Lech Poznań rozpoczął wiosnę od dwóch zwycięstw – z Zagłębiem Lubin (2:0) i Jagiellonią (2:1). My zaś w programie Weszłopolscy gościliśmy trenera Mariusza Rumaka. Oto zapis całej 20-minutowej rozmowy Jana Mazurka oraz Pawła Paczula ze szkoleniowcem Kolejorza. Było nie tylko o transferach, stylu gry czy głównych gwiazdach Lecha, ale również o interpretacji słowa „porażka”. Zapraszamy.
Czy znów czuje się pan szkoleniowcem z topu po tych dwóch meczach w Ekstraklasie?
Nie, zdecydowanie nie. Do szkoleniowca z topu w Polsce to jeszcze daleka droga, ale czuję się szczęśliwym człowiekiem i to w klubie dla mnie wyjątkowym. Bardziej tak bym to określił.
A traktuje pan tę rundę jako osobiste make or break? Czyli albo panu wyjdzie, albo kariera trenerska mocno wyhamuje?
Również nie. Pojawiają się takie głosy i to zawsze będzie z tyłu głowy, natomiast patrzę na to w kontekście szansy i potencjalnego sprawienia, że w Poznaniu jeszcze się coś przyjemnego wydarzy w tym sezonie.
Czuje pan potrzebę komunikowania w środowisku Lecha, że zniszczycie wszystkich, wracacie na szczyt i gracie o mistrzostwo? Nie da się ukryć, że tak prowadzi pan narrację.
Słowo „zniszczymy” jest wyrwane z kontekstu. Ktoś sobie zrobił z tego fajny artykuł, bo zobaczył sposób prowadzenia naszych zajęć i hasła wyrwane prosto z treningu w momencie, gdy pracowaliśmy nad pressingiem. I ja wtedy powiedziałem, że „tylko przy takim podejściu jesteśmy w stanie zniszczyć wszystkich”, co również było kalką językową z angielskiego. Na pewno nie były to słowa o przeciwniku, tylko o samym sposobie podejścia do treningu i pressingu. Z tego powstała zbudowana niepotrzebnie historia.
Powiedział pan, że bez transferów trudno będzie walczyć o mistrzostwo. Podtrzymuje pan to?
Tak powiedziałem?
Tak.
(śmiech)
Wiecie co? Zaskoczyliście mnie. Podejrzewam, że to musiał być sam początek, kiedy mieliśmy jeszcze dużo problemów kadrowych, a one powoli mijają i wydaje mi się, że w ciągu 2-3 tygodni powinno być wszystko w porządku. W tamtym momencie potrzebowaliśmy wzmocnień, ale wytrzymaliśmy to. Teraz dalej rozmawiamy, że być może coś w tym okienku są wydarzy, ale nie jest to must have.
Widać po lewej obronie, że tam jednak jest must have. Tak nam się wydaje.
Mamy tam trzech zawodników i z tej trójki staramy się wybrać tego, który będzie w stanie sprostać zadaniu. Widzieliśmy chociażby w ostatnim meczu z Jagiellonią, że Dominik Marczuk jest bardzo szybki i często ucieka na prawą nogę, więc akurat wybraliśmy do tego zadania Michała Gurgula. To jest kwestia oceny i przygotowania do konkretnego meczu.
Nie da się jednak ukryć, że nie macie na lewej obronie kogoś tak solidnego jak Joel Pereira na prawej.
Powiedziałbym, że na każdej pozycji mamy kogoś żelaznego i solidnego.
Gdyby nie przychodził pan do klubu w trybie awaryjnym, mógłby pan sobie pozwolić na większy nacisk na dyrektora sportowego czy prezesa klubu w kwestii transferów?
Tu nie trzeba na nikogo naciskać, bo dyrektor i prezes doskonale wiedzą, jakie mamy potrzeby. Natomiast należy spojrzeć realnie na to, jakich zawodników mamy i jacy są dostępni, bo zdecydowanie łatwiej przeprowadzać ruchy transferowe latem niż zimą. Teraz często są dostępne awaryjne opcje. Mało kontraktów kończy się zimą, więc to w głównej mierze wypożyczenia, a nie mamy pewności, czy trafimy z tym wypożyczeniem i w trzy miesiące ktoś od razu wskoczy do składu.
