Skrzydłowy Jagiellonii Białystok jest jednym z największych odkryć tego sezonu Ekstraklasy. W rozmowie z Weszło opowiada o piłkarzu Liverpoolu, który był dla niego wzorem, o debiucie w seniorskiej piłce w wieku 15 lat, jedynej w karierze czerwonej kartce, i o meczu, który nie wie, jakim cudem udało się wygrać. Marczuk wskazuje też najlepszego piłkarza ligi i odnosi się do głosów, że powinien otrzymać od Michała Probierza szansę w dorosłej reprezentacji.
Jakub Radomski: W jednym z wywiadów powiedziałeś, że w przyszłości chciałbyś zagrać w Premier League. Dlaczego akurat w Anglii?
Dominik Marczuk: To od lat moja ulubiona liga, ciągle ją regularnie oglądam. Kilka lat temu, gdy występowałem głównie na prawej obronie, moim wzorem był Trent Alexander-Arnold z Liverpoolu. Pamiętam sezony, w których w samej lidze miał po 12 czy 13 asyst. Oglądałem mecze w dużej mierze dla niego, czasami robiłem nawet wycinki jego zagrań. Najbardziej imponowały mi jego dośrodkowania: to, z jaką mocą uderzał piłkę, i jednocześnie jak celnie. Chciałem grać jak on, dlatego zostawałem często po treningach i ćwiczyłem, żeby opanować wrzutki do perfekcji.
Dziś jesteś w Jagiellonii Białystok, ale wszystko zaczęło się w twoim rodzinnym Międzyrzecu Podlaskim.
Miałem pięć albo sześć lat, gdy pojawiłem się na pierwszym treningu. Kopałem piłkę na hali w mojej szkole i trener Kamil Korniluk zaprosił mnie na zajęcia. Od razu mi się spodobało. Ważną postacią w moim życiu jest starszy o cztery lata brat, który też przez lata grał w piłkę. Pamiętam, jak jeździliśmy razem na mecze albo graliśmy wspólnie na osiedlowym boisku, gdzie mieliśmy swoją ekipę. Brat jest teraz na wszystkich meczach Jagiellonii. W piłkę grał też tata, ale jedynie amatorsko. W rodzicach zawsze miałem wielkie wsparcie. Zawozili mnie na treningi i odbierali z nich, byli praktycznie na każdym moim turnieju. Często słyszałem od nich, że może i mam talent, ale najważniejsza jest ciężka praca. Będę się tym kierował do końca życia.
Zaczynałeś od gry w środku pola, prawda?
Nie, ja na początku byłem środkowym obrońcą.
Lubiłeś to?
Tak, bardzo. Grałem na stoperze w Huraganie Międzyrzec Podlaski, a także w kadrze województwa lubelskiego, gdzie występowało się po dziewięciu. Dobrze czułem się na tej pozycji. Później byłem defensywnym pomocnikiem. W Górniku Łęczna i na początku w Podlasiu Biała Podlaska, gdy grałem jeszcze w Centralnej Lidze Juniorów, występowałem na lewej obronie. Po pięciu spotkaniach w Podlasiu zmienił się jednak trener i nowy szkoleniowiec przesunął mnie na prawą stronę obrony.
Jak wspominasz rozgrywany w Szwecji turniej Gothia Cup, który niespodziewanie wygraliście z Podlasiem? W tym turnieju w przeszłości występowali tacy zawodnicy, jak Iker Casillas czy Xabi Alonso.
To był pierwszy raz, gdy w ogóle pojechałem gdzieś dalej, za granicę. Wcześniej byłem tylko kiedyś na Białorusi. Zazdrościłem kolegom z Podlasia, którzy startowali w poprzednich edycjach tej imprezy, tylko zawsze odpadali w ćwierćfinale albo jeszcze wcześniej. Pamiętam, że udało nam się w niezłym stylu wyjść z grupy, ale mało kto w nas wierzył i mieliśmy na poniedziałek zarezerwowany lot powrotny do Polski. W fazie pucharowej pokonaliśmy zespół z Kosowa, a w półfinale czekali na nas Zambijczycy. Byli piłkarsko znakomici: wybiegani, świetni technicznie, silni. Nie wiem, jakim cudem ich pokonaliśmy. Dominowali od początku, ale nam udało się dotrwać do rzutów karnych, w których byliśmy górą. Nikt nie narzekał, że trzeba kompletnie zmienić plany powrotne, tym bardziej, że w finale pokonaliśmy Islandczyków.
