– Ewa Swoboda ma w tej chwili drugi wynik na listach światowych w biegu na 60 metrów. W płotkach mamy Jakuba Szymańskiego i Pię Skrzyszowską. To jest nasza czołówka – powiedział w niedawno opublikowanej rozmowie z Weszło Tomasz Majewski. My zaś postanowiliśmy wziąć pod lupę całą polską kadrę, która będzie reprezentować nasz kraj podczas halowych mistrzostw świata w Glasgow i przyjrzeć się dokładnie, kto spośród Biało-Czerwonych ma szansę na medal. Czy udało nam się znaleźć kogoś spoza wymienionej przez Majewskiego trójki?
POLSKA NA HMŚ W XXI WIEKU
Na początek króciutki rys historyczny naszych osiągnięć na halowych mistrzostwach świata. Owszem, nie są to zawody z których reprezentanci Polski zwykle wracają z workiem pełnym medali. Jednak z drugiej strony, postawę Biało-Czerwonych podczas HMŚ w XXI wieku najlepiej określałoby słynne powiedzenie z serialu Czarnobyl – not great, not terrible.
Od 2001 roku polscy lekkoatleci podczas halowych mistrzostw globu zaliczyli bowiem tylko jeden pusty przelot, kiedy nie zdobyli żadnego medalu. Było to w roku 2004 w Budapeszcie. Ale w ciągu tych 23 lat Polakom zdarzył się też występ świetny, kiedy w roku 2018 w Birmingham z pięcioma krążkami zajęli trzecie miejsce w klasyfikacji medalowej. W całym XXI wieku Biało-Czerwoni zdobyli 24 medale, co daje średnią 2,18 na edycję.
Kiedy się nad tym zastanowimy, to w Szkocji wynik z przedziału dwóch-trzech medalowych zdobyczy odpowiadałby naszym możliwościom. Zwłaszcza, że w liczącej dwudziestu trzech sportowców kadrze Polski do Glasgow brakuje kilku czołowych nazwisk.
Skład reprezentacji Polski na halowe mistrzostwa świata w Glasgow. Źródło: pzla.pl
A kto konkretnie może pokusić się o medal wywalczony na ziemi Williama Wallace’a?
WICELIDERKA ŚWIATOWYCH LIST
Jest jedną z najlepszych polskich biegaczek w historii, która jako druga z naszych rodaczek pokonała 100 metrów w czasie poniżej 11 sekund. Jednak Ewa Swoboda najlepiej czuje się w zmaganiach halowych. Polka jest bowiem szalenie szybka, lecz jej największą bolączką w biegu na 100 metrów jest wytrzymałość i utrzymanie prędkości. Na dystansie 60 metrów ten problem zanika. I tak na rodzimej scenie 26-latka nie ma sobie równych. Ewa pobiegła aż 32 najszybsze czasy w historii polskiej „sześćdziesiątki”. To wręcz absurdalna dominacja.
Jednak sprinterka z Żor liczy się także w międzynarodowej stawce biegu na 60 metrów. Obecnie z czasem 7.01 zajmuje drugie miejsce na światowych listach tej konkurencji. Szybciej od niej w tym roku pobiegła tylko Julien Alfred – 6.99. Lecz i taki rezultat jest w zasięgu możliwości Polki, gdyż tyle wynosi jej życiówka, którą pobiegła dwa lata temu w Toruniu.
– Fajnie, że mogę się ścigać z szybkimi dziewczynami, a nie muszę ich gonić. To bardzo motywujące. Świat idzie nam do przodu, co jest fajne. Mam nadzieję, że w lecie pójdzie mi tak dobrze, jak w hali – mówiła Ewa po halowych mistrzostwach Polski. – Każdy mój bieg w tym sezonie był poniżej 7.10. Rok temu marzyłam o tym, by tak szybko biegać. Teraz trochę zmieniliśmy przygotowania. Wiem, że jestem szybka i jestem w stanie po prostu szybko biegać.
ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!
