę o uniknięcie spadku na piątym poziomie rozgrywek.

Kto umie czekać, wszystkiego się doczeka. Historia Davida Rayi

O seriach rzutów karnych niegdyś mówiło się, że to loteria, że nie ma dobrze obronionych jedenastek, tylko źle strzelane. Kłam temu twierdzeniu zadał ostatecznie mistrz gry psychologicznej przy tym elemencie gry, czyli Argentyńczyk Emiliano Martinez. Kolejni bramkarze coraz mniej zostawiają przypadkowi, a ich przygotowanie do serii jedenastek budzi coraz większy szacunek. Te niuanse, które na najwyższym poziomie decydują o awansie do kolejnej rundy w fazie play-off wielkiego turnieju czy europejskich pucharów, składają się na ostateczny sukces. Dowiódł tego także David Raya w konkursie rzutów karnych wieńczącym dwumecz Arsenalu z FC Porto, który nie znalazł rozstrzygnięcia po ponad 210 minutach gry.

Raya wciąż czekał na pamiętny występ, który mógłby być postrzegany jako ostateczny dowód, że jego menedżer podjął właściwą decyzję sprowadzając go na Emirates Stadium i w tamten marcowy wieczór wreszcie nadeszła jego chwila. A właściwie dwie, bo jego dwie heroiczne parady pomogły Arsenalowi pokonać Porto 4:2 w rzutach karnych i awansować do ćwierćfinału Ligi Mistrzów.

Karne według własnego scenariusza

Warto wspomnieć też o kilku drobnych kwestiach, świadczących o ogromnej koncentracji i znakomitym przygotowaniu Hiszpana, zarówno na poziomie fizycznym, jak i mentalnym. To one zrobiły różnicę i pomogły drużynie odnieść zwycięstwo. Na przykład zaledwie w ciągu kilku sekund od gwizdka kończącego dogrywkę, trener bramkarzy Inaki Cana wszedł na boisko i poprowadził Rayę z dala od reszty zawodników i członków sztabu gromadzących się na boisku. Szybkość, z jaką udali się na ławkę rezerwowych, aby usiąść i przejrzeć dane na temat każdego z graczy Porto, sugerowała, że była to świadoma i jak się okazało skuteczna taktyka.

Raya obronił zaledwie cztery z 36 rzutów karnych, z jakimi miał do czynienia w swojej karierze. Jego vis a vis Diogo Costa, miał dużo lepsze statystyki, ale nie miało to żadnego znaczenia. Obaj bramkarze podawali piłkę swoim kolegom z drużyny, ale kiedy przyszło do wykonywania jedenastek, Raya znacznie dłużej od swojego oponenta stał przed strzelającym, gdy ten umieszczał piłkę na jedenastym metrze. Przy pierwszym rzucie karnym wybrał zły kierunek, ale powtórzył ten sam schemat przy próbie Wendella, patrząc mu w oczy. Obronił ten strzał, mimo że zrobił minimalny ruch w złą stronę. Wyglądało na to, że nie zdąży do piłki, ale wygenerował tak dużą siłę w swoim odbiciu, że zdołał wypchnąć ją na słupek. Wykrzywił swoje ciało tak, że znajdowało się w całkowicie wyprostowanej pozycji poziomej nad ziemią. Piłka trafiła w wewnętrzną część słupka i odbiła się od jego nogi. Mogła wpaść do siatki, ale Raya miał szczęście, na które zasłużył tak dobrą obroną.

Reklama

Przy strzale Grujicia w trzeciej kolejce wyczuł przeciwnika, ale piłka prześlizgnęła mu się po palcach i wpadła do siatki. Co ciekawe, to o tej sytuacji bohater meczu mówił najwięcej zaraz po spotkaniu. – Powinienem obronić trzy. Nie sądzę, by trener bramkarzy był zadowolony z trzeciego karnego. Miałem wybić się trochę wcześniej – powiedział Raya, potwierdzając tylko znakomite przygotowanie do konkursu jedenastek.

Przy decydującym uderzeniu Galeno, gdy Raya miał piłkę w rękach, sędzia poprosił go, by ją odłożył, gdy strzelec zbliżał się do pola karnego, ale bramkarz Arsenalu zignorował tę prośbę i trzymał piłkę przez kolejne kilka sekund. Efekt? Z łatwością odbił ją obiema rękami.