Miałeś jakiś moment w swojej przygodzie z piłką, gdy pierwszy raz uwierzyłeś, że możesz dużo osiągnąć?
Chyba był nim przeskok z juniora do seniora. Miałem 15 lat, gdy w Podlasiu z Centralnej Ligi Juniorów awansowali mnie do pierwszej drużyny. Podpisałem już wtedy profesjonalny kontrakt i poczułem, że w moim życiu dzieje się dobrze. Pamiętam pierwszy mecz na poziomie seniorskim. Wychodząc na boisko, bardzo się stresowałem, ale po 10 minutach to napięcie minęło.
Z Podlasia trafiłeś do Stali Rzeszów i swojego pierwszego meczu w II lidze, granego od pierwszej minuty, raczej nie wspominasz najlepiej. Mierzyliście się z Bytovią, a ty przedwcześnie opuściłeś boisko.
Pierwszą żółtą kartkę dostałem przez głupotę. Mój przeciwnik leżał, a ja niepotrzebnie wybiłem piłkę. Drugą w sumie z podobnego powodu: chciałem się trochę popisać, zrobić ruletę, ale nie wyszło i pociągnąłem rywala za koszulkę. To była moja pierwsza w karierze i jak dotąd jedyna czerwona kartka. Dużo mi dała. Była bardzo potrzebną lekcją na przyszłość.
Przed obecnym sezonem interesowało się tobą kilka klubów Ekstraklasy. Wiem o Radomiaku, Widzewie, Piaście Gliwice. Dlaczego wybrałeś Jagiellonię?
Dlatego, że była zdecydowana i miałem poczucie, że chce mnie najbardziej ze wszystkich. Odbyłem wiele rozmów z dyrektorem sportowym Łukaszem Masłowskim, który był konkretny i przekonał mnie do tego transferu. Bardzo się dzisiaj cieszę, że dokonałem takiego wyboru.
Podobno przed sezonem jako cel założyliście sobie miejsce w pierwszej dziesiątce. Tymczasem po 21 kolejkach jesteście liderem tabeli. O co gra dzisiaj Jagiellonia?
Odpowiem tak: gramy o najwyższe cele. Wiem, na którym jesteśmy miejscu, ale nie skupiamy się za bardzo na tym. Wciąż jesteśmy w grze o mistrzostwo kraju, awansowaliśmy też do ćwierćfinału Pucharu Polski, ale my naprawdę koncentrujemy się na każdym kolejnym meczu, w którym chcemy zagrać ofensywnie i wygrać.
Mało kto spodziewał się, że młody, niedoświadczony jeszcze trener Adrian Siemieniec będzie osiągał z Jagiellonią tak świetne wyniki. Co go charakteryzuje jako szkoleniowca i jako człowieka?
To człowiek z wizją. On z każdego chce wydobyć jak najwięcej potencjału i podchodzi do nas bardzo indywidualnie. Sam miałem wiele rozmów z trenerem, który często mi podpowiada, w kwestiach boiskowych, ale rozmawiamy też o tym, co dzieje się poza boiskiem. A jeżeli chodzi o zespół, myślę, że charakteryzuje nas konsekwencja na boisku. Trener Siemieniec sprawił, że nie zmieniamy swojego stylu, raczej nie dostosowujemy go do wyniku, tylko staramy się grać tak, jak nas nauczył: odważnie i z reguły ofensywnie.
Od którego z piłkarzy Jagiellonii możesz się najwięcej nauczyć?
Jest ich wielu, ale wymienię trzech. Od Tarasa Romanczuka, bo jest bardzo doświadczony. Od Jesusa Imaza, bo to świetny i sprytny zawodnik. I od Afimico Pululu, który podczas meczu, treningu czy po zajęciach bardzo dużo mi podpowiada. Lubię go słuchać, bo widzę, jak bardzo chce mi pomóc, żebym stawał się lepszy.
![](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/quality=65,format=auto/2024/02/20240217CSKS096-900x600.jpg)
Jesus Imaz.
Dlaczego?
Myślę, że pokazuje to od kilku sezonów. Imponuje mi jego wyszkolenie techniczne i wizja gry. Ten gość zachowuje się tak, jakby doskonale wiedział, gdzie zaraz znajdzie się piłka. Kapitalnie w danej sytuacji znajduje sobie pozycję na boisku.