A co z Ali Gholizadehem? Nie był to piłkarz sprowadzany przez pana, ale jednak najdroższy w historii Lecha Poznań. Najpierw długa kontuzja, później wyjazd na Puchar Azji, teraz wchodzi z Jagiellonią i wygląda bardzo słabo. Można czuć zniecierpliwienie…
Myślę, że trzeba mieć dużo cierpliwości w przypadku Aliego, ale to bardzo dobry zawodnik. Słusznie zauważyliście, że nie pomogła mu kontuzja ani tym bardziej wyjazd na Puchar Azji i nieprzepracowany okres przygotowawczy. Przyleciał w środę, zmieniając zupełnie klimat i strefę czasową. Wystawiłem go po dwóch treningach na własną odpowiedzialność. Nie oceniam jego meczu dobrze ani źle, bo zagrał na miarę swoich możliwości. Na pewno to zawodnik, który wiele może dać tej drużynie, jeśli będzie dobrze przygotowany do gry.
Trochę nas pan przestraszył, że zagrał na miarę swoich możliwości.
Na miarę swoich możliwości tego danego dnia. Przez ostatnie półtora miesiąca przebywał w wysokich temperaturach, będąc na mistrzostwach Azji, grając niewiele i mając swoje problemy. Przyleciał do Polski i z marszu zagrał na moją odpowiedzialność. Nie chodzi o to, że tylko na tyle go stać, bo stać go na zdecydowanie więcej. I tego będziemy wymagać od niego, kiedy będzie już właściwie przygotowany.
Żeby wrócić do formy Gholizadeh potrzebuje dwóch tygodni? Miesiąca? Może więcej?
Rozmawiamy w poniedziałek i dopiero dzisiaj miał przeprowadzone testy wydolnościowe. Proszę zobaczyć, jak to było zorganizowane. Przyleciał w środę, czwartek i piątek trochę potrenował, w piątek już jechał do Białegostoku na długą podróż. Podkreślam, że na moją odpowiedzialność wszedł na boisko. Ale po dzisiejszych testach wydolnościowych nie wygląda to źle. Myślę, że w ciągu 2-3 tygodni powinno być okej. Obawiam się, że znów może wylecieć na kadrę, bo Iran gra eliminacje mistrzostw świata, ale po przerwie na reprezentację myślę, że będzie w porządku.
Czy powrót Bartosza Salamona to game changer dla Lecha Poznań?
Uważam, że to najlepszy transfer tego okienka. Mówię trochę przewrotnie, ale Salamon wykonuje świetną robotę. Rozmawialiśmy o transferze zawodnika z zewnątrz, a Bartek wszedł z marszu, bo zna ten klub, zna piłkarzy, bardzo szybko się zaadaptował do tego, co chcemy grać. Dla nas to duże wzmocnienie.
Ale było widać w Turcji, że jeszcze miał problemy motoryczne i potrzebował czasu.
Tak, ale po to jest obóz przygotowawczy, żeby dojść do formy. Ja uważam, że w meczu z Jagiellonią wyglądał już bardzo dobrze.
A co do meczu z Jagiellonią – nie miał pan wrażenia, że po przerwie trochę się przestraszyliście i oddaliście inicjatywę?
Mecz z Jagiellonią miał dwa oblicza. Pierwszą połowę wygraliśmy na naszych warunkach, tworzyliśmy okazje do strzelenia gola. Jagiellonia też oczywiście sobie coś tam wykreowała, ale to nie były tak dobre sytuacje jak nasze. Za to w drugiej połowie już musimy zdecydowanie zagrać lepiej. Czym to było spowodowane? Myślę, że to zbyt złożony temat, aby mówić, że w głowie był ostatni mecz albo sposób gry Jagiellonii.
Po prostu nie byliśmy w stanie utrzymywać się przy piłce, co powodowało, że Jagiellonia zyskiwała. Ale mówiłem o tym przed meczem, że gramy na stadionie w Białymstoku, gdzie nikt nie wygrywał, więc musimy zrobić wszystko, aby rywal nie był pewny siebie. Do przerwy to się udawało, później doszedł problem utrzymywania się przy piłce, w związku z czym ten mecz nie był taki jakbyśmy chcieli. Ale proszę zobaczyć, że mieliśmy w końcówce sytuacje przed bramką Jagiellonii i mogliśmy to zamknąć szybciej. Oni już tak naprawdę powinni grać w dziesięciu. Ten mecz miał po prostu swoją historię i różne odsłony.
