Kamil Syprzak jest centralnym elementem układanki PSG. Do tego stopnia, że rzadko nie kończy meczu jako najlepszy strzelec zespołu. Polak w stolicy Francji czuje się jak ryba w wodzie i nic dziwnego, że niedawno przedłużył kontrakt z gigantem w świecie piłki ręcznej. W rozmowie z Weszło opowiada jednak nie tylko o tym, co w Paryżu. Ale o istotnej zmianie w polskiej kadrze, pilates, golfie, znajomości z Hubertem Hurkaczem czy tym, przy jakich sportowcach… czuł się mały.
KACPER MARCINIAK: Obejrzałem materiał wideo kierowany do kibiców PSG po przedłużeniu przez ciebie kontraktu. Na moje nieosłuchane ucho chyba trudno już odróżnić cię od miejscowego.
KAMIL SYPRZAK: Bardzo mi miło, że tak uważasz. Choć przyznaję bez bicia: często słyszę, że mam bardzo dobry akcent. Nauka języków obcych przychodzi mi z niesamowitą łatwością. Miałem co prawda duży respekt do francuskiego, bo wiedziałem, że to znacznie trudniejszy język niż hiszpański, który poznałem w Barcelonie. Ale po dwóch, trzech miesiącach zacząłem już trochę w nim rozmawiać.
Nawet kiedy przechodziłeś do Barcelony, to na powitalną konferencję przygotowałeś sobie formułkę po katalońsku.
Tak. To było przemyślane posunięcie, bo od razu zdobyłem serca dziennikarzy i kibiców z Katalonii. Uważam, że nauka języka to w pewien sposób pokazanie szacunku do kraju i klubu, w którym się gra. Dla mnie to normalny proces.
W paryskim klubie czujesz się już jak w domu?
Na pewno ciężką pracą i wieloma wyrzeczeniami zdobyłem zaufanie kolegów z zespołu. Nie było to łatwe, bo konkurencja na mojej pozycji zawsze była klasowa. Ale rok po roku było widać, że odnajduję się w drużynie coraz lepiej. Koledzy często korzystają na boisku z moich atutów, gabarytów. Można powiedzieć, że współpraca z obrotowym stała się wizytówką PSG.
Oczywiście jestem z tego zadowolony. Wiadomo, że piłka ręczna to gra zespołowa. Nie jestem sam na boisku. Bramki, które zdobywam, są poprzedzone pracą moich kolegów. Od początku przygody w Paryżu, najważniejsze było dla mnie to, żebym dobrze się zapoznał z chłopakami, złapał flow. I to się na pewno udało.
W TOP20 najlepszych strzelców w Lidze Mistrzów jesteś jedynym obrotowym. Widać tu zarówno twoje umiejętności, jak i wspomniane zaufanie ze strony zawodników PSG.
Tak. Zazwyczaj nie lubię o sobie rozmawiać, ale oczywiście na różnych etapach kariery przychodzą momenty refleksji. Myślisz o tym, co zrobiłeś i co możesz jeszcze zrobić. Prawdą jest to, że nie mówimy o pierwszym sezonie, w którym moja skuteczność jest wysoka. Umówmy się, że zaczęło mnie to już trochę cechować, że jestem jednym z tych obrotowych, którzy zdobywają najwięcej bramek.
Pomaga ci oczywiście też to, że rzucasz karne, co jest niemałym wyróżnieniem w takim zespole, jak PSG.
To też kwestia zaufania, jakie zyskałem. Kandydatów do rzucania z siedmiu metrów jest u nas mnóstwo, więc nie była to łatwa przeprawa. Ale tak jak wspomniałem wcześniej – wypracowałem sobie tę pozycję. Oczywiście tu znowu mogę wrócić do swoich kolegów z drużyny, którzy nieraz wywalczają te karne. Na mnie po prostu spoczywa odpowiedzialność, aby wykańczać te akcje.
Czuć w Paryżu, że zbliżają się igrzyska olimpijskie?