W poprzedniej kolejce, mimo pogoni, zwłaszcza w końcówce, i tworzonych okazji, przegraliście u siebie 1:2 z Lechem Poznań. Co czułeś po końcowym gwizdku?
Spory niedosyt. Pierwsza połowa była w naszym wykonaniu słaba, do zapomnienia. Na drugą wyszła inna Jagiellonia. Robiliśmy wiele, żeby chociaż punkt został w Białymstoku. Nie wyszło. Szkoda, bo nie zasłużyliśmy w tym spotkaniu na porażkę. Szwankowała przede wszystkim skuteczność.
Wasze mecze z Lechem ostatnio takie są, że musicie gonić wynik. Jesienią w Poznaniu udało wam się ze stanu 0:3 doprowadzić do remisu 3:3. Ale słyszałem, że zwłaszcza ty byłeś wtedy po końcowym gwizdku rozczarowany.
Byłem, bo z jednej strony doprowadziliśmy do remisu, co wielu osobom wydawało się mało realne, a z drugiej – czułem, że tamto spotkanie było nawet do wygrania. Przy stanie 3:3 Lech się stresował, my chcieliśmy nacierać na nich, ale zabrakło nam czasu.
To u obecnego trenera Lecha, Mariusza Rumaka, debiutowałeś w reprezentacji Polski do lat 19.
Graliśmy z Norwegią i przegraliśmy 1:2, ale strzeliłem wtedy gola i mimo niekorzystnego wyniku byłem z siebie bardzo zadowolony.
Jak strzela się trzy gole Portugalii w pięć minut?
To kadra do lat 20, prowadzona przez Miłosza Stępińskiego. Szczerze? Nie spodziewałem się, że z taką łatwością i tak często będziemy dochodzili do świetnych okazji, grając z takim rywalem. W dodatku oni praktycznie nie stworzyli sobie klarownych sytuacji, a przecież mierzyliśmy się z zawodnikami z Benfiki Lizbona i innych czołowych portugalskich klubów. Wygraliśmy 4:0 i sporo się o tamtym meczu mówiło.
Niedawno młodzieżówka z tobą w składzie przegrała 1:3 na wyjeździe z Niemcami w eliminacjach mistrzostw Europy. Wciąż jednak jesteście w grze o awans. Czego zabrakło na boisku w Essen?
Szczęścia. Do przerwy prowadziliśmy 1:0, a w pierwszej połowie mieliśmy też kilka innych dobrych sytuacji. Myślę, że gdybyśmy podwyższyli wynik na 2:0, wszystko potoczyłoby się inaczej. W drugiej połowie Niemcy weszli na wyższe obroty, a my straciliśmy pierwszego gola w głupi sposób, po błędzie indywidualnym. Potem padły jeszcze dwie kolejne bramki. Niemcy okazali się świetnym zespołem, ale to na pewno nie był mecz z gatunku „niewiele dało się zrobić”. Czasami tak jest, że podejmujesz jedną, dwie złe decyzje, przegapiasz coś i później jest już bardzo ciężko.
W październiku w programie „Liga+Extra” na antenie Canal+ Sport Kamil Kosowski, ekspert stacji, został poproszony o stworzenie listy nieoczywistych zawodników z ekstraklasy, którzy powinni według niego otrzymać szansę w dorosłej reprezentacji Polski. Znalazłeś się w tym zestawieniu, obok m.in. klubowego kolegi Bartłomieja Wdowika, który zadebiutował później w kadrze, a także obok Arkadiusza Pyrki z Piasta Gliwice.
Jakby przyszło powołanie, byłbym gotowy na pierwszą reprezentację. Ale nie skupiam się na tym, bo na powołanie zasługuje się grą w klubie, dlatego chcę przede wszystkim kolejnymi meczami dla Jagiellonii pokazać, ile potrafię.
Kosowski tłumaczył wskazanie ciebie tym, że przypominasz mu młodego Jakuba Błaszczykowskiego.
Spokojnie z takimi porównaniami. Kuba Błaszczykowski to legenda Borussii Dortmund i reprezentacji Polski. Na ten moment jest mi do niego tak daleko, jak z Białegostoku do Madrytu.
WIĘCEJ O JAGIELLONII:
- Twierdza Białystok w końcu padła. Mecz godny walki o tytuł
- Wdowik: Nie będę odchodził na siłę
- Wielkie odkrycie ligi. Kim jest Dominik Marczuk?
Fot. Kamil Świrydowicz / Patryk Pindral