Ale z czegoś to musi wynikać, że mieliście problem z utrzymywaniem się przy piłce. Nie można zwalać tego na boisko, skoro w pierwszej połowie to się udawało.
Ani przez moment nie powiedziałem, że chodziło o boisko.
Wiemy, ale szukamy odpowiedzi i sami głośno myślimy, co się mogło zmienić.
Nie, boisko jest dla wszystkich takie same i Jagiellonia pokazała, że można się utrzymać przy piłce. Było słabe, ale nie ma co mówić o boisku. Myślę, że zabrakło nam trochę pewności siebie z piłką przy takim graniu bliżej bramki rywala. Jagiellonia wymusiła na nas nieco granie długimi podaniami, mieli odsłonięte przestrzenie, aby zagrać piłkę za nich, ale nam to nie wychodziło. Myślę, że to był problem taktyczny.
Problem taktyczny wynikający z braku pewności siebie. Zostawmy już tamto niefortunne hasło, ale też widać, że próbuje pan budować w ten sposób pewność siebie tych graczy.
Tak, tak, zdecydowanie. Słuchajcie, zobaczcie jak Kolejorz teraz broni. Bronimy tak, że przeciwnik nie stwarza sobie sytuacji. Jakbyśmy spojrzeli na mecze z Zagłębiem i Jagiellonią… ci pierwsi stworzyli sobie jakieś sytuacje przez nasze błędy techniczne i niefrasobliwość, wyszli jeden na jeden z Bartkiem Mrozkiem, ale Jagiellonia już nie. Jedyne, co mogli zrobić, to zagrać przekątne podanie do boku i później dośrodkować. W żaden sposób nie przedostawali się środkiem, nie byli w stanie stworzyć sytuacji jeden na jeden, oddawali dużo strzałów, ale z sytuacji, które wcale nie były dogodne.
Jak wytłumaczyłby pan dobrą formę Filipa Marchwińskiego, kiedy nie ma Mikaela Ishaka i to że całkowicie gaśnie, gdy Ishak się pojawia? Obserwujemy tę tendencję, odkąd Marchwiński występuje w Lechu. Ma pan też wrażenie, że trudno ich sparować?
Właśnie nie! W momentach, kiedy byli razem na boisku w meczach kontrolnych, wyglądali bardzo dobrze. Nie byliśmy w stanie sprawdzić tego jeszcze w lidze. To teza postawiona w kontekście organizacji gry, którą oglądaliśmy wcześniej, jeszcze przed moim przyjściem, ale nie powinienem się wypowiadać o ich współpracy aktualnie, gdy pracujemy już razem. W okresie przygotowawczym to wyglądało naprawdę obiecująco, bo zarówno z Szymczakiem, jak i z Ishakiem Filip współpracował bardzo dobrze. Tak się to poukładało, że Mikael niestety jest kontuzjowany, ale bardzo dobrze wygląda za to Filip Szymczak. Marchwiński też wygląda coraz lepiej, ale to jest jego zasługa. Nie znika nam w trakcie meczów, wytrzymuje intensywność, nawet taką graniczną, bo gdy schodził, to jego liczby motoryczne były bardzo wysokie. Dochodzi do granicy i potrafi ją łamać, myślę że to jest jego zasługa.
Nie ma pan wrażenie, że byłby lepszą klasyczną dziewiątką niż taką dziesiątką albo fałszywą dziewiątką?
Myślę, że on może grać na dwóch pozycjach – na pozycji dziesięć, wchodząc z głębi, w drugie tempo, daje radę, bo w pierwszym meczu miał asystę, w drugim bramkę. Ale widzieliśmy też jego bardzo dobre mecze na dziewiątce.
Kto ma większy potencjał sprzedażowy: Szymczak czy Marchwiński?
Myślę, że trzeba zobaczyć tych, co sprzedają. Albo inaczej: tych co kupują! Tak naprawdę jeśli chodzi o potencjał, to trzeba pytać kupca, bo on decyduje, za kogo chce więcej zapłacić i gdzie widzi potencjał. Moim zdaniem obaj mają wielki potencjał i to jedni z najlepszych młodzieżowców w Ekstraklasie. I prezentują taką formę, że zasługują na wyróżnianie ich wśród polskich piłkarzy w całej lidze.
Jaki jest pana pomysł na dotarcie do Dino Hoticia? Jest już uznawany za rozczarowanie transferowe.