Czuć, zdecydowanie. Przechodząc ulicami, praktycznie wszędzie można natknąć się na prace drogowe. I nie są one powiązane z żadnymi awariami, a właśnie procesem przygotowywania miasta pod igrzyska. Paryż jest generalnie bardzo dobrze skomunikowany, ale aż ciężko mi sobie wyobrazić, jak to wszystko będzie wyglądać w momencie, kiedy pojawi się w nim jeszcze więcej turystów. Francuzi jednak na pewno mają pomysł i zarysowany plan, jak sprawnie przyjąć igrzyska. Dokonują zmian, różnych modyfikacji. Wszędzie trafisz też na reklamy. Ostatnio zresztą wyszedł oficjalny plakat igrzysk olimpijskich w Paryżu, w fajnym kolorowym wydaniu.
Igrzyska będą jak zawsze zamknięciem pewnego etapu. Nikola Karabatić zamierza skończyć po nich karierę. Widać u niego dodatkową motywację na ostatnie miesiące z piłką ręczną?
Myślę, że sam Nikola za bardzo się tym wszystkim nie przejmuje. Jest profesjonalistą. Powiedział kiedyś, że nie skupia się na dalszej przyszłości, tylko każdym kolejnym dniu, na każdym kolejnym treningu. Zbliżające się zakończenie kariery ma pewnie gdzieś z tyłu głowy, choć oczywiście nie chcę się przesadnie wypowiadać za niego.
To najlepszy zawodnik, z jakim grałeś?
Powiedziałbym po prostu, że to idol, którego można naśladować zarówno na płaszczyźnie sportowej, jak i poza nią.
W ostatnich latach wielu twoich kolegów z PSG trafiało do Polski. Dylan Nahi, Benoit Kounkound, Nedim Remili, ostatnio Dominik Mathe, choć u niego wystąpiły wiadome komplikacje [poważna kontuzja, Węgier prawdopodobnie nie zagra w Industrii Kielce – przyp. red.]. Odzywali się do ciebie i pytali o rady?
Na pewno zauważalne jest to, że nasz kraj staje się kierunkiem coraz częściej obieranym przez topowych zawodników. W dużej mierze za sprawą dwóch zespołów, które prezentują niesamowity, europejski poziom, czyli Industrii Kielce oraz Orlen Wisły Płock. Ale nawet taki Górnik Zabrze w Lidze Europejskiej miał kilka świetnych występów.
A czy koledzy korzystali z moich rad? Tak, ja zawsze służę pomocą. I jeśli trzeba, to staram się dawać im nawet te najmniejsze informacje.
Czyli na przykład gdzie dobrze zjeść?
Tak, choć jeśli chodzi o Kielce to aż takiej wiedzy nie posiadam. Ale bardzo dobrze znam na przykład Warszawę, bo też spędziłem w niej masę czasu. Nawet teraz, kiedy nie mieszkam w Polsce, to od czasu do czasu ją odwiedzam. Można powiedzieć, że nasze życie toczy się również w stolicy Polski.
Moja żona całkiem niedawno, bo we wrześniu 2023 roku, otworzyła studio pilates MOSSA w Warszawie, w dzielnicy Wilanów. Chociaż pilatesem zajmuje się już od ponad ośmiu lat, czyli od czasów, kiedy mieszkaliśmy w Barcelonie, bo właśnie tam kończyła profesjonalny kurs tej metody. Zapraszam cię tam serdecznie, jeśli będziesz miał ochotę spróbować swoich sił.
Warto przełamać ten stereotyp, który panuje w Polsce, że pilates jest tylko dla kobiet. Bo nie jest. Sam go praktykuję i dostaję od żony niezły wycisk.
To na pewno się zmienia. Niegdyś joga miała w niektórych kręgach stereotyp „zajęcia dla kobiet”. A w ciągu ostatnich lat można było usłyszeć o piłkarzach czy zawodnikach NBA, którzy dodawali ją do swojej rutyny treningowej. Z pilates może być podobnie.