W Glasgow Swoboda będzie musiała nieźle zasuwać, jeżeli chce wrócić do Polski z medalem. A z pewnością ma takie ambicje, bo o ile podczas halowych mistrzostw Europy zdobywała laury, o tyle ze światowego czempionatu pod dachem jeszcze nie przywiozła medalu. Choć podczas poprzedniej edycji tych zawodów w Belgradzie była bardzo blisko tej sztuki. Do Serbii jechała jako jedna z faworytek do podium. Świetnie prezentowała się w biegach eliminacyjnych i półfinałach, w których wykręciła najlepszy czas – 7.03. W finale jednak zjadł ją stres. Zaspała na starcie i chociaż próbowała gonić rywalki, to rezultat 7.04 wystarczył na najbardziej bolesne dla sportowca czwarte miejsce. Pozostaje liczyć na to, że zadra sprzed dwóch lat tym razem przekuje się na krążek.
– Troszkę późno są te finały. Zaskoczyła mnie nawet godzina eliminacji, bo chyba dawno tak późno nie zaczynaliśmy – zauważyła Swoboda podczas halowych mistrzostw Polski :- Ale to dobrze. Przed nami mistrzostwa świata w Glasgow, gdzie finał też jest o 21:45. Jestem na niego gotowa.
Dodajmy, że w 2019 roku Swoboda triumfowała podczas halowego czempionatu Starego Kontynentu, który odbywał się właśnie w Glasgow. Może więc Emirates Arena ponownie okaże się jej szczęśliwym obiektem?
Na krajowym podwórku Ewa Swoboda nie ma równych sobie rywalek. Czy tak samo będzie podczas mistrzostw świata?
„NIECH SIĘ MNIE OBAWIAJĄ…”
To bez wątpienia jedna z najbardziej nieprzewidywalnych konkurencji w lekkiej atletyce. Tutaj nawet faworyt który biegnie daleko z przodu, na końcu może pomylić się dosłownie o centymetr, zahaczyć o przeszkodę i w ten sposób zaprzepaścić szansę na sukces. Jednocześnie ten element sprawia, że bieg na 60 metrów przez płotki, bo o nim mówimy, jest tak szalenie ciekawą konkurencją do oglądania. Tym bardziej dla nas, gdyż zarówno wśród pań jak i panów możemy liczyć na to, że zobaczymy polskie barwy na podium.
Naszą największą nadzieją w rywalizacji kobiet niezmiennie jest Pia Skrzyszowska. 22-latka prowadzona przez swojego ojca Jarosława, z roku na rok czyni postępy w tej trudnej, technicznej konkurencji. Pia już jest w ścisłej czołówce europejskich płotkarek, zresztą w czerwcu w Rzymie będzie bronić tytułu mistrzyni Starego Kontynentu na dystansie 100 metrów ppł.
W hali Skrzyszowska mierzy równie wysoko, przed sobą mając dwa ambitne cele. Pierwszy, to pobicie halowego rekordu Polski na 60 m ppł. Ten wynosi 7.77 i od 1980 roku należy do Zofii Bielczyk. Pia w ubiegłym sezonie ustanowiła swój rekord życiowy na poziomie 7.78, zatem była blisko wyrównania historycznego rezultatu. W tym roku młoda Polka biegała już 7.81, więc do pobicia czasu Bielczyk faktycznie brakuje jej naprawdę niewiele.
Skrzyszowska chce namieszać także na globalnej scenie biegu przez płotki. Ale to sztuka o tyle trudna, że damskie płotki jako cała konkurencja w ostatnich latach poczyniły ogromny progres. Dość powiedzieć, że 11 lutego b.r. Devynne Charlton ustanowiła nowy rekord świata na dystansie 60 metrów (7.67), a już pięć dni później czas zawodniczki z Bahamów wyrównała Amerykanka Tia Jones.