Myślę, że za szybko stawiamy w Polsce pewne tezy, bo latem nie przepracował dobrze okresu przygotowawczego, potem przyszedł uraz i jesteśmy tak naprawdę po dwóch kontuzjach w jego przypadku. Naprawdę za wcześnie, żeby przesądzać, czy to jest udany transfer, czy też może nieudany. To chłopak, który bardzo ciężko pracuje na rzecz zespołu, potrafi wykonać kawał brudnej roboty w defensywie, żeby pozamykać pewne przestrzenie, a w treningu w ofensywie wygląda dobrze. I teraz chodzi o to, aby to przełożyć na mecz.
No właśnie, bo to jest jednak skrzydłowy, dlatego taka brudna praca kojarzy nam się jednak z innymi pozycjami. I pewnie nie po to go ściągano.
W dzisiejszym futbolu trzeba bronić w 10-11 i atakować w tylu samo, a często jest tak, że ci zawodnicy ofensywni dobrze atakują, ale gorzej bronią. Jeżeli ktoś potrafi grać i do przodu, i do tyłu, to może wejść na wyższy poziom. A dzisiaj Dino dobrze pracuje w obu aspektach.
Kogo uważa pan za głównego rywala w walce o mistrzostwo Polski?
Myślę, że pięć zespołów będzie się liczyło, do tego my. Zobaczmy, jak płaska jest tabela i jak niewielkie różnice, więc myślę, że każdego z tej grupy stać, aby zdobyć dzisiaj mistrzostwo Polski.
A myśli pan, że bardziej decydująca będzie taka gra pragmatyczna czy jednak efektowny styl gry? Jagiellonię byliście w stanie pokonać również dlatego, że zobaczyliśmy bardziej defensywnego Lecha po przerwie.
Kluczowe będzie utrzymanie wysokiej formy w dłuższym czasie, bo tak naprawdę dziesięć ostatnich kolejek będzie kluczowe. Mecze bezpośrednie oczywiście również są bardzo ważne, bo to często mecze za cztery punkty, ale wydaje mi się, że istotne będą ostatnie kolejki, gdy dojdą kartki, kontuzje, zawieszenie i szerokość kadry może się okazać kluczowa. Wracając do Jagiellonii… wielu trenerów podejmuje decyzję przed meczem: OK, to my im tę piłkę zabierzemy wysoko. Jagiellonia dzisiaj fantastycznie wygląda w tej pierwszej fazie budowania akcji. Jeśli z tym sobie poradzisz, to odbierzesz im piłkę w tych momentach, gdy są bardziej otwarci i jesteś w stanie skorzystać z tej przestrzeni. Ale jeśli zespoły zaczną grać bardziej pragmatycznie z Jagiellonią, to akurat myślę, że jeszcze niejeden będzie w stanie zdobywać punkty z takim przeciwnikiem.
Mówiąc o finałach, które czekają Lecha, nie ma pan wrażenie, że to broń obusieczna? Wiadomo, że to motywacja i pompka, ale czy jak się powinie noga, to nie zacznie się myślenie, że przegraliśmy finał?
Wie pan co, chodzi o pewną narrację i przygotowanie się na to, że każdy mecz jest wyjątkowy. I nie ma meczów o mniejszą stawkę. Grając na Jagiellonii, gdzie nikt nie wygrał, to tak samo ważny jest mecz z broniącym się przed spadkiem ŁKS-em, bo ważą tyle samo. Każdy mecz jest za trzy punkty i chodzi o narrację, że my musimy traktować każde spotkanie wyjątkowo jak finał. Ale w żaden sposób nie będziemy mówili, że jak przegramy, to odpadamy, bo liga jest długa i przed nami jeszcze wiele meczów.
Ale nie ma pan obawy, że tak pompując ten balon, on może łatwo pęknąć?
Nie, ja nie chciałem w ten sposób pompować żadnego balonu, tylko przekazać pewną informację, jak podchodzimy do tego, co robimy. To nie jest pompowanie balonu. Ale Kolejorz dzisiaj musi jasno powiedzieć: to jest klub, który jest tak prowadzony, żeby zdobywać tytuły i powinien to robić jak najczęściej, o ile to możliwe. Ale to nie oznacza też, że brakuje nam pokory, bo mamy jej bardzo dużo. Ale jeśli chodzi o narrację wewnątrz klubu, to Kolejorz musi walczyć o mistrzostwo i zrobić wszystko, by stwarzać sobie takie możliwości. Pomiędzy „chcę” a „muszę” jest duża różnica.