Dokładnie. To świetne uzupełnienie treningu, dla każdego sportowca. Pilates w swoim planie treningowym mają choćby Cristiano Ronaldo czy Novak Djoković. Ten drugi podkreślał, że to jeden z elementów, który pozwala mu w w takim wieku być w tak fantastycznej formie.
Wspomniałeś o sportowcach, którzy bardzo dobrze się trzymają. Ale gdyby zapytać przeciętnego kibica, ile lat ma Kamil Syprzak, to też pewnie stwierdziłby, że mniej niż 32. Raz, że na tyle nie wyglądasz, a dwa, że dalej się rozwijasz.
Na pewno nie czuję się na swój wiek. Zawsze powtarzałem, że wiek to tylko liczba. Najważniejsze jest to, jak czuje się twój organizm, czy to, jak czujesz się w swoim ciele. Wiadomo, trzymanie formy wiąże się z wieloma wyrzeczeniami. Sam staram się prowadzić jak najlepiej, nie tylko w życiu sportowym, ale i poza nim. Rozciąganie się po każdym treningu, częste wizyty u fizjoterapeutów, dodatkowe sesje treningowe. To wszystko przekłada się potem na to, jak prezentuję się na boisku.
Jak wspomniałeś, czuję, że nadal się rozwijam. Nie uważam, że jestem w „peaku” swojej kariery. Nie brakuje mi motywacji do dalszej pracy.
ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!
Pod kątem typowego warsztatu szczypiornisty – też widzisz elementy do poprawy?
Oczywiście. Uważam, że tak naprawdę w każdym elemencie gry mogę się jeszcze poprawić.
Wiadomo, że każda drużyna ma swoją filozofię, a każdy zawodnik – swoje zadania na boisku. Akurat w PSG tak to wygląda, że jest przypisany mi wyłącznie atak, więc na nim się skupiam. Ale na treningach zdarza mi się też grać w obronie, mogę polepszać się również w tym kierunku. Staram się być wszechstronny.
Pracuję też sporo nad koordynacją. Zawodnikom o moich warunkach fizycznych nie jest łatwo mieć ją na wysokim poziomie. Natomiast wydaje mi się, że trochę przełamuję ten stereotyp. Nie widać u mnie braków w koordynacji.
Swego czasu zmieniłeś też nawyki żywieniowe. Na przykład kompletnie zrezygnowałeś z ryżu.
Tak, kilka lat temu dokonałem pewnej metamorfozy swojego ciała. Zrobiłem badania i wyszła lista produktów, które nie wpływają na mnie najlepiej. Znajdowały się na niej między innymi łosoś, ryż czy czosnek. Czyli rzeczy, które były w moim codziennym menu. Ale to też nie wygląda tak, że musiałem zrezygnować z nich do końca życia. Polega to na tym, że robisz sobie krótką przerwę od danych produktów, potem wprowadzasz je ponownie i obserwujesz, czy ci pomagają, czy twój organizm je akceptuje.
Ja generalnie wróciłem do tych produktów. Nie ma już rzeczy, których w ogóle nie jem, ale staram się wszystko dawkować. Teraz znam już swój organizm bardzo dobrze. Często sięgam też po pomoc mądrzejszych ode mnie i staram się ulepszać mój jadłospis. Bo zgadzam się z powiedzeniem, że jesteśmy tym, co jemy.
Pamiętam, że rozmawiałem swego czasu na ten temat z Olkiem Balcerowskim, który też jest rosłym gościem i bardzo pracował nad swoim ciałem. On akurat stwierdził, że bazował na kurczaku i ryżu. Czyli prostocie.
No tak, mówimy tu o najprostszej drodze do zyskania masy mięśniowej. Sam, jak mówiłem, znam już własny organizm bardzo dobrze i wiem, co mi służy. Ale to na końcu zawsze będzie kwestia indywidualnego podejścia. Każdy jest inny. Ważne jest po prostu, żeby nauczyć się swojego organizmu i zrozumieć, czego on tak naprawdę od nas chce.