David Raya vs Galeno – wojna psychologiczna przed decydującą jedenastką
Reklama

Były też inne drobne różnice. Galeno, krótko przed swoją próbą, stał na linii środkowej, odłączony od swoich kolegów z drużyny i wyraźnie zdenerwowany. Declan Rice, który strzelił gola tuż przed nim, stał na środku boiska łącząc ramiona z innymi zawodnikami. Triumf Arsenalu zawierał się we wszystkich tych szczegółach łączących się w całość. Ich golkiper z kolei pokazał wybitny atletyzm kompensujący braki w centymetrach, koncentrację i przygotowanie mentalne i fizyczne. Była to również noc, podczas której decyzja menadżera Arsenalu, Mikela Artety, o podpisaniu kontraktu z Rayą znalazła swoje ostateczne potwierdzenie.

Za mały na Blackburn?

A wątpliwości wobec 28-letniego Hiszpana było wiele od zawsze. Zawsze był za mały, za mało doświadczony, albo ze zbyt małego klubu. Gdyby nie jego mentalność, którą wypracowywał na piątoligowych angielskich kartofliskach jeszcze jako nastolatek, będący tysiąc kilometrów od rodzinnego domu, nie byłby dziś w tym samym miejscu. Droga do sukcesu była dla niego bardzo kręta, a co ciekawe, zaczęła się w bliskiej odległości od jednego z najbardziej piłkarskich miast w Europie, czyli Barcelony.

David Raya dorastał w Palleja, dwadzieścia minut jazdy samochodem na północny zachód od stolicy Katalonii. Pomimo tego, że mieszkał tak blisko Camp Nou, w dzieciństwie wspierał Real Madryt i był wpatrzony w ich bramkarza, przyszłego kapitana reprezentacji Hiszpanii, Ikera Casillasa. Spędzał godziny grając w futsal ze swoim starszym bratem, Oscarem, na boisku obok ich domu, co w pewien sposób wyjaśnia jego naturalną zdolność do gry z piłką przy nodze. Lokalny klub UE Cornella, który występuje aktualnie na trzecim poziomie rozgrywek, był jego pierwszym przystankiem. Nie jest powszechnie znany, choć też nie jest zupełnie anonimowy, zwłaszcza w Hiszpanii. W jego barwach występowali u progu swoich karier tacy gracze jak Jordi Alba czy Keita Balde.

Rayę wypatrzono podczas gry z kolegami, kiedy miał dziewięć lat. – Jego zwinność, szybkość reakcji i refleks były imponujące. Miał też bardzo dobre długie podanie, zwłaszcza prawą nogą. Był bardzo komunikatywny i pełen pasji. Ale najbardziej wyróżniał się tym, że był niesamowicie zdyscyplinowany, co w tym wieku nie jest oczywistością – wspominał w jednym z wywiadów dla angielskiej prasy Andres Manzano, który w różnych rolach w klubie z Cornelli jest od 30 lat. Dość wcześnie dostrzeżono potencjał chłopaka i kazano mu trenować ze starszymi grupami wiekowymi, aby mógł się rozwijać.

W 2010 roku legendarny, choć wtedy już błąkający się po dolnych rejonach Championship i wciąż wzdychający do sukcesów z lat 90., angielski klub Blackburn Rovers zawarł umowę z Cornellą. Zgodnie z nią przyjmował na testy najbardziej obiecujących młodych zawodników hiszpańskiego klubu. W wieku 15 lat Raya, choć nie mówił po angielsku, po zaledwie jednej sesji treningowej, przekonał do siebie włodarzy akademii Blackburn. Początkowo obawiano się wprawdzie, że nie urośnie nawet do 180 centymetrów (obecnie ma 183 cm), ale finalnie zdecydowano się podpisać kontrakt z hiszpańskim młokosem. Do Lancashire wyruszył dopiero po ukończeniu 16. roku życia, przygotowując się przez kilka miesięcy do rozłąki z rodziną.

Aby rozwiać obawy związane ze wzrostem Rayi, Blackburn opracował intensywny program fitness. Hiszpan co tydzień odbywał wiele sesji na siłowni, które koncentrowały się na wzmocnieniu jego sylwetki i zwiększeniu siły. Pracownicy Blackburn byli pod wrażeniem jego postępów na lekcjach angielskiego, ale też tego, co potrafił zrobić z piłką przy nodze, co stało się później jego znakiem rozpoznawczym.

Nie miałem z tym nic wspólnego. Po prostu przychodziło mu to z łatwością. Wynikało to z jego naturalnych predyspozycji i pracy, którą wykonał jako dzieciak. Po zakończeniu treningu wciąż chciał ćwiczył ze mną kopanie piłki – wspominał po latach trener bramkarzy w akademii Blackburn, Steven Drench.