– Świat biega historycznie szybko, choć po tych dwóch zawodniczkach spodziewałam się akurat takich wyników. Co prawda pobiły rekord tylko o jedną setną, więc nie aż tak dużo. Zobaczymy się w Glasgow i może jeszcze w Madrycie podczas mityngu z cyklu Gold Tour. Sprawdzimy się w bezpośrednim pojedynku i może to da mi kopniaka, bym pobiegła szybciej. Ale faktycznie wyniki na światowych listach są bardzo szybkie, trzeba zobaczyć, jak będzie w Glasgow – mówiła Skrzyszowska po występie w halowych mistrzostwach Polski.
Istotnie w zeszłym tygodniu w Madrycie nasza rodaczka spotkała się z Charlton na bieżni. Obecna rekordzista świata wygrała tamte zawody przed Nadine Visser i właśnie Skrzyszowską. Pia jednak jest zmotywowana, by wciąż walczyć z oponentkami takiego kalibru.
– Niech się mnie obawiają, bo jeszcze nie pokazałam pełni swoich możliwości. A ja lubię się ścigać. Kiedy rywalka jest wymagająca i ma lepszy czas, to mnie motywuje. Cieszę się, że mogę się zmierzyć z taką przeciwniczką – mówiła w Toruniu.
Jasne, warszawianka, która aktualnie legitymuje się 9. czasem na światowych listach, nie będzie w Glasgow główną kandydatką do medali. Jednak nieprzewidywalność konkurencji, jaką są płotki, powoduje, że szansa na sukces zawodniczki z czołowej dziesiątki jest większa, niż na płaskich dystansach.
W dodatku Skrzyszowska posiada ogromny atut – rzadko kiedy spala się psychicznie w biegu. Przypomnijcie sobie złoty występ z Monachium, gdzie walka o złoto miała rozstrzygnąć pomiędzy nią, a Cindy Sember. Brytyjka nie wytrzymała presji, pogubiła się już na drugim płotku. Pia? Pobiegła tak, jakby to był trening. Jeżeli więc Polka wejdzie do finału, to prawdopodobnie wytrzyma ciśnienie.
„CZEKAM NA WYMARZONE GLASGOW”
Wielkie nadzieje na medal mamy także w męskiej odmianie biegu przez płotki. Dość powiedzieć, że podczas halowych mistrzostw Polski aż trzech zawodników wypełniło bardzo wyśrubowane minimum do Glasgow. Jako że limit z danego kraju na konkurencję indywidualną wynosi dwóch reprezentantów, postawiono na Krzysztofa Kiljana, który w finale krajowego czempionatu zdobył srebrny medal, pokonując Damiana Czykiera.
– Chciałem złamać barierę 7.60, a rezultat o setną szybszy daje mi piąty czas w historii polskich płotków. To najlepszy dowód na nasz poziom, bo trzech płotkarzy z tej listy obecnie występuje – mówił po starcie Kiljan.
Jednak w tej konkurencji naszym głównym kandydatem do podium jest obecny mistrz kraju, Jakub Szymański.
– Radzę sobie z oczekiwaniami. Nawet cieszę się, że na mistrzostwach Polski nie było fajerwerków, czyli nowego rekordu Polski, ponieważ na mistrzostwach świata trzeba zostawić sobie psychiczny głód. Muszę oszczędzać się na główne zawody i tam wypalić, bo to jest turniej, są trzy biegi. Dużo rozgrywa się w głowie, trzeba obrać dobrą taktykę. Więc dobrze, że w Toruniu nie było takiego boom, bo wszystko sobie gromadzę i czekam na wymarzone Glasgow – mówił pewny siebie 21-latek.
Przed rozpoczęciem sezonu halowego Szymański dokonał zmian w treningu. Wcześniej za jego szkolenie odpowiadał Bernard Werner, który trenował go od początku kariery. Obecnie płotkarz częściej trenuje z Mikołajem Justyńskim, a za jego przygotowanie fizyczne odpowiada Maciej Ryszczuk – tak, ten sam, który współpracuje z Damianem Czykierem, a także Igą Świątek.