CZYTAJ TEŻ: MARCIN LIJEWSKI: „JESTEM DEMONEM HALI”
Nie ma co ukrywać, że piłka ręczna staje się coraz szybsza. Ktoś mógłby powiedzieć, że zawodnikowi o twoich gabarytach nie będzie to do końca służyć. A jednak odnalazłeś się w tych realiach.
No tak, mam 207 cm wzrostu i 125 kg wagi, więc ktoś mógłby powiedzieć: „to ciężki pociąg, zanim się rozpędzi, to już będzie akcja w drugą stronę”. Ale filozofia mojej gry polega też na tym, że często ruszam się bez piłki, szukam sobie miejsca na kole. I zdecydowanie dobrze odnajduję się w tej piłce ręcznej, która ewoluuje w stronę coraz szybszej gry.
Kiedyś w całym meczu padało czterdzieści bramek. Teraz czasami mamy tyle w samej pierwszej połowie. Ale to też nie jest tak, że szuka się do zespołu wyłącznie szybkich zawodników. Ważne, żeby zawodnik był fizyczny, dobrze zbudowany, ale nie odstawał właśnie pod kątem motoryki. Dobrze jest być „zlepką” wszystkich tych elementów.
W piłce ręcznej jest zresztą miejsce dla graczy o bardzo różnych warunkach fizycznych. Luc Steins z PSG jest niewysoki, ale to demon szybkości.
Tak, to zawodnik, który zdecydowanie bazuje na szybkości. Czasem zanim zdążysz o czymś pomyśleć, to on już obiegnie cię trzy razy. Obrońcy mają z nim sporo roboty. Warto zresztą dodać, że w naszej drużynie staramy się dużo biegać. Dobra obrona poparta szybkimi kontrami to łatwy schemat na zdobywanie bramek.
Myślisz, że który z weteranów polskiej kadry z czasów Bogdana Wenty najlepiej odnalazłby się w obecnej piłce ręcznej? Miałeś okazję grać z wieloma z nich.
Trudno mi wybrać kogoś na szybko, ale myślę, że Bartłomiej Jaszka. To mój dobry kolega, zdobywaliśmy razem medale i do dzisiaj mamy kontakt. W czasie kariery spędził wiele lat w lidze niemieckiej, która była bardzo fizyczna. Jego cechowało jednak też to, że był bardzo szybkim zawodnikiem. Myślę, że odnalazłby się w dzisiejszej piłce ręcznej.
Chciałbym cię zapytać o jeszcze jednego zawodnika. Elohim Prandi był wielkim bohaterem niedawnych mistrzostw Europy za sprawą bramki, którą zdobył w półfinale. Byłeś nią tak samo zaskoczony jak wszyscy? Czy widziałeś już na treningach jego podobne rzuty?
Kiedy oglądałem ten mecz na żywo, to od razu pomyślałem, że jeśli miałbym znaleźć osobę, która jest w stanie w takiej sytuacji trafić do bramki, to byłby nią zdecydowanie Elohim. Myślę, że to nie był przypadek, że wziął wtedy piłkę. Ma niesamowitą fizykę, jest bardzo silnym zawodnikiem. A ta bramka na pewno przejdzie do historii piłki ręcznej jako jedna z najładniejszych i najważniejszych.
Przechodząc do kwestii kadry: twoja rola w reprezentacji Polski pod Marcinem Lijewskim na pewno się zmieniła.
Nie da się ukryć, że nie mogłem być zadowolony, kiedy swego czasu jeździłem na zgrupowania kadry i siedziałem na ławce. Raczej nikt na moim miejscu nie byłby zadowolony. Znam swoją wartość i wiem, ile mogę dać drużynie. To było zatem bolesne, doświadczać takich sytuacji.
Ale mogę powiedzieć, że to jest już za nami. Z Marcinem Lijewskim nawet grałem kiedyś razem i mogę powiedzieć, że rozumiemy się bardzo dobrze. On sam zresztą widział, jak to wyglądało na poprzednich zgrupowaniach. Przyszedł, jasno określił swoje założenia, w tym to, że Kamil Syprzak będzie w kadrze grał i w ataku, i w obronie. Koniec kropka. Uciął wszystkie spekulacje.