Przeprowadzka tysiąc mil od domu do innego kraju w wieku 16 lat mogła być przytłaczająca. Raya narzekał na jedzenie i pogodę, ale był zdeterminowany, aby odnieść sukces. Niezmiennie ignorował zainteresowanie hiszpańskich klubów i został w Anglii, żeby spełnić swoje marzenie o dotarciu do Premier League.

Egzamin dojrzałości w Southport

We wrześniu 2014 roku 19-letni Raya został wysłany na wypożyczenie w celu zdobycia doświadczenia. Dołączył do Southport, występującego wówczas w National League, na piątym szczeblu rozgrywkowym, na podstawie miesięcznej umowy. To był moment, który mocno go zbudował, przede wszystkim mentalnie. Zadebiutował w seniorskiej piłce, choć znowu musiał udowadniać swoją wartość. Zagraniczny bramkarz na tym poziomie w tamtych czasach był rzadkością, ale szybko okazało się, że jest za dobry na piątą ligę.

Po latach w rozmowie z Guardianem sam piłkarz wspominał czas spędzony w piątej lidze jako formatywny i przełomowy. – Trenowaliśmy na lokalnym uniwersytecie. Zabierałeś swój strój do domu do prania, przychodziłeś z torbą, ręcznikiem. Byłem do tego przyzwyczajony, mieszkałem sam od szesnastego roku życia, ale to cię uziemia, uczy, że nic nie jest dane na zawsze. Byli gracze, dla których premia za wygraną mogła decydować o dotrwaniu do końca miesiąca lub nie, o posiadaniu pieniędzy dla swoich dzieci lub opłaceniu wody, gazu, elektryczności czy kredytu hipotecznego. Gdybym tam nie poszedł, nie zobaczyłbym tego. Teraz jest to we mnie głęboko zakorzenione – mówił po latach bramkarz Arsenalu.

Przyjście do klubu Rayi zbiegło się ze zmianą trenera. Gary Brabin, nowy szkoleniowiec niemogącego się wygrzebać ze strefy spadkowej Southport, chciał bardziej przesunąć akcenty na grę od tyłu, a pozyskanie nowego bramkarza, pozwoliło mu zrealizować swoją taktykę.

Był młodym bramkarzem na samym dole hierarchii w Blackburn. Zastanawiałem się, czy będzie wystarczająco doświadczony do walki o utrzymanie, ponieważ do tego potrzeba silnych charakterów. Był zaskakująco pewny siebie, zwinny, a jego stopy były niewiarygodne. Szybko wydostaliśmy się z dolnej czwórki, a on był jedną z kluczowych postaci. Czuliśmy się bezpiecznie mając go z tyłu i nie chodziło tylko grę nogami. On rozpoczynał nasze ataki, był naszym punktem wyjścia – powiedział Brabin w wywiadzie dla Sky Sports

Meczem, który zwrócił na niego uwagę po raz pierwszy, było spotkanie trzeciej rundy Pucharu Anglii z Derby County w 2015 roku. W tamtym czasie drużyna dwukrotnych mistrzów Anglii znajdowała się w czołówce Championship i biła się o powrót do Premier League pod wodzą Steve’a McClarena. Tymczasem Southport było o kilka minut od doprowadzenia do powtórki meczu, a Raya wykonał serię znakomitych parad. Rzut karny w doliczonym czasie gry wyrzucił ostatecznie kopciuszka za burtę rozgrywek, ale o Hiszpanie robiło się coraz głośniej.

Krótko przed tym meczem widziałem pracowników Blackburn na jednym z meczów ligowych. Zapytali mnie, jak oceniam Rayę. Powiedziałem: „Szczerze mówiąc, to wasz najlepszy bramkarz w całym klubie”. Byli zaskoczeni. W tamtym czasie publicznie mówiłem ludziom, że jest bramkarzem na Premier League, a ludzie patrzyli na mnie jak na oszołoma – wspominał Brabin

Jak się okazało, był to ostatni występ 19-latka dla Southport, ponieważ macierzysty klub przerwał jego wypożyczenie. Od tego momentu Raya był już pełnoprawnym członkiem pierwszej drużyny Blackburn. Trzy miesiące po swoim ostatnim meczu dla Southport zadebiutował w Championship przeciwko Leeds United.