A czy może pan obiecać, że jeśli nie wygra pan z Lechem mistrzostwa Polski, to nie zobaczę po sezonie wywiadu, w którym powie pan: zabrakło czasu.
I transferów?
Czasu.
Wiecie panowie co, nauczyłem się, że w piłce się niczego nie obiecuje. Wyciągnęliście tutaj jakieś moje słowo, którego nie pamiętałem, więc nie będę pamiętał, jak do mnie znów zadzwonicie z tą obietnicą, to wyjdzie, że Rumak nie dotrzymuje słowa. I wyszłaby przy tym kolejna piękna narracja. Nie, nie będę obiecywał.
Ale chyba realnie nie powie pan, że zabrakło czasu czy takie jest pana przemyślenie, że aktualnie jest go niewiele? Pamiętamy, że w każdej z pana poprzednich prac – czy to w reprezentacji młodzieżowej, czy Śląsku, czy Odrze Opole – po rozstaniu mówił pan o braku czasu. Dzisiaj wiedział pan, że tego czasu nie będzie w Lechu, przyjmując tę pracę. Nie kupię tego wytłumaczenia o braku czasu, gdyby się pojawiło. Wyprzedzam trochę fakty, ale oczywiście nie życzę tego.
Pan dyktuje, co pan kupuje, ale każda z przytoczonych przez pana historii była zupełnie inna. Jestem przekonany, że po tym sezonie nie zmieni się właściciel klubu Lecha Poznań ani strategia klubu. A jednak w momencie mojego zwolnienia zmienił się prezes Śląska Wrocław, tak samo zmieniał się prezes w Odrze Opole, gdy się żegnaliśmy. Każdy prezes decydował o zwolnieniu trenera, a tutaj jedno jest pewne: nie zmieni się prezes, więc jeżeli będzie chciał zmian, to będzie to przemyślana decyzja, a nie personalna decyzja.
Wspominał pan, że Lech jest klubem stabilnym. Ma pan wrażenie, że przez ten czas kiedy jest pan w klubie, to on zmienił się na lepsze?
Zdecydowanie klub się rozwinął. To nie ulega wątpliwości. Jak sobie patrzę na organizację, na sztab z jakim pracuje, jego wielkość, to czuć różnicę. On wtedy też był fantastyczny, ale było nas mniej i o wiele rzeczy musieliśmy zadbać. Dzisiaj klub jest zdecydowanie dalej. Sztab, sposób analizy meczu, dane jakie mamy, praca z danymi, budowanie kadry zespołu. Trudno nawet porównać tamtego Lecha do tego.
Dobrze pracuje się panu z asystentem Rafałem Janasem? Siłą rzeczy w mediach pojawiało się sporo informacji, że to wieloletni człowiek ze sztabu Macieja Skorży, więc można było zakładać, że prędzej czy później wróci do klubu.
Nie ma między nami żadnych złych emocji, współpraca przebiega fantastycznie, media kreują swoją rzeczywistość. My pracujemy we własnej rzeczywistości i muszę powiedzieć, że współpraca z każdym z moich ludzi wygląda bardzo dobrze.
Brak mistrzostwa Polski uzna pan za porażkę?
Nie… za niezrealizowanie celów. Cele są jasne.
Ale jak się nie zrealizuje celów to jest porażka.
Tak? To jest wasza interpretacja.
A nie powszechna?
Nie wiem, możemy sprawdzić! Nie chcę używać mocnych słów. Ciągnięcie mnie za język. Porażka, nie porażka, później będzie porażka trenera Rumaka… nie, absolutnie, mamy swoje cele i chcemy je zrealizować. Co do tego nie ma wątpliwości.
ROZMAWIALI JAN MAZUREK I PAWEŁ PACZUL
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Twardy chłop z Chorzowa. Helik błyszczy w Championship i przypomina się Probierzowi
- Rok trudnych meczów. W Lidze Narodów będą ciężary
- Lewandowski zmęczył Polaków. Co stoi za stratą wizerunkową?
- Santiago Hezze – czy może zbawić środek pola reprezentacji?
- Krzysztof Mączyński zakończył karierę. Był liderem Wisły i reprezentantem Polski
- De Laurentiis bardzo nie lubi Michała Probierza
Fot. Newspix.pl