W trakcie ostatnich mistrzostw tak to właśnie wyglądało, grałem po obu stronach boiska. Nie czułem, żebym odstawał od kolegów z zespołu. Zawsze staram się dać swojej drużynie jak najwięcej. I jeśli to działa, to super, będziemy to kontynuować. A jeśli nie działa, to trzeba się zastanowić, co zmienić, aby zaczęło.
Jak blisko trzymają się sekcje PSG? Mamy piłkę nożną mężczyzn, piłkę nożną kobiet, piłkę reczną…
Jest jeszcze judo. Ogółem trzymają się bardzo blisko. Często mamy wspólne akcje marketingowe, wyjścia do sponsorów. Wybieramy się też do szpitali, na spotkania z bardzo chorymi dzieci. To oczywiście nie jest dla zawodników nic łatwego, ale wiemy, ile możemy zrobić dla tych dzieciaków prostym gestem.
Jeśli chodzi o znajomość z przedstawicielami innych sekcji, to bardzo dobry kontakt mam z Kasią Kiedrzynek, z drużyny piłkarskiej. Wspieramy się nawzajem. Co zresztą ciekawe, nawet Kylian Mbappe odwiedza mecze szczypiornistów. I myślę, że tak powinno to wyglądać. My również, kiedy mamy okazję, zbieramy się z chłopakami z drużyny i idziemy na Parc des Princes, kibicować kolegom z piłkarskiego PSG.
Warto tu wspomnieć historię z czasów, kiedy grałeś w Barcelonie. Gdy podjeżdżałeś na trening samochodem, to zdarzało ci się rozdawać autografy kibicom, którzy myśleli, że grasz w piłkę nożną.
Mieszkałem wtedy bardzo blisko ośrodka treningowego, gdzie trenują piłkarze nożni i gdzie potem trenowaliśmy też my. Barcelona miała podpisany kontrakt z Audi, a ja też jeździłem samochodem tej marki. Więc pewnie dlatego kibice, widząc moje auto przy bramie, zastanawiali się, kto właśnie podjechał. Zdarzało mi się rozdawać tam autografy kibicom, którzy uważali mnie za piłkarza. Ale również tym, którzy mnie dobrze kojarzyli.
W tym roku również wybierasz się na mecze Roland Garros i Igi Świątek?
Tak. Można powiedzieć, że staję się już stałym bywalcem przy kortach. Jest to wpisane w moją coroczną rozpiskę. Myślę, że wybranie się na Roland Garros to doświadczenie, którego każdy powinien spróbować, jeśli tylko ma taką możliwość.
Mówimy o niesamowicie zorganizowanym wydarzeniu. A przy okazji możemy wspierać polskich sportowców, w tym tenisistkę, która jest numerem jeden na świecie. Ale przyznam, że najlepszy kontakt mam z Hubertem Hurkaczem. Często wymieniamy się wiadomościami na WhatsAppie. Hubert zresztą jest bardzo dobrze zorientowany w piłce ręcznej i zdarza mu się wysyłać mi gratulacje. Można powiedzieć, że kibicujemy sobie nawzajem.
Zauważyłem pewną zbieżność. Swego czasu wciągnąłeś się w golfa. A Hubert Hurkacz jest świetnym golfistą.
Tak, choć ja zacząłem grać chyba jeszcze przed nim, kiedy byłem w Barcelonie. W Paryżu kontynuuowałem tę aktywność. Problem jedynie w tym, że ja nie mam aż tyle czasu co Hubert. Więc o ile do pewnego momentu byłem od niego trochę lepszy, to teraz on się bardzo poprawił. Za zasługą również Adriana Meronka, z którym ma bardzo dobry kontakt. Umawialiśmy się kilkukrotnie na wspólny trening, bo chętnie wysłuchałbym rad mistrza golfowego. Myślę, że po zakończeniu kariery, wybierzemy się wspólnie z Hubertem na jakiś turniej i spróbujemy w nim swoich sił.