– Zaliczył kilka naprawdę dobrych występów w rezerwach. Daliśmy mu zadebiutować w meczu z Leeds i od razu zaliczył niewiarygodną obronę. Wszyscy wiemy, jakie są jego kopnięcia, nie z tego świata, ale po sześciu minutach meczu na Elland Road zaczął wykonywać wszystkie rzuty wolne na linii połowy boiska. Miał dopiero 19 lat i żadnych obaw. To dało mu niesamowitego kopa – mówił John Keeley, ówczesny trener bramkarzy drużyny z Lancashire.

I choć od tamtej pory stał się pierwszym wyborem do gry między słupkami bramki Blackburn, to sielanka nie trwała zbyt długo. Raya wystąpił w pierwszych pięciu meczach ligowych w kolejnej kampanii, ale jego zespół nie zdołał wygrać żadnego z nich. Został odsunięty i nie zagrał już w pierwszym zespole w tamtym sezonie. Potem była dwie zmiany trenera, bo drużyna wciąż kręciła się w ogonie Championship. Mimo to Hiszpan pozostawał poza grą. Po tak obiecujących początkach, jego kariera utknęła w martwym punkcie. Dopiero spadek na trzeci szczebel ostatecznie skłonił klub do postawienia na Rayę.

Opuścił tylko jeden z 46 meczów ligowych w sezonie 2017/18, gdy Blackburn zapewniło sobie błyskawiczny powrót do Championship, a nasz bohater został jednym z bohaterów tamtej kampanii. Zaraz po powrocie na drugi poziom, na Rayę zaczęły zwracać uwagę kluby o dużo większych ambicjach niż Blackburn.

Jednym z nich było Brentford, walczące coraz zacieklej o Premier League. Thomas Frank, który w trakcie tamtego sezonu został pierwszym trenerem Pszczółek, zapamiętał dokładnie moment, w którym wiedział, że klub musi podpisać kontrakt z Rayą. 2 lutego 2019 roku Hiszpan pomógł objąć Blackburn prowadzenie w meczu z Brentford już w drugiej minucie. Złapał dośrodkowanie i zainicjował kontratak, wyrzucając piłkę do jednego z pomocników, a cała akcja zakończyła się na drugim końcu boiska, gdy Bradley Dack wykorzystał okazję i dał Rovers prowadzenie. Dział skautingu Brentford już wcześniej intensywnie obserwował 23-latka, ale ten moment inteligencji i szybkiego myślenia rozwiał wszelkie wątpliwości co do jego umiejętności. Interakcje bramkarza w polu i jego pewność siebie przy wyjściach do piłki wyróżniały go na tle innych kandydatów do zajęcia pozycji między słupkami Pszczółek.

Witamy w Premier League

Raya dołączył do Brentford latem 2019 roku, a w połowie jego debiutanckiego sezonu do Arsenalu odszedł Inaki Cana. Trener bramkarzy i jeden z największych fanów talentu Hiszpana został członkiem sztabu Mikela Artety na Emirates Stadium, co jak się okazało później, nie było bez wpływu także na przebieg kariery utalentowanego golkipera. Już po pierwszym sezonie zakończonym przegranym finałem baraży o Premier League, Cana próbował ściągnąć rodaka, ale ten pozostał w Brentford i pomógł im awansować w kolejnym sezonie, tym razem po zwycięskich barażach.

Kiedy wreszcie znalazł się w upragnionej Premier League, w pierwszych ośmiu meczach spisywał się niewiarygodnie, ale znowu musiał zmierzyć się z przeznaczeniem. Doznał kontuzji kolana w przegranym spotkaniu z Leicester, w październiku 2021 roku. Gdy Raya był na uboczu przez cztery miesiące, zawodnicy Brentford przegrali dziewięć z czternastu ligowych spotkań, które opuścił, tracąc 29 bramek. Wrócił w lutym, a od marca wygrali siedem z ostatnich jedenastu meczów i uniknęli spadku.

Ta wyjątkowa końcówka skłoniła Luisa Enrique do dania Rayi powołania, a zaraz potem możliwości zagrania po raz pierwszy w reprezentacji Hiszpanii w meczu towarzyskim przeciwko Albanii. 26 marca 2022 roku w Cornelli, co tylko dodało smaczku temu debiutowi, zagrał przez dziewięćdziesiąt minut i zaczął być poważnym kandydatem do wyjazdu na mundial w Katarze, na który ostatecznie pojechał, choć był tam rezerwowym.