– Pomogła mi zmiana treningu, który teraz jest mądrzejszy, można powiedzieć, że w końcu jest profesjonalny. Na pewno wpłynęli na to trenerzy Mikołaj i Maciek, oraz grupa treningowa – Damian Czykier, Weronika Nagięć i Klaudia Wojtunik. Dzięki nim mam dobrą atmosferę na treningach i mogę trenować, bo kocham to robić – mówił Szymański. – Wcześniej trenowałem, nie znając wszystkich aspektów treningu. Ale im bardziej człowiek jest świadomy, tym bardziej jest gotowy na osiągnięcie większych celów.
Podobnie jak Skrzyszowska, Jakub aktualnie zajmuje 9. pozycję na światowej liście tegorocznych zawodników na 60 m ppł. I tak jak Polka, on również w Glasgow zapewne będzie musiał się zmierzyć z rekordzistą świata. W halowych płotkach męskich absolutnym dominatorem jest bowiem Grant Holloway. Amerykanin 16 lutego pobiegł w czasie 7.27, poprawiając tym samym o dwie setne własny rekord świata.
Pewny siebie rekordzista Polski mówił jednak: – Napawa mnie optymizmem, że jestem tak młody i mogę go gonić. Nie będę bał się serii, w której będę razem z nim. To będzie motywujące, by dotrzymać mu kroku w biegu.
Kiedy zapytano Jakuba, czy wziąłby w ciemno medal HMŚ, odpowiedział z kolei: – Oczywiście, ale na razie w ciemno wziąłbym finał. Chętnych do niego trochę się zrobiło, więc to jest najcięższe zadanie. Tam już kamień spada z serca i biega się po prostu, bo się to kocha.
BARDZIEJ ŻYCZENIA, NIŻ OCZEKIWANIA
Jeżeli chodzi o solidne kandydatury medalowe, nasza wyliczanka zatrzymuje się na powyższej trójce. W przypadku reszty biało-czerwonych reprezentantów, ich widok na podium byłby już małą niespodzianką.
Najbliżej tego sukcesu zdaje się być Piotr Lisek. Polak z wynikiem 5.82 jest aktualnie 10. najwyżej skaczącym o tyczce zawodnikiem w 2024 roku. Kłopot polega na tym, że 31-latek okupuje to miejsce wraz siedmioma innymi zawodnikami. A przed nimi na liście znajduje się jeszcze dziewięciu sportowców, przy czym tyczka nie jest tak loteryjna, jak płotki. Oczywiście nie wszyscy ze wspomnianej listy pojadą do Glasgow. Amerykanów, którzy skoczyli 5.82 lub więcej, jest aż siedmiu, a wystąpić będzie mogło tylko dwóch. Jednak przy Armandzie Duplantisie, Chrisie Nilsenie czy Samie Kendricksie, Piotra czeka bardzo trudne zadanie wskoczenia na pudło.
– Zawsze mam nadzieję na dobry wynik. Trenuję po to, aby cieszyć wasze serduszka i mam nadzieję także, że jesteście ze mną. Wiem, że jesteście, bo to da się odczuć na trybunach i w social mediach – mówił jak zwykle optymistycznie nastawiony Polak.
Podczas halowych mistrzostw Polski Piotr Lisek pokonał wysokość 5,82. Aby wskoczyć na podium mistrzostw świata, popularny Lisu będzie musiał pokonywać poprzeczkę zawieszoną jeszcze wyżej.
W podobnej sytuacji znajduje się Norbert Kobielski, aktualnie 19. na światowych listach. Polak najpewniej musiałby przeskoczyć 2,33 m – czyli wyrównać rekord życiowy – by liczyć się w walce o krążek. W poprzednich trzech edycjach HMŚ taki rezultat dawałby medal, choć srebrny. Wciąż to jednak dywagacja naznaczona tym, że nasz reprezentant musiałby wznieść się na wyżyny swoich umiejętności.