Mam wrażenie, że golf generalnie zyskuje na popularności wśród przedstawicieli różnych dyscyplin.
Myślę, że dla nas, piłkarzy ręcznych, którzy cały dzień spędzają na hali, jest to coś innego niż to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Możemy wyjść na świeże powietrze, zresetować głowę. To fajna odskocznia od codziennego stresu związanego z meczami.
Klub też nie jest pewnie specjalnie przejęty, że zawodnicy idą w wolnym czasie pograć w golfa. Choć wbrew pozorom to sport, który obciąża ciało, co widać na przykładzie choćby Tigera Woodsa.
Tak, on teraz widocznie utyka. Cóż, to sport bezkontaktowy, ale urazy i tak się w nim zdarzają. Oczywiście, sam skupiam się bardziej na technice i moje ruchy nie są aż tak agresywne. Ryzyko kontuzji jest przy tym bardzo małe. Staram się też podchodzić do golfa nie na zasadzie wielkiej rywalizacji, ale miłej odskoczni. Kiedy jednak zyskasz już pewien poziom, to perspektywa się zmienia. Kiedyś największą radość sprawiało mi, gdy trafiłem w piłeczkę i poleciała prosto. A teraz, kiedy nie skieruję jej tam, gdzie chciałem, to się denerwuje. Ale oczywiście staram się tonować, sprowadzać się na ziemię. Bo jestem w końcu piłkarzem ręcznym, nie golfistą. Nie mogę być mistrzem w każdej dyscyplinie.
Przejdźmy do jeszcze jednego sportu. Byłeś na meczu NBA w Paryżu.
Zgadza się. Staram się korzystać z tego, że mieszkam w takim mieście i wybierać na różne wydarzenia sportowe. Tego nie mogłem odpuścić, bo spotkanie NBA zawsze było moim marzeniem. Ale z racji, że gramy przez prawie cały rok, to nigdy nie miałem okazji polecieć na mecz do USA. Więc cieszę się, że najlepsza liga świata znalazła się tak blisko mnie. Przyznam szczerze, że było to niesamowite przeżycie. Na pewno w Stanach spotkania NBA są jeszcze lepiej zorganizowane, ale i tu nie można było mieć zastrzeżeń.
Dostrzegłeś tam gdzieś wystającą głowę Victora Wembanyamy, który wówczas nie grał jeszcze w NBA i był na meczu w roli widza?
Tak, udało mi się nawet strzelić z nim selfie. I przyznam, że poczułem się przy nim mały. Po prostu mały i niski. To uczucie, które rzadko mi towarzyszy.
Rzadko? A nie nigdy?
Wiesz, w tamtym roku mieliśmy w drużynie Dainisa Krištopānsa. On mierzy 215 cm i waży około 150 kilogramów. Ma niesamowite warunki fizyczne i przy nim też czasami czułem się mały. Ale Wembanyama to faktycznie zupełnie inny poziom.
Wiadomo, o czym w najbliższych miesiącach w Paryżu będziecie myśleć najwięcej. Liga Mistrzów. To możliwe jakoś uciec od tej presji?
Nie, towarzyszy nam cały czas. I to jest nie presja, żeby w Lidze Mistrzów grać i radzić sobie dobrze, ale po prostu tę Ligę Mistrzów wygrać. My jednak jesteśmy na tyle doświadczonymi zawodnikami, że musimy sobie radzić z oczekiwaniami. I wykorzystać presję jako dodatkowy czynnik motywacyjny.
Jestem zdania, że drużyna, którą mamy, prędzej czy później osiągnie ten sukces. To jest tylko kwestia tego kiedy.
ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK
Czytaj inne wywiady z polskimi sportowcami:
- Marcin Lijewski: Jestem demonem hali
- Tomasz Fornal: Chcę być sobą. Nie interesuje mnie, co pomyślą inni
- Michał Sokołowski: Sochan? Możemy być z nim bardzo niewygodnym zespołem
- Mateusz Gamrot: Chcę wejść na salę, złapać najlepszego rywala i zrobić konfrontację
Fot. Newspix.pl