Po tak piorunującym finiszu sezonu gracze Brentford poszli za ciosem i w kolejnym zajęli dziewiąte miejsce. Drużyna Thomasa Franka była objawieniem kampanii 2022/23, a Raya jednym z wyróżniających się zawodników. Golkiper był członkiem grupy liderów Brentford wraz z Pontusem Janssonem, Christianem Norgaardem i Ivanem Toneyem. Wielokrotnie wyprowadzał też swój zespół na murawę jako kapitan drużyny.

A indywidualnie był jednym z najlepszych i najbardziej pracowitych bramkarzy w lidze. Obronił największą liczbę strzałów, wyłapał niemal (2. miejsce) najwięcej dośrodkowań, miał najwięcej kontaktów z piłką i najwięcej długich podań spośród wszystkich bramkarzy najwyższej klasy rozgrywkowej w zeszłym sezonie. Poza tym wykorzystanie długich piłek Rayi miało sens, biorąc pod uwagę specjalność Pszczółek w grze w powietrzu. Zawodnicy z zachodniego Londynu mieli trzech z dziesięciu najlepszych graczy ligi w kategorii „wygrane pojedynki powietrzne”: Ben Mee (1.), Ivan Toney (6.) i Ethan Pinnock (7.).

Legendarna dystrybucja Rayi jest jego głównym znakiem rozpoznawczym. Media społecznościowe są pełne filmików z kompilacjami jego dalekich podań będących finalnie asystami pierwszego lub drugiego stopnia. Nieprzypadkowo po jednym z meczów Brentford z Liverpoolem fanem Hiszpana został trener The Reds. – Ten bramkarz mógłby nosić koszulkę z numerem 10. Posłał kilka niesamowitych piłek, dokładnie to, co powinieneś zrobić, gdy grasz przeciwko nam – powiedział Juergen Klopp na pomeczowej konferencji prasowej

Dzięki niesamowitej pewności siebie z piłką przy nodze, jest jak dodatkowy zawodnik z pola. Jego łatwość gry nogami jest widoczna niezależnie od tego, czy jest to wybiegnięcie do czyszczenia długich piłek rzuconych przez przeciwników, oddech, który daje drużynie kiedy znajduje się w posiadaniu piłki, czy szybkie uderzenie, aby rozpocząć kontratak.

Stopy dla Rayi to jednak nie tylko gra piłką, ale też sprężyna, która razem z jego siłą i atletyzmem pozwala mu na odbijanie tych najtrudniejszych piłek. Dzięki tej sile i zwinności jego zasięg ramion jest zbliżony do bramkarzy ponad 190-centymentrowych. Do tego dochodzi nieprawdopodobny refleks. We wspomnianym już meczu z Liverpoolem powstrzymał Diogo Jotę z kilku metrów, co było uznane za jedną z najlepszych parad tamtego sezonu. Podobne popisy hiszpańskiego golkipera miały miejsce w każdym z jego kolejnych sezonów w Premier League, a paradę w meczu z Tottenhamem, już w barwach Arsenalu nie bez powodu porównuje się do legendarnej obrony Davida Seamana.

Właśnie, Arsenal… Przed obecnym sezonem Raya czuł, że to ten moment, a być może ostatni dzwonek, żeby wreszcie dostać się na sam szczyt. Sternicy klubu z Emirates Stadium po raz pierwszy zgłosili się po jego usługi w połowie 2020 roku, kiedy szukali konkurencji dla Bernda Leno. Kluczową postacią w wieloletnim zainteresowaniu Kanonierów był wspomniany już trener bramkarzy Inaki Cana, który przeniósł się z Brentford na Emirates w grudniu 2019 roku, kilka miesięcy przed tym, gdy po raz pierwszy zwrócili się do Pszczółek w sprawie ich golkipera.

Wyraźne było podobieństwo między sposobem, w jaki Arsenal i Brentford budują grę od tyłu w systemie, w którym bramkarz odgrywa kluczową rolę, a Cana był obu tych systemów współtwórcą. Raya wydawał się dla Arsenalu idealny, a potwierdził to tylko kilka miesięcy przed transferem w meczu ze swoim przyszłym pracodawcą, kiedy wprost zamęczał defensywę Kanonierów, co rusz znajdując Ivana Toneya w dobrych pozycjach, posyłając mu mierzone co do centymetra piłki.