Do boju poślemy także męską i damską sztafetę 4 x 400 metrów, jednak i w tym przypadku nie mamy dobrych wieści. Drużyna kobiet do Glasgow jedzie nie w pełnym składzie, bowiem Natalia Kaczmarek i Anna Kiełbasińska odpuściły sezon halowy. Justyna Święty-Ersetic dopiero wraca do wielkiego biegania, z czego sama zainteresowana zdaje sobie sprawę. W życiowej formie jest za to Marika Popowicz-Drapała, która podczas mistrzostw kraju z czasem 51.87 s pobiła halowy rekord świata na 400 metrów w kategorii masters (+35 lat). Jednak z całym szacunkiem do tego osiągnięcia, bez odpowiedniego wsparcia koleżanek, które w hali mogłyby pobiec co najmniej tak samo szybko, nie ma co liczyć na krążek. Z kolei mężczyźni dwa lata temu w Belgradzie zajęli czwarte miejsce. Jednak wówczas nasi reprezentanci indywidualnie osiągali znacznie lepsze czasy od kadry powołanej do Glasgow. Z tej obecnej tylko Maksymilian Szwed w tym sezonie pobiegł 400 m w czasie poniżej 47 sekund.
Na Wyspy posyłamy także sporą grupę biegaczy średniodystansowych. Na 800 metrów wśród panów pobiegnie Mateusz Borkowski. Z kolei u kobiet Polskę reprezentować będą Angelika Sarna oraz Anna Wielgosz, która pokonała młodszą koleżankę po fachu na mistrzostwach kraju.
– Potwierdziłam tutaj formę i pokazałam, że stać mnie na to by kolejny raz reprezentować Polskę na halowych mistrzostwach świata. Nigdy nie startowałam na tych zawodach, więc fajnie byłoby się sprawdzić w takiej imprezie – mówiła Wielgosz, która w Toruniu wybiegała czas 2:01.89. – Halowe mistrzostwa świata to przystanek, najważniejszy jest sezon letni, ale nie ukrywam, że chciałabym dobrze tam pobiec. Być może powalczyć o mocny rekord życiowy. Wtedy można myśleć o walce o jak najlepsze miejsca. […] Świat biega szybko, ale mi niewiele brakuje do najlepszych. Tam wszystko może się zdarzyć, jednak dojście do finału będzie dużym sukcesem.
Dwie Polki zobaczymy także w rywalizacji kobiet na 1500 metrów. Mowa o Martynie Galant oraz Weronice Lizakowskiej. Wprawdzie Galant triumfowała podczas mistrzostw w Toruniu, lecz to Lizakowska przebiegła przed nią niecałe dwa tygodnie wcześniej, podczas ORLEN Copernicus Cup. I to w znacznie szybszym biegu, w którym obie zawodniczki zeszły w czasie poniżej 4 minut i 6 sekund. Rzecz w tym, że ich wyniki i tak przełożyły się odpowiednio na 7. i 9. pozycję. Stąd trzeba być niepoprawnym optymistą, by zakładać polski medal w tej konkurencji. I żadna to obraza dla tych biegaczek, 29-letnia Galant sama zdaje sobie sprawę z takiego stanu rzeczy.
– Jeszcze nie startowałam na halowych mistrzostwach świata. Takie obieganie się przy super stawce to byłoby to fajne doświadczenie. Liczę na to, że jeżeli tam wystartuję, to zaskoczę nie tylko siebie, ale i trenera – mówiła, przy okazji określając własny cel na Glasgow: – Początkowo nie zakładaliśmy tego startu, ponieważ sezon letni bardzo szybko się zaczyna i już w maju trzeba być na obrotach. Ale mam jeden atut tego startu – tam mogę zrobić minimum na igrzyska olimpijskie w Paryżu.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj też:
- Majewski: Halowe MŚ to trudna impreza, szczególnie w roku olimpijskim
- Zdobyliśmy Mount Everest w… Warszawie. “Traciłem równowagę” [REPORTAŻ]
- Stalker Swobody i mistrz o jednej nodze, czyli najciekawsze historie HMP [REPORTAŻ]
- Święty-Ersetic: Stare dziewczyny o mocnych charakterach dalej pokazują pazur na bieżni