Wreszcie na szczycie

Pojawił się w końcu na Emirates Stadium ostatniego lata. Jego umowa z Brentford wygasała w czerwcu 2024 roku, a on nie kwapił się do jej przedłużenia. Jasno deklarował chęć odejścia do większego klubu. Obie strony w końcu się dogadały, a warunki transakcji sprawiły, że mogła być uznana za korzystną dla wszystkich. Kanonierzy pozyskali bowiem golkipera na zasadzie początkowego wypożyczenia z opłatą w wysokości trzech milionów funtów, a po zakończeniu sezonu w życie wejdzie opcja wykupu zawodnika za 27 milionów funtów. Raya przed przenosinami na Emirates przedłużył umowę z Pszczółkami, więc nawet jeżeli Arsenal nie skorzystałby z opcji wykupu zawodnika, co dziś wydaje się abstrakcyjne, Brentford nadal będzie mogło go sprzedać za pokaźną kwotę.

Początek w zespole Artety wcale nie był jednak łatwy. Raya przybył jako konkurent ulubieńca kibiców, reprezentanta Anglii, Aarona Ramsdale’a, a poziom presji i oczekiwań był dużo wyżej w porównaniu z Brentford. Niewiele jednak dróg w karierze Hiszpana było prostych. Musiał zapracować na swoją pozycję. Miał stanowić dla Artety i Cany ten brakujący element, który stanowił ulepszenie systemu, upgrade, na który liczyli. Ramsdale, który swoją drogą też świetnie gra nogami, choć nie dał powodu aby z niego zrezygnować, musiał usiąść na ławce, a Raya mimo kilku błędów na początku, nie dał się już wygryźć ze składu.

Raya i Ramsdale – reprezentanci swoich krajów, walczący o jedno miejsce między słupkami Arsenalu

Na najwyższym poziomie decydują detale. Gest, mimika, jedna interwencja, która buduje jednego bramkarza, a drugiego przyprawia o strach. Raya ze swoim mentalem jest bramkarzem, który daje pewność zarówno trenerowi i kolegom z drużyny. – To, co lubię w Davidzie, to rzeczy, które robi w bramce i rzeczy, którym zapobiega. Czasami nawet ich nie widać, nie zdarzają się, bo on je przewidział – powiedział o swoim golkiperze menedżer Arsenalu.

Kanonierzy, tak jak ich bramkarz, rozkręcali się powoli. Za to kiedy już weszli na swój najwyższy poziom, nie potrafią z niego zejść. W 2024 roku chłopcy Artety jeszcze nie stracili punktów w lidze, notując imponującą serię ośmiu kolejnych zwycięstw. Korzystając z potknięć Liverpoolu i Manchesteru City, którzy od 2018 do tej pory nie znaleźli pogromców w lidze, wspięli się na szczyt tabeli i razem z będącym w tym okresie w kosmicznej formie Rayą robią wszystko, aby zakończyć 20-letnie oczekiwanie na zdobycie tytułu.

Statystyki rzadko mówią aż tak wiele, ale Kanonierzy stracili najmniej bramek w Premier League, a w 2024 roku mają absurdalny stosunek bramek 33-4 w ośmiu meczach. Raya średnio co drugi mecz zachowuje czyste konto, w porównaniu do jednego na trzy wcześniej, podczas gdy jego bramki tracone na 90 minut spadły o połowę z 1 do 0,5. Pod względem obu wskaźników jest obecnie liderem Premier League.

Być może ze względu na lepszą dyspozycję całej drużyny, Raya wygląda ostatnio również na bardziej pewnego siebie. Błędy, które charakteryzowały jego początki, zniknęły, a jego łatwość w operowaniu piłką znowu wysuwa się na pierwszy plan. Hiszpan powoli zdołał odwrócić bieg swojej kariery na Emirates Stadium, a jego dwa rzuty karne przeciwko Porto pozwoliły mu ostatecznie stać się ulubieńcem wszystkich fanów Arsenalu.

W każdym miejscu, w którym był, różne okoliczności nie pozwalały mu początkowo osiągać sukcesów, ale w każdym z nich na końcu wygrywał i szedł coraz wyżej. Jego mentalność i nieustępliwość pozwoliły mu w końcu znaleźć się na szczycie.

To historia chłopca, który opuszcza swój kraj w wieku 16 lat, samotnie spełnia swoje marzenia, a kończy grając dla swojej reprezentacji narodowej, w Lidze Mistrzów i dla jednego z największych klubów w Premier League i na świecie – mówił Raya o swojej drodze w listopadzie w rozmowie z Guardianem. Cytując więc internetowego klasyka, można napisać tylko jedno. Ładnie się nam pan przedstawił panie Raya, tutaj przed milionami widzów, przed milionami słuchaczy.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

2 komentarze

Loading...